wtorek, 30 kwietnia 2019

asymetria sikorzego lotu

Nawet idąc ścieżynką między ogródkami działkowymi, warto mieć aparat fotograficzny gotowy do strzału.
Nie twierdzę, że między gałązkami drzew owocowych upolujemy kanię rudą czy błotniaka, ale czasami nawet najbardziej popularny gatunek pozwala się ciekawie uchwycić.

 Meandrowanie między gałązkami wymaga ekwilibrystyki, czyli momentami lotu przy użyciu jednego tylko skrzydła.


 Łapałem co mogłem, by było ciekawie ale uchwycenie w czytelny sposób malutkiej modraszki w gęstwinie gałązek, wymaga równej ekwilibrystyki od fotografującego i tu w zasadzie poległem.


 Gdy siedzi jest OK ale ogrodowe modraszki są może nie tak płochliwe jak dziko żyjące ale znacznie bardziej niż miejskie. W tej sytuacji moja stosunkowo słaba optyka (420 mm) wysiada.


 Darły się niemożliwie skutecznie mnie demaskując.
Miałem wrażenie, że trawa się chowa przede mną. :)



 Były bardzo czujne.


 Z niejakim zmartwieniem stwierdziłem, że część gatunków ogrodowych opuściła tereny działek i inwazyjnie podbija okoliczne lasy. Może się mylę, ale to prawdopodobnie żagwin i nie kojarzę go jak rodzimego gatunku leśnego :)


 Dlaczego wrony siadają na czubku drzewa? ... chyba każdy zna odpowiedź :)
Gdy czekając aż się zerwie do lotu zauważyłem lecącą drugą wronę i co mnie samego zaskoczyło, zdążyłem ją uchwycić :)


Sfotografowanie tego dnia piegży było naprawdę niemożliwe.

niedziela, 28 kwietnia 2019

niewiarygodne przeobrażenie!

Szóste urodziny mojego wnusia, spotkanie rodzinne na działce oddalonej kilkanaście kilometrów od miasta. W planie było spędzenie tam całego dnia. Oczywiście musiałam zabrać z sobą aparat fotograficzny. Utrzymanie mnie w jednym miejscu jest raczej niemożliwe i było wiadomo, że wyrwę się na chwilę w plener. Relację podzielę na dwa wpisy, ponieważ gąsienicy motyla postanowiłem poświęcić ten, odrębny.
Motyle są bardzo skomplikowane, najbardziej wśród owadów.
Należą do tej części owadziej rodziny, która w swoim cyklu rozwojowym przechodzi przeobrażenie zupełne. To niesamowity proces, podczas którego dzieją się rzeczy nie mieszczące się w zakresie naszej codziennej wyobraźni.
Samica składa jaja z których wykluwają się larwy popularnie zwane gąsienicami.
Dziś postać larwalna jest bohaterką reportażu. Może nie jest to propozycja do oglądania podczas śniadania ale gdy ja się przyglądałem jej z bliska, nie mogłem nie przypomnieć filmu Dune Davida Lyncha.
Już sama budowa gąsienicy wprawia w zdumienie. Kończyny segmentowane i tzw. posuwki (odnóża nieczłonkowane), aparat gryzący, szczecinki, segmenty ... dajcie spokój!
Ale mistrzostwem świata i to absolutnym jest to, co dzieje się po przekształceniu larwy w poczwarkę.
Gąsienica jest jedyną postacią cyklu, w którym owad rośnie. Przechodzi linienia.
Ale w pewnym momencie larwa przestaje się pożywiać, opróżnia układ pokarmowy i ... przeobraża się w poczwarkę. Specjalnie przystosowane odnóża owijają osobnika przędzą. Powstaje często niezwykły architektonicznie kokon. Sprawia wrażenie hermetycznej puszki ale są tam otwory przetchlinkowe pozwalające oddychać. Ta postać ma miejsce wyłącznie podczas przeobrażenia zupełnego. To wewnątrz kokonu wydarza się jeden z większych cudów świata!
Ciało larwy podlega procesowi, który najdokładniej oddaje wyraz - rozpuszczenie.
Z tej bezładnej "pulpy" zdaje się nic nie może powstać ale są tam tzw. tarczki imaginalne czyli skupiska komórek, z których powstają przyszłe narządy i ciało przyszłej postaci dorosłej czyli imago.

