Po niezwykle trudnym tygodniu pracy, dziś wydarłem do lasu godzinę przed wschodem.
To nie dlatego, że ... coś tam, tylko z powodów czysto pragmatycznych.
Po prostu dopóki jest ciemną, na pewno ryczą, a ja stoję i buduję plan wyprawy w oparciu o tą dźwiękową topografię terenu.
Niestety byki ryczały daleko, a ja podjąłem nie pierwszą w życiu głupią decyzję, że je dojdę.
Wszystko przez to, że kilka razy się udało. To taki syndrom szczura w beczce z wodą.
Gdy się go nie wyjmie w porę, po 30-40 minutach tonie, ale gdy się go wyjmie i włoży powtórnie, potrafi pływać wiele godzin czekając na ratunek.
I ja, jak ten szczur wiedziony zaszłym sukcesem, dziś uwierzyłem, że je dojdę. Niepotrzebnie.
Byki, jak ja idą pod wiatr ...
Odchodziły i odchodziły, a ja w konsekwencji pokonałem dziś 18 km.
To co mnie pocieszało, to dzień był bardzo dziczy. Niekoniecznie fotograficznie, ale spotkaniowo i owszem.
Pierwsze spotkałem w ciemnościach.
Spore stado.
Nie mam pojęcia skąd aparat bierze to światło. To była prawie noc!
Sporo kilometrów dalej kolejne spotkanie.
Ten coś (mam wrażenie, że jednak samiec) był znacznie bliżej ale w chabaziach.
Czujnie mnie obserwował, ale i ja go czujnie wypatrzyłem.
Zlatałem się jak młody pies za ogonem i ostatecznie ...
Takie brzdące są zawsze w pobliżu dużych byków ale swoją czujnością na dłużej odcięły mi do nich dostęp.
Mogłem przyglądając się im jedynie delektować się koncertem - pięknie dziś grały!
Ponieważ mimo pewnej czujności nie rozkminiły mnie kompletnie, sesja przeciągnęła się do ok. 30 minut.
Klapnąłem sobie na ziemi i w zasadzie podobało mi się to nicnierobienie przed ekranem marki LAS o bliżej nieznanej przekątnej.
To równolatki. Obu leci trzeci rok życia. Ten pierwszy to szóstak, a ten ósmak.
W nogach przybyło kolejnych bezowocnych kilometrów wypełnionych nadzieją dojścia źródła dźwięków.
Niestety byki dziś bardzo się przemieszczały.
Tym razem byłem pewny - samiec!
Prowadziłem go by dorwać na przelocie ...
Tak dynamicznie przyspieszył, że oszukał mnie, starego wygę.
Nie zmienia to faktu, że to zdjęcie uważam za zdjęcie dnia.
Gdy wyszedłem z "mrocznika" na otwartą przestrzeń, młody bielik rozpoczął jakiś rodzaj tańca ze mną.
Bielik, co by nie mówić, jest absolutnie autotelicznym gatunkiem, to król, wartość sama w sobie.
Wielokrotnie krążył nade mną i w dodatku coraz niżej.
Pomyślałem, że musi wiedzieć coś, czego ja nie wiem więc wspomnienie westernów z sępami krążącymi nad trupami, obudziło mój gwałtowny niepokój!
... może ja nie żyję?!?
Między bytem, a niebytem jest cieniutka linia ... czy mogłem tego nie zauważyć?!? :)
Popisywał się przede mną czyniąc rozmaite figury.
Odleciał, a ja zająłem się podziwianiem spirali Fibonacciego w wersji "welur".
Nie minęło długo-wiele, a ten cyrkowiec ponownie przyglądał mi się z zainteresowaniem i jakby zaczepiał.
Bardzo fajna przygoda z ciekawskim bielikiem. Ciekawość jest wytłumaczalna. Widzicie oznaki jego młodości - niewybarwione sterówki i dziób, który z wiekiem będzie żółkł.
... żółkł ... Niemiec przez to nie przebrnie :))))
Na koniec ruda w pięknych światłach starego grądu.
sobota, 7 września 2019
środa, 4 września 2019
Początek rykowiska, niefortunny.
Zapada zmrok. Las wypełnia się ta tajemnicza emocją, która jest niezwykle uzależniająca.
Jakiś atawistyczny lęk, coś co szepce z tyłu głowy, że powinienem być w domu, jednocześnie mnie z niego wyrywa.
Ta odwieczna, subtelna walka między schowanymi głęboko w genach atawistycznymi lękami, a chęcią ich przełamywania jest silnym narkotykiem.
To jak horror oglądany przez szparki miedzy palcami skrywającymi twarz. Nie ma w tym racjonalnego wytłumaczenia.
Bezwzględnie jednak wygrywa nagroda. Las wieczorem darzy. Od lat zwierzyna płoszona za dnia, wieczorem zaczyna po prostu żyć. Wychodzi na żerowiska, przystępuje do godowych rytuałów.
