O, jak ja lubię wykraść godzinkę o świcie, przed pracą!
To prezent, przedłużenie życia, a na pewno wzbogacenie go o najpiękniejsze chwile.
Dziś w końcu zimno, temperatura spadła do 5 stopni ale mimo to jest niestety cicho.
Rykowisko zamilkło więc szukanie jeleni musi odbywać się w oparciu o trudniejsze metody, czyli znajomość ich zwyczajów na danym terenie.
Tego terenu, który odwiedziłem dziś, nie znam.
Może dlatego, gdy z daleka zauważyłem byka, ruszyłem do niego dziwną trasą wiodąca przez tereny podmokłe i chaszczowiska! Dopiero podczas drogi powrotnej zorientowałem się, że mogłem je podejść bardziej cywilizowaną metodą, idąc skrajem pola uprawnego ... mądry Polak po szkodzie :)
To zdjęcie nie kosztowało mnie najmniejszego wysiłku - zrobiłem je z drogi.
Później, na skutek spontanicznych decyzji, robiło się tylko gorzej, bardziej grząsko, bardziej mokro i w ogóle! Po pierwszych dwustu metrach, buty odmówiły wodoszczelności, tym bardziej, że gdy wpada się w rów melioracyjny niemal po kolana, żadne buty "nie dźwigną" takiego testu. Spodnie zrobiły to znacznie wcześniej. Jedyną zaletą tego poranka był brak owadów ... zmarzły. Brnąc dalej w mokrych butach, świetnie je rozumiałem.
Zwykle podczas podchodu jeleni, musi się przypałętać jakaś rozhisteryzowana sarna.
To pewnie z jej powodu na miejscu zastałem już tylko młodego byka.
Starszy cwaniak zdążył się ukryć.
Na żerowisku pozostały łanie z cielakami. Też dziwne.
Obserwacje były bardzo ciekawe, poranek okazał się udany choć nie łatwy.
Fajne podziały!
Wybiegany młodzieniec również postanowił ozdobić kadr swoją obecnością.
A poprzedni wieczór obdarzył mnie taką obserwacją ... :)
Ciekawi mnie kto z Was odgadnie co to takiego zamieniło się smugę swobodnych elektronów?
Czy w ogóle się zorientujecie, że to zdjęcie zwierzęcia jest? :)
Na szczęście godzinę wcześniej miałem jedyną szansę na jakiekolwiek zdjęcie i zrobiłem ten kiczowaty kadr z byczkiem na skraju lasu w świetle zachodzącego słońca :)
piątek, 29 września 2017
środa, 27 września 2017
Całkiem normalne wyjście ...
Całkiem normalne wyjście.
Całkiem normalne wyjście zdarza się co jakiś czas.
Całkiem normalne wyjście zdarza się co jakiś czas i wtedy bardzo się cieszę.
Nadzwyczajne wyjście zdarza się bardzo rzadko i wówczas obserwuję coś niezwykłego, unikalnego, coś co szczególnie zapada w pamięć.
Bywają też wyjścia nienormalne, gdy nie udaje się niczego zaobserwować i dlatego tak cieszę się z tych całkiem normalnych ... że są!
Ten dzień rozpoczął się krwistym wschodem i wszystko było krwiste tak bardzo, że gdybym nie skorygował nasycenia barw poniższego zdjęcia, nie uwierzylibyście jak bardzo było czerwono w powietrzu.
Aby zauważoną wcześniej łanię zdążyć uchwycić, musiałem cicho ale i szybko wdrapać się na pionową skarpę. Wspinające się ciało z aparatem w ręce wykonuje sporo dziwnych i nieprzewidzianych ruchów mających na celu odzyskanie traconej co i rusz równowagi.
Fizycznej rzecz jasna równowagi!
A to się noga ześlizgnie, a to trzeba omijając gałązkę postawić ją, tę nogę, w jakimś nieanatomicznym miejscu.
