poniedziałek, 31 października 2016

Jeszcze tu wrócę!

To był z jednej strony trudny dzień, ponieważ głód poznania nowych miejsc spowodował, że przeszedłem szesnaście kilometrów po terenie, w którym znalezienie stu metrów bez wzniesienia jest niemożliwe. Oczywiście wzniesień jest tyle samo co spadków, a te też nie pozwalają odpocząć. Co chwila pracują dziwne, rzadko używane mięśnie. Z drugiej strony pokazujące się stosunkowo często słońce zachęcało by iść jeszcze dalej i dalej. Ten las jest dodatkowo tak skonstruowany, że człowiek koniecznie chce się przekonać co zastanie za kolejnym wzniesieniem czy zakrętem. Lodowiec napracował się tu okrutnie, ale w konsekwencji od zarania dziejów, każdy, kto chce tu pospacerować, musi wkładać w to wiele wysiłku.

Niezwykła pogoda z reflektorowym światłem sączonym między szybko pędzącymi chmurskami, pozwoliła mi wykonać między innymi to zdjęcie.

Zdjęcie wykonałem mniej więcej w połowie drogi. Publikowałem wiele saren w różnych fazach skoku, ale tylko ja wiem ile wysiłku kosztowało mnie zrobienie tej fotografii. Do tego miejsca na granicy rezerwatu bobrów dotarłem ok. 9.30 Przedzierałem się po trzęsawisku oblegającym teren wokół meandrującej lasem Pasłęki. Uszargałem się jak nieboskie stworzenie i szczerze mówiąc miałem już wszystkiego dość. Do tego boleśnie docierała do mnie świadomość, że do samochodu mam tyle kilometrów ile pokonałem do tej pory. Słabo. Usiadłem na pniaku - pamiątce po potężnym świerku, który musiał zdobić skraj podmokłej polany zanim nie zamienił się w elementy konstrukcji dachowej.
Nisko nade mną przeleciał jeden z patrolujących okolicę kruków pobudzonych i zaciekawionych moją obecnością oraz pewnie faktem, że przed chwilą śmignął tu pędzony podmuchami wiatru bielik. Bielik starając się kontrolować szybkość lotu, trzymał potężne skrzydła lekko złożone. Zdjęcia nie zrobiłem, zapatrzyłem się, co zdarza mi się niestety często :)

To zdjęcie aż się prosi o ułożenie dziecięcej zgadywanki z cyklu co to jest: czarne na niebieskim, lata i wrzeszczy? :)

Tak wyglądała moja przygoda w połowie drogi, a zaczęła się od wczesnoporannej obserwacji jeleni na babrzysku. Wyjątkowo trudne do fotografowania miejsce ukryte w gąszczu roślinności w zapadlisku. Skuteczne podejście jeleni w tym miejscu graniczy z cudem, o udanych zdjęciach chyba nie ma mowy.

 Dwa szpicaki, chociaż drugi skutecznie ukryty za pierwszym.

Było ich więcej, a tę piątkę "wyłowiłem" z najwyższym trudem. Usilnie starałem się dostrzec byka. Pewnie z tego powodu wymyśliłem na prędce wariację na temat szekspirowskiego "być albo nie być ... " i zadałem sobie wielkiej rangi pytanie - byk albo nie byk, oto jest pytanie! ;)
Mam nadzieję je tu kiedyś zastać w korzystniejszej sytuacji.

Słońce jeszcze nie podniosło się powyżej linii lasu gdy na małej polance zastałem sarnę z dwoma tegorocznymi koźlakami.

 Młodzieńcze przepychanki :)

 Upsss ... czyżbym wpadł?!?

 Synowie jakby chcieli "sczytać" z matki nastrój, jest zaniepokojona czy nie, są powody do obaw czy nie ...

Jeden z braci odszedł, a drugi pieszczoszek miział się z mamą. Cudowna obserwacja wyższych uczuć i empatii, która nie jest zwierzętom obca. Ich życie emocjonalne jest bogate, a potrzeba rodzinnej bliskości ogromna. Długo się tak iskały i nagle uciekły. Okazało się, że na polankę wszedł myśliwy. No cóż ... pogadaliśmy chwilę, nie powiem, sympatycznie i miło. Nie padło sakramentalne "co Pan tu robi?" Nawet mnie nie zastrzelił, co było bez wątpienia niezwykle miłe z Jego strony i za co jestem Mu całkiem zobowiązany. Miły, starszy Pan, w którym nie doszukałem się najmniejszego napięcia z faktu, że spotkał w lesie "zielonego potwora" ;)

 Przygruntowe przymrozki urozmaiciły kadr.

