W tej części Puszczy rykowisko przekroczyło punkt kulminacyjny. Zapewne m.in. dlatego, że jeleni jest tu sporo, więc samce nie miały problemu ze zdobyciem łań, nie musiały w nieskończoność wysyłać w powietrze tęsknych zaproszeń i akcentować swojej gotowości. W zasadzie widywałem byki w "łaninej otulinie" już w połowie sierpnia. Zrobiły to po cichu, bez zbędnych hałasów. Rykowisko w takiej sytuacji staje się formalnością i polega głównie na obronie tego, co udało się zgromadzić wokół siebie. Oczywiście jakaś część samców szukających szczęścia dokooptowała na te tereny. Głosiły się, a nawet próbowały odbić łanie z istniejących haremów. Takie ekscesy musiały zakończyć się walką pretendenta z mistrzem.
Tegoroczne rykowisko było, a w zasadzie w schyłkowej formie wciąż jest, inne od zeszłorocznego. Odbywało się w konsekwentnie wysokich temperaturach, być może to jedna z przyczyn gwałtownego ale stosunkowo krótkiego okresu jego trwania. Bywały dni, w których las huczał dosłownie, jednak odniosłem wrażenie, że w tym roku jelenie koncentrowały się "wyspowo". Jak gdzieś były, to były, ale co mnie zaskoczyło, bywały spore fragmenty lasów, w których dominowała cisza.
Jasne, że przyczyn może być sporo, ale przez ponad 30 lat uczestniczenia w rykowiskach, zdecydowanie częściej miałem wrażenie, że jelenie są wszędzie. Może coś spowodowało ograniczenie "ciągów godowych" i jelenie nie pokonywały większych tras w poszukiwaniu szczęścia. Nie wiem tego. Odebrałem to tak jak opisałem.
W niedzielę las, który w tym roku mnie inspirował, zamilkł. Odezwały się po 2-3 razy pojedyncze dwa byki i nastała cisza. Wiał silny wiatr i trochę tym to tłumaczę. W tygodniu wyskoczę i wówczas uzyskam bardziej kompletny materiał do analizy.
Trudno jest dostać się do Pana i Władcy, gdy pilnuje go tak czujna ochrona.
O każdej porze i w każdym miejscu miałem pecha najpierw trafiać na gardę!
Momentami las pozwolił mi ujrzeć przemykającego jak ten "potwora".
To poważny byk, mocny i dojrzały.
Niestety jak widzicie, ukrywający się w lesie liściastym, czyli o podejściu w tym szeleście można zapomnieć. Doskonale wiedział co robi.
Wszędzie łanie! Tego dnia, gdy las pogrążony był jeszcze w ciemnościach odchodzącej nocy, stałem 30 metrów od walczących byków. Mogłem jedynie sycić się odgłosami bezkompromisowej walki i obserwować cienie przemieszczających się jak duchy łań. Wrażenie niesamowite!
Gdy zwycięski byk ruszył w szaloną pogoń za przegranym, starałem się jak mogłem uchwycić go w obiektywie. Tym bardziej, że łaskawie pościg rozgrywał się przez krótki fragment polanki.
ISO 20 000!!! (ciemność widzę, ciemność!)
Czas otwarcia migawki hmmm ... 1/4 sekundy :)
No bez szans na jakkolwiek rozumianą fotografię.
Nooo - byk jak malowany! :))))
Ale spoko, widać jego triumfalną sylwetkę, uniesioną głowę i ryk wpisany w tę plamę.
Ja na własne oczy nawet tego nie widziałem, więc czułość matrycy okazała się wyższa niż mojej siatkówki i pozwoliła mi przynajmniej na to :)
Wracałem tą częścią lasu, gdy już było widno, wręcz słonecznie.
Kucnąłem przyglądając się kawałkowi grabowego konara i wtedy ujrzałem jakąś dziwną czarną plechę, grzyba, czort wie co. Pierwszy raz w życiu coś takiego widzę!
Myślę - zaczęło się! Kosmici! Ale zajmowaliby Ziemię taką dziwną formą?!? Czy to zaraz do mnie przemówi? Może gwałtownie urośnie, zacznie się namnażać przez podział, pączkowanie ... cholera wie!?! Postanowiłem tego nie pocierać, na co mi jakiś Alladyn z Oriona!
Po "riserczu" okazało się, że to próchnilec maczugowaty! Grzyb, którego ludowa nazwa brzmi ... palec umarlaka. No pięknie, nie ma co.
Wracajmy do jeleni :)
Przez leśną polanę szedł w ciszy piękny byk. On już zrobił swoje. Samotny, zmęczony, widać było, że jedyne co go interesuje to święty spokój. Szedł w kierunku znanej mi ostoi, gdzie odpoczywając spędzi najbliższe 10-12 godzin.
Młodzieżówka w przyszłym roku już nie będzie się przyglądać. To ostatni rok kibicowania w wykonaniu tego młodzieńca. Za rok, jako "lekki" dziesiątak lub dwunastak, będzie starał się zdobyć swoje pierwsze łanie. Będzie ciężko, bo w dalszym ciągu nie będzie w stanie przeciwstawić się siedmio- czy ośmioletnim potęgom tego lasu. Waga cruiser to wszystko na co będzie go stać.
Aby ominąć ryzyko przepędzenia, będzie kręcił się wokół panienek już w sierpniu. Załatwi to po cichu, może się uda.
Ten ukrywający się skutecznie kolos na przykład, jeżeli przeżyje ten sezon, za rok będzie nieosiągalnym dla tamtego młodziaka królem puszczy. Będzie dzielił i rządził, będzie brał co zechce i kiedy zechce. Młode byki, gdy go usłyszą, na wszelki wypadek będą uciekać zanim go zobaczą :)
p.s.
niestety zdjęcia takie jak w poprzedniej opowieści zdarzają się raz w życiu, więc ... wiadomo - znowu jest normalnie ;)
poniedziałek, 24 września 2018
czwartek, 20 września 2018
Warmia pachnąca żywicą!
Ta wyprawa już od pierwszej chwili przebiegała niestandardowo.
Wypakowałem z bagażnika rower, by w ciszy dotrzeć na planowane miejsce.
Niestety po drodze jest "ściana płaczu", która dla świeżo obudzonych mięśni jest istną katorgą, tym bardziej, że nie nazywam się np. Szurkowski. Zsiadłem z roweru, by zdobyć szczyt w wersji "na emeryta".
I całe szczęście!
Gdy cichutko wdrapywałem się pod górę, "huknął na mnie" byk, który stał na skraju lasu. Dzielące nas dwadzieścia metrów niewiele wnosiło w możliwość oceny sytuacji ... było jeszcze kompletnie ciemno!
