Są takie zdjęcia, które powodują, że człowiekowi lżej się żyje od chwili ich zrobienia.
Naprawdę coś spada z duszy.
Nie chodzi o przymus czy napięcie związane z czekaniem na taką chwilę.
Zawodnik podnosi ciężary całe życie i nagle w ramach ważnych zawodów robi to, co zrobił dziesiątki razy na sali treningowej. Ta radość jest w tym momencie zupełnie inna.
Nie chodzi w pierwszej chwili o to, że wygrał. Zrobienie wyniku podczas zawodów wiąże się pokonaniem czegoś więcej niż ciężaru. Trzeba pokonać siebie, słabości, lęki, stres startowy, sprostać oczekiwaniom zespołu trenerskiego i sponsorów ... wiele czynników składa się na radość zawodnika.
Z fotografią akcji jest bardzo podobnie.
Uchwycenie momentu jak ten poniżej był rodzajem testu ze wszystkiego, czego nauczyłem się w ramach leśnej fotografii.
Gotowości na zaskoczenie, nie tylko gotowości sprzętowej, ale tej własnej, osobniczej również.
Składa się na to refleks ale i wypracowana odruchowo koncepcja - panoramować, nie panoramować itp. To się dzieje na fundamencie bardziej nawyków niż przemyśleń chwili.
Przede wszystkim jak zawsze, trzeba mieć duuuuużooooo szczęścia i tym razem miałem je!
Tego typu zdjęcie robi się niemal pamięcią mięśniową. O powodzeniu decyduje zespół automatycznych reakcji. Dziesiątki wcześniej podjętych prób (głównie nie udanych) z dzikami, sarnami, lisami i jeleniami budują tę automatykę działania.
Robiąc to zdjęcie nie miałem najmniejszej pewności czy wyjdzie. W zasadzie w przeciągu tego ułamka sekundy miałem w głowie stertę wątpliwości.
Na szczęście pewne rzeczy działy się automatycznie, myśli sobie, ciało sobie. :)
Na efekt końcowy złożyło się m.in. notoryczne sprawdzanie parametrów ekspozycji, bo w lesie warunki świetlne zmieniają się co chwila. To dobry nawyk.
Oczywiście znajomość terenu i szacowanie szans spotkania tego czy innego gatunku też.
Mimo wszystko "chłodna krew".
Warto podkreślić, że spłoszony byk bynajmniej nie zapowiada tego co zrobi.
Jak widać znalazłem się bardzo blisko niego, a w takich sytuacjach rzeczy dzieją się znacznie szybciej. Wiadomo, prędkości kątowe są inne niż przy podobnej obserwacji z odległości powiedzmy już kilkudziesięciu metrów. Tu na nic nie ma czasu. Albo wyrobimy się w części sekundy albo nie.
Wybaczcie zatem, że opisałem swoją satysfakcję z limitowaną skromnością ale uważam to zdjęcie za zdjęcie życia w tematyce "jeleń" i uznałem, że mogę :)
Zainteresowanym analizą zdjęcia fotografom, zamieszczam parametry ekspozycji.
Czas otwarcia migawki jak widać - 1/125 sekundy.
Kto robi zdjęcia, wie, że to zdjęcie niemal nie miało prawa się udać :)
Szczęście i jeszcze raz szczęście!
Pozdrawiam Was serdecznie, życząc spokojnych, zdrowych świąt, duuużooo szczęścia i satysfakcji!
piątek, 30 marca 2018
czwartek, 29 marca 2018
Jeszcze chwila i dałaby mi buziaka!
Zawsze coś się trafi :)
Nie żebym miał jakiś imperatyw, wewnętrzny przymus sfotografowania czegoś, ale po kilku latach prowadzenia bieżącej relacji z życia naszej przyrody, skrada się z tyłu głowy jakaś mała obawa.
... a jak dziś niczego nie pokażę?!?
Szczęśliwie w życiu obowiązuje zasada "jak go nie kijem, to pałką", więc zawsze coś wymyślę.
Między innymi z tego powodu, staram się być czujny już w drodze do lasu i nie przepuszczam najmniejszych okazji:
Ciepłe światło wschodzącej gwiazdy i kozioł o imponująco wysokich parostkach. Wprawdzie ukrytych w scypule, ale widać, że będą mocne.
