Popołudnie zrobiło się pochmurne, padał deszcz, więc uznałem, że to idealne światło do pracy z krukami. Gdyby naszła Was ochota na fotografowanie kruków, odradzam słoneczną pogodę. Są tak połyskliwie czarne, że pióra odbijają światło jak lustro. Ciężko więc zrobić dobre zdjęcia krukom w pełnym słońcu. Korzystając zatem z zachmurzenia, udałem się do czatowni. Rzuciłem kawałek atraktora i zasiadłem w kryjówce. Ponieważ nauczyłem się "po kruczemu" głosić padlinę, postarałem się najlepiej jak umiałem. Czterokrotne krrrak, krrrak, krrrak, krrrak, pauza, powtórka i tak łącznie cztery razy. Ważna jest odpowiednia intonacja. Udało się! Po chwili usłyszałem zwiadowcę. Powtórzył komunikat. Już nie musiałem robić nic więcej, ich głos jest niesamowicie donośny. Bieliki słyszą kruki z odległości wielu kilometrów. Po półgodzinnej obserwacji terenu - usiadł! Mam Cię, pomyślałem. Kruki w lesie to nie lada cwaniaki, najbardziej płochliwe i czujne stworzenia. Udało mi się wykonać sporo zdjęć, z których jestem zadowolony. Spójrzcie na pierwszym zdjęciu, jaki to dostojny jegomość. Uwielbiam je. Las bez kruków byłby nie do zniesienia.
Ale to było wczoraj, a dziś o 6-ej rano w deszczu wyruszyłem w teren, a jakże, do Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej. Wiecie, nie jestem z tych tzw. ekologów "od przywiązywania się do drzew", ale gdyby coś miało stać się temu kompleksowi leśnemu to przywiązałbym się do wszystkich jego drzew naraz! To miejsce mnie odurza, a gdy przemierzam samotnie puszczańskie ostępy, mój organizm produkuje taką ilość endorfin, że podłączony do tysiąca osób pogrążonych w depresji, uszczęśliwiłbym ich w sekundę. Dzisiejszy podeszczowy poranek był magiczny, pachnący, wilgotny i tajemniczy. Las parował, pachniał i rósł jednocześnie.
Po około 2 kilometrach podszedłem "gomułę", czyli jelenia po zrzucie poroża. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest tym faktem nieco zmieszany i zawstydzony. Trzymał się z dala od chmary, jakby ukrywając swoją bezbronną i pozbawioną majestatu głowę. Paradoksalnie, jakby na potwierdzenie tej tezy, na zdjęciu również chowa głowę za krzakiem :)
Śródleśne jeziorka nie grzeszą obfitością fauny. Ptaków jak na lekarstwo, więc cieszyło mnie to co zastałem. Nawet krzyżówka jest prezentem na takim "bezptasiu". Poniżej pokazuję trzy etapy startu z wody :)
Wianuszek liści nadbrzeżnego krzewu wokół pary gągołów uczynił to zdjęcie laurkowym :)
Kilka kadrów typowych dla biotopu Puszczy - stare powalone drzewa, których rola dla lasu, jak powiadają leśnicy, jest większa po śmierci niż za życia. W tym przypadku powalone dęby.
Po opuszczeniu okolic jeziora natknąłem się na żerującego żurawia. Chyba zupełnie nie był przygotowany na towarzystwo, bo nawet nie zauważył, gdy stał się bohaterem sesji fotograficznej.
Rozbawiły mnie jego długie susy, które sadził przechadzając sie po urokliwej polanie. Po chwili strząsnął z piór resztki kropel deszczu i nastroszył się niczym indyk :)
Dwieście metrów dalej udało się sfotografować pełzacza leśnego. Jednego z trzech, obok kowalika i pełzacza ogrodowego, ptaszków poruszających się po drzewie głową do dołu. Tu w klasycznym kierunku. Zdjęcie o tyle ciekawe, że udało się uchwycić moment spadającej kory, którą w oka mgnieniu oddłubał dzióbkiem.
Po pokonaniu ok. dziesięciu kilometrów podszedłem chmarę jeleni. Zobaczcie jak czujnie trzeba się rozglądać, zanim ją zauważyłem, już byłem obserwowany - standard.
Nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem takich zdjęć, słońce przedzierające się przez chmury, cudownie eksponowało strukturę i świeżość młodych liści.
No i na koniec zdjęcie, które ciężko było zrobić w tych warunkach - startująca ... chyba zięba. Nie jestem pewny, bo ptaszka widziałem wyłącznie w wizjerze aparatu i wnioskuję raczej po głosie niż wyglądzie. Siedział pod światło, nie było widać kolorów. Raczej zięba :)
Dzień zaliczam do wyjątkowo udanych. Mnóstwo obserwacji, sporo zdjęć. Niestety mogę pokazać tylko nieliczne, ale i tak w tej opowieści jest ich sporo.