Byka zaniepokoiła moja obecność, ale nie mógł jednoznacznie stwierdzić co tak naprawdę zakłóca jego spokój. Ryknął potężnie i jedno było jasne - dał do zrozumienia, że to jego teren.
Wpadłem na najbardziej zwariowany pomysł fotograficzny jaki mógł przyjść mi do głowy!
Ponieważ byk ryczał i huczał, a nawet szczekał na mnie, mniej więcej zlokalizowałem jego lokum na słuch.
Znacznie wcześniej coś nakaszaniłem w ustawieniach aparatu, nie mogłem podnieść ISO powyżej 3200! Krótko mówiąc matryca była niewystarczająco czuła jak na tę noc i tę sytuację.
Mimo wszystko wycelowałem w źródło dźwięku i nie widząc obiektu, nacisnąłem na migawkę!
Prawie się udało!
Jedyne co mogę stwierdzić, to mocny kark. Jednak wysoko trzymana głowa, świadczy o tym, że to jeszcze nie starzec. Ale było pięknie stać tak blisko i w ciemności słuchać jak mruczy, gra i trąbi.
Przede mną do pokonania jeszcze 3 kilometry więc zostawiłem go i ruszyłem w dalszą drogę.
Zanim zrobi się widno, jego i tak by już nie było.
Gdy wchodziłem do lasu, wciąż nie można było robić zdjęć. Głównie z powodu niechęci z jaką noc oddawała pole dniowi.
Jelenie, które poruszały się przede mną, mogłem co najwyżej ukazywać w taki sposób.
Raz na jakiś czas można, ale nie dla takich zdjęć robi się tyle kilometrów.
Wczesnoporanna obecność w lesie jest jednak kluczowa dla tzw. rozpoznania.
W okresie rykowiska, trzeba nieco czasu poświęcić na posłuchanie lasu i wybranie jakiegoś konkretnego byka.
W międzyczasie jaśniało! Las był poprzetykany mgłami. Mistyka, tajemnica, ryk jeleni i zapach jesieni - kocham to!
Miałem do wyboru byka stadnego, zaganiającego łanie, dwa młodsze byki i dwa odległe samotne samce ale mocne.
Stadnego grającego gon, zapędzającego łanie "do kotła" odpuściłem. Będzie trąbił najkrócej, mogę nie zdążyć go dojść i wiadomo, że go nie sprowokuję do podejścia do mnie. Nie ma w tym żadnego interesu. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej, mógłbym liczyć na to, że w fazie budowania chmary będzie chciał mnie przegonić, gdy udam młodego byka, szukającego szczęścia wśród jego podopiecznych. W aktualnej fazie rykowiska jest już zmęczony i nie reaguje tak ochoczo.
Wybrałem odległe dwa samotne samce.
To było ryzykowne, były daleko i niestety mają w zwyczaju dość szybko się przemieszczać. Często po prostu rycząc co jakiś czas, odchodzą. Wtedy dojście takiego byka jest praktycznie niemożliwe.
Kroczyłem przez stary las dębowy co rusz zatrzymując się (suche liście szeleszczą pod nogami) i nasłuchując. Zajrzałem nad znane mi babrzysko. Nic.
Jeden z ryczących byków sprawiał wrażenie mocno zdeterminowanego.
Dzieliło mnie do niego jeszcze sporo drogi. Jednego byłem pewny, że jest przed rzeką, czyli po mojej stronie.
Niestety gdy doszedłem na miejsce, usłyszałem go za rzeką!
A niech to.
Przeszedłem po zwalonym drzewie na drugą stronę. Był bardzo blisko.
I gdy już wdrapywałem się na skarpę, odezwał się ten, do którego szedłem ... był jednak przed rzeką, a ten do którego wspinałem się na skarpę to inny byk!
Hmmm ... gadały z sobą dość niewybrednie :)
Postanowiłem mimo wszystko wrócić do wcześniej wybranego samca i powtórnie przejść przez rzekę. Gdy zbliżałem się do koryta, rozpoczął się spektakl, którego nie mogłem wymarzyć ani wyśnić nawet w najodważniejszym śnie.
Nad brzegiem rzeki jakby znikąd wyrosło stado jeleni! Były spłoszone i bez większego rozpoznania terenu, wskakiwały do rzeki przeprawiając się na drugą stronę ... na moją stronę!
Byłem wciąż na skarpie, ale nie miałem czasu ani na zamaskowanie się, ani szukanie dogodnej pozycji. Aparat poszedł w ruch, tak jak zastała mnie sytuacja.
A tu niestety było ciemnawo.
Spore stado.
Po chwili zrozumiałem co je spłoszyło!
Na tamtym brzegu rozpętała się gigantyczna walka dwóch silnych byków.
Słuchałem wielu potyczek godowych, niejedną sfotografowałem, czegoś takiego jeszcze nie słyszałem!
Łomot uderzanego poroża byków mieszał się z suchym trzaskiem łamanych gałęzi.
Korony mniejszych olch trzęsły się i gięły pod naporem walczących byków. Czasami mówi się, że ziemia drżała ... tym razem drżała naprawdę.
Uciekały również młodsze byki. (sorry za jakość - dokumentacja!)
Korowód zdawał się nie mieć końca, a rzeka była wzburzona jak morze podczas sztormu.
One były naprawdę przerażone.
To co działo się trzydzieści metrów dalej, to nie była walka, to była wojna!
Słychać było bezkompromisową agresję i siłę.
Stado przeprawiło się i sądziłem, że to koniec przygody, choć mimo wszystko miałem nadzieję zobaczyć walczące samce.
Już podnosiłem się, by podejść bliżej pola walki gdy z olszyn wybiegła wprost na mnie piękna łania!
Nooo, pomyślałem, dla takiej damy, można się bić!
Chwilę po niej wyskoczył niezwykle podniecony samiec. One wówczas bardzo szybko wystawiają i chowają język. To moment tuż przed naskoczeniem na wybrankę.
Spodziewałem się dorodniejszego samca, jednak to co mnie uspokoiło, to fakt, że wojna toczyła się dalej. Zatem to wciąż nie jest bohater chaszczowego zajścia.
Rozdęte nozdrza i jeżeli można użyć tego samego terminu do gruczołów zapachowych, to również rozdęte. Dyszenie, napięcie, postawione uszy - wszystko świadczyło o ogromnej podniecie.
Miałem szczęście obserwować klasykę gatunku, czyli dwa mocne byki naparzają się w chaszczach, a młodszy stara się w tym czasie skorzystać z okazji! :)
Język zdaje się, żył własnym życiem :)))
Sekundę później naskoczył na łanię, niestety moja karta zmuliła przetwarzając dane! Szlag!!!
