Wychodziłem już z lasu, od samochodu dzieliły mnie minuty dosłownie.
Lepiej powiem kilkaset metrów, gdyż czas zależy od tego co jeszcze zwróci moją uwagę. :)
Czasami utknie człowiek nad jakąś żabą czy źdźbłem i metry przestają mieć znaczenie. To w lesie nieprzydatna jednostka metryczna. Czas, mimo tego, że w świetle fizyki kwantowej podobno nie istnieje, ma znaczenie. Czas czy jego iluzja - obojętne, ale ma.
Nie wiem zresztą co upływa w trakcie obserwacji, czas, czy emocje.
Jeżeli emocje, to jak je mierzyć, czym wyrazić?
Na takich właśnie emocjach upłynęły mi ostatnie chwile w lesie. Jeszcze w lesie, a konkretnie na jego skraju.
Tu sikory upodobały sobie przeskakiwanie z brzózek na nisko rosnące konary niezbyt wysokich sosen.
Wśród bogatek i ubogich znalazło się kilka modraszek.
Jedna eksponowała swoje niesamowite barwy w ciepłym świetle słonecznej soboty.
Co za widok!
Ona miała główkę obsypaną szafirami. Mieniła się pysznie, a cienie gałązek dodawały obserwacji uroku.
Miałem sporo szczęścia widzieć ją z niezwykłego bliska w tak pięknych okolicznościach przyrody ;)
Nie wiem czy to nie ostatni mróz spinający trawy. Patrzę na nie i widzę oczyma wyobraźni korytarzowe przestrzenie między źdźbłami, przykryte zmarzniętą skorupą niczym dachem. Wyobrażam sobie wówczas, że dla milionów meandrujących tam mini-żyjątek, to środowisko jest jak las przeogromny. Wtedy idąca korytarzami mysz/nornica, cokolwiek co, w naszej skali jest malutkie, jawi się w oczach tych "drobinek" jak jakiś dinozaur. W ogóle świat w skali "Kingsajz" musi być fascynujący.
Z zadumy nad skomplikowanością międzytrawnych korytarzy wyrwał mnie znajomy odgłos drapania pobudzonej wiewiórki.
Oto i ona ze zdobyczą w pyszczku. Długo się zastanawiała nad skalą zagrożenia, które w jej królestwo wnosi moja obecność.
Świst skrzydeł "wachlujących" łabędzi podniósł mój wzrok jeszcze wyżej ... .
Gdy słyszę dźwięki lecących łabędzi, mam wrażenie, że podmuchy powietrza oderwane od silnych skrzydeł za moment dotrą do mnie, zakołyszą konarami drzew, przycisną trawy do ziemi ...
Co chwila słyszałem też wiosenne pogwizdywania kowalików.
Pogwizdywania dla ich śpiewu to poważny komplement. To matowe, prawie pozbawione intonacji fiuuuuuuuu, brzmi jak pierwsze gwizdy uczących się tej sztuki chłopców. :)
Ale lubię to słyszeć - wiosna nadchodzi!
Tym bardziej, że opisane wcześniej "żurki" są już tu i ówdzie :)
Tego wypatrzyłem pomiędzy starymi olchami. Pięknie trąbił!
wtorek, 28 lutego 2017
poniedziałek, 27 lutego 2017
Pogoda jak marzenie ... na jelenie!
Ach, tak mi się napisało w tytule ale prawda jest taka, że o tej porze roku słońce jest niezwykle kontrastowe. Jest tak kontrastowe jak poglądy polityczne Polaków.
Jak światła to wypalone, jak cienie, to głębokie. Rządzą skrajności. W czasie przedwiośnia i wczesnej wiosny (i nie nawiązuję tu do Wiosny Ludów) trudno znaleźć kompromis.
Zaborcze słońce wprawdzie nie może dobrać się do cienia, ale to co ma w zasięgu wypala do zera (o Matko, o czym ja piszę, co jo godom, co jo godom!
W każdym bądź razie udało mi się rano pofotografować żurawie w odsłonie chabaziowej (poprzednia Opowieść), a potem ruszyłem w głębszy las.
A ten był wyjątkowy. Prześwietlany intensywnym słońcem, po wielu pochmurnych dniach, zachwycał grą świateł i cieni.
I byłbym tak szedł sobie pochłonięty jak zwykle euforią, gdyby nie pewne znalezisko.
