Moi drodzy, mój Producent wpadł na taki "pomys", myślę, że bardzo fajny.
Chętnie wynająłem się jako przewodnik, bo to jakieś kolejne wyzwanie, doświadczenie itd. Zeszłoroczna wyprawa ze zwycięzcami konkursu radiowego, udowodniła, że ma to sens.
Za bykami chodzę po nocach od 30 lat, sądzę, że nagromadziłem wystarczająco dużo doświadczeń i znajomości Puszczy, by zapewnić chętnym ogrom emocji, a zapracowanym rodakom pokazać, że polska przyroda potrafi dostarczyć niesamowitych emocji :)
środa, 29 czerwca 2016
poniedziałek, 27 czerwca 2016
braterstwo uszne i kopciuszek na trapezie!
No wiecie co, nalata się człowiek jak głupi po lasach, nachapie kleszczy jak żaba błota, nakarmi osobistymi erytrocytami wszystko co lata i ma kłujkę, a jedno z sympatyczniejszych zdjęć sarny zrobiłem ... 118,64 metrów od domu! (sto osiemnaście metrów i sześćdziesiąt cztery centymetry)
Odległość podałem w przybliżeniu, bo dokładnie to było coś ponad sto metrów!
p.s.
jesus jak ja motam z tymi metrami ... i po co, się grzecznie pytam! ;)
W każdym bądź razie, gdy wracałem z psem, zauważyłem, że sarny z pobliskiego lasku miejskiego zmierzają w stronę wyspy drzew na polu.
Psa do domu, aparat w łapę i z powrotem na pole :)
Studentom zawsze mówię, że trzeba mieć oczy otwarte na szanse rynkowe, bo zbyt wiele ich na ulicy nie czeka. Nie twierdzę, że szansa sfotografowania sarny to jakaś szansa rynkowa, to tylko taka przenośnia, ale ją zauważyłem. Szansę, nie przenośnię rzecz jasna, :)
Tak powstało zdjęcie wieczoru:
Całkiem wporzo, hę? :)
Dodam, że wyszedłem "po cywilnemu" czyli pomarańczowe spodnie, klapki i te sprawy ... :)))
Całe szczęście wzrok jeleniowatych nie rejestruje pomarańczowego widma, ale ja i tak czułem się nieswojo. Podchodu w klapkach do tej pory jeszcze nie zaliczyłem!
Zrobiłem jej oczywiście album zdjęć ale żeby nie zanudzać, pokażę jeszcze trzy, bo ... no sami zobaczcie:
Takie "braterstwo uszne". Sarna nasłuchuje co za jej plecami, czyli po stronie zająca, a zając nasłuchuje co za jego plecami, czyli po stronie sarny. Tak to się kończy, gdy dwoje sobie nie ufa. Wykonują dwa razy więcej pracy, w tym połowę niepotrzebnie, a każda z wykonanych prac okazuje się niepełnowartościowa :)))
Sarna ostatecznie poirytowana niską jakością współpracy, pogoniła specjalistę od nasłuchów :)
Spokojnie oddaliła się wychwytując lustrem wieczorne promienie słońca.
W drodze powrotnej "złapałem" jeszcze tego mazurka.
Jakbym słyszał gdy mówi do siebie - "wytrzyma, nie wytrzyma ... wskoczyć, nie wskoczyć?!?"
Inny samczyk w tym czasie popadł w analizę meteorologiczną lub po prostu liczył chmury ;)
Odległość podałem w przybliżeniu, bo dokładnie to było coś ponad sto metrów!
p.s.
jesus jak ja motam z tymi metrami ... i po co, się grzecznie pytam! ;)
W każdym bądź razie, gdy wracałem z psem, zauważyłem, że sarny z pobliskiego lasku miejskiego zmierzają w stronę wyspy drzew na polu.
Psa do domu, aparat w łapę i z powrotem na pole :)
Studentom zawsze mówię, że trzeba mieć oczy otwarte na szanse rynkowe, bo zbyt wiele ich na ulicy nie czeka. Nie twierdzę, że szansa sfotografowania sarny to jakaś szansa rynkowa, to tylko taka przenośnia, ale ją zauważyłem. Szansę, nie przenośnię rzecz jasna, :)
Tak powstało zdjęcie wieczoru:
Całkiem wporzo, hę? :)
Dodam, że wyszedłem "po cywilnemu" czyli pomarańczowe spodnie, klapki i te sprawy ... :)))
Całe szczęście wzrok jeleniowatych nie rejestruje pomarańczowego widma, ale ja i tak czułem się nieswojo. Podchodu w klapkach do tej pory jeszcze nie zaliczyłem!
Zrobiłem jej oczywiście album zdjęć ale żeby nie zanudzać, pokażę jeszcze trzy, bo ... no sami zobaczcie:
Takie "braterstwo uszne". Sarna nasłuchuje co za jej plecami, czyli po stronie zająca, a zając nasłuchuje co za jego plecami, czyli po stronie sarny. Tak to się kończy, gdy dwoje sobie nie ufa. Wykonują dwa razy więcej pracy, w tym połowę niepotrzebnie, a każda z wykonanych prac okazuje się niepełnowartościowa :)))
Sarna ostatecznie poirytowana niską jakością współpracy, pogoniła specjalistę od nasłuchów :)
Spokojnie oddaliła się wychwytując lustrem wieczorne promienie słońca.
W drodze powrotnej "złapałem" jeszcze tego mazurka.
