Nie twierdzę, że jest zima, ale twierdzę, że jest zimno. Odczuwanie zimna jest wprawdzie moją subiektywną oceną, ale w lesie kałuże i grzyby zamarzły. Jeżeli do tego dodać mglistą wilgotność, mamy komplet ochłodzeniowy.
Las był dziś bardzo cichy. Raz tylko spotkałem sikory i raniuszki.
Na pierwsze spotkanie z jeleniami nie czekałem zbyt długo. Miało miejsce po pokonaniu niemal dwóch kilometrów.
To młody byczek, który przekraczał tę samą leśną drogę co ja, tylko w przeciwną stronę. Wprawdzie wektory naszej wędrówki się nie zgadzały ale drogę szczęśliwie przekraczaliśmy w tym samym czasie.
Stałem lekko z boku by nie mieć za plecami jasnej plamy drogi, ale to, że mnie ostatecznie wypatrzył nie zaskoczyło mnie zupełnie.
Nie był sam. Po chwili dołączył jego kompan. Oba w tym samym wieku.
Koziołek i sarenka uchwycone niemal w bliźniaczej sytuacji.
Z daleka zauważyłem dwa byki. Starsze od tych sprzed trzech godzin.
Postanowiłem je podejść. To pierwszy z nich.
Drugi ma ułamaną część korony prawej tyki. To oznacza, że w trakcie rykowiska nieco rozrabiał :)
Piękny i dumny!
Jak dzisiejszy las.
Na koniec znalazłem szmaciaka gałęzistego czyli kozią brodę. Radość!
sobota, 24 listopada 2018
niedziela, 18 listopada 2018
Wilgoć dookólna.
W zasadzie nie wiem dlaczego na pogodę taką jak dziś, mówi się psia. Ostatecznie na spacer z psem chętniej wychodzimy gdy jest ładnie, czego o dzisiejszym dniu nie można powiedzieć.
Ładnie, co to za wyraz?
Nie dość, że mocno subiektywny to jeszcze ma zakodowaną jakąś litość w ocenie. Zawsze twierdziłem, że ostatnia rzecz jaką chciałbym usłyszeć np. o swoich zdjęciach, to że są ładne.
Co to znaczy ładne?
Już widzę minę malarza, któremu na wernisażu ktoś mówi ... wie Pan, ładne te obrazki Pan maluje. W tym "ładne" jest zakodowana co najwyżej akceptowalność i raczej nic więcej. Żeby bardziej to zagmatwać, twierdzę, że pogoda była dziś nieakceptowalna, ale mi się podobała.
Czyli była ... ładna! :) Moim oczywiście zdaniem.
Namieszałem jak na początek, ale na jakiś "ładniejszy" nie miałem pomysłu.
Wczoraj ze względów zawodowych nie mogłem być w lesie, a pogoda była jak marzenie.
O, wczoraj to dopiero byłby wstęp. Niestety wczorajszy dzień, wraz z pogodą nasza planeta zostawiła ok. 2,5 miliona kilometrów za sobą i nigdy już nie wróci w to samo miejsce. Starając się mieć odpowiednią pokorę do tego faktu, wybrałem się dziś, nie licząc na powtórkę wczorajszej aury, a nawet będąc w zgodzie z tą, którą zastałem.
Siąpiło, padało, trawy mokre, wilgoć była taka ... dookólna.
Zwierzęta, miałem wrażenie, przebijając się przez "gęste" powietrze, biegały też jakby nieco wolniej.
To samo dotyczyło kruków. Latały nie tak szybko jak zwykle.
Korzystając z "ładnej pogody" starałem się pokazać las w odsłonie, którą stosunkowo rzadko oglądamy, bo kto normalny w listopadzie wybiera się do lasu gdy pada?
Ale czy nie było warto?
Przepiękna część lasu. W tej okolicy widziałem niemal wszystko, co w naszych lasach można zobaczyć. Ale czy to wydaje się dziwne?