Krótkotrwałe słoneczne igraszki na brzozowych listkach.

 Już dawno stwierdziłem, że skromnym jesienno-zimowym lesie, spotkanie nawet tak pospolitej sikory, jest miłą niespodzianką i nagrodą. To naprawdę piękne ptaki, nad czym się nie zastanawiamy tylko dlatego, że są wszędzie.

A to najmniejszy ptak Europy! Mysikrólik. Zobaczcie ile zadziorności jest w tym maleństwie! Gdyby ważył pół kilo więcej, (czyli gdyby ważył pół kilo) rzuciłby się na mnie jak nic :)))
Ten jaskrawo-szalony "irokez" dodaje mu animuszu.

Pasłęka na tym odcinku wije się niecierpliwie. W drugim planie podmokła polana, która wiosną wystrzeli głosami tysiąca ptaków. Dziś słychać jedynie kruki i sójki.

To mniej więcej tu zrobiłem dwa zdjęcia, którymi rozpocząłem dzisiejszą opowieść. :)
Gdy wracałem, klasycznie dopadł mnie deszcz. Szedłem mrużąc oczy gdy nagle, piętnaście metrów przede mną, przeszedł byk - jeleń. Chwilo trwaj chciałem krzyknąć, by zdążyć zrobić zdjęcie! Niestety chwila nie trwała, byk był czymś spłoszony, szedł zdecydowanie i nie miał w planie pozować. Nie wiem jak trwały jest zapis w mojej "szarej strefie" ale mam nadzieję go długo pamiętać. W strugach deszczu, ze zmoczonym grzbietem, robił szczególnie tajemnicze wrażenie.

Tę kanię fotografowałem już w drodze powrotnej zaraz po deszczu. Była taka piękna, że zostawiłem ją tam, gdzie wyrosła. Przyznać trzeba, że w tym roku jest ich sporo.

W grupie raźniej :)

Gdy opuszczałem las, żegnał mnie myszołów patrolujący okalające las łąki. Piękne tereny, jeszcze tu wrócę.


sobota, 29 października 2016

Jak Jej nie kochać?

Nie byłoby takiej radochy ze słonecznego jesiennego dnia, gdyby nie snujące się ponure szarugi.
Dziś "zaatakowałem" całkowicie nowy teren i do tego TAKA pogoda. Mocny wiatr szybko gnał obłoki po błękitnym niebie. Nisko pracujące jesienne słońce długo dawało fotograficzną satysfakcję.
Ogólnie było cudownie.

W zasadzie ta garstka jeleni była pierwszą zwierzęcą obserwacją. Nie mam pojęcia czemu akurat teraz przypomniało mi się motto Jamesa Curwooda chyba do Władcy Skalnej Doliny -

"najpiękniejszym przeżyciem w czasie polowania jest nie samo zabijanie, a właśnie darowanie życia!"

Nie dość, że nie poluję, a fotografowanie zwierząt niczego im nie odbiera, a już z pewnością nie życie, a ja mimo wszystko uznałem, że im, tym jeleniom, daruję! Nie wiem co im darowałem, ale odstąpiłem od podchodzenia ich i wiecie co? Fajnie się z tym poczułem. Dałem im chyba ... spokój.

Byłem okrutnie ciekaw nowego terenu, pognało mnie dalej.

Zdjęcia poniżej nie oglądajcie w telefonach proszę, bo to tak jakbyście go nie widzieli:)

Zaczął padać deszcz, a ja znalazłem się pod właściwym kątem względem światła. Udało mi się pokazać te pierwsze duże krople z chmury, która jeszcze nie zakryła słońca.

"Iście" przez las było w zasadzie nirwaną. W takich razach można się poczuć jak bohater rosyjskiej bajki animowanej z lat 70-tych. :)

W tym momencie zadzwonił Marcin Warmiński zdziwiony, że w taką "pompę" pojechałem do lasu.
Jaka pompa? Jaka burza? U mnie słońce!
Nie chciał wierzyć, ale chyba zdziwiłem się w złym momencie.
Gdy tylko odłożyliśmy słuchawki :))) zorientowałem się, że coś idzie nie tak ...

Takie niebo nie wróży niczego dobrego.

Chmury jakby na wyścigi starały się jak najszybciej zakryć niebo.