Scena skończyła się, jelenie się pochowały, a za olchową ścianą dobiegały końca zmagania gladiatorów. Mimo wszystko postanowiłem nie ruszać się z miejsca, choć z trudem opierałem się próbie podejścia. Uznałem, że próba podejścia może je tylko spłoszyć i w ogóle nie będę mógł na nic liczyć.
Spojrzałem na przepięknie lśniącą rzekę i do głowy skradła się irracjonalna nadzieja, myśl taka ... a gdyby tak teraz, przez tę rzekę ... ech, Mikunda, co ty roisz sobie w naiwnej łepetynie! To przecież niemożliwe, by akurat teraz, w pełzających mgiełkach i pod światło wschodzącego słońca ... nieeee! To byłby fotograficzny totolotek, a i tak już sporo widziałeś, przecież. Zganiłem się za uwolnienie nierealnych oczekiwań.
Ześliznąłem się nisko nad koryto rzeki, delektowałem ciszą i nieprawdopodobnym urokiem miejsca.
Do moich uszu dociera dźwięk ... zaraz, zaraz, coś przedziera się wolno w stronę wody!
Czyżby?!?!?!
O matko z córką! JEST!!!
Nie mogę uwierzyć własnym oczom.
Ogromny, przesilny byczor wyłazi nad wodę tuż przede mną! Jego okazałe poroże wychwytuje światło wschodu. Dyszy totalnie zmęczony po walce.
Jestem bliski zasłabnięcia z zachwytu nad obserwacją. Zdjęcia robię machinalnie, staram się równocześnie jak najwięcej obejrzeć gołym okiem!
A niech to, ma mnie! Nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, siedziałem bezczelnie tyłkiem nad lustrem wody, bez maskowania, bez jakiejkolwiek ostrożności. Teraz mogłem liczyć tylko na to, że zmęczenie nakaże mu mnie zignorować. Widać po minie, że nie jest zadowolony z zastałej sytuacji, ale nie miałem w planie go przepraszać. Stało się.
Przyjrzał mi się uważnie i szczęśliwie uznał, że nie stwarzam mu zagrożenia.
Wydmuchiwane powietrze zaburzyło idealną gładź spokojnie sunącego lustra.
Pić, przede wszystkim pić! Walka trwała niewiarygodnie długo, więc musiał uzupełnić płyny.
Bok oklejony kleszczami jak pierś Anki z Łowicza koralami! Widać też ociekającą krew z pędzla. Odniósł rany w tym starciu.
Mimo bólu i zmęczenia, kontrolował mnie co jakiś czas, ale skoro wilki wytrzymały mnie z kilku metrów to i on powinien.
Wygięty w bólu grzbiet jednoznacznie świadczył o tym, co wydarzyło się chwilę temu.
Do wody wchodził z wyraźną ulgą. Chłodził się i czuło się świadomą delektację kąpielą. Woda rzeki zdawała się być okładem na obite i zbolałe ciało.
Byłem w innym świecie, byłem we własnym marzeniu o puszczańskiej przygodzie.
Rzeka jest w tym miejscu głęboka. Przeprawiając się na drugą stronę, musiał płynąć.
Robił to z niezwykłą gracją. Drugie plany rozkładały mnie na łopatki aż do wzruszenia.
Miałem absolutne przekonanie, że biorę udział w czymś mistycznym, wyjątkowym, pierwszym i zapewne ostatnim w moim życiu. Nie ma we mnie przekonania, że taką przygodę można przeżyć dwa razy. Światła, bliskość, zwalone drzewa, mgły i ... eee, co tu gadać, wiadomo :)
Wychodząc na brzeg utknął porożem w gałęziach. Był tak zmęczony, że stał zdezorientowany przez ponad minutę. W zasadzie rozbawiła mnie ta scena. Normalnie stać by go było urwać pół tego drzewa, a tu proszę ... brak sił, skrajne wyczerpanie.
Nie miał pomysłu na tę sytuację :)
Nie zapominał jednak o mnie!
Co jakiś czas zdawał się mówić - widzę Cię człowieku, to twoja chwila szczęścia, normalnie już dawno by mnie tu nie było! Korzystaj zatem. To korzystałem! :)
Czas spędzony w terenie pozwolił mi w pełni docenić unikalność sytuacji.
Dziękowałem duchom lasu za szansę przed jaką mnie postawiły i za hojność w prezentacji uroków Puszczy.
Jedna z ostatnich scen - odchodził spokojnie, choć ja nie pozostałem w spokoju.
Ilość nagromadzonych wrażeń nie pozwoliła mi do końca tego dnia na obejrzenie zdjęć.
Musiałem dać sobie czas na poukładanie w głowie tego co zaszło. Widziałem wiele pięknych scen, byków, rzek i mgieł ... ale tego dnia w postaci niewiarygodnej esencji emocjonalnej po raz pierwszy ujrzałem to wszystko na raz, w jednym kadrze. Przyznaję, że przerastało to moją pojemność na szczęście.
Gdy podnosiłem się na nogi, powtórzyłem w myślach za wielkim fizykiem - Wszechświat istnieje dzięki naszej obserwacji!
Przecież gdyby mnie tam nie było, nie byłoby świadka tego wszystkiego, nie byłoby tego zatem. Istniałoby jedynie jako prawdopodobieństwo zajścia takiej sceny czyli istniałaby w tzw. superpozycji, jak domniemany kot w pudle. Gdy patrzymy na pudło i ktoś powie, że w środku jest kot, to on, ten kot w pudle jest lub go nie ma i dopóki nie zajrzymy, to on tam jednocześnie jest i nie jest. Taka superpozycja, taka superpozycja ...
Trwałość zapamiętywania odwołuje się do emocji. Doskonale pamiętamy co robiliśmy 11 września 2001 r., ale za Chiny Ludowe nikt nie pamięta co robił 11 września zeszłego roku, a nawet i tegoroczny może się już rozcierać w niepamięci :) Mając na uwadze dawkę emocji, jestem przekonany, że długo będę pamiętał tę przygodę.
... superpozycja ...
Nie bez kozery w tytule parafrazuję tytuł książki Arkadego Fiedlera - "Kanada pachnąca żywicą".
Sądzę, że Warmia tą sceną w pełni zasługuje na to porównanie :)
Wypakowałem z bagażnika rower, by w ciszy dotrzeć na planowane miejsce.
Niestety po drodze jest "ściana płaczu", która dla świeżo obudzonych mięśni jest istną katorgą, tym bardziej, że nie nazywam się np. Szurkowski. Zsiadłem z roweru, by zdobyć szczyt w wersji "na emeryta".