Kochani,
trochę dziś szkolnie wyszło ale to tak fascynujące móc zajrzeć do mikroświata, którego liczebność mogłaby nas zarzucić czapkami :)

Łatwo nie było, ta larwa poruszała się zaskakująco szybko. Złapanie ostrości malutkiego i szybko poruszającego się obiektu nie jest łatwe. Ta larwa zmusiła mnie do pracy w pozycji półleżącej, by móc wykonać zdjęcia w interesującej perspektywie, a nie z góry. Jakoś się udało.



 Na spodzie pierwszego segmentu wyraźnie widoczne odnóże członkowane.



 Tu na segmentach 5, 6 i 7-ym tzw, posuwki zaopatrzone w sztywne, krótkie szczecinki, odpowiednik pazurów.


Niestety mimo wielu prób, nie udało mi się zidentyfikować gatunku motyla.

sobota, 20 kwietnia 2019

Bór obdarzył wieczorem!

Piątek sączył się leniwie, choć nie bez zawodowego sukcesu.
Telefony zamilkły dość prowokacyjnie. Znakomita większość społeczeństwa jak co roku od wieków mentalnie przeniosła się już w rejony świąt. Piszę świąt w liczbie mnogiej, bo tak jest w rzeczy samej. Te święta są bardzo interesującą hybrydą by nie powiedzieć językiem korporacyjnym, fuzją dwóch różnych obrządków.
Starszy z nich to sięgające pogańskich czasów święto przesilenia wiosennego, święto płodności.
To święto bogini Eastry. W kulturze anglosaskiej do dziś to święto nazywa się "Easter" od imienia tejże. Dla Słowian to było święto Jaryły  - boga płodności i zwiastuna wiosny.
No cóż Wam powiem, kiedyś obchody tych świąt miały inny przebieg niż dzisiaj, choć w pewnym sensie również kręciły się wokół ... jajek ;)
Przy okazji malowanie pisanek jest również zwyczajem znacznie starszym od chrześcijaństwa i sięga 5 tysięcy lat.


Chrześcijańska część społeczeństwa ma do uczczenia nieprawdopodobną wręcz historię, t.j. męki chrystusowe, Jego śmierć i cudowne zmartwychwstanie czyli całe misterium paschalne.
Mi, naturaliście, bliżej do pierwszego, co nie znaczy, że nie zazdroszczę katolikom wiary. Zazdroszczę, nawet bardzo. Chciałbym wierzyć, że ktoś dba o mnie i moją rodzinę, czuwa nad naszym losem. Bardzo to egocentryczne, wręcz egoistyczne. Oczywiście czułbym się znacznie lżejszy bez poczucia niczym nieograniczonej odpowiedzialności, za każdy dzień, w którym podejmuję decyzje dotyczące mojej rodziny. Tak, to musiałoby być coś pięknego i niezwykle komfortowego, taka wiara w Ojca Opatrznościowego.
Gen odpowiedzialny za mistyczny ogląd świata nie uaktywnił się niestety w żadnej z moich komórek. Szkoda.

I po tak minionym dniu, postanowiłem zajrzeć do lasu, podejrzeć, czy tam również panuje przedświąteczna cisza.
Jakież było moje zdziwienie!



 Na przeuroczej śródleśnej polance dwie łanie poderwały się z kąpieliska.
Było mi głupio, że je spłoszyłem przerywając osobliwe wieczorne SPA.


   Bez histerii ale podtruchtały w stronę ciemnej ściany lasu.


 Tu zatrzymały się i dopiero teraz postanowiły sprawdzić co było przyczyną niepokoju.