To miejsca, które zawsze opuszczam z ogromną niechęcią. Pałętałem się tu dziś z lubością oddając się siąpiącemu lenistwu. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, szczególnie na to lenistwo zasługuję. Mam sporo na głowie.
Czubatkom mokre runo kompletnie nie przeszkadzało w poszukiwaniu przysmaków.
Spotkałem w końcu raniuszki, ale zdjęcia zrobiłem ze zbyt dużej jednak odległości.
Ładnie, co to za wyraz?
Nie dość, że mocno subiektywny to jeszcze ma zakodowaną jakąś litość w ocenie. Zawsze twierdziłem, że ostatnia rzecz jaką chciałbym usłyszeć np. o swoich zdjęciach, to że są ładne.
Co to znaczy ładne?
Już widzę minę malarza, któremu na wernisażu ktoś mówi ... wie Pan, ładne te obrazki Pan maluje. W tym "ładne" jest zakodowana co najwyżej akceptowalność i raczej nic więcej. Żeby bardziej to zagmatwać, twierdzę, że pogoda była dziś nieakceptowalna, ale mi się podobała.
Czyli była ... ładna! :) Moim oczywiście zdaniem.
Namieszałem jak na początek, ale na jakiś "ładniejszy" nie miałem pomysłu.
Wczoraj ze względów zawodowych nie mogłem być w lesie, a pogoda była jak marzenie.
O, wczoraj to dopiero byłby wstęp. Niestety wczorajszy dzień, wraz z pogodą nasza planeta zostawiła ok. 2,5 miliona kilometrów za sobą i nigdy już nie wróci w to samo miejsce. Starając się mieć odpowiednią pokorę do tego faktu, wybrałem się dziś, nie licząc na powtórkę wczorajszej aury, a nawet będąc w zgodzie z tą, którą zastałem.
Siąpiło, padało, trawy mokre, wilgoć była taka ... dookólna.
Zwierzęta, miałem wrażenie, przebijając się przez "gęste" powietrze, biegały też jakby nieco wolniej.
To samo dotyczyło kruków. Latały nie tak szybko jak zwykle.
Korzystając z "ładnej pogody" starałem się pokazać las w odsłonie, którą stosunkowo rzadko oglądamy, bo kto normalny w listopadzie wybiera się do lasu gdy pada?
Ale czy nie było warto?
Przepiękna część lasu. W tej okolicy widziałem niemal wszystko, co w naszych lasach można zobaczyć. Ale czy to wydaje się dziwne?
To miejsca, które zawsze opuszczam z ogromną niechęcią. Pałętałem się tu dziś z lubością oddając się siąpiącemu lenistwu. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, szczególnie na to lenistwo zasługuję. Mam sporo na głowie.
Czubatkom mokre runo kompletnie nie przeszkadzało w poszukiwaniu przysmaków.
Spotkałem w końcu raniuszki, ale zdjęcia zrobiłem ze zbyt dużej jednak odległości.
poniedziałek, 12 listopada 2018
Nietypowy listopad w lesie.
Fajnie, naprawdę cudownie było wyrwać się o mglistym poranku i pognać w teren.
Wytęsknione wyjście ziściło się. Ostatnio mam więcej różnej pracy i niestety wyjścia do lasu przestały być codziennością. Póki co rzecz jasna :)
To za czym nie przepadam o tej porze roku, to późny świt.
Większość ludzi jest przed siódmą na nogach, a konkretniej na kółkach i podróż do lasu odbywa się zatłoczoną drogą. To opóźnia "wejście w stan mini-euforii". Dopiero w lesie czuję, że opuściłem codzienność. Opuszczanie codzienności to rodzaj teleportacji duszy do lepszych warunków.
Warmia od jakiegoś czasu otula się mgłą. To zawsze zapowiedź dłuższego poranka. Zwierzęta we mgle są jakby spokojniejsze. Dłużej celebrują poranne rytuały.