Jakbym słyszał gdy mówi do siebie - "wytrzyma, nie wytrzyma ... wskoczyć, nie wskoczyć?!?"
Inny samczyk w tym czasie popadł w analizę meteorologiczną lub po prostu liczył chmury ;)
niedziela, 26 czerwca 2016
POLSKA, BIAŁO-CZERWONI ...
Wczorajsze spotkanie ze strzyżakami przeżyłem tak jak przeżywa proton spotkanie się z drugim protonem w wielkim zderzaczu hadronów w Cernie! Krótko mówiąc mnie może nie rozwaliło ostatecznie ale moją psychę tak.
Jak wiadomo lepiej kijek pocienkować, niż go potem pogrubasić i skoro coś się rozwaliło, to już się nie poskleja. Tak było z moją decyzją pójścia do lasu, która nieodwracalnie rozproszyła się w postać nieuporządkowanej chmury cząstek.
Rozwalona decyzja to nie decyzja, więc nie poszedłem.
Jednak los nade mną czuwał, bowiem postanowiliśmy wraz z małżonką Violettą odwiedzić włości Państwa R. czyli leśniczówkę położoną w środku lasu.
Czy wziąłem apart? Taaaak! Tym razem to nie sen i będą twarde tego dowody :)
Wśród kwiatów przecudnych klombów gospodyni, zauważyłem ważkę żółtą. Gdyby miało się jednak okazać, że to nie jest ważka żółta w rozumieniu gatunku, to jakby co, mówiłem o kolorze :)))
Jednak bardziej inspirujące wydały mi się trzmiele mylnie zwane bąkami. Bąk to wiadomo ... po bigosie! ;)
Żarty żartami ale trzmiele to tak naprawdę duże pszczoły. Miło się je obserwuje, a ponieważ mój obiektyw mi na to pozwala, chętnie zabieram się do makrofotek.
Mordeczka ... Hans Giger by się nie powstydził! (twórca postaci Obcego w "Obcy ósmy pasażer Nostromo")
Trzmiel na ... odlocie! Co się dziwić, ciągle coś wdycha i wącha!
Się chwycił skubaniutki, że szok! Gdybym ja miał tak zawisnąć, kwiatek musiałby być odlany ze stali ;)
Chwila nieuwagi i odpadnięcie "od ściany" gotowe. Na szczęście może sobie na to pozwolić! Ma skrzydła.
I tak bym pewnie utknął na dłużej wśród tych pięknych i interesujących owadów, ale gdy spojrzałem na jeżyki, zauważyłem, że coś się zmienia na niebie. Chmury burzowe jasno komunikowały, że nadchodzi front! Ufff, nareszcie. Precz duchoto!
Czas był przerwać uroczą gościnę i ruszać w teren, bowiem Warmia w czasie burzy jest wyjątkowo piękna.
Boćki nie wymiękały!
Warmia na tle ciemnego nieba, które w tej sesji zainteresowało mnie najbardziej.
Co jakiś czas, gdzieś bywało jakby nieco jaśniej.
Wszystkie zdjęcia z makami dedykuję naszej reprezentacji piłkarskiej na Euro! Dostarczyli mi do tej pory wielu wzruszeń i pozytywnych emocji. POLSKA, BIAŁO-CZERWONI! POLSKA ...
Zwykle unikam industrialnych i "odczłowieczych" śladów, ale tym razem coś mnie w tych prostych elementach kadru ujęło.
Aaaa, to tak na koniec, żeby nie było, że jestem pejzarzystą ;)
Jak wiadomo lepiej kijek pocienkować, niż go potem pogrubasić i skoro coś się rozwaliło, to już się nie poskleja. Tak było z moją decyzją pójścia do lasu, która nieodwracalnie rozproszyła się w postać nieuporządkowanej chmury cząstek.
Rozwalona decyzja to nie decyzja, więc nie poszedłem.
Jednak los nade mną czuwał, bowiem postanowiliśmy wraz z małżonką Violettą odwiedzić włości Państwa R. czyli leśniczówkę położoną w środku lasu.
Czy wziąłem apart? Taaaak! Tym razem to nie sen i będą twarde tego dowody :)
Jednak bardziej inspirujące wydały mi się trzmiele mylnie zwane bąkami. Bąk to wiadomo ... po bigosie! ;)
Żarty żartami ale trzmiele to tak naprawdę duże pszczoły. Miło się je obserwuje, a ponieważ mój obiektyw mi na to pozwala, chętnie zabieram się do makrofotek.
Mordeczka ... Hans Giger by się nie powstydził! (twórca postaci Obcego w "Obcy ósmy pasażer Nostromo")
Trzmiel na ... odlocie! Co się dziwić, ciągle coś wdycha i wącha!
Się chwycił skubaniutki, że szok! Gdybym ja miał tak zawisnąć, kwiatek musiałby być odlany ze stali ;)
Chwila nieuwagi i odpadnięcie "od ściany" gotowe. Na szczęście może sobie na to pozwolić! Ma skrzydła.
I tak bym pewnie utknął na dłużej wśród tych pięknych i interesujących owadów, ale gdy spojrzałem na jeżyki, zauważyłem, że coś się zmienia na niebie. Chmury burzowe jasno komunikowały, że nadchodzi front! Ufff, nareszcie. Precz duchoto!
Czas był przerwać uroczą gościnę i ruszać w teren, bowiem Warmia w czasie burzy jest wyjątkowo piękna.