Pierwszy ryk usłyszałem około 19.00
To był byk stadny i był w moim zasięgu. Uznałem jednak, ze próba podchodzenia byka o 19.00 nie ma sensu.
Za 30 minut ilość światła w lesie nie pozwoli na sprawdzenie ilości palców dłoni, a co dopiero na zdjęcie. Do tego musiałbym przejść przez asfalt, a tego już nie kalkulowałem. Kontakt z wytworem ludzkim gdy jestem w lesie, jest czymś najbardziej niepożądanym. A i tak byłem w miejscu, z którego słychać ruch na drodze, co jest poważnym i wystarczającym kompromisem.
Gdy wszedłem do lasu, a był to stary las liściasty, poczułem się tak, jakby ktoś wyłączył światło.
Widziałem byka, który zaległ w babrzysku. Nijak nie mogłem się do niego dobrać. Odpuściłem, bo przecież jutro też jest dzień.
W dolinie utworzonej między morenami, których na Warmii nie brakuje, zauważyłem trzy plamy żerujących łań. Po chwili okazało się, że to dwie łanie i cielak.
Cielak, jak to cielak, długo nie wiedział o mojej obecności.
Za to łanie i owszem.
Natychmiast trafiłem na ich system namierzania :)
Obie wzięły mnie na celownik. Ratował mnie absolutny bezruch.
Chwile później przy 1/20 sekundy starałem się bez większego powodzenia uwiecznić samotnego dziczka.
Młody ale jednak samiec. To zawsze większa rodocha niż ... locha ;)
Był tak zajęty szperaniem w runie, że miał mnie gdzieś.
W końcu dotarłem do zaplanowanej polanki.
Na chwilę przed zapadnięciem ciemności pokazał się ten nieszczęśnik, który już na początku rykowiska stracił tykę.
Próbowałem go podejść, ale okazał się tak czujny, że zamroził mnie w dużej odległości od siebie.
Nijak nie mogłem się ruszyć z miejsca.
Trudno, tych kilka odległych zdjęć musi nam tym razem wystarczyć :)
Jakiś atawistyczny lęk, coś co szepce z tyłu głowy, że powinienem być w domu, jednocześnie mnie z niego wyrywa.
Ta odwieczna, subtelna walka między schowanymi głęboko w genach atawistycznymi lękami, a chęcią ich przełamywania jest silnym narkotykiem.
To jak horror oglądany przez szparki miedzy palcami skrywającymi twarz. Nie ma w tym racjonalnego wytłumaczenia.
Bezwzględnie jednak wygrywa nagroda. Las wieczorem darzy. Od lat zwierzyna płoszona za dnia, wieczorem zaczyna po prostu żyć. Wychodzi na żerowiska, przystępuje do godowych rytuałów.
Pierwszy ryk usłyszałem około 19.00
To był byk stadny i był w moim zasięgu. Uznałem jednak, ze próba podchodzenia byka o 19.00 nie ma sensu.
Za 30 minut ilość światła w lesie nie pozwoli na sprawdzenie ilości palców dłoni, a co dopiero na zdjęcie. Do tego musiałbym przejść przez asfalt, a tego już nie kalkulowałem. Kontakt z wytworem ludzkim gdy jestem w lesie, jest czymś najbardziej niepożądanym. A i tak byłem w miejscu, z którego słychać ruch na drodze, co jest poważnym i wystarczającym kompromisem.
Gdy wszedłem do lasu, a był to stary las liściasty, poczułem się tak, jakby ktoś wyłączył światło.
Widziałem byka, który zaległ w babrzysku. Nijak nie mogłem się do niego dobrać. Odpuściłem, bo przecież jutro też jest dzień.
W dolinie utworzonej między morenami, których na Warmii nie brakuje, zauważyłem trzy plamy żerujących łań. Po chwili okazało się, że to dwie łanie i cielak.
Cielak, jak to cielak, długo nie wiedział o mojej obecności.
Za to łanie i owszem.
Natychmiast trafiłem na ich system namierzania :)
Obie wzięły mnie na celownik. Ratował mnie absolutny bezruch.
Chwile później przy 1/20 sekundy starałem się bez większego powodzenia uwiecznić samotnego dziczka.
Młody ale jednak samiec. To zawsze większa rodocha niż ... locha ;)
Był tak zajęty szperaniem w runie, że miał mnie gdzieś.
W końcu dotarłem do zaplanowanej polanki.
Na chwilę przed zapadnięciem ciemności pokazał się ten nieszczęśnik, który już na początku rykowiska stracił tykę.
Próbowałem go podejść, ale okazał się tak czujny, że zamroził mnie w dużej odległości od siebie.
Nijak nie mogłem się ruszyć z miejsca.
Trudno, tych kilka odległych zdjęć musi nam tym razem wystarczyć :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)