Kawałek dalej materiał niemal sam się zrobił :)
Jelenie zauważyłem w drodze do lasu, z samochodu.
Schodziły z polanki wnikając w ścianę lasu.
Zdjęcie robiłem w pośpiechu z samochodu więc ... przepraszam :)
Podszedłem cicho za nimi, by przekonać się, czy idą spokojnie czy jednak się mnie przestraszyły.
Widok spokojnie maszerującego stada natchnął mnie pewnym planem!
Wróciłem do auta i podjechałem kilkaset metrów w górę lasu.
Miałem nadzieję wyjść im na przeciw, przeciąć drogę.
Uznałem, że skoro ich nie spotkałem, coś poszło nie tak. Poszedłem szukać ich dalej w nadziei, że nie wszystko jeszcze stracone.
Zobaczyłem stado uchodzące do lasu. Nie zdążyłem ... a jednak!
Wracałem w stronę samochodu pozbawiony satysfakcji z obranej taktyki gdy moim oczom ukazał się taki widok:
Więc to co widziałem na polanie, to było inne stado, a tego wyczekiwałem zbyt wcześnie, skoro dopiero dotarło do zaplanowanego miejsca - huraaaa! :)
Byczek w pierwszym planie zastygł w procesie obserwacji zjawy jaką musiałem mu się wydać :)
W końcu ruszył ale stojąca za nim "popielata" łania postanowiła nie spuszczać mnie z oczu.
Jelenie stado przesuwało się za jej plecami, a "popielata" wytrwale dekodowała moją postać.
Do samiusieńkiego końca postanowiła nie pozwolić mi na najmniejszy ruch.
Dotarłem ostatecznie w swoje miejsca.
W końcu :)
A jest się tu czym zachwycić.
Tego dnia las kokietował wieloma twarzami.
Ech.
Mogłem się bawić i pławić w kadrach do woli.
Jeden żur i drugi żur przez olchowy ażur :)
Stosunkowo rzadka scena - wiewiórka spożywająca posiłek na ziemi. Musi dobrze znać to miejsce, skoro jest taka ufna.
A tu inna, która zaskoczyła mnie już w drodze powrotnej. Miałem wrażenie, że za moment da mi buziaka ha ha aha ha aa
Nie żebym miał jakiś imperatyw, wewnętrzny przymus sfotografowania czegoś, ale po kilku latach prowadzenia bieżącej relacji z życia naszej przyrody, skrada się z tyłu głowy jakaś mała obawa.
... a jak dziś niczego nie pokażę?!?
Szczęśliwie w życiu obowiązuje zasada "jak go nie kijem, to pałką", więc zawsze coś wymyślę.
Między innymi z tego powodu, staram się być czujny już w drodze do lasu i nie przepuszczam najmniejszych okazji:
Ciepłe światło wschodzącej gwiazdy i kozioł o imponująco wysokich parostkach. Wprawdzie ukrytych w scypule, ale widać, że będą mocne.
Kawałek dalej materiał niemal sam się zrobił :)
Jelenie zauważyłem w drodze do lasu, z samochodu.
Schodziły z polanki wnikając w ścianę lasu.
Zdjęcie robiłem w pośpiechu z samochodu więc ... przepraszam :)
Podszedłem cicho za nimi, by przekonać się, czy idą spokojnie czy jednak się mnie przestraszyły.
Widok spokojnie maszerującego stada natchnął mnie pewnym planem!
Wróciłem do auta i podjechałem kilkaset metrów w górę lasu.
Miałem nadzieję wyjść im na przeciw, przeciąć drogę.
Uznałem, że skoro ich nie spotkałem, coś poszło nie tak. Poszedłem szukać ich dalej w nadziei, że nie wszystko jeszcze stracone.
Zobaczyłem stado uchodzące do lasu. Nie zdążyłem ... a jednak!
Wracałem w stronę samochodu pozbawiony satysfakcji z obranej taktyki gdy moim oczom ukazał się taki widok:
Więc to co widziałem na polanie, to było inne stado, a tego wyczekiwałem zbyt wcześnie, skoro dopiero dotarło do zaplanowanego miejsca - huraaaa! :)
Byczek w pierwszym planie zastygł w procesie obserwacji zjawy jaką musiałem mu się wydać :)
W końcu ruszył ale stojąca za nim "popielata" łania postanowiła nie spuszczać mnie z oczu.