Boćki nie wymiękały!
Warmia na tle ciemnego nieba, które w tej sesji zainteresowało mnie najbardziej.
Co jakiś czas, gdzieś bywało jakby nieco jaśniej.
Wszystkie zdjęcia z makami dedykuję naszej reprezentacji piłkarskiej na Euro! Dostarczyli mi do tej pory wielu wzruszeń i pozytywnych emocji. POLSKA, BIAŁO-CZERWONI! POLSKA ...
Zwykle unikam industrialnych i "odczłowieczych" śladów, ale tym razem coś mnie w tych prostych elementach kadru ujęło.
Aaaa, to tak na koniec, żeby nie było, że jestem pejzarzystą ;)
sobota, 25 czerwca 2016
Bocian na ... pryczy!
Pobudka 3.30! Niezawiniona. Nikogo nikomu nie zabiłem, a już z pewnością nie ojca.
Niestety też niezamierzona! Wcale, a wcale nie planowałem tak wczesnej pobudki. Pomny minionego upału, nie miałem najmniejszej ochoty na zmaganie się z duchotą. Leżę ... leżę i czuję się jak zwierzę :)
Maleńczuk śpiewając "chociaż dokoła wszyscy już posnęli, nie mogę leżeć, a nie mogę wstać ..."
w pełni oddaje odczucia bohatera, tym razem ... moje. Nie żebym trafił do puchy, bo o tym jest piosnka ta, ale taka pogoda wydaje mi się swoistym więzieniem. Już przed świtem czuć zapowiadane i niestety nadchodzące 32 stopnie w cieniu ... koszmar. Po nieudanej próbie powtónego zaśnięcia wstaję! A niech to.
Postanawiam, co raczej nie jest dziwne, że dziś przejdę się w krókim rękawku. Błąd! Ubadziałem łapy farbami maskującymi i spsikałem repelentem z 25% ową zawartością DEETu. Gdy wysiadłem z auta, pierwsze co mnie uderzyło i to prosto w twarz człowieczą, to efekt sauny parowej. Zaczynam w jelenim miejscu. Drugi błąd! Jeleni nie ma, za to jak szybko policzyłem 2,73 pierdyliarda aktywnie czekających na jelenie strzyżaków były i owszem!!! Przysięgam, takiej inwazji, jak żyję nie widziałem. Najwyraźniej albo repelent albo farby okazały się ... atraktorem!!! Na odcinku około dwóch kilometrów zdejmując je kolejno z siebie, unicestwiłem przynajmniej połowę! Pomyślałem, że droga powrotna będzie o połowę mniej traumatyczna. Z drugiej strony, wydedukowałem, że ta druga połowa nie usiadła na mnie wyłącznie z jednego powodu - nie zmieściła się, bo wszystkie lądowiska na mnie zajęła ta pierwsza połowa! Krótko mówiąc, przyznaję się - byłem bliski kapitulacji! Serio, jeszcze 400, 500 tysięcy strzyżaków i wróciłbym do auta. Po godzinie doczłapałem się do miejsca rzadziej odwiedzanego przez jelenie. Ubyło strzyżaków ... pojawiły się gzy! Co za ulga!!! Tylko trzy strzały w plecy i jeden w brzuch ... żart!
Gdy robiłem to wczesnoporanne zdjęcie nie miałem jeszcze pojęcia co mnie czeka ...
Początek zapowiadał się fajnie. Sfotografowałem lerkę, czyli skowronka borowego.
I dopiero teraz rozpoczął się opisywany koszmar.
Cztery poniższe zdjęcia ilustrują wszechobecną gorącą wilgoć wypełniającą każdą przestrzeń między drzewami.
Wszystko się do człowieka kleiło, ale głównie jednak insekty. Niestety tym razem, to ja okazałem się tym człowiekiem i nad tym faktem szczerze ubolewałem :)
Ten koleżka sprawiał wrażenie zadowolonego, bo w jego przysypiających oczach widać coś jakby rozkosz :)
Taka scena ... zapałczana :)
Chwilę potem zawróciły i mogłem jednego z nich "trzasnąć" z bliska. Fajnie.
Co jakiś czas warto sprawdzić czy szkiełko dobrze rysuje :) - z ręki!
Niezmiennie fascynuje mnie ten mechanizm! Chyba już tak mi to zostanie :)
Nie ukrywam, że miałem dość. Zmierzałem do samochodu. Wprawdzie zrobiłem minimalną trasę, czyli ok. 7-8 km. ale spieszyło mi się do opuszczenia lasu. Chociaż raz :)))
Piękna Warmia czekała na mnie! W odległym drugim planie widać młode boćki, które opuściły gniazdo i samodzielnie żerują.
Był też taki, który chyba robił przymiarkę na przyszły sezon :))))) Komiczny widok, jakby mu ktoś materac spod tyłka wyciągnął pozostawiwszy na gołej pryczy ;)
Kot warmiński polny! Taki podgatunek :)
Łąki są teraz zachwycające!
A co my tu mamy?!? Co to za żółty kwiatek??? ;) Szczygieł ukrył się w kwieciu. Cudowne urozmaicenie kolorystyczne łąki z dominacją chabrów.
Na koniec tryptyk p.t. "sroczy start w nadprzestrzeń!"
Piękne, egzotyczne ptaki! Mimo spustoszeń jakie sieją, cieszę się, że są z nami. Przyroda nie wymyśliła ich bez powodu. Są piękne.