I całe szczęście!
Gdy cichutko wdrapywałem się pod górę, "huknął na mnie" byk, który stał na skraju lasu. Dzielące nas dwadzieścia metrów niewiele wnosiło w możliwość oceny sytuacji ... było jeszcze kompletnie ciemno!
Byka zaniepokoiła moja obecność, ale nie mógł jednoznacznie stwierdzić co tak naprawdę zakłóca jego spokój. Ryknął potężnie i jedno było jasne - dał do zrozumienia, że to jego teren.
Wpadłem na najbardziej zwariowany pomysł fotograficzny jaki mógł przyjść mi do głowy!
Ponieważ byk ryczał i huczał, a nawet szczekał na mnie, mniej więcej zlokalizowałem jego lokum na słuch.
Znacznie wcześniej coś nakaszaniłem w ustawieniach aparatu, nie mogłem podnieść ISO powyżej 3200! Krótko mówiąc matryca była niewystarczająco czuła jak na tę noc i tę sytuację.
Mimo wszystko wycelowałem w źródło dźwięku i nie widząc obiektu, nacisnąłem na migawkę!
Prawie się udało!
Jedyne co mogę stwierdzić, to mocny kark. Jednak wysoko trzymana głowa, świadczy o tym, że to jeszcze nie starzec. Ale było pięknie stać tak blisko i w ciemności słuchać jak mruczy, gra i trąbi.
Przede mną do pokonania jeszcze 3 kilometry więc zostawiłem go i ruszyłem w dalszą drogę.
Zanim zrobi się widno, jego i tak by już nie było.
Gdy wchodziłem do lasu, wciąż nie można było robić zdjęć. Głównie z powodu niechęci z jaką noc oddawała pole dniowi.
Jelenie, które poruszały się przede mną, mogłem co najwyżej ukazywać w taki sposób.
Raz na jakiś czas można, ale nie dla takich zdjęć robi się tyle kilometrów.
Wczesnoporanna obecność w lesie jest jednak kluczowa dla tzw. rozpoznania.
W okresie rykowiska, trzeba nieco czasu poświęcić na posłuchanie lasu i wybranie jakiegoś konkretnego byka.
W międzyczasie jaśniało! Las był poprzetykany mgłami. Mistyka, tajemnica, ryk jeleni i zapach jesieni - kocham to!
Miałem do wyboru byka stadnego, zaganiającego łanie, dwa młodsze byki i dwa odległe samotne samce ale mocne.
Stadnego grającego gon, zapędzającego łanie "do kotła" odpuściłem. Będzie trąbił najkrócej, mogę nie zdążyć go dojść i wiadomo, że go nie sprowokuję do podejścia do mnie. Nie ma w tym żadnego interesu. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej, mógłbym liczyć na to, że w fazie budowania chmary będzie chciał mnie przegonić, gdy udam młodego byka, szukającego szczęścia wśród jego podopiecznych. W aktualnej fazie rykowiska jest już zmęczony i nie reaguje tak ochoczo.
Wybrałem odległe dwa samotne samce.
To było ryzykowne, były daleko i niestety mają w zwyczaju dość szybko się przemieszczać. Często po prostu rycząc co jakiś czas, odchodzą. Wtedy dojście takiego byka jest praktycznie niemożliwe.
Kroczyłem przez stary las dębowy co rusz zatrzymując się (suche liście szeleszczą pod nogami) i nasłuchując. Zajrzałem nad znane mi babrzysko. Nic.
Jeden z ryczących byków sprawiał wrażenie mocno zdeterminowanego.
Dzieliło mnie do niego jeszcze sporo drogi. Jednego byłem pewny, że jest przed rzeką, czyli po mojej stronie.
Niestety gdy doszedłem na miejsce, usłyszałem go za rzeką!
A niech to.
Przeszedłem po zwalonym drzewie na drugą stronę. Był bardzo blisko.
I gdy już wdrapywałem się na skarpę, odezwał się ten, do którego szedłem ... był jednak przed rzeką, a ten do którego wspinałem się na skarpę to inny byk!
Hmmm ... gadały z sobą dość niewybrednie :)
Postanowiłem mimo wszystko wrócić do wcześniej wybranego samca i powtórnie przejść przez rzekę. Gdy zbliżałem się do koryta, rozpoczął się spektakl, którego nie mogłem wymarzyć ani wyśnić nawet w najodważniejszym śnie.
Nad brzegiem rzeki jakby znikąd wyrosło stado jeleni! Były spłoszone i bez większego rozpoznania terenu, wskakiwały do rzeki przeprawiając się na drugą stronę ... na moją stronę!
Byłem wciąż na skarpie, ale nie miałem czasu ani na zamaskowanie się, ani szukanie dogodnej pozycji. Aparat poszedł w ruch, tak jak zastała mnie sytuacja.
A tu niestety było ciemnawo.
Spore stado.
Po chwili zrozumiałem co je spłoszyło!
Na tamtym brzegu rozpętała się gigantyczna walka dwóch silnych byków.
Słuchałem wielu potyczek godowych, niejedną sfotografowałem, czegoś takiego jeszcze nie słyszałem!
Łomot uderzanego poroża byków mieszał się z suchym trzaskiem łamanych gałęzi.
Korony mniejszych olch trzęsły się i gięły pod naporem walczących byków. Czasami mówi się, że ziemia drżała ... tym razem drżała naprawdę.
Uciekały również młodsze byki. (sorry za jakość - dokumentacja!)
Korowód zdawał się nie mieć końca, a rzeka była wzburzona jak morze podczas sztormu.
One były naprawdę przerażone.
To co działo się trzydzieści metrów dalej, to nie była walka, to była wojna!
Słychać było bezkompromisową agresję i siłę.
Stado przeprawiło się i sądziłem, że to koniec przygody, choć mimo wszystko miałem nadzieję zobaczyć walczące samce.
Już podnosiłem się, by podejść bliżej pola walki gdy z olszyn wybiegła wprost na mnie piękna łania!
Nooo, pomyślałem, dla takiej damy, można się bić!
Chwilę po niej wyskoczył niezwykle podniecony samiec. One wówczas bardzo szybko wystawiają i chowają język. To moment tuż przed naskoczeniem na wybrankę.
Spodziewałem się dorodniejszego samca, jednak to co mnie uspokoiło, to fakt, że wojna toczyła się dalej. Zatem to wciąż nie jest bohater chaszczowego zajścia.