Osoba obserwująca moje zmagania z grawitacją, musiałaby mieć tęgi ubaw. Dlatego chodzę sam :)
Wczesnoporanny las przywitał mnie łanią. Stała w miejscu, które od dawna uważałem za "obserwacyjnie martwe", czyli we fragmencie lasu, który traktuję jak kierowca rajdowy dojazdówkę, jak czytelnik książki wstęp, jak miłośnik kina intro z reklamami, jak poczekalnik podany przed obiadem.
Ciemność.
ISO wykręcone na 3200 i niestety w tym miejscu mam jeszcze nie rozsunięty monopod, czyli robię zdjęcia z ręki.
Czas 1/30 sekundy ... świetnie.
Okazało się, że to łania prowadząca młode, która nie uznała za stosowne podstawienie się pod jakiegoś przystojnego byka. Macierzyństwo wzięło górę. Taka łania-Polka. :)
Stary las liściasty intensywnie parował i spotkany byczek jawił się w lekko rozmytej odsłonie.
Coś mu się tam nagmatwało na tykach, miejmy nadzieję, że za rok jakoś to skoryguje.
Zdjęcie środowiskowe. Taki las!
Tropienie zwierzyny w lesie liściastym możliwe jest głównie gdy podszyt jest wilgotny. Tego dnia taki był właśnie.
No, zróbcie kiedyś zdjęcie spadającemu liściu, proszę, spróbujcie :)
Mi się nie udało!
Ten widowiskowo zawisł na pajęczej nitce.
Jedyne co musiałem, to wyczekać, aż nić przestanie odbijać światło. :)
Że też ten cholernik nie zdecydował się iść nieco wyżej. Zawsze wybierają najniższą niższość każdego przejścia, a przecież nie mogę być wszędzie!
Prawdopodobnie z tego powodu, czasami powstają takie zdjęcia i takie miewam obserwacje :)
Na innej leśnej polanie mgła postanowiła nie odpuścić!
Zdjęcie jak przez kalkę.
Pokazuję je, ponieważ niecały kilometr od tego miejsca, docieram do "mojej małej Kanady" i robię absolutnie inne zdjęcie. Kontrastowe, nasycone na żyletę! Choć wilgoć w powietrzu widać.
To magiczne miejsce i stety czy niestety, jeszcze nigdy nikomu go nie pokazałem.
A w tym lesie, gdybym wybrał się na grzyby, to chyba z ciągnikiem!
Nie miałem plecaka ani torby. Zdjąłem bluzę i zebrałem w nią tyle kań ile mogłem.
Pozostawiłem jednak spokojnie z setkę! O innych grzybach nie wspomnę. Te lasy są po prostu nieuczęszczane. W końcu wymięknę i pojadę tam z koszem :)
Te są po prostu ładne w swojej subtelności i rzadko w przyrodzie spotykanym kolorze.
Całkiem normalne wyjście zdarza się co jakiś czas.
Całkiem normalne wyjście zdarza się co jakiś czas i wtedy bardzo się cieszę.
Nadzwyczajne wyjście zdarza się bardzo rzadko i wówczas obserwuję coś niezwykłego, unikalnego, coś co szczególnie zapada w pamięć.
Bywają też wyjścia nienormalne, gdy nie udaje się niczego zaobserwować i dlatego tak cieszę się z tych całkiem normalnych ... że są!
Ten dzień rozpoczął się krwistym wschodem i wszystko było krwiste tak bardzo, że gdybym nie skorygował nasycenia barw poniższego zdjęcia, nie uwierzylibyście jak bardzo było czerwono w powietrzu.
Aby zauważoną wcześniej łanię zdążyć uchwycić, musiałem cicho ale i szybko wdrapać się na pionową skarpę. Wspinające się ciało z aparatem w ręce wykonuje sporo dziwnych i nieprzewidzianych ruchów mających na celu odzyskanie traconej co i rusz równowagi.
Fizycznej rzecz jasna równowagi!
A to się noga ześlizgnie, a to trzeba omijając gałązkę postawić ją, tę nogę, w jakimś nieanatomicznym miejscu.