Niestety też niezamierzona! Wcale, a wcale nie planowałem tak wczesnej pobudki. Pomny minionego upału, nie miałem najmniejszej ochoty na zmaganie się z duchotą. Leżę ... leżę i czuję się jak zwierzę :)
Maleńczuk śpiewając "chociaż dokoła wszyscy już posnęli, nie mogę leżeć, a nie mogę wstać ..."
w pełni oddaje odczucia bohatera, tym razem ... moje. Nie żebym trafił do puchy, bo o tym jest piosnka ta, ale taka pogoda wydaje mi się swoistym więzieniem. Już przed świtem czuć zapowiadane i niestety nadchodzące 32 stopnie w cieniu ... koszmar. Po nieudanej próbie powtónego zaśnięcia wstaję! A niech to.
Postanawiam, co raczej nie jest dziwne, że dziś przejdę się w krókim rękawku. Błąd! Ubadziałem łapy farbami maskującymi i spsikałem repelentem z 25% ową zawartością DEETu. Gdy wysiadłem z auta, pierwsze co mnie uderzyło i to prosto w twarz człowieczą, to efekt sauny parowej. Zaczynam w jelenim miejscu. Drugi błąd! Jeleni nie ma, za to jak szybko policzyłem 2,73 pierdyliarda aktywnie czekających na jelenie strzyżaków były i owszem!!! Przysięgam, takiej inwazji, jak żyję nie widziałem. Najwyraźniej albo repelent albo farby okazały się ... atraktorem!!! Na odcinku około dwóch kilometrów zdejmując je kolejno z siebie, unicestwiłem przynajmniej połowę! Pomyślałem, że droga powrotna będzie o połowę mniej traumatyczna. Z drugiej strony, wydedukowałem, że ta druga połowa nie usiadła na mnie wyłącznie z jednego powodu - nie zmieściła się, bo wszystkie lądowiska na mnie zajęła ta pierwsza połowa! Krótko mówiąc, przyznaję się - byłem bliski kapitulacji! Serio, jeszcze 400, 500 tysięcy strzyżaków i wróciłbym do auta. Po godzinie doczłapałem się do miejsca rzadziej odwiedzanego przez jelenie. Ubyło strzyżaków ... pojawiły się gzy! Co za ulga!!! Tylko trzy strzały w plecy i jeden w brzuch ... żart!
Gdy robiłem to wczesnoporanne zdjęcie nie miałem jeszcze pojęcia co mnie czeka ...
Początek zapowiadał się fajnie. Sfotografowałem lerkę, czyli skowronka borowego.
I dopiero teraz rozpoczął się opisywany koszmar.
Cztery poniższe zdjęcia ilustrują wszechobecną gorącą wilgoć wypełniającą każdą przestrzeń między drzewami.
Wszystko się do człowieka kleiło, ale głównie jednak insekty. Niestety tym razem, to ja okazałem się tym człowiekiem i nad tym faktem szczerze ubolewałem :)
Ten koleżka sprawiał wrażenie zadowolonego, bo w jego przysypiających oczach widać coś jakby rozkosz :)
Taka scena ... zapałczana :)
Chwilę potem zawróciły i mogłem jednego z nich "trzasnąć" z bliska. Fajnie.
Co jakiś czas warto sprawdzić czy szkiełko dobrze rysuje :) - z ręki!
Niezmiennie fascynuje mnie ten mechanizm! Chyba już tak mi to zostanie :)
Nie ukrywam, że miałem dość. Zmierzałem do samochodu. Wprawdzie zrobiłem minimalną trasę, czyli ok. 7-8 km. ale spieszyło mi się do opuszczenia lasu. Chociaż raz :)))
Piękna Warmia czekała na mnie! W odległym drugim planie widać młode boćki, które opuściły gniazdo i samodzielnie żerują.
Był też taki, który chyba robił przymiarkę na przyszły sezon :))))) Komiczny widok, jakby mu ktoś materac spod tyłka wyciągnął pozostawiwszy na gołej pryczy ;)
Kot warmiński polny! Taki podgatunek :)
Łąki są teraz zachwycające!
A co my tu mamy?!? Co to za żółty kwiatek??? ;) Szczygieł ukrył się w kwieciu. Cudowne urozmaicenie kolorystyczne łąki z dominacją chabrów.
Na koniec tryptyk p.t. "sroczy start w nadprzestrzeń!"
Piękne, egzotyczne ptaki! Mimo spustoszeń jakie sieją, cieszę się, że są z nami. Przyroda nie wymyśliła ich bez powodu. Są piękne.
czwartek, 23 czerwca 2016
Kulturka!
Wydarzenia ostatnich dni przytrzymały mnie w domu. Przy moich przyzwyczajeniach spędzania w lesie każdej możliwej chwili, czwartego dnia myślałem, że będę zgryzał tynk ze ścian. Potem przyszedł piąty i szósty, siódmy i ósmy dzień "Azkabanu". Mugole mogą nie wiedzieć o co chodzi, więc wyjaśniam: Azkaban to takie więzienie - patrz Harry Potter :)))
Ludzie mają większe problemy, ale na tym etapie, ja miałem taki, a jak wiadomo dla każdego jego problem w danej chwili jest największy. :)
Bez tragizowania zatem ale wygłodniałem za lasem. I to jest ta dobra strona przerwy. Gdy grałem nałogowo w tenisa, a trafiła się jakaś przerwa, wracało się na korty na tzw. głodzie. Wtedy grało się inaczej, lepiej, Człowiek niesiony jakąś nową zapalczywością dosłownie unosił się nad kortem. Tzn. zaraz, zaraz ... przypomniałem sobie właśnie ile ważę, poprawka - miał ten człowiek, czyli domyślnie ja, wrażenie, że unosi się nad kortem! ;)
No tak na serio, to gdy grałem, a to było jakieś piętnaście kilo temu, lubiłem poszaleć.