Jelenie stado przesuwało się za jej plecami, a "popielata" wytrwale dekodowała moją postać.
Do samiusieńkiego końca postanowiła nie pozwolić mi na najmniejszy ruch.
Dotarłem ostatecznie w swoje miejsca.
W końcu :)
A jest się tu czym zachwycić.
Tego dnia las kokietował wieloma twarzami.
Ech.
Mogłem się bawić i pławić w kadrach do woli.
Jeden żur i drugi żur przez olchowy ażur :)
Ostatecznie udało mi się "zrobić" kozła i sarny w najpiękniejszej scenerii, o której nie mogłem nawet marzyć. Wykonałem im różne zdjęcia. Jedno z tych innych ujęć znajdziecie w winiecie tytułowej bloga.
Stosunkowo rzadka scena - wiewiórka spożywająca posiłek na ziemi. Musi dobrze znać to miejsce, skoro jest taka ufna.
A tu inna, która zaskoczyła mnie już w drodze powrotnej. Miałem wrażenie, że za moment da mi buziaka ha ha aha ha aa
wtorek, 27 marca 2018
Cuda Panie, w każdej skali cuda!
Byłem już jakiś czas w lesie. Szwendałem się tu i ówdzie bez głębszego celu jeżeli za taki nie uznać samego przebywania na tzw. łonie i podziwianie go, łona tego.
Nieoczekiwanie moją uwagę zwrócił rudawy kolor omszałych, miękkich w dotyku wysepek. Mech płonnik jest niewątpliwą ozdobą przedwiosennego lasu. Gdy bezlistne, wystające łodyżki sporofitów przechwycą niewielką ilość słonecznego światła, mienią się i lśnią niczym włosy rudowłosej piękności. Oczu nie można oderwać, a ponieważ mój obiektyw lubi makro, kucnąłem by oddać subtelność tego cudu.
To jakiś zupełnie odmienny świat. Świat makro to równolegle dziejąca się inna rzeczywistość.
Gdy tak kucnę niziutko, często leżąc wręcz w poszukiwaniu optymalnej perspektywy, lubię zastanowić się nad skomplikowanością "kingsajzu". Tam, w mikroskali tak jak w dużym lesie, żyją roślinożercy i drapieżniki, reducenci i grzyby, mniej i bardziej groźne zwierzęta. Może ich życie podlega tym samym lękom co w naszej skali, ale w jakich żyją kolorach! Jak na Pandorze, jak na Pandorze (Avatar).
Odszedłem od tego miejsca i gdy znalazłem fragment lasu w naszej skali, który zauroczył mnie na tyle mocno, że usiadłem na plecaku i czekałem aż coś przejdzie przede mną. Nie przeszło ale nie żałuję ani jednej z dwudziestu minut zasiadki.
Gdybym w tym miejscu i tego dnia sfotografował lisa, borsuka czy kunę wychodzącą zza tej buczynki czy grabinki, to by było coś! Grabinki ... raczej ;)
Za długo siedzieć się nie da. Nie moja natura. Ruszyłem w drogę niczym Koziołek Matołek, szukać szczęścia dalej.
Sikory są w tym momencie agresywne i odważne. Podlatują do mnie i prują się ile wlezie :)
Urocze.
Nagle zorientowałem się, że ciężki, wciąż mglisty las przygląda mi się.
Oczywiście łania musiała stanąć tak, by jej pysk był zamaskowany jakąś gałązką.
Zawsze tak robią ... złośliwce :)
Ale to była dla mnie cenna informacja.
Gdzieś tu są.
Czujność podskoczyła kilka kresek wyżej i rozpocząłem klasyczne się skradanie.
Warto było!
Przez balustradę starych drzew zauważyłem idące stado jeleni.
Młode, miały jeszcze kompletne poroża.
Obliczyłem mniej więcej gdzie przejdą leśną dróżkę i usiadłem na ziemi w oczekiwaniu.