W lesie długo nie czekałem na spotkanie z jeleniem. Wystarczyło przejść mniej więcej 2,5 kilometra i mogłem spojrzeć w oczy temu przystojniakowi. W pochmurny dzień o tej porze roku nie ma zbyt wielu kolorów :)
... no świetnie stary, naprawdę uroczo, też cię lubię! Cóż za kreatywność, a ileż chęci współpracy! Gdybym chciał fotografować sosny, nie byłbyś mi do niczego potrzebny!
No, już lepiej, ogarnął się chłopak. :)
Spokojnie odchodził w głąb wilgotnego lasu. Jakby nieco zadumany, jakby nieco smutny ...
Najwidoczniej listopadowa aura jemu też "ryje beret" jak powiadają młodzi.
Taka dynamika ...
No dobra, niech będzie też jedno na ostro :)
Taaa ... to nie jest koncepcja na "art". Takie zdjęcia powstają gdy człowiek idzie lekko zamyślony, a łania zrywa się i wybiega pod nogi w odległości kilku kroków!
To pełny kadr. Nic nie zdążyłem zrobić poza skaszanieniem tej foty oczywiście :)))
Oj lubię, lubię tu bywać, a nie było mnie w tym lesie trzy miesiące.
No tak. Wchodziłem dziś na nie trzy razy. Niestety tylko jedno z tych spotkań udało się uwiecznić.
Wlazłem nawet do takiego ciemnego wąwozu gęsto porośniętego młodym świerkiem, gdzie słyszałem ich baraszkowanie. Niestety było zbyt gęsto i jedynie je spłoszyłem. Był wśród nich elegancki odyniec. Być może to już początek huczki. Poobserwuję, przekonam się.
No właśnie, taka delikatna sugestia. Gdy fotografujecie grzyby, nie róbcie im zdjęć z góry. To nie ma sensu. Takie zdjęcia są niezbyt interesujące. Grzyby są świetnym tematem fotografii ale trzeba włożyć minimalny wysiłek w zdjęcie. Kucnąć, a nawet jak ja w tym przypadku, położyć się. Grzyb z perspektywy ślimaka jest, przyznacie, znacznie ciekawszy, tym bardziej, że to dla nas nowy punkt widzenia.
Warto się pobawić.
To lubię. Stara leśna droga pośród dorodnych świerków i on! Ech ... chwilo trwaj.
Chciałem sprawdzić czy mam kondycję i puściłem się za nim idąc przez las.
Nie mam!
Gdy go po raz kolejny dopadłem, tym razem na malutkiej polance, nie wiedziałem czy robić zdjęcia czy regulować oddech. Świński trucht na odcinku kilkuset metrów wykończył mnie. Wracałem mokry jak dno jeziora, ale zadowolony.
To efekt mojego pościgu - kolejny dziś samotny byk.
O tyle było warto go dochodzić, że przynajmniej wiem, że to nie ten sam z poranka. Niestety w lesie jest sporo grzybiarzy i odbywają się polowania zbiorowe, co powoduje, że stada jeleni są porozbijane. Ten był wyraźnie przepłoszony, W drodze powrotnej uzbierałem sporo grzybów.
Ale żeby w połowie listopada ... ?!?
Wytęsknione wyjście ziściło się. Ostatnio mam więcej różnej pracy i niestety wyjścia do lasu przestały być codziennością. Póki co rzecz jasna :)
To za czym nie przepadam o tej porze roku, to późny świt.
Większość ludzi jest przed siódmą na nogach, a konkretniej na kółkach i podróż do lasu odbywa się zatłoczoną drogą. To opóźnia "wejście w stan mini-euforii". Dopiero w lesie czuję, że opuściłem codzienność. Opuszczanie codzienności to rodzaj teleportacji duszy do lepszych warunków.
Warmia od jakiegoś czasu otula się mgłą. To zawsze zapowiedź dłuższego poranka. Zwierzęta we mgle są jakby spokojniejsze. Dłużej celebrują poranne rytuały.