Osoba obserwująca moje zmagania z grawitacją, musiałaby mieć tęgi ubaw. Dlatego chodzę sam :)
Wczesnoporanny las przywitał mnie łanią. Stała w miejscu, które od dawna uważałem za "obserwacyjnie martwe", czyli we fragmencie lasu, który traktuję jak kierowca rajdowy dojazdówkę, jak czytelnik książki wstęp, jak miłośnik kina intro z reklamami, jak poczekalnik podany przed obiadem.
Ciemność.
ISO wykręcone na 3200 i niestety w tym miejscu mam jeszcze nie rozsunięty monopod, czyli robię zdjęcia z ręki.
Czas 1/30 sekundy ... świetnie.
Okazało się, że to łania prowadząca młode, która nie uznała za stosowne podstawienie się pod jakiegoś przystojnego byka. Macierzyństwo wzięło górę. Taka łania-Polka. :)
Stary las liściasty intensywnie parował i spotkany byczek jawił się w lekko rozmytej odsłonie.
Coś mu się tam nagmatwało na tykach, miejmy nadzieję, że za rok jakoś to skoryguje.
Zdjęcie środowiskowe. Taki las!
Tropienie zwierzyny w lesie liściastym możliwe jest głównie gdy podszyt jest wilgotny. Tego dnia taki był właśnie.
No, zróbcie kiedyś zdjęcie spadającemu liściu, proszę, spróbujcie :)
Mi się nie udało!
Ten widowiskowo zawisł na pajęczej nitce.
Jedyne co musiałem, to wyczekać, aż nić przestanie odbijać światło. :)
Że też ten cholernik nie zdecydował się iść nieco wyżej. Zawsze wybierają najniższą niższość każdego przejścia, a przecież nie mogę być wszędzie!
Prawdopodobnie z tego powodu, czasami powstają takie zdjęcia i takie miewam obserwacje :)
Na innej leśnej polanie mgła postanowiła nie odpuścić!
Zdjęcie jak przez kalkę.
Pokazuję je, ponieważ niecały kilometr od tego miejsca, docieram do "mojej małej Kanady" i robię absolutnie inne zdjęcie. Kontrastowe, nasycone na żyletę! Choć wilgoć w powietrzu widać.
To magiczne miejsce i stety czy niestety, jeszcze nigdy nikomu go nie pokazałem.
A w tym lesie, gdybym wybrał się na grzyby, to chyba z ciągnikiem!
Nie miałem plecaka ani torby. Zdjąłem bluzę i zebrałem w nią tyle kań ile mogłem.
Pozostawiłem jednak spokojnie z setkę! O innych grzybach nie wspomnę. Te lasy są po prostu nieuczęszczane. W końcu wymięknę i pojadę tam z koszem :)
Te są po prostu ładne w swojej subtelności i rzadko w przyrodzie spotykanym kolorze.
poniedziałek, 25 września 2017
No co za łoś!!!
O tej porze roku chwalenie się obserwowanym świtem jest oczywistym nieporozumieniem, gdyż wystarczy po prostu normalnie wstać i spojrzeć w okno.
Tak nie zrobiłem.
Normalnie wstałem i z pospiechu nie patrząc w okno wyruszyłem na "szybki wypad przedpracny".
Nic specjalnego nie wypatrzyłem, rykowisko przeszło do historii, jest ciepło i w ogóle cicho.
Imaginowałem sobie jelenie schodzące z pola, nawet układałem w głowie jakieś inwokacje na ten temat ale jak widać one, jelenie, miały inny pomysł na rozkołysanie dnia.
Wracając popadłem w jakiś wewnętrzny dyskurs nad bezsensem dzisiejszego wyjścia, że mogłem jak człowiek pozostać w domowych pieleszach, wypić kawę, a wraz ze spożywanym śniadaniem wprowadzić nieco podtrzymujących funkcje życiowe, kalorii do organizmu.