Pomyliłem się o jakieś dwadzieścia kroków. Prawdopodobnie mogłem podejść bliżej ale obawiałem się, że wiatr zakręci i cały precyzyjny plan szlag trafi.
Pierwsza szła licówka ... jeżeli chcemy obejrzeć pozostałą część stada, jej przedłużającą się w nieskończoność czujność trzeba za wszelką cenę wytrzymać w absolutnym bezruchu.
Jak widać udało się tym razem :)
Ładna sceneria, mocno sprzyjające okoliczności leśnej przyrody.
Niespełna kilometr dalej, na leśnej polanie, taka między innymi scenka rodzajowa.
Gdyby koziołek, tak jak kózka, również wystawił język, chyba parsknąłbym śmiechem ... jak nic.
A mówi się, że przyroda nie lubi symetrii :)
Jeden z nich, młodociany koziołek, dał się jeszcze sfotografować w trakcie niespiesznego biegu.
A potem ... a potem już było spotkanie z loszką, które opisałem dwa posty wcześniej :)
Nieoczekiwanie moją uwagę zwrócił rudawy kolor omszałych, miękkich w dotyku wysepek. Mech płonnik jest niewątpliwą ozdobą przedwiosennego lasu. Gdy bezlistne, wystające łodyżki sporofitów przechwycą niewielką ilość słonecznego światła, mienią się i lśnią niczym włosy rudowłosej piękności. Oczu nie można oderwać, a ponieważ mój obiektyw lubi makro, kucnąłem by oddać subtelność tego cudu.
To jakiś zupełnie odmienny świat. Świat makro to równolegle dziejąca się inna rzeczywistość.
Gdy tak kucnę niziutko, często leżąc wręcz w poszukiwaniu optymalnej perspektywy, lubię zastanowić się nad skomplikowanością "kingsajzu". Tam, w mikroskali tak jak w dużym lesie, żyją roślinożercy i drapieżniki, reducenci i grzyby, mniej i bardziej groźne zwierzęta. Może ich życie podlega tym samym lękom co w naszej skali, ale w jakich żyją kolorach! Jak na Pandorze, jak na Pandorze (Avatar).
Odszedłem od tego miejsca i gdy znalazłem fragment lasu w naszej skali, który zauroczył mnie na tyle mocno, że usiadłem na plecaku i czekałem aż coś przejdzie przede mną. Nie przeszło ale nie żałuję ani jednej z dwudziestu minut zasiadki.
Gdybym w tym miejscu i tego dnia sfotografował lisa, borsuka czy kunę wychodzącą zza tej buczynki czy grabinki, to by było coś! Grabinki ... raczej ;)
Za długo siedzieć się nie da. Nie moja natura. Ruszyłem w drogę niczym Koziołek Matołek, szukać szczęścia dalej.
Sikory są w tym momencie agresywne i odważne. Podlatują do mnie i prują się ile wlezie :)
Urocze.
Nagle zorientowałem się, że ciężki, wciąż mglisty las przygląda mi się.
Oczywiście łania musiała stanąć tak, by jej pysk był zamaskowany jakąś gałązką.
Zawsze tak robią ... złośliwce :)
Ale to była dla mnie cenna informacja.
Gdzieś tu są.
Czujność podskoczyła kilka kresek wyżej i rozpocząłem klasyczne się skradanie.
Warto było!
Przez balustradę starych drzew zauważyłem idące stado jeleni.
Młode, miały jeszcze kompletne poroża.
Obliczyłem mniej więcej gdzie przejdą leśną dróżkę i usiadłem na ziemi w oczekiwaniu.
Pomyliłem się o jakieś dwadzieścia kroków. Prawdopodobnie mogłem podejść bliżej ale obawiałem się, że wiatr zakręci i cały precyzyjny plan szlag trafi.
Pierwsza szła licówka ... jeżeli chcemy obejrzeć pozostałą część stada, jej przedłużającą się w nieskończoność czujność trzeba za wszelką cenę wytrzymać w absolutnym bezruchu.
Jak widać udało się tym razem :)
Ładna sceneria, mocno sprzyjające okoliczności leśnej przyrody.
Niespełna kilometr dalej, na leśnej polanie, taka między innymi scenka rodzajowa.
