Wiem to aż nazbyt dobrze, że kruki nie siedzą i nie kraczą bez powodu.
W ich życiu najczęstszym powodem porannego krakania jest żarcie!
Ale ich zachowanie było co najmniej zastanawiające. Żaden z nich nie był przy tym żarciu, a darły się niemożliwie.
To oznacza, że coś/ktoś nie pozwalało im podejść do "michy".
Najsubtelniej jak mogłem stawiałem nogę za nogą, aż ujrzałem przyczynę kruczej irytacji.
To był pierwszy raz jaki obserwowałem, by liczne kruki nie przepędziły jednego, jedyniutkiego myszołowa.
Pomyślałem, że to musiał być tęgi cwaniak, a kruki coś o nim wiedziały.
Widocznie któryś z czarnej braci dostał od niego ostro po piórach. Zwykle myszołów nie wytrzymuje presji kruczego stada. Znacznie większe drapole nie wytrzymują nie wyłączając lisów.
A ten spokojnie siedział na fragmentach chyba żurawia. Nie podchodziłem bliżej, nie chciałem przeszkadzać w posiłku.
Dosłownie dwadzieścia trzy i pół metra dalej spotkałem znanego mi boćka.
W ładnym, silnie kontrującym świetle starał się zdobyć swój Mont Everest ... no dobra, Giewont!
I zdobył!
Co mimo wszystko mnie zdziwiło, pozwolił się sportretować z niewiarygodnego bliska.
Nawet jak na bocianią tolerancję była to nieco zbyt mała odległość.
Kilometr, lecz nie cały, dalej, inny zupełnie bocian, choć z jakiegoś powodu podobny do poprzedniego, ulatał przede mną.
Dotarłem do lasu.
Choć ciągle był poranek, z porannego słońca pozostało głównie wspomnienie.
Niebo zaciągnęło się chmurami i zapanowało coś jakby półmrok, a już z pewnością cień.
W ostatnich jego, tego Słońca przebłyskach, złapałem rodzące się kwiatostany świerku. To jeden z najpiękniejszych kolorów jaki można zobaczyć w naturze.
Gdy się rozwiną, jeszcze do nich wrócę! Będą cudne.
W dojrzałej i tym samym pięknej i najbardziej wartościowej części lasu, zauważyłem w oddali stado jeleni. Łanie i byczki-młodziaki.
Kontrolujące moją obecność łanie-strażniczki, wyglądały imponująco wśród dojrzałych sosen.
Chmara ruszyła.
Przez przypadek udało się wychwycić również szpicaka.
Niezbyt odległy kawałek dalej, zauważyłem słusznych rozmiarów mamuśkę.
To może być pięcioletnia locha. Zawsze budzi respekt. Tym bardziej, że prowadziła młode.
Inna, młodsza koleżanka, podeszła nieco w moją stronę, by przyjrzeć się intruzowi (to o mnie chodzi) z bliska. Niestety wzrok w przeciwieństwie do węchu, nie jest ich najmocniejszą stroną.
W tym czasie, dorodna mama nieustająco wydając z siebie niskotonowe dźwięki, fukanie, sapanie, chrumkanie i wiele innych, prowadziła młode do zagajnika.
Te, zdyscyplinowane jak Germanie, jeden po drugim czmychały w gęstwinę.
To chyba akurat przelatek, może wycin, nie miałem czasu mu się przyjrzeć dokładniej, uznał, że skutecznie zamaskował się za "sosną"!
Też se wybrał zasłonę :)))
Zaczęło padać, a jak deszcz, to wiadomo - na drogę wyłażą ropuchy z każdym okiem w innym kolorze! :)
Podejść myszaka na ziemi? Gratuluję! Jelenie w sosnach piękne.
OdpowiedzUsuńrobię co mogę, żeby pokazać, że czatownia to przeżytek ;)Tak naprawdę to było dobre dwadzieścia metrów, więc nie było to aż tak skomplikowane - zaskoczyłem go :)
UsuńTa ropucha ma po prostu podbite oko. Taka była impreza!
OdpowiedzUsuń:) może być, może być :)))
UsuńCiekawe spotkanie z tymi krukami, myszołów chyba faktycznie musiał im nieźle zaleźć za skórę. Podziw za to mu się należy, z krukowatym niełatwo wygrać!
OdpowiedzUsuńZdjęcie ropuchy - mistrzowskie! :)
te kruki, wiesz, takie w sumie mocno przypadkowe. Nie spodziewałem się ich tam zastać, ale one zawsze są tam, gdzie jest jedzenie :))) W sumie to tak jak ja :)))))))))))) Cieszę się, że ta ropuch Ci się podoba, bo zaproponowałem dyskusyjne kadrowanie. Najwyraźniej całkiem udane :)
UsuńJak zwykle Mikunda. I wszystko jasne. Aż do lasu się chce.
OdpowiedzUsuńjak zwykle, jak zwykle, już Ty wiesz najlepiej iloma kilometrami trzeba okupić takie ilości obserwacji :)
UsuńZ tymi myszakami to różnie... przygladalam sie kiedys (oczywiscie zdjecia tez robilam :) ) jak kilka krukow atakowało siedzącego na padlinie myszaka. Wręcz brutalnie z każdej strony ľapały go za pióra dziobem i ciągnęły :) Dzielnie im dawał radę i wracał do posiłku ;))) Post jak zawsze ciekawy... :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzyli są dzielne myszaki, które nie kłaniają się krukom :)
Usuńdzięki Haniu - pozdrawiam :)
Myszołów - zuch. Ropucha - mistrz Zen, uszy dzicze - Himalaje uroku, portret bociani - siła spokoju (dziś w śniegu widziałam śniadającego z równym spokojem).
OdpowiedzUsuńcóż to dziś za urocza metaforyka ... Himalaje uroku ... się Pani Profesor na literackie przeniesienia na alegorię i w ogóle zebrało :)
UsuńSię kłaniam w podzięce za trud literacki!
No tak, czasami nawet takie beztalencie pisarskie coś tam w zwojach utka
UsuńDomagam się również docenienia mistrza Zen. Tak dla porządku
Usuńmistrz Zen to mizior, a gdzie tam, to nawet kizior, a być może nawet zyzior finezji literackiej! :))))
Usuń