Stało się inaczej i już miałem kreować coś na kształt rozczarowania gdy nagle z mentalnej maligny wyrywa mnie taki widok:
Mordeczka, mordunia, morduniunia ...
Może kiedyś okiełzna typową dla tego gatunku "pierdołowatość" i wyrośnie na potężnego byka, póki co wydał mi się bardziej komiczny niż samczy. :)
Nie mogłem się powstrzymać, musiałem z nim nieco poeksperymentować.
Jelenie nie dają tak wiele czasu na zabawę.
Panorama "na krótko"
W lesie liściastym raczej ciężko o dogodne perspektywy.
A tak się zaczynał ten dzień pełen ... niespodzianki! ;)
Tak nie zrobiłem.
Normalnie wstałem i z pospiechu nie patrząc w okno wyruszyłem na "szybki wypad przedpracny".
Nic specjalnego nie wypatrzyłem, rykowisko przeszło do historii, jest ciepło i w ogóle cicho.
Imaginowałem sobie jelenie schodzące z pola, nawet układałem w głowie jakieś inwokacje na ten temat ale jak widać one, jelenie, miały inny pomysł na rozkołysanie dnia.
Wracając popadłem w jakiś wewnętrzny dyskurs nad bezsensem dzisiejszego wyjścia, że mogłem jak człowiek pozostać w domowych pieleszach, wypić kawę, a wraz ze spożywanym śniadaniem wprowadzić nieco podtrzymujących funkcje życiowe, kalorii do organizmu.
Stało się inaczej i już miałem kreować coś na kształt rozczarowania gdy nagle z mentalnej maligny wyrywa mnie taki widok:
Mordeczka, mordunia, morduniunia ...
Może kiedyś okiełzna typową dla tego gatunku "pierdołowatość" i wyrośnie na potężnego byka, póki co wydał mi się bardziej komiczny niż samczy. :)
Nie mogłem się powstrzymać, musiałem z nim nieco poeksperymentować.
Jelenie nie dają tak wiele czasu na zabawę.
Panorama "na krótko"
W lesie liściastym raczej ciężko o dogodne perspektywy.
A tak się zaczynał ten dzień pełen ... niespodzianki! ;)
sobota, 23 września 2017
czasznica olbrzymia!
Nie wiem ile jeszcze potrwa rykowisko, ale dziś słyszałem już byka głoszącego koniec tego wyjątkowego misterium.
Oczywiście to jeszcze nie ostatni akt rykowiska, ale ten byk swoje już najwyraźniej zrobił.
Głosił leniwie z czytelną nutą zmęczenia i obojętności.
Nie było już w jego głosie ani gotowości do walki ani nawet dumy czy chęci przesłania informacji, kto tu rządzi. Ot takie sobie "kocie mruuu" od niechcenia. :)
Jestem jakby to powiedzieć, w wielu aspektach wiedzy praktycznej, wychowany przez myśliwych.
Przez myśliwych "chodzących w ekstraklasie" żeby było jasne.
Wielu z Nich całkowicie podziela moje zdanie na temat aktualnego prawa łowieckiego i koniecznych zmian, które zmieniłyby obraz polskiego myślistwa i być może znacznie ociepliły jego wizerunek.
Rzecz w tej dygresji w tym, że jako uczestnik wielu polowań indywidualnych i nietolerowanych przeze mnie zbiorowych, "zaraziłem się" trofeizmem. Objawia się to tym, że z każdym rokiem słabła moja satysfakcja ze spotkań z jeleniami, które nie okazywały się kapitalnymi bykami.
Aż do czasu!
Kumpel, Marcin, sfotografował osiemnastaka.
Naturalnie składam Mu gratulacje z tytułu ilości uwiecznionych odnóg, a On najspokojniej w świecie odpalił - "wiesz, fajnie, że to na tobie robi wrażenie, rzekł nieco protekcjonalnie, ale to dla mnie nie ma szczególnego znaczenia. Mi to bardziej chodzi o samo spotkanie, o obserwację i udane zdjęcie ..."