Rozdęte nozdrza i jeżeli można użyć tego samego terminu do gruczołów zapachowych, to również rozdęte. Dyszenie, napięcie, postawione uszy - wszystko świadczyło o ogromnej podniecie.
Miałem szczęście obserwować klasykę gatunku, czyli dwa mocne byki naparzają się w chaszczach, a młodszy stara się w tym czasie skorzystać z okazji! :)
Język zdaje się, żył własnym życiem :)))
Sekundę później naskoczył na łanię, niestety moja karta zmuliła przetwarzając dane! Szlag!!!
Scena skończyła się, jelenie się pochowały, a za olchową ścianą dobiegały końca zmagania gladiatorów. Mimo wszystko postanowiłem nie ruszać się z miejsca, choć z trudem opierałem się próbie podejścia. Uznałem, że próba podejścia może je tylko spłoszyć i w ogóle nie będę mógł na nic liczyć.
Spojrzałem na przepięknie lśniącą rzekę i do głowy skradła się irracjonalna nadzieja, myśl taka ... a gdyby tak teraz, przez tę rzekę ... ech, Mikunda, co ty roisz sobie w naiwnej łepetynie! To przecież niemożliwe, by akurat teraz, w pełzających mgiełkach i pod światło wschodzącego słońca ... nieeee! To byłby fotograficzny totolotek, a i tak już sporo widziałeś, przecież. Zganiłem się za uwolnienie nierealnych oczekiwań.
Ześliznąłem się nisko nad koryto rzeki, delektowałem ciszą i nieprawdopodobnym urokiem miejsca.
Do moich uszu dociera dźwięk ... zaraz, zaraz, coś przedziera się wolno w stronę wody!
Czyżby?!?!?!
O matko z córką! JEST!!!
Nie mogę uwierzyć własnym oczom.
Ogromny, przesilny byczor wyłazi nad wodę tuż przede mną! Jego okazałe poroże wychwytuje światło wschodu. Dyszy totalnie zmęczony po walce.
Jestem bliski zasłabnięcia z zachwytu nad obserwacją. Zdjęcia robię machinalnie, staram się równocześnie jak najwięcej obejrzeć gołym okiem!
A niech to, ma mnie! Nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, siedziałem bezczelnie tyłkiem nad lustrem wody, bez maskowania, bez jakiejkolwiek ostrożności. Teraz mogłem liczyć tylko na to, że zmęczenie nakaże mu mnie zignorować. Widać po minie, że nie jest zadowolony z zastałej sytuacji, ale nie miałem w planie go przepraszać. Stało się.
Przyjrzał mi się uważnie i szczęśliwie uznał, że nie stwarzam mu zagrożenia.
Wydmuchiwane powietrze zaburzyło idealną gładź spokojnie sunącego lustra.
Pić, przede wszystkim pić! Walka trwała niewiarygodnie długo, więc musiał uzupełnić płyny.
Bok oklejony kleszczami jak pierś Anki z Łowicza koralami! Widać też ociekającą krew z pędzla. Odniósł rany w tym starciu.
Mimo bólu i zmęczenia, kontrolował mnie co jakiś czas, ale skoro wilki wytrzymały mnie z kilku metrów to i on powinien.
Wygięty w bólu grzbiet jednoznacznie świadczył o tym, co wydarzyło się chwilę temu.
Do wody wchodził z wyraźną ulgą. Chłodził się i czuło się świadomą delektację kąpielą. Woda rzeki zdawała się być okładem na obite i zbolałe ciało.
Byłem w innym świecie, byłem we własnym marzeniu o puszczańskiej przygodzie.
Rzeka jest w tym miejscu głęboka. Przeprawiając się na drugą stronę, musiał płynąć.
Robił to z niezwykłą gracją. Drugie plany rozkładały mnie na łopatki aż do wzruszenia.
Miałem absolutne przekonanie, że biorę udział w czymś mistycznym, wyjątkowym, pierwszym i zapewne ostatnim w moim życiu. Nie ma we mnie przekonania, że taką przygodę można przeżyć dwa razy. Światła, bliskość, zwalone drzewa, mgły i ... eee, co tu gadać, wiadomo :)
Wychodząc na brzeg utknął porożem w gałęziach. Był tak zmęczony, że stał zdezorientowany przez ponad minutę. W zasadzie rozbawiła mnie ta scena. Normalnie stać by go było urwać pół tego drzewa, a tu proszę ... brak sił, skrajne wyczerpanie.
Nie miał pomysłu na tę sytuację :)
Nie zapominał jednak o mnie!
Co jakiś czas zdawał się mówić - widzę Cię człowieku, to twoja chwila szczęścia, normalnie już dawno by mnie tu nie było! Korzystaj zatem. To korzystałem! :)
Czas spędzony w terenie pozwolił mi w pełni docenić unikalność sytuacji.
Dziękowałem duchom lasu za szansę przed jaką mnie postawiły i za hojność w prezentacji uroków Puszczy.
Jedna z ostatnich scen - odchodził spokojnie, choć ja nie pozostałem w spokoju.
Ilość nagromadzonych wrażeń nie pozwoliła mi do końca tego dnia na obejrzenie zdjęć.
Musiałem dać sobie czas na poukładanie w głowie tego co zaszło. Widziałem wiele pięknych scen, byków, rzek i mgieł ... ale tego dnia w postaci niewiarygodnej esencji emocjonalnej po raz pierwszy ujrzałem to wszystko na raz, w jednym kadrze. Przyznaję, że przerastało to moją pojemność na szczęście.
Gdy podnosiłem się na nogi, powtórzyłem w myślach za wielkim fizykiem - Wszechświat istnieje dzięki naszej obserwacji!
Przecież gdyby mnie tam nie było, nie byłoby świadka tego wszystkiego, nie byłoby tego zatem. Istniałoby jedynie jako prawdopodobieństwo zajścia takiej sceny czyli istniałaby w tzw. superpozycji, jak domniemany kot w pudle. Gdy patrzymy na pudło i ktoś powie, że w środku jest kot, to on, ten kot w pudle jest lub go nie ma i dopóki nie zajrzymy, to on tam jednocześnie jest i nie jest. Taka superpozycja, taka superpozycja ...
Trwałość zapamiętywania odwołuje się do emocji. Doskonale pamiętamy co robiliśmy 11 września 2001 r., ale za Chiny Ludowe nikt nie pamięta co robił 11 września zeszłego roku, a nawet i tegoroczny może się już rozcierać w niepamięci :) Mając na uwadze dawkę emocji, jestem przekonany, że długo będę pamiętał tę przygodę.
... superpozycja ...
Nie bez kozery w tytule parafrazuję tytuł książki Arkadego Fiedlera - "Kanada pachnąca żywicą".