W lesie długo nie czekałem na spotkanie z jeleniem. Wystarczyło przejść mniej więcej 2,5 kilometra i mogłem spojrzeć w oczy temu przystojniakowi. W pochmurny dzień o tej porze roku nie ma zbyt wielu kolorów :)
... no świetnie stary, naprawdę uroczo, też cię lubię! Cóż za kreatywność, a ileż chęci współpracy! Gdybym chciał fotografować sosny, nie byłbyś mi do niczego potrzebny!
No, już lepiej, ogarnął się chłopak. :)
Spokojnie odchodził w głąb wilgotnego lasu. Jakby nieco zadumany, jakby nieco smutny ...
Najwidoczniej listopadowa aura jemu też "ryje beret" jak powiadają młodzi.
Taka dynamika ...
No dobra, niech będzie też jedno na ostro :)
Taaa ... to nie jest koncepcja na "art". Takie zdjęcia powstają gdy człowiek idzie lekko zamyślony, a łania zrywa się i wybiega pod nogi w odległości kilku kroków!
To pełny kadr. Nic nie zdążyłem zrobić poza skaszanieniem tej foty oczywiście :)))
Oj lubię, lubię tu bywać, a nie było mnie w tym lesie trzy miesiące.
No tak. Wchodziłem dziś na nie trzy razy. Niestety tylko jedno z tych spotkań udało się uwiecznić.
Wlazłem nawet do takiego ciemnego wąwozu gęsto porośniętego młodym świerkiem, gdzie słyszałem ich baraszkowanie. Niestety było zbyt gęsto i jedynie je spłoszyłem. Był wśród nich elegancki odyniec. Być może to już początek huczki. Poobserwuję, przekonam się.
No właśnie, taka delikatna sugestia. Gdy fotografujecie grzyby, nie róbcie im zdjęć z góry. To nie ma sensu. Takie zdjęcia są niezbyt interesujące. Grzyby są świetnym tematem fotografii ale trzeba włożyć minimalny wysiłek w zdjęcie. Kucnąć, a nawet jak ja w tym przypadku, położyć się. Grzyb z perspektywy ślimaka jest, przyznacie, znacznie ciekawszy, tym bardziej, że to dla nas nowy punkt widzenia.
Warto się pobawić.
To lubię. Stara leśna droga pośród dorodnych świerków i on! Ech ... chwilo trwaj.
Chciałem sprawdzić czy mam kondycję i puściłem się za nim idąc przez las.
Nie mam!
Gdy go po raz kolejny dopadłem, tym razem na malutkiej polance, nie wiedziałem czy robić zdjęcia czy regulować oddech. Świński trucht na odcinku kilkuset metrów wykończył mnie. Wracałem mokry jak dno jeziora, ale zadowolony.
To efekt mojego pościgu - kolejny dziś samotny byk.
O tyle było warto go dochodzić, że przynajmniej wiem, że to nie ten sam z poranka. Niestety w lesie jest sporo grzybiarzy i odbywają się polowania zbiorowe, co powoduje, że stada jeleni są porozbijane. Ten był wyraźnie przepłoszony, W drodze powrotnej uzbierałem sporo grzybów.
Ale żeby w połowie listopada ... ?!?
sobota, 3 listopada 2018
Jelenie - piękna młodzież!
Chyba tak miało być, że po wielu spotkaniach i obserwacjach dużych byków, przyszedł czas na młodzież. Cieszę się bardzo. Możliwość obserwacji osobników w tej klasie wieku jest dużą przyjemnością. Jelenie samce w wieku 3-5 lat tryskają zdrowiem, są pięknie zbudowane, wyglądają jak z "ruskiej bajki". Mój rocznik będzie wiedział co mam na myśli używając tej frazy. Po prostu w latach 70-ych Rosjanie robili najpiękniejsze animacje w bajkach dla dzieci. Zwierzęta były cudne, a lasy baśniowe w każdym kadrze.