Czernidłak - ciekawy grzyb ponieważ dorosłe owocniki rozpływają się zamieniając się w czarną maź. Młode są jadalne ale uwaga - nie popijać alko!!! Zawierają koprynę, która zatrzymuje proces rozkładu alkoholu - katastrofa gotowa! Nawet dwa dni po melanżu nie wolno ich jeść, a do dwóch dni po zjedzeniu ich nie wolno wprowadzać alko! Wiadomo, że na takie poświęcenie stać niewielu, więc krótko mówiąc ... są niejadalne :))))

Gdy klęknąłem by sfotografować te czernidłaki, pierwsze krople stadnie i parami wlatywały mi za kołnież.
Schowałem się pod świerkiem, a to co widziałem wyglądało mniej więcej tak:

Słabo ... Zrobiło się mokro, ciemno, zimno i jakoś tak bez sensu :)

Pół godziny trwało testowanie mojej wodochronności ale po nawałnicy ... las pokazał swoje świeże i radosne oblicze.

Gdy kucałem do liścia jeszcze nie wiedziałem, że wisi tam też ta igła. Jak minimalne jest prawdopodobieństwo, by spadający liść tak zawisł na gałązce, a o ile mniejsze, że obok tego liścia zawiśnie jeszcze spadająca igła sosnowa?!? W zasadzie to taka wygrana w totka, tylko moja siła nabywcza się nie zmieniła ale jestem bogatszy o tę obserwację :)

 Pani Piękna wyszła się osuszyć.

Mogę im się przyglądać w nieskończoność. To chodzące cuda. Nie wiem dlaczego, ale uważam, że są jakieś ... wzruszające. :) Kwintesencja delikatności, subtelności i strachliwości. Taka mieszanka godna damy!

Słońce niestrudzenie meandrowało w grabowych liściach zamieniając je w złoto.

Moją uwagę zwróciła siła adaptacji tej huby. Matczyny owocnik wyrósł gdy drzewo jeszcze rosło. Sądząc po mchach i stopniu spróchnienia, musiało to być lata temu. Te dwa młodsze owocniki narosły już na leżącym drzewie. Imponujące jak te organizmy kombinują. Jak widać przyroda nie tworzy form zamkniętych/skończonych. Wszystko może się zmienić, gdy będzie tego wymagało przetrwanie!

Obcy Pasażer ;)

Jakoś trudno było wytrzymać w ciemnym lesie, gdy widziałem, że słońce malowniczo walczy z chmurami. Opuściłem las. Warto było.


Pojechałem nad niezwykłej urody rozlewisko. Na wodzie obserwowałem łabędzie ale też cyraneczki i łyski oraz oczywiście krzyżówki. Mam ich zdjęcia ale są za słabe do prezentacji.





 Łabędzie bardzo lubią to miejsce.




WARMIA. Jak Jej nie kochać?





poniedziałek, 24 października 2016

Chociaż raz!

Zacznę od dwóch zdjęć z sobotniego wieczoru spędzonego w lesie. Mimo deszczu i wszędobylskiej pochmurności, las zaoferował niespotykany koloryt. Powietrze przepełniało się czerwieniami. Można było odnieść wrażenie, że jest się na innej planecie, której powietrze ma taką właśnie barwę.


 To tyle z soboty i nastał dzień drugi i nastała niedziela ...

 Mikro kropelki mżawki powodowały wrażenie mglistości, co zresztą nie jest dalekie od rzeczywistej natury mgły, która też jest zbudowana przecież z mikro kropelek wody. Są to dwa różne zjawiska ale wrażenie podobne.

W przeciwieństwie do sobotniego wieczoru, dominowały żółcie. Ciekawostką może okaże się fakt, że ten żółty barwnik jest w liściach cały czas, a dopiero zanikający chlorofil (barwnik zielony) powoduje, że zaczynamy widzieć ten żółty. Rzecz jednak ma się zupełnie inaczej w przypadku barwników czerwonych, te są produkowane w ostatnim etapie życia liści, tuż przed ich opadnięciem. Dziwne? Ano dziwne.
Taki wysiłek biochemiczny, na chwilę przed końcem żywota, budzi zainteresowanie świata nauki. Wiadomo, że przyroda nie marnuje energii, więc jakiś powód tego trudu być musi. Być może, jak sądzą jedni, czerwone liście są odporniejsze na przymrozki, a wciąż jeszcze potrzebne, a być może czerwony barwnik z grupy antocyjadyn chroni je przed grzybami. Drzewo chcące czerpać korzyści z rozkładających się liści, zabezpiecza się, by nie wdała się w nie jakaś "grzybicza epidemia", dzięki czemu wiosną pożywka będzie miała większą wartość.

