Wiem, wiem, wiem, łabędzie nieme to każdy może sobie w parku pooglądać.
Ale spróbuję Was przekonać, że w obserwacji zwierząt nie ma tych lepszych i gorszych, tych mniej i bardziej interesujących.
Otóż tego pięknego poranka, zakradłem się w niezwykle urocze zakamarki rozległych ostępów leśnych.
Jedną z atrakcji tego lasu jest spore jezioro skrywające wielce smakowite zatoczki.
Mieszkańcom industrialu porównam to do odnalezienia klimatycznej kawiarenki w kompleksie Galerii Handlowej. Znam taką i owszem, nawet ja, człowiek-jeleń, człowiek-las, jak niektórzy o mnie mówią, bywam w takim miejscu i to ostatnio całkiem często :)
Tego słonecznego dnia o początkowo-wiosennej aurze, po kilkunastu kilometrach łazikowania, dotarłem do jeziora. Okazało się, że jest możliwość dostania się na cypelek, na malutki półwysep wychodzący w światło omawianej "zatoki-kafejki".
Opierając się o pień czarnej olchy, zasiadłem między łabędzimi odchodami.
W tym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia, uległem urokowi chwili.
Surowa pozimowa cisza, przerywana od czasu do czasu kwileniem strzyżyków baraszkujących w nadbrzeżnych krzewinach.
Dostrzegam parę łabędzi myszkujących w meandrach lodowych zatoczek. Co i raz głowa jednego lub drugiego zanurzała się głęboko w poszukiwaniu smakołyków na zimowym, póki co, skromnym stole. Całość scenerii, lodowa pokrywa, białe łabędzie i słońce przedzierające się przez sublimacyjny opar, wydały mi się bardzo inspirujące.
W łabędziach przestałem dostrzegać ptaki jako przedstawicieli gatunku. Dostrzegłem w nich świetliste istności, które z niezwykłą pokorą ale i niemą dumą poruszały się po tafli nieprzyjaznego, zimnego jeziora.
Chyba to spostrzeżenie sprowokowało mnie do nieco innego pokazania łabędzi niemych. Zresztą jak wiecie, rzadko fotografuję w sposób poprawny, dokumentacyjny. Z natury nie dbam o poprawność wszelką, tę fotograficzną również. Stroniąc od tzw. dobrej fotografii o zbalansowanych tonach średnich, postawiłem na to co mnie ujęło - kontrasty i świetlność, która igrała i skrzyła się nieskazitelnej bieli piór tej dzielnej pary.
Co tu można więcej napisać ... takie miejsce, taka chwila.
Przyjrzał mi się i uznał, że nie odgrywam istotnego znaczenia w ich życiu. Całe szczęście.
Wrócił spokojnie do swojej damy.
Moment wejścia na lód.
Taki wielki, a ciężar rozłożony na wielkiej łapie powoduje, że lód nawet nie drgnął pod jego ciężarem. Zresztą odcisk łapy łabędzicy był inspiracją Wikingów przy tworzeniu jednej z najpiękniejszych run - ALGIZ, która wg. przekazu ma tak silne cechy opiekuńcze, jak właśnie łabędzica wobec swoich pociech.
W synchronicznym duecie.
Samica czujnie obniża głowę, bo już wie co nastąpi po wydaniu charakterystycznego odgłosu. One wcale nie są takie nieme! Rozpoczyna się przepiękny spektakl.
Ileż w tym dumy!!!
Teraz samiec opuszcza głowę zostawiając przestrzeń swojej wybrance.
Musiały być bardzo z siebie zadowolone, bo "zbiły klasyczną piątkę" :)
Samiec bez słowa wrócił do wody.
Samica najwyraźniej poirytowana bezceromonialnym porzuceniem, dała temu wyraz.
To musiała być emocja! Krzyk wkurzenia poszedł w przestrzeń wszechświata.
Na koniec Yoga, ćwiczenie równowagi i spektakl dobiegł końca.
Do młodych fotografów:
Kochani, czasami nie warto "szukać mrówkojada w naszych lasach". Szczęście obserwacyjne nie polega na znalezieniu unikatowego gatunku, a na dostrzeżeniu procesu, relacji, chwili, która czegoś nas uczy o gatunku. Wtedy taka obserwacja żyje własną wartością nawet, gdy bohater należy do tak powszechnego gatunku jak łabędź niemy. Inna sprawa jak to pokażecie na zdjęciach, na jaki wariant się odważycie. Osobiście zawsze polecam opuszczanie stereotypu poprawności. Tylko tak stworzycie własna markę, tylko tak Wasze zdjęcia zaczną być rozpoznawalne.