czwartek, 31 lipca 2014

miałem ich nie pokazywać, tych zdjęć ...

To jest jak z gotowaniem, narobi się człowiek, naszykuje, a potem najchętniej odwołałby gości.
Są też takie zdjęcia, nałazi się człowiek, napstryka, a potem nie wiadomo, wyrzucić te zdjęcia - żal, pokazać - trochę wstyd. Ale jest pewien zawór bezpieczeństwa, raz na jakiś czas je skomasować, pokazać tłumacząc się, że nie powinno się ich pokazywać, bo coś tam, coś tam, światło za słabe, zoom za krótki, ptaszek za mały i w ogóle to byłem wtedy chory ... :) Tak właśnie robię!

No ale w gruncie rzeczy zobaczcie, czy miałem nie pokazać tego strzyżyka??? W lesie było ciemno, ptaszek za mały na moją optykę, ale to co się wydarzało w tle ... no trzeba pokazać :)






Albo taki bociek ... no zwykły niby bociek, niby nie ma w tych zdjęciach jakiegoś sznytu, nietypowej sytuacji, coś. Ale malowniczo wyszedł w tym zielsku i sam nie wiem ... ten wiatr w piórach i trawie :)


Albo ten - wystaje jak Filip z konopii :)


Czy można było nie pokazać tej czubatki w tym laurze dębowych liści?
Co z tego, że ciemnawo, że ISO zbyt wysokie i ziarno widać, ale kompozycja myślę ciekawa :)




Czy ta perełka, sikora uboga, w otoczeniu delikatnych modrzewiowych  igiełek - subtelność!






wtorek, 29 lipca 2014

sarna z jedną skarpetą!

Wiedziałem, że popołudnie będzie trudno przeżyć. Upał i duchota. Skoro i tak mam cierpieć, to wolę w lesie niż w domu. Długo się nie zastanawiałem. Było ciężko, ponieważ w lesie nie ma wiatru. Termos. Roślinność pozamykała wprawdzie aparaty szparkowe, ale i tak ilość oddawanej wilgoci dawała efekt sauny. Nie sądziłem, że w ogóle coś uda się zobaczyć. Ptachole poutykane w głębokim gąszczu roślin. Zwierzyna grubsza zaległa gdzieś w ukrytych, podmokłych ostojach. No i ja, uparty jak mój pies w żebraniu o śniadaniowy kąsek. Początkowo pojechałem w okolicę Rykowca. Tam na resztkach wysychającego bagienka pokazuję boćka, bo się widowiskowo otrzepał :). Przenoszę się w zupełnie inną część Puszczy. Pierwszą napotkaną tu niespodzianką był skowronek. Długo się zastanawiałem, czy to nie lerka, ale uznałem, że "Gotan" czyli "biebrznięty" z pewnością mnie poprawi :) Osobiście stawiam na skowronka ... zwykłego skowronka. Podchód i zasiadka na polanie nie przyniosły rezultatów. Dopiero w drodze powrotnej, kiedy już nie miałem światła, wyszły sarenki. Jakież było moje zdziwienie, gdy jedna z nich "wystrzeliła" w górę ... miała podkolanówkę ... białą podkolanówkę!
To naprawdę rzadkość móc zobaczyć coś takiego. Jestem szczęśliwy :)




                                      








poniedziałek, 28 lipca 2014

post jednego zdjęcia cz.2

Najczęściej robię zdjęcia, tak, by pokazać zwierzynę, jak wygląda, jakie ma zwyczaje, budowę ciała, przedstawić fragmenty z życia lasu. Niezmiernie rzadko mam ochotę na twórczość artystyczną, czyli upiększanie lasu za pomocą narzędzi graficznych, ponieważ uważam, że czegoś skończenie pięknego nie należy poprawiać, tym bardziej wg. naszej ludzkiej estetyki. Ale czasami zrobi się jakieś takie zdjęcie pod wpływem uroku chwili, które inspiruje do zrobienia kroku w stronę "art". Ot po prostu, tak wyjdzie jak kret z kopca. Dziś wieczorem, po zachodzie słońca,  popełniłem takie właśnie zdjęcie, które nijak mi nie pasuje do mojego powśiągliwie naturalnego bloga. Było już takie w poscie p.t. "post jednego zdjęcia" tyle, że z jeleniami.. To zdjęcie jak ulał pasuje do kontynuacji w tym stylu, czyli w stylu "niechcącosłodkopierdzącoozdobnego" Są to momenty, w których natura sama się "przerysowuje", staje się kiczem samej siebie, zaskakuje się sama ilością nagromadzonego, skondensowanego piękna. Wówczas i tylko wówczas stram się to utrwalić. Nie zawsze wychodzi, bo obraz nie zapisuje dźwięków, zapachów, ruchu, ale czasami, jak mam nadzieję w tym przypadku ... wystarcza. Zapraszam do obejrzenia zdjęcia, na którym żurawie niczym duchy zrywają się do wieczornego lotu. Przyznać muszę, że widok był wart zachodu, a łąkowe kwiecie dopełniło swoje.


niedziela, 27 lipca 2014

nieco inaczej ...