Do rzeczy ... te dygresje kiedyś mnie wykończą! W młodości zdarzało mi się tak daleko odpływać w dygresje, że zapominałem czego dotyczył temat główny wypowiedzi ha ha aha aa
Wczoraj w końcu las!!!
Szybki wyskok na wieczorny obchód. Poszedłem ze znajomym. Miesiące letnie to owadzi koszmar! Sam chciał. :)
Ale przyznać muszę, że zrobił na mnie wrażenie. Jest typowym "człowiekiem miasta", a owady niezwykle rzetelnie robiły to co potrafią najlepiej, czyli upierdliwie z żelazną konsekwencją, wk...wiały człowieka. W tym mnie! One to mają wkodowane w DNA! Jestem pewny, że w ich garniturze chromosomowym są geny odpowiedzialne za:
1. codzienną upierdliwość ukierunkowaną na człowieka
2. upierdliwą upierdliwość ukierunkowaną na człowieka
3. giga-upierdliwość ukierunkowaną na człowieka nawet za cenę utraty życia!
Gdy przychodzi taki ciepły, bezwietrzny i parny wieczór jak wczorajszy, do głosu dochodzą tylko geny odpowiedzialne za trzeci rodzaj relacji owad-człowiek!
I tak było.
A Radek nic, ani słowa narzekania czy coś. Szok! ... człowiek miasta ...
No i taki oto mieliśmy pierwszy zwierzo-widoczek. Zachodzące słońce dało ciepłe prześwity wzbogacające walor drugiego planu.
Następna godzina zeszła nam na marszu, a czas zleciał na opędzaniu się od insektów. Strzyżaki górą!
Te jak się "usrają na kark człowieczy" to ja cież nie ....!
No dobrze, powiem to grzeczniej - te owady, gdy postanowią atakować kark spacerowicza, to naprawdę nie jest fajnie. Nie miłe są i są uparte w tej "niemiłości".
Rzut oka na mendryńskie rozlewisko. Ten widok nigdy mi się nie znudzi. Jestem za tym, żeby tu utworzyć Rezerwat! Kto jest za - proszę się zgłaszać, szukam ludzi do zespołu, który się tym zajmie.
Chwilę później uciekła łania z całkiem ... dużym małym ... młodym znaczy.
A w zachyłku małej polanki, pod ścianą lasu, żerowały te nicponie:)
Ten z prawej strony, zdecydowanie szedł w moją stronę. I świetnie, ułatwił mi zadanie. Dzięki jego ciekawości mogłem przyjrzeć mu się z bliska :)
No co za koleś! W ogóle się mnie nie bał! Muszę się nad tym zastanowić. Może mi testosteron spada!!! ;) Ale spojrzenie ma bystre!
Całej akcji przyglądała się, ukryta w krzakach granicy lasu, mamuśka.
Stała w cieniu i byłem przekonany, że jej fukanie i pomruki niezadowolenia dotyczą mojej bliskości z tymi podrostkami. Dopiero oglądając zdjęcia, zorientowałem się, że miała przy sobie "pasiaki".
To sporawe stadko było zatem trzypokoleniowe. To u dzików standard o tej porze roku.
Fajnie było posłuchać jak zaciąga powietrze. To piękne doznania. Wiem, że to dla niej stres, ale spotkanie z fotografem nie kończy się nigdy dramatem. To jest najpiękniejsze w bezkrwawych łowach!
Popatrzymy na siebie i rozchodzimy się. Po spotkaniu pozostaje tyle samo żywych istnień, co przed. Kulturka ;)
Las żegnał nas trójwymiarowymi żurawiami.
Ten wpis dedykuję wszystkim Tatusiom, którzy pokazują dzieciom piękno przyrody, ucząc je miłości i tolerancji.
Ludzie mają większe problemy, ale na tym etapie, ja miałem taki, a jak wiadomo dla każdego jego problem w danej chwili jest największy. :)
Bez tragizowania zatem ale wygłodniałem za lasem. I to jest ta dobra strona przerwy. Gdy grałem nałogowo w tenisa, a trafiła się jakaś przerwa, wracało się na korty na tzw. głodzie. Wtedy grało się inaczej, lepiej, Człowiek niesiony jakąś nową zapalczywością dosłownie unosił się nad kortem. Tzn. zaraz, zaraz ... przypomniałem sobie właśnie ile ważę, poprawka - miał ten człowiek, czyli domyślnie ja, wrażenie, że unosi się nad kortem! ;)
No tak na serio, to gdy grałem, a to było jakieś piętnaście kilo temu, lubiłem poszaleć.
Do rzeczy ... te dygresje kiedyś mnie wykończą! W młodości zdarzało mi się tak daleko odpływać w dygresje, że zapominałem czego dotyczył temat główny wypowiedzi ha ha aha aa
Wczoraj w końcu las!!!