Sądzę, że Warmia tą sceną w pełni zasługuje na to porównanie :)
wtorek, 18 września 2018
Rykowisko część fefnasta :)
Znowu byki - taka pora ... wybaczcie.
Dziś zganiałem się za bykami jak byk za łaniami :)
Mam nadzieję, że po rykowisku, jak co roku będę choć trochę "spadły". Oby :)
Od świtu myśliwskie terenówki cięły las w każdą stronę. Nie mogę pojąć dlaczego w XXI wieku, wydawałoby się w rozwiniętej cywilizacji, okres rykowiska nie jest świętym czasem dla tych pięknych zwierząt. Prawdopodobnie część społeczności się uczłowieczyła, a część została na poziomie humanoidów. I nie żebym teraz cisnął po myśliwych, że polują. Po prostu nie rozumiem jak można było nie zweryfikować stanowiska zajętego w czasach dworskich. Wtedy jaśnie pan, często mentalny dupek potrzebujący dowartościowania, ruszał z bronią skałkową, której zasięg był mizerny jak nasze PKB i musiał podejść do byka na bliską odległość. Okres, gdy byk ma mózg zalany testosteronem stwarzał na to szansę. Dziś, gdy pocisk ma 3 i więcej tysięcy dżuli, a karabin jest wyposażony w optykę, która elektronicznie nanosi poprawkę na uwzględniając "ugięcie" toru pocisku ... no bez jaj panowie. Dziś można skutecznie strzelić do jelenia z odległości ponad dwustu metrów!!! Pomijam amerykańską modę wśród "redneksów" na strzał z jednej mili! Oczywiście z mocno specjalistycznej broni. Taki sport ...
No nie miałem o tym pisać! Ale ponieważ lawirowałem dziś między myśliwymi jak pchła między psimi zębami, zebrało mi się. Tym bardziej, że nieudane lawirowanie kończy żywot pchły i nas, ludzi lasu, również może być zagrożony.
Byki są w drugiej fazie rykowiska. Są zmęczone, wychudzone i pobite.
Garstka byków jeszcze nie ma łań i część ich już mieć nie będzie. Tu nie ma sprawiedliwości. Las nie dzieli równo. Na tym polega naturalny, doskonały mechanizm selekcji genów, w który brutalnie ładujemy się z karabinami. My ludzie. Skoro myśliwych jest w Polsce +/- 130 tys. a nas miliony, to jesteśmy wybitnymi dupkami żołędnymi nie potrafiąc nad tym zapanować.
Dziś większość spotkanych samców, prowadziła już swoją chmarę. Aby być dosłownym, muszę sprostować, bo to w zasadzie byk jest prowadzony. Owszem, zagania, pilnuje, ale decyzję o kierunku przemarszu i tak podejmuje licówka. Jak u nas, jak u nas :)
Wczoraj w nocy nasłuchiwałem, by wiedzieć, gdzie je zastanę rano. Zwykle rano wystarczy nanieść poprawkę nie więcej niż 1-2 km.
Tak powstało to nocne zdjęcie i chyba nie muszę Was przekonywać, że bardzo mi się podoba :)
Nasz satelita przez mgłę.
Takich "krzacznych byków" zrobiłem dziś pół karty!
Kręciły się jak w kalejdoskopie. Mój rocznik będzie wiedział co to kalejdoskop :)
Oooooo! Cóż za przystojniaczek wlazł mi niemal na stopy?
Skaszaniłem najpiękniejsze plenery z tym bykiem!
Matko w jak pięknym otoczeniu go fotografowałem ... szok! Ale było ciemno i zdjęcia nie wyszły jak należy.
Po próbach odratowania zdjęcia, wyglądają mniej więcej tak:
To jest niestety nieakceptowalna odmiana znieostrzenia. Nie służy dynamice, niczemu - zwałka i już!
Szkoda, nieprędko mogą powtórzyć się takie okoliczności.
Okazji do robienia zdjęć było mnóstwo, szans na poprawne niewiele.
Na szczęście w pewnym jarze udało mi się obserwować dorodnego bysia. Mocny, masywny wojownik.
Pod prawą tyką świeża rana. Przypomina Kmicica po walce z Wołodyjowskim :)
Ile opieniek!
Zeszłoroczniak wciąż ze scypułem. :)
To najciemniejsza część lasu. Tu zrobienie dobrego zdjęcia jest niemożliwe.
Jutro jak sądzę, również będzie elegancko :)
Dziś zganiałem się za bykami jak byk za łaniami :)
Mam nadzieję, że po rykowisku, jak co roku będę choć trochę "spadły". Oby :)
Od świtu myśliwskie terenówki cięły las w każdą stronę. Nie mogę pojąć dlaczego w XXI wieku, wydawałoby się w rozwiniętej cywilizacji, okres rykowiska nie jest świętym czasem dla tych pięknych zwierząt. Prawdopodobnie część społeczności się uczłowieczyła, a część została na poziomie humanoidów. I nie żebym teraz cisnął po myśliwych, że polują. Po prostu nie rozumiem jak można było nie zweryfikować stanowiska zajętego w czasach dworskich. Wtedy jaśnie pan, często mentalny dupek potrzebujący dowartościowania, ruszał z bronią skałkową, której zasięg był mizerny jak nasze PKB i musiał podejść do byka na bliską odległość. Okres, gdy byk ma mózg zalany testosteronem stwarzał na to szansę. Dziś, gdy pocisk ma 3 i więcej tysięcy dżuli, a karabin jest wyposażony w optykę, która elektronicznie nanosi poprawkę na uwzględniając "ugięcie" toru pocisku ... no bez jaj panowie. Dziś można skutecznie strzelić do jelenia z odległości ponad dwustu metrów!!! Pomijam amerykańską modę wśród "redneksów" na strzał z jednej mili! Oczywiście z mocno specjalistycznej broni. Taki sport ...
No nie miałem o tym pisać! Ale ponieważ lawirowałem dziś między myśliwymi jak pchła między psimi zębami, zebrało mi się. Tym bardziej, że nieudane lawirowanie kończy żywot pchły i nas, ludzi lasu, również może być zagrożony.
Byki są w drugiej fazie rykowiska. Są zmęczone, wychudzone i pobite.
Garstka byków jeszcze nie ma łań i część ich już mieć nie będzie. Tu nie ma sprawiedliwości. Las nie dzieli równo. Na tym polega naturalny, doskonały mechanizm selekcji genów, w który brutalnie ładujemy się z karabinami. My ludzie. Skoro myśliwych jest w Polsce +/- 130 tys. a nas miliony, to jesteśmy wybitnymi dupkami żołędnymi nie potrafiąc nad tym zapanować.