Całą akcję obserwowały dwie sarny ukryte między ogromnymi dębami. Na zdjęciu jedna z nich.

 Wiecie co, nie chciało mi się łazić tym razem. Zasiadłem na pniaku i w tym miejscu spędziłem ponad godzinę ... bezowocnie :)


 Warto było ruszyć du..sko, bo nisko zachodzące słońce rozpoczęło spektakl "świateł i cieni"


 Magiczne miejsce.

Poszedłem na oddaloną inną polankę i ...

Ku mojemu zdziwieniu, w moją stronę wielkimi susami podążał kuna leśna!
Światło było już mocno reglamentowane, więc jest jak jest.

                              
 Na szczęście i w niepojęty dla mnie sposób, kuna wskoczyła na najbardziej fotogeniczny ... "pędzel" jaki jest w całym tym lesie.

Zapatrzyła się przed siebie, więc cmoknąłem.
 Musiał się obejrzeć, a ja wiedziałem, że mam maksymalnie sekundę na to zdjęcie.
Na szczęście migawka otworzyła się w tym czasie, czyli w czasie 1/60 sekundy!
Trudno mi będzie "pobić" to zdjęcie. Drugi raz w życiu pewnie już takiej foty nie zrobię.
Jak na zawołanie, jak na umówionej i suto płatnej sesji!

 Ostatnie tego dnia promienie szybko zachodzącego słońca zdawały się mówić - Mikunda, idź już stąd, zaraz będzie ciemno.
A w lesie ciemno robi się znacznie szybciej niż na otwartej przestrzeni.

 Byłem pewny, że to koniec spotkań. Nie mogłem się nadziwić, że ta piękność stanie na koniec na mojej drodze. Zdjęcie mocno rozjaśniałem, bo było już naprawdę mocno szaro.


Wjechałem do miasta i ... zamarłem! Na niebie big moon w całej intensywnie barwnej okazałości.
Nie mogłem się nie zatrzymać.
Co za wieczór!
To się nazywa płodność! ;)



poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Dusz obojętnych nie chcą ani piekło, ani niebo ...

Pomyślałem, że to idealna parafraza do przeciętnych zdjęć, których nie chce się oglądać, tym bardziej chwalić czy krytykować.
Ale niech rzuci kamień fotograf, który ich nie robi!
Ja robię, mało tego, stanowią dominację w moich przepastnych archiwach. Rzeczywistość lubi utknąć w środku "dzwonu Gaussa", a rzeczywistość to wartości średnie, to masówka, to szarzyzna i przeciętność. Widzimy to na każdym kroku i nie czepiam się biednego społeczeństwa, które w swojej masie jest boleśnie nijakie. Nie warto walczyć ze statystyką, ona rządzi bez względu na to czy nam się to podoba czy nie. Na szczęście ta sama dołująca statystyka, przewidziała najdalej wysuniętą wartość krzywej Gaussa na osi "x". Tam, wśród +/- 2,1% zdarzeń kryją się, które są nagrodą, kolorytem, wisienką na torcie codzienności!
Dla tych 2,1% podejmujemy próby, staramy się wbić "w rant dzwonu". Na nieszczęście nawet w ramach tych starań wypełniamy zbiór zdarzeń przeciętnych ale raz na jakiś czas ... raz na jakiś czas ...
No właśnie!
Dziś z wyjątkiem jednego zdjęcia, pozostałe to przeciętniaki.
Postanowiłem je pokazać, bo one są treścią większości moich wyjść w teren, są prawdą o tych wyjściach, moją codziennością, moją rzeczywistością.
Mając to na uwadze, dlaczego miałbym ich nie pokazać w extra poświęconym "przeciętniakom" wpisie?

I tak rano, gdy wychodzę do auta, często wita mnie moja sąsiadka sójka.
Ptak powszechny, światła nie ma i do tego pospolita brzoza ... nuda!