WHAT?!? chciałem się zbuntować!
Ale zaraz, zaraz, a może ... coś zaczęło kiełkować w mojej zepsutej i rozpieszczonej głowie, a może On ma rację?
Od tamtej pory zaczął się proces przebudowy. Mentalnego powrotu do licealnych czasów, próby odszukania tamtych emocji, gdy każdy widok łani, jelenia czy sarny dostarczał radochy na tydzień opowiadania.
Jak mogłem dopuścić do głosu takie wybredne zepsucie. Przecież jak mówi Michał, kolega Marcina, sam pobyt w lesie, fakt, że możemy w nim być, jest już wystarczającym powodem do szczęścia.
Zgadzam się, przepraszam, uruchomiłem proces samonaprawczy.
Dlatego gdy spotkałem tego uroczego ósmaka, młodzieńca w okresie stawiania pierwszych kroków na drodze do zostania bykiem, cieszyłem się jak dawniej.
Nie ma wybrzydzania. Obserwacja dzikiego zwierzęcia jest piękna bez względu na ilość kilogramów na głowie!
Oj Mikunda, Mikunda ... no weź!
Po tym spotkaniu poszedłem na śródleśne bagna.
Obserwowałem cielaka, który kryjąc się za ażurem młodych drzewek, zdawał się mówić - "no Mikunda, kombinuj, kombinuj!" :)))
Matka czujnie obserwowała każdy jego krok.
Nie wytrzymała, musiała do niego podejść i udzielić wskazówek.
Wyobrażam sobie to mniej więcej tak:
"słuchaj brzdącu, ten obrzydliwy smród jaki czujesz, oznacza, że w pobliżu jest CZŁOWIEK!!! kumasz? Jeżeli tak, to patrz co robię i rób to samo!"
I odeszły ...
Po chwili trzask łamanej gałęzi poinformował mnie, że w dalszym ciągu nie jestem tu sam.
Pomiędzy drzewami zauważyłem sylwetkę szóstaka!
Takich mam najmniej. Byczek w drugiej głowie, w tych lasach, najczęściej nakłada poroże ósmaka.
Ucieszyłem się, rzadki widok.
Dopiero co wyszedł z babrzyska. Takie SPA w połowie dnia :)
Ciężko było go "wydłubać" z tych badyli.
Idąc przez ciemny liściasty i mokry las, ujrzałem z daleka coś co najpierw wydało mi się leżącymi głowami kapusty.
Uznałem, że to nielegalne nęcisko i już mnie szlag i do tego jasny trafił.
Podchodzę ... nieee, to nie kapusty, to chyba jakieś ... CZASZKI!
A niech to, zapada zmrok, do samochodu kilka kilometrów lasem, a tu jakieś popieprzone trzy czaszki! Tylko mi tego brakowało!
Na miejscu okazało się, że to CZASZNICA OLBRZYMIA, albo inaczej PURCHAWICA OLBRZYMIA.
Od tej pory będę wiedział skąd ta pierwsza nazwa ... a niech to!
Ten grzyb miał wielkość przynajmniej piłki do siatkówki!
Zobaczcie jak żałośnie mały jest pomrów starający się jakoś ogarnąć tego grzyba :)))
No, a sokoro jesteśmy przy czaszkach, to na koniec znaleziona czaszka borsuka. Bardzo ładna mi się wydała, bo w przeciwieństwie do czasznicy, nie skojarzyła mi się z ludzką! :))
Oczywiście to jeszcze nie ostatni akt rykowiska, ale ten byk swoje już najwyraźniej zrobił.
Głosił leniwie z czytelną nutą zmęczenia i obojętności.
Nie było już w jego głosie ani gotowości do walki ani nawet dumy czy chęci przesłania informacji, kto tu rządzi. Ot takie sobie "kocie mruuu" od niechcenia. :)
Jestem jakby to powiedzieć, w wielu aspektach wiedzy praktycznej, wychowany przez myśliwych.
Przez myśliwych "chodzących w ekstraklasie" żeby było jasne.