W zasadzie wszystko dziś potoczyło się nieco inaczej. W lesie byłem po czwartej, sądziłem, że uniknę upału i zdążę podejść grubego zwierza na porannym wypasie. Nic z tego. Gorąco było nawet bez słońca. Czy podszedłem jelenie? Oczywiście podszedłem, dlaczego by nie! Ale leżały sobie w gąszczu liściastych drzewo-krzewów, na podmokłym, przyjeziornym gruncie. O zdjęciu nie było mowy. Chyba, że ktoś wymyśli inteligentny autofokus, który z pomiędzy chaszczy "wydłubie" zwierza w drugim planie. Nołłej! Owadziska od świtu robiły swoje, czyli starały się mnie zjeść, wyssać, pokłuć, ponadgryzać, prawdopodobnie nawet zabić. Ocalałem, ponieważ różnica mas była zdecydowanie na moją korzyść. Przynajmniej tym razem. Na polanach nic, w starodrzewiu nic, na drzewach ptactwo małego kalibru. Na bezrybiu i sikora ryba, więc zabrałem się do roboty. Pomyślałem, że skoro zabieram się za pospolity gatunek, to może chociaż pokażę go ... nieco inaczej. Okrutnie się zawziąłem żeby zrobić zdjęcia z najbliższego możliwego bliska! Znacie mnie z tej strony. Zamieniłem się w konar ... w pień się ...  no dobra w pruchno! Z tytułu wieku zamieniłem się w stojące pruchno. Musiałem wywołać ciekawość wśród sikorzej gawiedzi, bo podlatywały i siadały mi nad głową. Możliwość zrobienia z tak bliska zdjęć sosnówce uznałem za wystarczającą nagrodę. Resztę zrobiło wschodzące, kontrastowe słońce :)











sobota, 26 lipca 2014

kani-kuła

Dziś nie miałem siły wstać do lasu. Za mną gigantyczna impreza związana z otwarciem bardzo dużego projektu. Nie dość, że jestem szefem tego projektu, to jeszcze prowadziłem całą konferencję prasową i w ogóle. W efekcie dwa dni spędziłem w Gdańsku i zmęczenie dało znać o sobie. Mając to wszystko na uwadze wybrałem się wraz z żoną kajakiem w okolice gdzie widuję kanie czarne. Udało się je zaobserwować, ale nie chciały latać w fotograficznej odległości. Tymczasem, jak to mówią, życie nie zna próżni. Nie kanie, to coś tam zawsze się upoluje. Poglądajmy razem dyszące z upału kormorany, młode krzyżówki, jaskółkę przyklejoną do elewacji, a na koniec ... zobaczcie jakie szczęście, w kadr z mazurkiem załapała się przelatująca pszczoła! Piszę o szczęściu, bowiem przypadki nie istnieją. Ale z tą filozoficzną kwestią rozliczę się kiedy indziej:) Relaks, wypoczynek, słońce, jezioro, kajak i te sprawy. Nie muszę dodawać, że o zrobieniu ostrego zdjęcia z kajaka, przy ogniskowej 560 mm ... nie ma mowy :)
Pięknie spędzony dzień, z pływaniem w naprawdę ciepłęj wodzie.
Jutro do lasu!














wtorek, 22 lipca 2014

mam małego ptaszka ...

Wszechświat zbudowany jest w skomplikowany sposób. Nie wszystko wydaje się oczywiste i efektów naszych starań nie da się przewidzieć. Na przykład dziś, włożyłem wiele starań w poranną wyprawę do lasu. O piątej zero, zero, byłem już w terenie. Nasycony swoją "jeleniodajną" polaną wyruszyłem w las nieznany. Miało być pięknie, a skończyło się jak zawsze gdy postanawiam zapoznać się z nowymi hektarami Puszczy. Podmokły, nieprzystępny las, zaciekłe gzy i gryzące muchy, najmniejszych śladów zwierzyny. Wszystko co słyszałem unosiło się wysoko i było małe. Po dwóch godzinach okupionej potem wyprawy miałem dość. Chciałem gdzieś usiąść, chociaż na chwilę. Do polany, którą wypatrzyłem na Google Earth nie było dojścia. Trudno, idę dalej. Po jakimś czasie zauważam prześwit między drzewami, prześwit typowy dla polan śródleśnych. Moje serce się ożywia, umysł dostaje porcję wiary w sens tego wysiłku. Niestety jest już późno, ale brnę do światła jak ćma do świecy. Jest polana! Rozległa, trawiasta, rozświetlona porannym słońcem. Jest bosko! Stoję długo na skraju ukryty w cieniu. Wyrównując oddech rozglądam się łasy na nowe zdjęcia. Nic ... pusto. Zauważam ambonę. Mimo wielkiej niechęci do korzystania z ambon, postanawiam usiąść choć na chwilę - gramolę się na górę - trudno. W trakcie wchodzenia po drabinie zauważam orlika krzykliwego. To zdjęcie nie mogło być zaskakująco dobre, ale zdążyłem go uwiecznić. Tzn. to, że to orlik krzykliwy, wnioskuję głównie po charakterystycznym ukątowaniu skrzydeł w końcowej fazie odbicia oraz ogólnych proporcjach i wielkości ptaka, bo o precyzyjnym oznaczeniu nie mogło być mowy. Łapiąc równowagę i czekając na autofokus zrobiłem co mogłem. Zasiadłem na ławeczce ambony. Co za radość. Owady się "odfilcowały" choć na chwilę. Nie wiem dlaczego, ale te 4 metry to już dla nich bariera. Wsłuchałem się w nerwowe chrobotanie pliszki, która po chwili usiadła na dachu ambony. Nagle zerwała się i wylądowała na krzaku. Wiatr kołysał cienkimi gałązkami, a ona poderwała się do lotu i ponownie przysiadła. Dzięki temu spektaklowi nie opuściłem dziś lasu z pustymi ... pixelami. Małego, bo małego ptaka, ale mam! ;)