Szybki wyskok na wieczorny obchód. Poszedłem ze znajomym. Miesiące letnie to owadzi koszmar! Sam chciał. :)
Ale przyznać muszę, że zrobił na mnie wrażenie. Jest typowym "człowiekiem miasta", a owady niezwykle rzetelnie robiły to co potrafią najlepiej, czyli upierdliwie z żelazną konsekwencją, wk...wiały człowieka. W tym mnie! One to mają wkodowane w DNA! Jestem pewny, że w ich garniturze chromosomowym są geny odpowiedzialne za:
1. codzienną upierdliwość ukierunkowaną na człowieka
2. upierdliwą upierdliwość ukierunkowaną na człowieka
3. giga-upierdliwość ukierunkowaną na człowieka nawet za cenę utraty życia!
Gdy przychodzi taki ciepły, bezwietrzny i parny wieczór jak wczorajszy, do głosu dochodzą tylko geny odpowiedzialne za trzeci rodzaj relacji owad-człowiek!
I tak było.
A Radek nic, ani słowa narzekania czy coś. Szok! ... człowiek miasta ...
No i taki oto mieliśmy pierwszy zwierzo-widoczek. Zachodzące słońce dało ciepłe prześwity wzbogacające walor drugiego planu.
Następna godzina zeszła nam na marszu, a czas zleciał na opędzaniu się od insektów. Strzyżaki górą!
Te jak się "usrają na kark człowieczy" to ja cież nie ....!
No dobrze, powiem to grzeczniej - te owady, gdy postanowią atakować kark spacerowicza, to naprawdę nie jest fajnie. Nie miłe są i są uparte w tej "niemiłości".
Rzut oka na mendryńskie rozlewisko. Ten widok nigdy mi się nie znudzi. Jestem za tym, żeby tu utworzyć Rezerwat! Kto jest za - proszę się zgłaszać, szukam ludzi do zespołu, który się tym zajmie.
Chwilę później uciekła łania z całkiem ... dużym małym ... młodym znaczy.
A w zachyłku małej polanki, pod ścianą lasu, żerowały te nicponie:)
Ten z prawej strony, zdecydowanie szedł w moją stronę. I świetnie, ułatwił mi zadanie. Dzięki jego ciekawości mogłem przyjrzeć mu się z bliska :)
No co za koleś! W ogóle się mnie nie bał! Muszę się nad tym zastanowić. Może mi testosteron spada!!! ;) Ale spojrzenie ma bystre!
Całej akcji przyglądała się, ukryta w krzakach granicy lasu, mamuśka.
Stała w cieniu i byłem przekonany, że jej fukanie i pomruki niezadowolenia dotyczą mojej bliskości z tymi podrostkami. Dopiero oglądając zdjęcia, zorientowałem się, że miała przy sobie "pasiaki".
To sporawe stadko było zatem trzypokoleniowe. To u dzików standard o tej porze roku.
Fajnie było posłuchać jak zaciąga powietrze. To piękne doznania. Wiem, że to dla niej stres, ale spotkanie z fotografem nie kończy się nigdy dramatem. To jest najpiękniejsze w bezkrwawych łowach!
Popatrzymy na siebie i rozchodzimy się. Po spotkaniu pozostaje tyle samo żywych istnień, co przed. Kulturka ;)
Las żegnał nas trójwymiarowymi żurawiami.
Ten wpis dedykuję wszystkim Tatusiom, którzy pokazują dzieciom piękno przyrody, ucząc je miłości i tolerancji.
środa, 22 czerwca 2016
słoń w warmińskiej wsi !!!
Co za niesamowity dzień! Do lasu wybrałem się z kumplem. Po chwili jednak rozdzieliliśmy się. Fotografowanie we dwójkę, nie jest najlepszym pomysłem. Wskazałem mu znane mi miejsca, a sam poszedłem w kierunku, którego wcześniej nie odwiedzałem. Po jakimś czasie, znalazłem ukrytą w lesie porzuconą, bardzo starą leśniczówkę. Widać było, że od dawna jest niezamieszkana. Jakaś nieprzyzwoita ciekawość kazała mi wejść do środka. Wszedłem. Bardzo przyjazny rozkład pomieszczeń, wszystko logiczne, stara niemiecka architektura, pomyślałem. Dziwił mnie niezmiernie fakt, że na kredensie i półkach zostało aż tyle przedmiotów. Książki, naczynia, na łóżkach leżały stęchłe od wilgoci kapy. Na meblu kuchennym pozostał fajny, malutki scyzoryk z etui. Głupio mi, ale go wziąłem, bo pewne było, że właścicieli i tak tu od dawna nie ma, a prędzej czy później wszystko pójdzie w czyjeś ręce, Uznałem go za świetną pamiątkę z odkrycia. Chciałem wyjść na tzw. ogród, ale nie mogłem znaleźć wyjścia. To było jak zły sen. Żadne z napotkanych drzwi nie okazywały się tymi, które miały mnie wypuścić z wnętrza chaty. Gdy z nieukrywaną ulgą w końcu wyszedłem, okazało się, że kilkaset metrów dalej jest wieś. Poszedłem w jej stronę. W czymś jakby woliera, było pełno oświetlonych porannym słońcem kwiczołów. Nie mogłem zrozumieć intencji twórcy tej gigaklatki. To dziwne ale dopiero w tym momencie wydobyłem aparat z wnętrza plecaka. Starałem się zrobić zdjęcia pod światło, ale aparat nie radził sobie z ostrością, a poza tym w drugim planie ciągle było widać siatkę woliery. Ech, uznałem, że takie zdjęcia nie będą miały większej wartości, to nie ma sensu i poszedłem dalej.