Dziś większość spotkanych samców, prowadziła już swoją chmarę. Aby być dosłownym, muszę sprostować, bo to w zasadzie byk jest prowadzony. Owszem, zagania, pilnuje, ale decyzję o kierunku przemarszu i tak podejmuje licówka. Jak u nas, jak u nas :)
Wczoraj w nocy nasłuchiwałem, by wiedzieć, gdzie je zastanę rano. Zwykle rano wystarczy nanieść poprawkę nie więcej niż 1-2 km.
Tak powstało to nocne zdjęcie i chyba nie muszę Was przekonywać, że bardzo mi się podoba :)
Nasz satelita przez mgłę.
Takich "krzacznych byków" zrobiłem dziś pół karty!
Kręciły się jak w kalejdoskopie. Mój rocznik będzie wiedział co to kalejdoskop :)
Oooooo! Cóż za przystojniaczek wlazł mi niemal na stopy?
Skaszaniłem najpiękniejsze plenery z tym bykiem!
Matko w jak pięknym otoczeniu go fotografowałem ... szok! Ale było ciemno i zdjęcia nie wyszły jak należy.
Po próbach odratowania zdjęcia, wyglądają mniej więcej tak:
To jest niestety nieakceptowalna odmiana znieostrzenia. Nie służy dynamice, niczemu - zwałka i już!
Szkoda, nieprędko mogą powtórzyć się takie okoliczności.
Okazji do robienia zdjęć było mnóstwo, szans na poprawne niewiele.
Na szczęście w pewnym jarze udało mi się obserwować dorodnego bysia. Mocny, masywny wojownik.
Pod prawą tyką świeża rana. Przypomina Kmicica po walce z Wołodyjowskim :)
Ile opieniek!
Zeszłoroczniak wciąż ze scypułem. :)
To najciemniejsza część lasu. Tu zrobienie dobrego zdjęcia jest niemożliwe.
Jutro jak sądzę, również będzie elegancko :)
niedziela, 16 września 2018
Będąc w baśni.
Początek fatalny!
W ciągu dwudziestu minut spotkałem trzech innych fotografów.
Do głowy uderzyła mi taka myśl - Mikunda jesteś w zatłoczonym tramwaju o nazwie las.
Wszyscy podążali do jedynego ryczącego w tym momencie byka.
Żadne zdjęcie i żadna jego obietnica nie złamie mojej chęci bycia samemu. Po to tam idę.
Skierowałem się dokładnie w przeciwną stronę, choć wiedziałem, że jeleni pewnie dziś nie zrobię.
Na szczęście nie jestem na głodzie, w tym roku już odstałem co chciałem, mogłem sobie pozwolić na ideologię.
Ideologia jest kaprysem, jest nagrodą, jest stanem, na który możesz sobie pozwolić, gdy nie walczysz "o chleb".
O chleb w cudzym oczywiście słowie!
Oddaliłem się od "zaludnienia" najdalej jak mogłem.
I nagle, idąc ciemnym i wilgotnym od oparów, porannym lasem, do którego nieśmiało zaglądały już pierwsze promienie słońca, zauważyłem dziki!
Tu powołuję do obecności kumpla, Marcina Warmińskiego, bo jeszcze o Nim będzie, a to z Marcinem uznaliśmy, że dziki dziś są już foto-rarytasem. Nigdy tak się nie cieszyłem ze spotkania z dzikami jak w tym, piekielnie trudnym dla nich roku.
Las przyznacie ... bajeczny!
Poczułem się jak bohater baśni. Aura, zapachy i cisza przeniosły mnie w świat dziecięcych światów urojonych, a opadające co chwila żołędzie i szyszki hipnotyzowały swoją niemal regularnością.
W takich okolicznościach i nie mając też w zasadzie innego wyboru, postanowiłem, że zdjęcia zrobię tak, by wpisywały się w senny nierealizm tego miejsca.
Postanowiłem poszukać w fotografii faktora "art" i nieco zamieszać w standardach.
Tak powstało to zdjęcie:
Pędzący w leszczynie odyniec, dzięki długiemu czasowi otwarcia migawki i niezbyt starannemu panoramowaniu, zamienił się w zdeformowaną zjawę. Bardzo mi się to że tak powiem ...
W związku z tym eksperymentowałem dalej.
Lewitujący kolejny dzik w zasadzie rozwalił mnie na łopatki!
Kwiczałem z radochy. Gra świateł, dynamika i niedopowiedzenia były tym czego dziś oczekiwałem od zdjęć. Zresztą, tak jak wspominałem, ze względu na mrok, niespecjalnie mogłem zrobić coś innego. Klasyczne dokumentacyjne zdjęcia nie wchodziły w grę.
I w tej serii wisienka na torcie moich wynalazków:
To zdjęcie, jest w zasadzie zapisem niemal filmowym. Trudno mi będzie kiedykolwiek lepiej pokazać dynamikę jaka towarzyszy ucieczce dzików. Dodam, żeby nie było, że ja tu się pruję nad swoim wkładem w te zdjęcia! Zasługę położyły przede wszystkim warunki - ogromna wilgotność i wschodzące słońce oraz to, że szczęśliwie mogłem zdjęcia zrobić pod słońce właśnie.
Z mojej strony to klasyczne naciśnięcie na spust migawki i fakt, że robiąc wyłącznie na ustawieniach manualnych, jakoś całkiem akuratnie dobrałem parametry zdjęcia. A to, że akurat przebiegły przez przesiekę, to już wybitny fart!
Co się zaś tyczy klasycznej fotografii ... no ta dziś tyłka nie urwała - szału nie ma :)
Ciemność widzę, ciemność! :)
Często wychodząc z lasu dzwonimy do siebie, t.j. Marcin do mnie lub ja do Marcina i opowiadamy sobie co tam, kto tam i w ogóle, z naciskiem na to ostatnie.
Marcin dziś ponownie widział walczące byki, więc po przyjęciu kurtuazyjnych gratulacji opowiadał mi, jak to postanowił podejść bliżej do zauważonego cielaka. Cielak stał na szerokiej przesiece i Marcin sobie przypomniał, jak jeden z traperów podchodzących renifery, sugerował, że gdy do głowy przymocujemy poroże, reny pozwolą podejść do siebie znacznie bliżej.
Ale Ty nie miałeś poroża, mówię!