Wielu z Nich całkowicie podziela moje zdanie na temat aktualnego prawa łowieckiego i koniecznych zmian, które zmieniłyby obraz polskiego myślistwa i być może znacznie ociepliły jego wizerunek.
Rzecz w tej dygresji w tym, że jako uczestnik wielu polowań indywidualnych i nietolerowanych przeze mnie zbiorowych, "zaraziłem się" trofeizmem. Objawia się to tym, że z każdym rokiem słabła moja satysfakcja ze spotkań z jeleniami, które nie okazywały się kapitalnymi bykami.
Aż do czasu!
Kumpel, Marcin, sfotografował osiemnastaka.
Naturalnie składam Mu gratulacje z tytułu ilości uwiecznionych odnóg, a On najspokojniej w świecie odpalił - "wiesz, fajnie, że to na tobie robi wrażenie, rzekł nieco protekcjonalnie, ale to dla mnie nie ma szczególnego znaczenia. Mi to bardziej chodzi o samo spotkanie, o obserwację i udane zdjęcie ..."
WHAT?!? chciałem się zbuntować!
Ale zaraz, zaraz, a może ... coś zaczęło kiełkować w mojej zepsutej i rozpieszczonej głowie, a może On ma rację?
Od tamtej pory zaczął się proces przebudowy. Mentalnego powrotu do licealnych czasów, próby odszukania tamtych emocji, gdy każdy widok łani, jelenia czy sarny dostarczał radochy na tydzień opowiadania.
Jak mogłem dopuścić do głosu takie wybredne zepsucie. Przecież jak mówi Michał, kolega Marcina, sam pobyt w lesie, fakt, że możemy w nim być, jest już wystarczającym powodem do szczęścia.
Zgadzam się, przepraszam, uruchomiłem proces samonaprawczy.
Dlatego gdy spotkałem tego uroczego ósmaka, młodzieńca w okresie stawiania pierwszych kroków na drodze do zostania bykiem, cieszyłem się jak dawniej.
Nie ma wybrzydzania. Obserwacja dzikiego zwierzęcia jest piękna bez względu na ilość kilogramów na głowie!
Oj Mikunda, Mikunda ... no weź!
Po tym spotkaniu poszedłem na śródleśne bagna.
Obserwowałem cielaka, który kryjąc się za ażurem młodych drzewek, zdawał się mówić - "no Mikunda, kombinuj, kombinuj!" :)))
Matka czujnie obserwowała każdy jego krok.
Nie wytrzymała, musiała do niego podejść i udzielić wskazówek.
Wyobrażam sobie to mniej więcej tak:
"słuchaj brzdącu, ten obrzydliwy smród jaki czujesz, oznacza, że w pobliżu jest CZŁOWIEK!!! kumasz? Jeżeli tak, to patrz co robię i rób to samo!"
I odeszły ...
Po chwili trzask łamanej gałęzi poinformował mnie, że w dalszym ciągu nie jestem tu sam.
Pomiędzy drzewami zauważyłem sylwetkę szóstaka!
Takich mam najmniej. Byczek w drugiej głowie, w tych lasach, najczęściej nakłada poroże ósmaka.
Ucieszyłem się, rzadki widok.
Dopiero co wyszedł z babrzyska. Takie SPA w połowie dnia :)
Ciężko było go "wydłubać" z tych badyli.
Idąc przez ciemny liściasty i mokry las, ujrzałem z daleka coś co najpierw wydało mi się leżącymi głowami kapusty.
Uznałem, że to nielegalne nęcisko i już mnie szlag i do tego jasny trafił.
Podchodzę ... nieee, to nie kapusty, to chyba jakieś ... CZASZKI!
A niech to, zapada zmrok, do samochodu kilka kilometrów lasem, a tu jakieś popieprzone trzy czaszki! Tylko mi tego brakowało!
Na miejscu okazało się, że to CZASZNICA OLBRZYMIA, albo inaczej PURCHAWICA OLBRZYMIA.