Na szczęście w jakiejś pozostałej po budowie zaspie, siedział szpak otoczony wiankiem skwierczących wróbli. i kompletnie się mnie nie bał. Kucnąłem w odległości 2 metrów od niego z zamiarem zrobienia kilku zdjęć tego bohatera. Nie mam pojęcia czy coś mi się przestawiło w aparacie, ale ponownie nie ustawiał ostrości. Gdy w końcu zareagował, ptaków już nie było. Jak zwykle w takich sytuacjach, gdy w leśnej, odludziowej wsi pojawia się miastowy dziwoląg, opadły mnie dzieciaki. A co to, a co to tamto itd. Zajęty zdobywaniem sympatii najmłodszych mieszkańców wsi, usłyszałem jakiś dziki dźwięk nad głową. Wyobraźcie sobie, że w szyku defiladowym przeleciała nad wsią eskadra najnowocześniejszych samolotów szturmowych!!! Jakim cudem udało mi się zdążyć zrobić zdjęcie? Nie wiem, ale to jedno z najpiękniejszych i najciekawszych zdjęć, nienagannych technicznie, jakie kiedykolwiek zrobiłem! Oczywiście nie publikuję, bo nie pasuje do profilu tego bloga - wiadomo, to nie jest blog militarny!
Powiedziałem dzieciom, że z ich asystą nie uda mi się zrobić żadnych zdjęć i pożegnałem się z nimi. Opuszczałem wieś. Mijałem ostatnie gospodarstwa gdy ... no nie uwierzycie ... w moją stronę szedł ... SŁOŃ!!! Młody słoń zatrzymał się na mój widok i dłuższą chwilę przyglądał mi się nie mniej zaskoczony niż ja. Podnoszę aparat do oka, okazuje się, że parametry zostały po zdjęciu rozświetlonego nieba i szybko lecących samolotów!!! W wizjerze ciemno, a cierpliwość i ciekawość słonia kończyła się. Szybko zmieniam ustawienia, jest, mam go, jeszcze tylko ta cholerna ostrość, dlaczego to dziś się tak zacina?!?!?!?!?
Nie zdążyłem. Oczywiście klnąc pod nosem na wyjątkowego pecha, poszedłem za nim i słyszę straszny rumor dochodzący zza budynków. Wyglądam ostrożnie i oczom nie wierzę - między stodołą, a budynkiem gospodarza walczą ze sobą dwa lwy!!! No przecież to jakaś schizofreniczna historia, pomyślałem. Słonie i lwy na warmińskiej wsi!!! Oczywiście skretyniały aparat za nic w świecie nie chciał złapać ostrości! Obiekty były spowite w chmurach i tumanach poderwanego piaskowego pyłu. Co za pech, to wszystko było jak zły sen fotografa! Niestety jeden z samców zauważył mnie i bez chwili zastanowienia ruszył groźnie nastawiony w moją stronę. Poderwałem się z kucków i sparaliżowany strachem, nie mogłem ruszyć z miejsca! Nogi ślizgały mi się na suchym piachu - katastrofa zbliżała się nieuchronnie!!! Wiedziałem, czułem to, że to scena kończąca moją przygodę z fotografią, z życiem w zasadzie. Drzwi domu do którego miałem w planie dobiec, a co do których nie miałem pojęcia czy i tak są otwarte, już były nieosiągalnym celem. Pierwszemu z lwów, pozostały do mnie maksymalnie dwa odbicia. I wiecie co mnie uratowało? ... obudziłem się! Ufff ... co za sen, niech to szlag. Gdy dotarło do mnie, że to był sen, jednego tylko nie mogłem odżałować ... że wszystkie zdjęcia są koszmarnie nieostre! ;)
Taki dziś miałem sen, tylko nie pytajcie mnie co na to rodzinny psychoanalityk :)))
Na szczęście w jakiejś pozostałej po budowie zaspie, siedział szpak otoczony wiankiem skwierczących wróbli. i kompletnie się mnie nie bał. Kucnąłem w odległości 2 metrów od niego z zamiarem zrobienia kilku zdjęć tego bohatera. Nie mam pojęcia czy coś mi się przestawiło w aparacie, ale ponownie nie ustawiał ostrości. Gdy w końcu zareagował, ptaków już nie było. Jak zwykle w takich sytuacjach, gdy w leśnej, odludziowej wsi pojawia się miastowy dziwoląg, opadły mnie dzieciaki. A co to, a co to tamto itd. Zajęty zdobywaniem sympatii najmłodszych mieszkańców wsi, usłyszałem jakiś dziki dźwięk nad głową. Wyobraźcie sobie, że w szyku defiladowym przeleciała nad wsią eskadra najnowocześniejszych samolotów szturmowych!!! Jakim cudem udało mi się zdążyć zrobić zdjęcie? Nie wiem, ale to jedno z najpiękniejszych i najciekawszych zdjęć, nienagannych technicznie, jakie kiedykolwiek zrobiłem! Oczywiście nie publikuję, bo nie pasuje do profilu tego bloga - wiadomo, to nie jest blog militarny!
