Takie wyjście do lasu, jak gdyby nigdy nic, okazało się świetnym przełamaniem ciągu otaczającej nas paranoi.
Przez chwilę wydawało mi się, że jest normalnie, a nawet że fajnie jest całkiem.
Wirus nie istnieje, a rządy nie zwariowały.
Wprawdzie wirus istnieje, a rządy zwariowały ale wydawało mi się, że jest inaczej i to było piękne i niezwykle oczyszczające.
Już sam świt w lesie był wart wysiłku.
Można było bawić się dowolnie przepuszczając światło słoneczne przez szczeliny, między pniami i w ogóle. Mi się udało spojrzeć w oko Saurona, a kto tam doszukał się czegoś innego, nie wnikam ;)
Las śpiewał głosami zięb, sikor, kosów, drozdów oraz całkowicie nieudolnych w śpiewie kowalików. Kowalik śpiewa jak dziecko uczące się gwizdać lub może raczej to dźwięk nieudanego gwizdka z topolowej gałązki, który brzmi niemal jednotonowo i wyraźnie wpuszcza dużo bezdźwięcznego powietrza :)
Stado jeleni podszedłem już na samym wstępie. Ogromne stado, a jednak nie udało mi się zrobić zdjęcia całego. Znalazłem je w lesie absolutnie liściastym. Ppodszyt był dziś suchy, tym samym bardzo hałaśliwy. Także liście trzymały mnie z dala od zapędów podejścia bliżej.
Urocza czujność synchroniczna. Można by rzec, że niedaleko pada cielak od łani! To taka nowa, leśna wersja staropolskiego "ogrodowego powiedzenia".
Gdy przechodziłem przez tą grabową badylarnię, przez gęstwę papatyków, nieoczekiwanie jeden z nich dźgnął mnie w twardówkę oka ... mojego oka! Powieki odruchowo zamknęły się z impetem drzwi w przeciągu, zagarniając patol w głąb meandrów oczodołu. Podrażnienie było silne, tym silniej zamykała się głupia powieka, a ponieważ powodowały nią nerwy obwodowe na poziomie pozarozumowego odruchu, niewiele miałem do powiedzenia. Głupie było też to, że zanim zatrzymałem swoje powiedzmy ciało, głowa pokonała jeszcze kilkanaście centymetrów, co spowodowało odczucie, że okiem ciągnę całego graba. I tak wpadłem w pętlę przyczynowo skutkową, czyli gałąź drażniła oko, tym bardziej zaciskała się powieka, tym bardziej drażnione było oko, więc powieka jeszcze ciaśniej się zamykała ... nie wiem czy to jasne ale ja wciąż nie miałem nic do powiedzenia!
Zatrzymałem się, co niechybnie ocaliło grab przed oderwaniem go od planety i uruchomiłem proces dominacji centralnego układu nerwowego nad obwodowym. Puść tą cholerną gałąź debilko!!! Tak mniej więcej brzmiało polecenie wydane powiece. Puściła!
Szło mi się lżej, bo nie ciągnąłem już okiem grabu za sobą ale oko podrażnione było jeszcze długo.
Tego wewióra fociłem jeszcze załzawioną gałą.
Dobrze, że aparat ma swoje procedury ostrzenia nie do końca zależne od sprawności mych ócz ... oczu.
Taki mi się dziś irokez trafił :)
A kilometr dalej ...
No w końcu!
Spotkany gołąb siniak pozwolił się uwiecznić w locie. Ich zaloty to hałaśliwy i spektakularny popis.
Warto się poprzyglądać co potrafią wyczyniać w koronach dębów. Preferują lasy liściaste, są ich niewątpliwą ozdobą. Kiedyś poświęcę im więcej czasu.
Trzy wiewiórki na jednym dębie. Co one dziś wyprawiały! Zaloty, gonitwy, popisy i walki.
Było na co popatrzeć. Mam filmik ale nie jest zbyt dobrze nagrany.