Jakiś czas później, gdy słońce zdecydowało się zabrać do roboty, zastaje mnie w lesie. "Oko Saurona" przygląda mi się, a ja jemu. Niestety prawie nigdy nie mam wpływu na to gdzie to się wydarzy, więc i to zdjęcie ... no lipa. Wiadomo, że szukając zachwytu, powinienem podjechać nad jezioro Ukiel i złapać ten moment między masztami jachtów, gdy tuż nad lustrem wody leci krzyżówka.

To zdjęcie z cyklu "polana, jak polana i tylko autor wie dlaczego chciał ją sfotografować"
Autor wie, bo nad tą polaną przeżył setki fantastycznych obserwacji, zdarzeń i chwil. Autor ma do tej polany słabość i już :)

Nieuchwytny urok lśnienia słońca na brzuszku jaskrawego ptaszka. Kto kocha dostrzegać smaczki przedwiośnia, wie o co mi chodzi. Nie chodzi o ptaka, o gatunek, o portret. Fantastyczne jest go zauważenie, obecność zwiastunów wiosny, świateł których koloryt jeszcze miesiąc wcześniej nie istniał.
A zdjęcie ... a zdjęcie zwykłe takie. Plątanina chabazi i jakiś ptaszek, też mi coś. :)



 To zdjęcie jest kwintesencją przeciętności. Gągoł sam, bez akcji, leci, trzcina, woda, nic nie dzieje się ... nuda.


 Tu może to muśnięcie lotkami wody ale z daleka. To właśnie jest nasza, moja codzienność. Mnóstwo obserwacji z daleka. Nie można się do nich dobrać, nie można lepiej pokazać. Setki i tysiące takich zdjęć ... po nic prawie.

 Nie ma nic bardziej przeciętnego niż zdjęcia wiewiórek. Gorsze już są tylko zachody słońca nad wodą.


 Na szczęście przeszła w takie miejsce, że silne kontrasty i obrysowe światło zaczęło mi się podobać.


W tym momencie już byłem całkiem całkiem w radości.

Tu wiewióra rozwaliła system! O to chodzi w fotografii przyrodniczej! Złapać coś nietuzinkowego.
To zdjęcie, oczywiście moim zdaniem, jest kwintesencją tego co robię. A co robię?
Głównie poluję i czekam na uwiecznienie momentu, który mnie zaskoczy.
W tym przypadku to wciąż powszechna wiewiórka ale przynajmniej ja, nigdy wcześniej nie widziałem jej w takiej pozie. Mi to wystarcza, wiewiór wylądował w krawędzi dzwonu po prawej jego stronie. Przynajmniej w moim archi! :)

Na koniec dla ciekawości znalazłem na stronie https://www.lekomaniablog.pl/tag/krzywa-gaussa/
szkic krzywej Gaussa. Akurat tu wzięto pod uwagę rozkład takich cech, ale przebieg krzywej opisuje rozkład normalny, dotyczący większości naszych cech, zjawisk, zdarzeń ...


Warto pamiętać o tej krzywej, gdy nam coś nie wychodzi :)


sobota, 13 kwietnia 2019

Prze-piękny kozioł i Seneka!


Wyrwałem z domu jak wariat, byle szybciej do wytęsknionego lasu, byle jak najdalej od męczącego miasta.
Krótki moment między drzwiami wyjściowymi domu, a wejściowymi auta nie pozwolił na zebranie pełnych danych pogodowych. Zdążyłem jedynie stwierdzić, że jest bezchmurne niebo.
Gdy wysiadłem już w lesie, okazało się, że jest ... zimno, a niech to szlag!
Po stu metrach moje ciało zebrało już pełne dane pogodowe. Zimne nogawki spodni co krok przylegające do nieokutanych kalesonami nóg nie pozwalały zapomnieć o niespodziankach jakie płata kwiecień. Na szczęście górę ubrałem znacznie lepiej. Pozostało mi zgodnie z filozofią Jedi odizolować się mentalnie od dołu i iść dalej. Iście dalej i tak kontynuowałem bez względu na to jak bardzo udawało mi się być Jedi.