Pogoda nie była zła, ale cudów też nie zaproponowała. Dzień bez mgieł, niebo bez chmur, spore kontrasty między światłem, a cieniem.
To były chyba ostatnie jesienne akcenty w rozumieniu kolorystyki. Na drzewach i krzewach pozostały rachityczne ilości obumierającej materii, która może wciąż, choć skromnie, ubarwić pejzaż.
Ten przedszkolak szedł nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Przyglądanie mu się, sprawiało mi tyle radości, że długo nie sięgałem po aparat. Musiałem zostawić coś wyłącznie dla siebie.
Szedł wolno i cicho więc chyba z klucza i ja stałem ... wolno i cicho :) Tu i ówdzie kołyszącym lotem opadał liść uderzając o mijane gałęzie i to wszystko razem zaczarowało mnie w tamtej chwili. Zaprosiło do krótkiej ale pełnej doznań historii tego lasu.
Zatrzymał się. Nie było wiatru ale chyba zorientował się, że jednak jestem.
Bezbłędnie, nie tracąc czasu na rozglądanie się, obrócił się i utkwił precyzyjnie wzrok we mnie.
Fakt, stałem niczym nie osłonięty, po prostu jak drzewo.
Coś jednak spowodowało jego czujność. Nie wiem czy się poruszyłem czy jednak zapach.
Byłem solidnie zgrzany, bo w sporym pośpiechu pokonałem ponad kilometr idąc do byka, którego wypatrzyłem z ogromnej odległości. Ten młodzieniec był klasyczną niespodziewajką.
To właśnie opisane na wstępie resztki barw jesieni. Jakże nostalgiczne i zachwycające w swej ulotności. Jedno ochłodzenie, pierwszy wiatr i ... zostaną już tylko wspomnienia.
Gdy ostatecznie dotarłem do miejsca, w którym widziałem ogromnego byka, głowy rodu już nie było. Zastałem jedynie jego stado.
Młodzieżówka.
I w dolnej części kadru leucystyczna łania z białymi łatami na czole.
Sporo później doszedłem stado w starym lesie. Niestety z całej czeredy jeleni udało mi się poprawnie uwiecznić tylko tego przystojniaczka.
Suche liście są poważną przeszkodą w udanym podchodzie. Na mniejszą odległość już nie było mnie stać. Za każdym razem gdy podchodziłem do stada, licówka już wiedziała, że się zbliżam. Z tego powodu nie zrobiłem np. ani jednego zdjęcia przed świtem, bo tylko widziałem odbiegające cienie.
Na półotwartej przestrzeni, czyli na leśnej polanie, słońce czyniło cuda. Antocyjany brzozowych liści robiły co mogły bym łaskawie podniósł aparat do oczu :)
Usiadłem w lesie by po pierwsze odsapnąć (to nie był mój dzień, dramatyczne skoki ciśnienia ostatnich dni wyssały ze mnie wszelkie siły motoryczne) po drugie by porozglądać się w spokoju.
Przyglądałem się baraszkującemu w wysokich koronach dzięciołowi.
Tak powstały dwie poniższe impresje. Sam nie wiem, ale ostatecznie postanowiłem je pokazać :)
W tym lesie byłem w życiu setki razy ale postanowiłem przejść przez pewną jego część po raz pierwszy. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłem kolejne "gniazdo" daglezji! Te ponad dwustuletnie olbrzymy robią wrażenie. Szczególnie gruba kora o unikalnej teksturze, strzelistość i obcy na tych terenach pokrój. Są naprawdę przecudowne, a fragment lasu z nimi w roli głównej ... ma to charakter, nie powiem.
Daglezje niczym kończyny olbrzyma naprawdę tworzą klimat takich miejsc.