No dobra, starczy tej biologii, bo przestaniecie mi tu zaglądać ;)

 Niespodziewane spotkanie. Ileż one dają mi radości. Bardzo lubię spotkania z wiewiórkami. Staram się nie pamiętać o ich grabieżczej naturze.

 Lekko zaskoczona :)

Na tym dynamicznym ujęciu widać, że w trakcie odbicia, jest moment, w którym żadna kończyna nie ma kontaktu z pniem. Zaskoczyło mnie to, bo to jednak nie to samo co bieg po ziemi, tu przyciąganie nie działa na korzyść, wręcz odwrotnie :)

 Od czasu gdy powstał ten gatunek, nigdy nie powtórzył się identyczny wzór na kapeluszu. Nie ma też dwóch identycznych piór, koron drzew i wiele jeszcze innych wytworów natury ma charakter absolutnie unikalny.
Zbieram kanie od dzieciństwa, tę akurat zostawiłem szanując fakt, że zdecydowała się tak późno powołać do życia. W zasadzie to nie ona zdecydowała. Ona jest owocnikiem grzybni, więc decyzja musiała zapaść tam niżej, pod ziemią, w grzybni znaczy ;)
No jak nie podziwiać tej przyrody?

Nagle znalazłem się w niesamowitym lesie liściastym. 

 Tu powietrze było żółte :)

Las momentami wyglądał jak park. Pięknie.

 Nie pytajcie mnie ile lat ma ta "sośnicha"! Ogrom!!! Szacuję wiek tego kolosa na ponad 220 lat!
Nie była w tym lesie wyjątkiem. Jest ich tam więcej.

Tyle jest piękna w muchomorach, a rzesze pseudogrzybiarzy kopią je i niszczą jakby były czemuś winne. Jakim trzeba być prymitywem, żeby przerwać życie istoty tylko dlatego, że nie nadaje się do jedzenia!!! Nasz gatunek jako jedyny jest tak "kreatywny" w zabijaniu. Albo zabijamy bo coś nadaje się do jedzenia, albo zabijamy bo się nie nadaje do jedzenia - straszne!
Poza wieloma pożytecznymi funkcjami w lesie, nawet w naszych ułomnych kategoriach postrzegania świata, są absolutną ozdobą lasu! Może wyda się Wam to dziwne, ale one wywołują u mnie uśmiech, ewidentną radość. Bardzo je szanuję, są cudne.

 Kowalik, no ten koleżka wyjątkowo dobrze wpisuje się w barwy jesieni :)

Spadnie ta igła czy nie spadnie?!? ;)


Z najprzyjemniejszej, niezwykle sympatycznej części dnia nie mam dokumentacji. Wraz z Marcinem Warmińskim odwiedziliśmy niedawno poznanych znajomych w jednej z leśnych wsi.
To była niewiarygodnie miła wizyta okraszona przepysznym jabłecznikiem i innymi wyrobami własnej roboty. Uroczy gospodarze, z pasją, są niezwykle gościnni. Ingę (tyle chyba mogę zdradzić) poznałem ... przez FB! Można mądrze korzystać z mediów społecznościowych? Inga, Andrzej, dziękuję, wizyta u Was była perełką tego dnia. Po wizycie poprosiłem Marcina, by wysadził mnie w lesie z dala od czekającego na mnie samochodu. Postanowiłem jeszcze pozostać w "atmosferze" niezwykłej niedzieli. I nie żałowałem decyzji, podjętej mimo zmęczenia.

Dębiszon w teatralnym świetle :) Przez chwilę pokazało się Słońce!

Do moich uszu doleciały odgłosy kruków i bielików. Sprawa była oczywista. Gdzieś leży padlina.

 Były dwa, stary i ten młody. Widok bielika "na ścianie lasu" jest zawsze miły dla oka.

 Oczywiście znalazłem. Niestety niewiele dla mnie zostało :)))

Usiadłem bezczelnie dziesięć metrów od padliny i zamarłem w bezruchu. Jeden z kruków postanowił przyjrzeć mi się z bliska. Skorzystałem z okazji i tak powstało to niezwykle radujące mnie zdjęcie.
Bez czatowni i maskowania. Takiego kruka w krzaczastej plątaninie jeszcze nie miałem. Pikanterii dodaje fakt, że aparat w tym ponurym dniu wyłapał ostrość akurat na dziób. Chociaż raz ... chociaż raz :)