Gdy schowałem się w lesie, przynajmniej odczepiły się ode mnie chłostające tu i ówdzie jęzory zimnego wiatru. Byłem między dwoma akwenami wodnymi. Nie miałem na co liczyć. Wilgotne powietrze zebrane znad lustra wody nie miało ochoty pieścić kogokolwiek tego poranka. Zresztą klasycznie byłem jedynym kimkolwiek kogo mogłoby pieścić, ale skoro nie miało ochoty, to nie pieściło właśnie mnie! ... tak wypadło ... na kogo wypadnie, na tego bęc!

Cichutko szedłem na granicy starych sosen i kilkunastoletniego młodnika.
Mimo suchego podszytu, szedłem niewiarygodnie cicho. Brak liści i mech na piaszczystym podłożu - nie mogło być lepiej.
Z tego powodu wypasający się w środku lasu kozioł, nie miał pojęcia, że właśnie został obiektem mojej obserwacji. Bardzo bliskiej obserwacji.


 Słońce przemykające między konarami drzew oświetlało go wybiórczo jak reflektor dobrego operatora świateł w teatrze.


 To młody kozioł, ale wykształcił bardzo interesujące poroże. Tyki parostków są nieprawdopodobnie mocno uperlone, mają fantastyczne popielate zabarwienie, mocne róże, a przednia odnoga lewej tyki robi wrażenie swoją wielkością.


 Starał się mnie zwąchać ale niestety dla niego, wiatr sprzyjał mi. Zimny, bo zimny ale przynajmniej kierunek sprzyjający.

O! a' propos sprzyjających kierunków wiatru, pozwolę sobie przytoczyć słowa Seneki - "Żeglarzowi, który nie wie do jakiego portu płynie, nie sprzyja żaden kierunek wiatru!"
Takie szkoleniowe, ale mądre, jak wszystko co wyrwało się z ust Seneki.


 Nie mogłem oderwać od niego oczu. Spotkanie kozła w lesie, przełamanie jego niezwykłej czujności i długotrwała obserwacja zawsze napawa mnie radością.


 Z dwóch akwenów, do odwiedzenia wybrałem ten mniejszy.




 Brakuje mi zdjęć tych "szafirków" ale musiałbym więcej czasu spędzać w miejscach, w których nie bardzo chce mi się zasiąść, przy czym większym problemem niż miejsce, jest konieczność tego "zasiąść".  Lubię iść, a iście nie zawsze pozwala na wystudiowaną fotę. Większość rzeczy dzieje się z zaskakującą szybkością.

 Wiem, wiem, każdy sfotografował to już kilkaset razy ... ja też ale kto mi zabroni? ;)


 Że też taka ogromna gwiazda trafiła akurat w to nienachalnych rozmiarów źdźbło!


 Identyfikacja tropów na piasku jest zwykle trudna jednak w tym przypadku nie najmniejszych wątpliwości. Przede mną szedł tędy mój brat - wilk, zwierzę piękne, mądre i konieczne w życiu zdrowego lasu. Mogę tak komplementować wilka nazwawszy go wcześniej bratem, bo jak wiadomo, rodzeństwa zwykle bardzo się różnią ;)


 W powrotnej drodze.


 A to mazurskie akcenty na Warmii - Mazurki :)


Wiadomo, że gdybym zamienił to zdjęcie na cz-b byłoby bardziej (pseudo) inteligentnie, ale po co?
Czy ktoś z Was widzi obrazy czarno-biało? Nikt!
Fotografia czarno-biała była WYŁĄCZNIE efektem technologicznej niedoskonałości. Niestety ten defekt trwał latami i stworzył wartość samą w sobie. No cóż ... minie jeszcze kilka pokoleń i zdjęcia cz-b odejdą na margines jak katarynki, magnetofony i odtwarzacze CD.