Gdyby koziołek, tak jak kózka, również wystawił język, chyba parsknąłbym śmiechem ... jak nic.
A mówi się, że przyroda nie lubi symetrii :)
Jeden z nich, młodociany koziołek, dał się jeszcze sfotografować w trakcie niespiesznego biegu.
A potem ... a potem już było spotkanie z loszką, które opisałem dwa posty wcześniej :)
poniedziałek, 26 marca 2018
Barwy przedwiośnia.
Przedwiośnie.
Szarobury moment roku, który znalazł swoje miejsce nie tylko w literaturze, czy poezji ale również w malarstwie.
Dlaczego?
Prawdopodobnie nie z powodu ograniczonej palety kolorów, zalegających łach zmarzliny czy wątpliwie urokliwych "suchocin".
Fakt, wschody słońca w często wilgotnych porankach mają metafizyczny wymiar, ale ile ich jest, tych słonecznych wschodów?
Sądzę, że kochamy w przedwiośniu obietnicę zmiany, zwiastuny końca zimy, podmuchy wiosny.
To są wartości związane z nadzieją, zmęczeniem zimą, oczekiwaniem.
Ja uwielbiam zimę, ale przedwiośnie mocno mnie ekscytuje swoją krótkotrwałą aurą.
Lubię cieszyć się stonowanym pejzażem oscylującym między szarością chłodną, a szarością cieplejszą nieco.
Ten wąski zakres temperatur barwowych w zasadzie wyczerpuje 90% kolorystycznych możliwości tej pory roku.
Dziś pospacerujmy takim klasycznym przedwiosennym porankiem, bez euforycznych wschodów i zachodów.
Ot, taki normalny, warmiński, przedwiosenny dzień.
Trzeba umieć cieszyć się każdym dniem, w którym możemy zbliżyć się do przyrody i podziwiać jej piękno nawet gdy nie są to barwy jesieni, kwitnące kwiaty i zachody nad jeziorem ;)
Po mojej lewej stronie żerowały żurawie, a po prawej ...
... przyglądały mi się sarenki.
Postanowiłem uwiecznić jeszcze to "zapatrzenie" i opuściłem teren.
Żurawi było wszędzie pełno.
To moja ulubiona odsłona Warmii. Lubię zarówno ten powściągliwy koloryt jak i plany skromnie wzbogacone avifauną.
Można w nieskończoność podziwiać piękno ptaków. Dają się fotografować na tyle sposobów.
No właśnie ... taka szarość z kozłem w planie :)
Dopiero z bardzo bliska widać, że są jakieś jeszcze inne kolory :)
Ciekawe czy długo ćwiczyły tę synchroniczność? :)
Na szczycie moreny.
Popisy.
W jednej z warmińskich wsi.
I na jednym z warmińskich płotów tejże wsi ;)
Nie chcę zabrzmieć jak lektor Niewolnicy Isaury, kończący odcinek w momencie gdy ręka Pana leci w stronę Jej twarzy, a ktoś z boku sięga w tym momencie po pistolet, ale w następnym odcinku jelenie i ich późne uzbrojenie :)
Szarobury moment roku, który znalazł swoje miejsce nie tylko w literaturze, czy poezji ale również w malarstwie.
Dlaczego?
Prawdopodobnie nie z powodu ograniczonej palety kolorów, zalegających łach zmarzliny czy wątpliwie urokliwych "suchocin".
Fakt, wschody słońca w często wilgotnych porankach mają metafizyczny wymiar, ale ile ich jest, tych słonecznych wschodów?
Sądzę, że kochamy w przedwiośniu obietnicę zmiany, zwiastuny końca zimy, podmuchy wiosny.
To są wartości związane z nadzieją, zmęczeniem zimą, oczekiwaniem.
Ja uwielbiam zimę, ale przedwiośnie mocno mnie ekscytuje swoją krótkotrwałą aurą.
Lubię cieszyć się stonowanym pejzażem oscylującym między szarością chłodną, a szarością cieplejszą nieco.
Ten wąski zakres temperatur barwowych w zasadzie wyczerpuje 90% kolorystycznych możliwości tej pory roku.
Dziś pospacerujmy takim klasycznym przedwiosennym porankiem, bez euforycznych wschodów i zachodów.