Od tej pory będę wiedział skąd ta pierwsza nazwa ... a niech to!
Ten grzyb miał wielkość przynajmniej piłki do siatkówki!
Zobaczcie jak żałośnie mały jest pomrów starający się jakoś ogarnąć tego grzyba :)))
No, a sokoro jesteśmy przy czaszkach, to na koniec znaleziona czaszka borsuka. Bardzo ładna mi się wydała, bo w przeciwieństwie do czasznicy, nie skojarzyła mi się z ludzką! :))
środa, 20 września 2017
Obok rykowiska.
Sądząc po ilości komentarzy (sztuk dwa!) do ostatniego wpisu, macie dość jeleni, by nie powiedzieć, że, jak podejrzewam, ulało się moim Czytelnikom jeleniami, porożami i rykami :)))
Absolutnie to rozumiem, przegiąłem, jest mi gupio, uderzam się w pierś osobistą! ;)
Postaram się jakoś załagodzić sytuację - dziś nie o jeleniach!
Las o tej porze roku jest przepiękny i rzeczywiście zasługuje na kilka spojrzeń z innego niż "jeleniowy", punktu widzenia.
To pora mglistych, mistycznych poranków, wczesnojesiennej refleksji, grzybobrania i pojawiających się tu ówdzie kolorów.
Zwierzyna jeszcze bez histerii i zbędnego pośpiechu, ale jednak zaczyna gromadzenie dóbr, a to pod postacią owoców lasu (sójki, wiewiórki itd.), a to pod postacią tłuszczyku ... co czyni wszelki "żywiołek boży".
W pierwszym kroku zapraszam do kilku zdjęć pod tytułem "misty morning".
Świetlna kotara.
Borsuk ... hmmm ... mimo odległości 3 kroków, kompletnie mnie zignorował. :)
Dziki zdaje się też.
Tu dopiero próba zwietrzenia mnie.
Czyżby?
Łania podczas spokojnego żeru porannego, gdzieś w środku lasu.
Jeden z najbardziej ogranych tematów, ale jak tego nie zrobić, się pytam??? :)
Pora ogromnych kontrastów i "klimatycznych scen".
Przed wschodem, o 5.45 wejście do lasu wygląda tak.
A jego wnętrze, tego lasu, w niemal południe, wygląda już zupełnie inaczej, ale równie ciekawie.
I co Mikunda, bez jeleni można? ;)
Absolutnie to rozumiem, przegiąłem, jest mi gupio, uderzam się w pierś osobistą! ;)
Postaram się jakoś załagodzić sytuację - dziś nie o jeleniach!
Las o tej porze roku jest przepiękny i rzeczywiście zasługuje na kilka spojrzeń z innego niż "jeleniowy", punktu widzenia.
To pora mglistych, mistycznych poranków, wczesnojesiennej refleksji, grzybobrania i pojawiających się tu ówdzie kolorów.
Zwierzyna jeszcze bez histerii i zbędnego pośpiechu, ale jednak zaczyna gromadzenie dóbr, a to pod postacią owoców lasu (sójki, wiewiórki itd.), a to pod postacią tłuszczyku ... co czyni wszelki "żywiołek boży".
W pierwszym kroku zapraszam do kilku zdjęć pod tytułem "misty morning".
Świetlna kotara.
Borsuk ... hmmm ... mimo odległości 3 kroków, kompletnie mnie zignorował. :)
Dziki zdaje się też.
Tu dopiero próba zwietrzenia mnie.
Czyżby?
Łania podczas spokojnego żeru porannego, gdzieś w środku lasu.
Jeden z najbardziej ogranych tematów, ale jak tego nie zrobić, się pytam??? :)
Pora ogromnych kontrastów i "klimatycznych scen".
Przed wschodem, o 5.45 wejście do lasu wygląda tak.
A jego wnętrze, tego lasu, w niemal południe, wygląda już zupełnie inaczej, ale równie ciekawie.
I co Mikunda, bez jeleni można? ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)