Powiedziałem dzieciom, że z ich asystą nie uda mi się zrobić żadnych zdjęć i pożegnałem się z nimi. Opuszczałem wieś. Mijałem ostatnie gospodarstwa gdy ... no nie uwierzycie ... w moją stronę szedł ... SŁOŃ!!! Młody słoń zatrzymał się na mój widok i dłuższą chwilę przyglądał mi się nie mniej zaskoczony niż ja. Podnoszę aparat do oka, okazuje się, że parametry zostały po zdjęciu rozświetlonego nieba i szybko lecących samolotów!!! W wizjerze ciemno, a cierpliwość i ciekawość słonia kończyła się. Szybko zmieniam ustawienia, jest, mam go, jeszcze tylko ta cholerna ostrość, dlaczego to dziś się tak zacina?!?!?!?!?
Nie zdążyłem. Oczywiście klnąc pod nosem na wyjątkowego pecha, poszedłem za nim i słyszę straszny rumor dochodzący zza budynków. Wyglądam ostrożnie i oczom nie wierzę - między stodołą, a budynkiem gospodarza walczą ze sobą dwa lwy!!! No przecież to jakaś schizofreniczna historia, pomyślałem. Słonie i lwy na warmińskiej wsi!!! Oczywiście skretyniały aparat za nic w świecie nie chciał złapać ostrości! Obiekty były spowite w chmurach i tumanach poderwanego piaskowego pyłu. Co za pech, to wszystko było jak zły sen fotografa! Niestety jeden z samców zauważył mnie i bez chwili zastanowienia ruszył groźnie nastawiony w moją stronę. Poderwałem się z kucków i sparaliżowany strachem, nie mogłem ruszyć z miejsca! Nogi ślizgały mi się na suchym piachu - katastrofa zbliżała się nieuchronnie!!! Wiedziałem, czułem to, że to scena kończąca moją przygodę z fotografią, z życiem w zasadzie. Drzwi domu do którego miałem w planie dobiec, a co do których nie miałem pojęcia czy i tak są otwarte, już były nieosiągalnym celem. Pierwszemu z lwów, pozostały do mnie maksymalnie dwa odbicia. I wiecie co mnie uratowało? ... obudziłem się! Ufff ... co za sen, niech to szlag. Gdy dotarło do mnie, że to był sen, jednego tylko nie mogłem odżałować ... że wszystkie zdjęcia są koszmarnie nieostre! ;)
Taki dziś miałem sen, tylko nie pytajcie mnie co na to rodzinny psychoanalityk :)))
poniedziałek, 20 czerwca 2016
niestety słońce! ;)
Słońce nie jest moim sprzymierzeńcem. Nie lubię. Las wydaje mi się odarty z magii i potencjału ciekawych obserwacji. Nie ma tej tajemniczej emanacji typowej dla wilgotnych, mglistych dni czy momentów przed świtem. Oczywiście to wyłącznie moja wydumka, bowiem słoneczny dzień nie pozostaje w konflikcie z aktywnością zwierząt, a po okresach ochłodzenia, wręcz je pobudza.
Dlatego jak powiedziałem, czasami w taką pogodę z odrobiną niechęci ale również wyruszam do lasu.:)
Szczęśliwie zanim słońce się obudziło na dobre, zajrzałem w pewien tajemny zakamarek. A tu młodzieniec zastygł w bezruchu. Najpewniej zatrzymało go jakieś głęboko filozoficzne przemyślenie, coś w stylu "przejść albo przeskoczyć, oto jest pytanie!"
Cichutko opuściłem miejsce, które dało mi wiele rozmaitych obserwacji.
Dotarłem do mojego ulubionego pieńka po ściętym świerku, który jest idealnym siedziskiem na granicy lasu i polany. Usiadłem i ... siedzę, bo niby co innego mogłem zrobić i też dlaczego miałbym nie usiąść, skoro przecież mogłem?
Moje zachowanie, mnie nie dziwiło tak bardzo, ale tę samiczkę zięby najwyraźniej tak.
Niby się mną nie interesowała, a jednak co chwila zerkała na mnie. Przyznać muszę, że te słoneczne igraszki światła w świerkowym bokehu, są całkiem sympatyczne :)
Chmura na chwilę zasłoniła słońce, a sitaka leśnej uprawy w jakiejś części zasłoniła tę młodą łanię. Najciekawsze było jednak jej przekonanie, że ukryła się całkowicie. Zachowywała się tak, jakby była pewna, że ona mnie widzi, a ja jej nie. Stała tam bardzo długo i najwyraźniej czuła się wyjątkowo bezpiecznie :))) W pewnym sensie miała rację.
W znacznie urokliwszych okolicznościach przyrody niż siatka ogrodzeniowa ... nie zdążyłem :)
Na szczęście w jeszcze ciekawszej aurze i w lepszym świetle - zdążyłem! Uffff :)
Zaczynało robić się nieprzyjemnie ciepło.
Skąd ona wyszła? Przez siatkę? Stała tam? Nie wiem, ale światła fajne ... w sumie. :)
Przyznać muszę, że ten chabaziowy ażur nie dostałby takiego waloru bez słonecznego światła.
Po opuszczeniu lasu też się działo, ale spóźniłem się ... niestety. Siedział na balocie, a ja, ja zawsze twierdziłem, że byłoby lepiej gdyby ktoś mnie woził. Jednoczesne prowadzenie i fotografowanie nie zawsze wychodzi :))))
Warmia w lekko stonowanym słońcu jest, przyznać muszę, piękna!
Na pożegnanie dnia, pliszka w mocno popołudniowym świetle.