Na co Marcin - tak, ale trzeba być kreatywnym! i opowiada mi, że wpadł na pomysł, by z braku poroża podnieść rękę nad głowę i monopod w drugiej ręce ... powiedzmy powstała imitacja takiego byka jednostronnie koronnego! (hihihihihihihihih)
Gdy wyobraziłem sobie jak dwumetrowy Marcin idzie z podniesionymi rękoma, by upodobnić się do jelenia, o mało się nie posikałem ze śmiechu. Dawno nie dostałem takiego ataku głupawki, słowo daję :)))
Krztusiłem się śmiejąc (dosłownie!) a jednym uchem słyszę, że niezrażony moją interlokutorską niedyspozycją Marcin, całkiem poważnie kontynuuje i przekonuje mnie, że cielak dzięki temu zabiegowi, przyglądał Mu się 5 sekund dłużej :))))))))))
Marcin, mówię, tak, ale nie dlatego, że uznał Cię za jelenia, on po prostu takiego dziwadła jeszcze nie widział i to go tak zamurowało! :))))))))))
Musiałem się rozłączyć, w przeciwnym wypadku udusiłbym się jak nic.
Zdanie Marcina, że trzeba być kreatywnym wybrzmiewało mi w głowie do obiadu :)))))))))
Piękny dzień, no piękny :)))
W ciągu dwudziestu minut spotkałem trzech innych fotografów.
Do głowy uderzyła mi taka myśl - Mikunda jesteś w zatłoczonym tramwaju o nazwie las.
Wszyscy podążali do jedynego ryczącego w tym momencie byka.
Żadne zdjęcie i żadna jego obietnica nie złamie mojej chęci bycia samemu. Po to tam idę.
Skierowałem się dokładnie w przeciwną stronę, choć wiedziałem, że jeleni pewnie dziś nie zrobię.
Na szczęście nie jestem na głodzie, w tym roku już odstałem co chciałem, mogłem sobie pozwolić na ideologię.
Ideologia jest kaprysem, jest nagrodą, jest stanem, na który możesz sobie pozwolić, gdy nie walczysz "o chleb".
O chleb w cudzym oczywiście słowie!
Oddaliłem się od "zaludnienia" najdalej jak mogłem.
I nagle, idąc ciemnym i wilgotnym od oparów, porannym lasem, do którego nieśmiało zaglądały już pierwsze promienie słońca, zauważyłem dziki!
Tu powołuję do obecności kumpla, Marcina Warmińskiego, bo jeszcze o Nim będzie, a to z Marcinem uznaliśmy, że dziki dziś są już foto-rarytasem. Nigdy tak się nie cieszyłem ze spotkania z dzikami jak w tym, piekielnie trudnym dla nich roku.
Las przyznacie ... bajeczny!
Poczułem się jak bohater baśni. Aura, zapachy i cisza przeniosły mnie w świat dziecięcych światów urojonych, a opadające co chwila żołędzie i szyszki hipnotyzowały swoją niemal regularnością.
W takich okolicznościach i nie mając też w zasadzie innego wyboru, postanowiłem, że zdjęcia zrobię tak, by wpisywały się w senny nierealizm tego miejsca.
Postanowiłem poszukać w fotografii faktora "art" i nieco zamieszać w standardach.
Tak powstało to zdjęcie:
Pędzący w leszczynie odyniec, dzięki długiemu czasowi otwarcia migawki i niezbyt starannemu panoramowaniu, zamienił się w zdeformowaną zjawę. Bardzo mi się to że tak powiem ...
W związku z tym eksperymentowałem dalej.
Lewitujący kolejny dzik w zasadzie rozwalił mnie na łopatki!
Kwiczałem z radochy. Gra świateł, dynamika i niedopowiedzenia były tym czego dziś oczekiwałem od zdjęć. Zresztą, tak jak wspominałem, ze względu na mrok, niespecjalnie mogłem zrobić coś innego. Klasyczne dokumentacyjne zdjęcia nie wchodziły w grę.
I w tej serii wisienka na torcie moich wynalazków:
To zdjęcie, jest w zasadzie zapisem niemal filmowym. Trudno mi będzie kiedykolwiek lepiej pokazać dynamikę jaka towarzyszy ucieczce dzików. Dodam, żeby nie było, że ja tu się pruję nad swoim wkładem w te zdjęcia! Zasługę położyły przede wszystkim warunki - ogromna wilgotność i wschodzące słońce oraz to, że szczęśliwie mogłem zdjęcia zrobić pod słońce właśnie.
Z mojej strony to klasyczne naciśnięcie na spust migawki i fakt, że robiąc wyłącznie na ustawieniach manualnych, jakoś całkiem akuratnie dobrałem parametry zdjęcia. A to, że akurat przebiegły przez przesiekę, to już wybitny fart!
Co się zaś tyczy klasycznej fotografii ... no ta dziś tyłka nie urwała - szału nie ma :)
Ciemność widzę, ciemność! :)
Często wychodząc z lasu dzwonimy do siebie, t.j. Marcin do mnie lub ja do Marcina i opowiadamy sobie co tam, kto tam i w ogóle, z naciskiem na to ostatnie.
Marcin dziś ponownie widział walczące byki, więc po przyjęciu kurtuazyjnych gratulacji opowiadał mi, jak to postanowił podejść bliżej do zauważonego cielaka. Cielak stał na szerokiej przesiece i Marcin sobie przypomniał, jak jeden z traperów podchodzących renifery, sugerował, że gdy do głowy przymocujemy poroże, reny pozwolą podejść do siebie znacznie bliżej.
Ale Ty nie miałeś poroża, mówię!
Na co Marcin - tak, ale trzeba być kreatywnym! i opowiada mi, że wpadł na pomysł, by z braku poroża podnieść rękę nad głowę i monopod w drugiej ręce ... powiedzmy powstała imitacja takiego byka jednostronnie koronnego! (hihihihihihihihih)
Gdy wyobraziłem sobie jak dwumetrowy Marcin idzie z podniesionymi rękoma, by upodobnić się do jelenia, o mało się nie posikałem ze śmiechu. Dawno nie dostałem takiego ataku głupawki, słowo daję :)))
Krztusiłem się śmiejąc (dosłownie!) a jednym uchem słyszę, że niezrażony moją interlokutorską niedyspozycją Marcin, całkiem poważnie kontynuuje i przekonuje mnie, że cielak dzięki temu zabiegowi, przyglądał Mu się 5 sekund dłużej :))))))))))
Marcin, mówię, tak, ale nie dlatego, że uznał Cię za jelenia, on po prostu takiego dziwadła jeszcze nie widział i to go tak zamurowało! :))))))))))
Musiałem się rozłączyć, w przeciwnym wypadku udusiłbym się jak nic.
Zdanie Marcina, że trzeba być kreatywnym wybrzmiewało mi w głowie do obiadu :)))))))))
Piękny dzień, no piękny :)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)