A na koniec klasyczna borsucza latryna :)
Borsuki wykopują taki dołek-latrynę, robią "dwójkę" i nie zakopują jej po wszystkim :)
Pogoda nie była zła, ale cudów też nie zaproponowała. Dzień bez mgieł, niebo bez chmur, spore kontrasty między światłem, a cieniem.
To były chyba ostatnie jesienne akcenty w rozumieniu kolorystyki. Na drzewach i krzewach pozostały rachityczne ilości obumierającej materii, która może wciąż, choć skromnie, ubarwić pejzaż.
Ten przedszkolak szedł nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Przyglądanie mu się, sprawiało mi tyle radości, że długo nie sięgałem po aparat. Musiałem zostawić coś wyłącznie dla siebie.
Szedł wolno i cicho więc chyba z klucza i ja stałem ... wolno i cicho :) Tu i ówdzie kołyszącym lotem opadał liść uderzając o mijane gałęzie i to wszystko razem zaczarowało mnie w tamtej chwili. Zaprosiło do krótkiej ale pełnej doznań historii tego lasu.
Zatrzymał się. Nie było wiatru ale chyba zorientował się, że jednak jestem.
Bezbłędnie, nie tracąc czasu na rozglądanie się, obrócił się i utkwił precyzyjnie wzrok we mnie.
Fakt, stałem niczym nie osłonięty, po prostu jak drzewo.
Coś jednak spowodowało jego czujność. Nie wiem czy się poruszyłem czy jednak zapach.
Byłem solidnie zgrzany, bo w sporym pośpiechu pokonałem ponad kilometr idąc do byka, którego wypatrzyłem z ogromnej odległości. Ten młodzieniec był klasyczną niespodziewajką.
To właśnie opisane na wstępie resztki barw jesieni. Jakże nostalgiczne i zachwycające w swej ulotności. Jedno ochłodzenie, pierwszy wiatr i ... zostaną już tylko wspomnienia.
Gdy ostatecznie dotarłem do miejsca, w którym widziałem ogromnego byka, głowy rodu już nie było. Zastałem jedynie jego stado.
Młodzieżówka.
I w dolnej części kadru leucystyczna łania z białymi łatami na czole.
Sporo później doszedłem stado w starym lesie. Niestety z całej czeredy jeleni udało mi się poprawnie uwiecznić tylko tego przystojniaczka.
Suche liście są poważną przeszkodą w udanym podchodzie. Na mniejszą odległość już nie było mnie stać. Za każdym razem gdy podchodziłem do stada, licówka już wiedziała, że się zbliżam. Z tego powodu nie zrobiłem np. ani jednego zdjęcia przed świtem, bo tylko widziałem odbiegające cienie.
Na półotwartej przestrzeni, czyli na leśnej polanie, słońce czyniło cuda. Antocyjany brzozowych liści robiły co mogły bym łaskawie podniósł aparat do oczu :)
Usiadłem w lesie by po pierwsze odsapnąć (to nie był mój dzień, dramatyczne skoki ciśnienia ostatnich dni wyssały ze mnie wszelkie siły motoryczne) po drugie by porozglądać się w spokoju.
Przyglądałem się baraszkującemu w wysokich koronach dzięciołowi.
Tak powstały dwie poniższe impresje. Sam nie wiem, ale ostatecznie postanowiłem je pokazać :)
W tym lesie byłem w życiu setki razy ale postanowiłem przejść przez pewną jego część po raz pierwszy. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłem kolejne "gniazdo" daglezji! Te ponad dwustuletnie olbrzymy robią wrażenie. Szczególnie gruba kora o unikalnej teksturze, strzelistość i obcy na tych terenach pokrój. Są naprawdę przecudowne, a fragment lasu z nimi w roli głównej ... ma to charakter, nie powiem.
Daglezje niczym kończyny olbrzyma naprawdę tworzą klimat takich miejsc.
A na koniec klasyczna borsucza latryna :)
Borsuki wykopują taki dołek-latrynę, robią "dwójkę" i nie zakopują jej po wszystkim :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)