Ot, taki normalny, warmiński, przedwiosenny dzień.
Trzeba umieć cieszyć się każdym dniem, w którym możemy zbliżyć się do przyrody i podziwiać jej piękno nawet gdy nie są to barwy jesieni, kwitnące kwiaty i zachody nad jeziorem ;)
Po mojej lewej stronie żerowały żurawie, a po prawej ...
... przyglądały mi się sarenki.
Postanowiłem uwiecznić jeszcze to "zapatrzenie" i opuściłem teren.
Żurawi było wszędzie pełno.
To moja ulubiona odsłona Warmii. Lubię zarówno ten powściągliwy koloryt jak i plany skromnie wzbogacone avifauną.
Można w nieskończoność podziwiać piękno ptaków. Dają się fotografować na tyle sposobów.
No właśnie ... taka szarość z kozłem w planie :)
Dopiero z bardzo bliska widać, że są jakieś jeszcze inne kolory :)
Ciekawe czy długo ćwiczyły tę synchroniczność? :)
Na szczycie moreny.
Popisy.
W jednej z warmińskich wsi.
I na jednym z warmińskich płotów tejże wsi ;)
Nie chcę zabrzmieć jak lektor Niewolnicy Isaury, kończący odcinek w momencie gdy ręka Pana leci w stronę Jej twarzy, a ktoś z boku sięga w tym momencie po pistolet, ale w następnym odcinku jelenie i ich późne uzbrojenie :)
sobota, 24 marca 2018
Żywy dzik!
Kto by się spodziewał takiej soboty?
Dzień wszystkomający!
Fajny poranek, który pokażę w tygodniu, byki z kompletnym uzbrojeniem spotkane w środku lasu, które również pokażę w tygodniu i inne takie, które oczywiście pokażę w tygodniu.
To pokazywanie w tygodniu bynajmniej spowodowane jest niechęcią do przygotowywania zbyt dużej ilości zdjęć.
Nad wyraz nie lubię za długo zajmować się jedną czynnością o ile nie jest to iście lasem ;)
To co pokażę dziś, chyba zasłużyło na odrębną publikację.
Powody są przynajmniej dwa. Pierwszy to taki, że będzie dzik, a tego nie pokazywałem już czas jakiś. To piękna, młoda locha na pohybel idiotom uważającym, że eksterminacja tego gatunku ograniczy przemarsz ASF przez kraj. Ten kto to wymyślił ma, jak sądzę uszy połączone drutem, a drut rozciągnięty między uszami nie dotyka już niczego. Otchłań zionąca pustką go otacza jedynie, a w przestrzeni wokół drutu krąży echo szukające rozumu i same sobą wypełnia tę osobliwą puszkę rezonansową. Echoo ... echooo ... echoooo ...
Przy okazji ulewania mi się, nie mogę nie wspomnieć, jak bardzo przeżyłem pożegnanie ostatniego na świecie samca nosorożca białego. Między innymi lata bezkrytycznych polowań, niepohamowane kłusownictwo zdjęły ten unikalny gatunek z listy obecnych na świecie. Pozostałe przy życiu dwie samice nie są zdolne do rozrodu. Skretyniali naiwniacy płacili niepojęte kwoty (50 dolarów za gram!!!) za sproszkowany róg nosorożca, bo wierzyli, że to wspomoże ich rachityczne libido. Największym popytem sproszkowany róg nosorożca cieszy się w Azji, szczególnie w Japonii. Może roboty potrafią zrobić, ale jak widać nie wszystko im wychodzi tak dobrze. Afrodyzjak psia ich mać!
Teraz do tego doszła plotka, że jest skuteczny na raka. Obawiam się, że los wszystkich nosorożców jest już przesądzony, skoro napady są nawet na muzea! Wypada wspomnieć, że róg nosorożca zbudowany jest z keratyny, tej samej, która tworzy np, nasze paznokcie. Ma taki sam wpływ na popęd i raka jak ogryzanie paznokci ale wiedza nie jest dla idiotów ... niestety.
No dobra, wróćmy do lasu.
Idące dziki zauważyłem nieco w dole, za pasem drągowiny.
Kucnąłem i czekam. Uda się to się uda, jak nie to trudno!
Udało się.
Młoda, piękna locha, wyszła niemal prosto na mnie.
Zdążyłem usiąść na ziemi, więc zdjęcia zrobiłem z najlepszej możliwej perspektywy.
W całej okazałości.
Wciąż mnie nie widzi.
Już!
O, a co to za straszenie? Za młoda jesteś na takie frontalne konfrontacje! :)
No! Słuszna decyzja :)))
Poszedłem za nią i jeszcze raz ją obserwowałem.
Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia gdy się obróciła w moją stronę. Zapatrzyłem się na nią :)
A to chyba zdjęcie dnia. Bardzo mi się :)
Gęsi oczami Leśnego :)
Słoneczko? No tak, ale oczywiście gdy już wracałem do domu. Klasyka.
Dzień wszystkomający!
Fajny poranek, który pokażę w tygodniu, byki z kompletnym uzbrojeniem spotkane w środku lasu, które również pokażę w tygodniu i inne takie, które oczywiście pokażę w tygodniu.
To pokazywanie w tygodniu bynajmniej spowodowane jest niechęcią do przygotowywania zbyt dużej ilości zdjęć.
Nad wyraz nie lubię za długo zajmować się jedną czynnością o ile nie jest to iście lasem ;)
To co pokażę dziś, chyba zasłużyło na odrębną publikację.
Powody są przynajmniej dwa. Pierwszy to taki, że będzie dzik, a tego nie pokazywałem już czas jakiś. To piękna, młoda locha na pohybel idiotom uważającym, że eksterminacja tego gatunku ograniczy przemarsz ASF przez kraj. Ten kto to wymyślił ma, jak sądzę uszy połączone drutem, a drut rozciągnięty między uszami nie dotyka już niczego. Otchłań zionąca pustką go otacza jedynie, a w przestrzeni wokół drutu krąży echo szukające rozumu i same sobą wypełnia tę osobliwą puszkę rezonansową. Echoo ... echooo ... echoooo ...
Przy okazji ulewania mi się, nie mogę nie wspomnieć, jak bardzo przeżyłem pożegnanie ostatniego na świecie samca nosorożca białego. Między innymi lata bezkrytycznych polowań, niepohamowane kłusownictwo zdjęły ten unikalny gatunek z listy obecnych na świecie. Pozostałe przy życiu dwie samice nie są zdolne do rozrodu. Skretyniali naiwniacy płacili niepojęte kwoty (50 dolarów za gram!!!) za sproszkowany róg nosorożca, bo wierzyli, że to wspomoże ich rachityczne libido. Największym popytem sproszkowany róg nosorożca cieszy się w Azji, szczególnie w Japonii. Może roboty potrafią zrobić, ale jak widać nie wszystko im wychodzi tak dobrze. Afrodyzjak psia ich mać!
Teraz do tego doszła plotka, że jest skuteczny na raka. Obawiam się, że los wszystkich nosorożców jest już przesądzony, skoro napady są nawet na muzea! Wypada wspomnieć, że róg nosorożca zbudowany jest z keratyny, tej samej, która tworzy np, nasze paznokcie. Ma taki sam wpływ na popęd i raka jak ogryzanie paznokci ale wiedza nie jest dla idiotów ... niestety.
No dobra, wróćmy do lasu.
Idące dziki zauważyłem nieco w dole, za pasem drągowiny.
Kucnąłem i czekam. Uda się to się uda, jak nie to trudno!
Udało się.
Młoda, piękna locha, wyszła niemal prosto na mnie.
Zdążyłem usiąść na ziemi, więc zdjęcia zrobiłem z najlepszej możliwej perspektywy.
W całej okazałości.
Wciąż mnie nie widzi.
Już!
O, a co to za straszenie? Za młoda jesteś na takie frontalne konfrontacje! :)
No! Słuszna decyzja :)))
Poszedłem za nią i jeszcze raz ją obserwowałem.
Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia gdy się obróciła w moją stronę. Zapatrzyłem się na nią :)
A to chyba zdjęcie dnia. Bardzo mi się :)
Gęsi oczami Leśnego :)
Słoneczko? No tak, ale oczywiście gdy już wracałem do domu. Klasyka.