W środku lasu, między starymi już drzewami, ku mojemu sporemu zaskoczeniu, natknąłem się na ...
... no właśnie.
Nie pierwszy to nagrobek znaleziony w lesie, ale kolejny, który robi zawsze takie samo wrażenie.
W trakcie samotnych leśnych wędrówek człowiek jest przygotowany na wiele, na bardzo wiele. Jednak nagrobki w naszej kulturze mają jakiś szczególny emocjonalny wydźwięk.
Nie znam historii tej osoby, nie wiem co tu się stało i dlaczego ten nagrobek jest w tym akurat miejscu. Będę jednak szukał tej wiedzy. Ktoś ją posiada, ktoś jak widać dba o pamięć tej osoby.
Poszedłem dalej, choć moje myśli jeszcze długo pozostawały związane z tym miejscem.
Z zadumy wyrwało mnie nieoczekiwane spotkanie z jeleniami.
Młody szalał, a starszak ukryty za drzewem przyglądał mu się niepewnie.
Powoli ruszył za nim.
Lubię patrzeć jak chowają się w gęstwinie.
Tu następny osobnik w jakimś wariackim podskoku. Niestety głębokie cienie nie pozwoliły mi go wydobyć wyraźniej.
Jak widzicie, młodsze byki wciąż są kompletne i poroże trzyma się należycie. Rozpoczną zrzut znacznie później, niektóre w kwietniu, a najmłodsze nawet w maju.
Po kilku interesujących kilometrach, z których powstanie następna Opowieść, a może i dwie, spotykam inne jelenie.
Ta łania wyszła na porębę blisko mnie i dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest sama.
Szpicak wybiegł za nią. Zdążyłem go "złapać" w wąskiej smudze światła.
Uznały, że te 45/50-letnie sosny będą odpowiednim schronieniem.
W tej pozycji szpicak wygląda przynajmniej jak lama :)
Co nie zmienia faktu, że młody z absolutną dumą i pewnością siebie, zatrzymał się i zlustrował teren. Upewniwszy się, że nikt go nie goni, spokojnie odszedł.
Zimowa wiązanka :)
A po południu zrobiliśmy ognisko, z którego relacja jest na moim fejsbukowym profilu :)
Co za dzień!
Jak światła to wypalone, jak cienie, to głębokie. Rządzą skrajności. W czasie przedwiośnia i wczesnej wiosny (i nie nawiązuję tu do Wiosny Ludów) trudno znaleźć kompromis.
Zaborcze słońce wprawdzie nie może dobrać się do cienia, ale to co ma w zasięgu wypala do zera (o Matko, o czym ja piszę, co jo godom, co jo godom!
W każdym bądź razie udało mi się rano pofotografować żurawie w odsłonie chabaziowej (poprzednia Opowieść), a potem ruszyłem w głębszy las.
A ten był wyjątkowy. Prześwietlany intensywnym słońcem, po wielu pochmurnych dniach, zachwycał grą świateł i cieni.
I byłbym tak szedł sobie pochłonięty jak zwykle euforią, gdyby nie pewne znalezisko.
W środku lasu, między starymi już drzewami, ku mojemu sporemu zaskoczeniu, natknąłem się na ...
... no właśnie.
Nie pierwszy to nagrobek znaleziony w lesie, ale kolejny, który robi zawsze takie samo wrażenie.
W trakcie samotnych leśnych wędrówek człowiek jest przygotowany na wiele, na bardzo wiele. Jednak nagrobki w naszej kulturze mają jakiś szczególny emocjonalny wydźwięk.
Nie znam historii tej osoby, nie wiem co tu się stało i dlaczego ten nagrobek jest w tym akurat miejscu. Będę jednak szukał tej wiedzy. Ktoś ją posiada, ktoś jak widać dba o pamięć tej osoby.
Poszedłem dalej, choć moje myśli jeszcze długo pozostawały związane z tym miejscem.
Z zadumy wyrwało mnie nieoczekiwane spotkanie z jeleniami.
Młody szalał, a starszak ukryty za drzewem przyglądał mu się niepewnie.
Powoli ruszył za nim.
Lubię patrzeć jak chowają się w gęstwinie.
Tu następny osobnik w jakimś wariackim podskoku. Niestety głębokie cienie nie pozwoliły mi go wydobyć wyraźniej.
Jak widzicie, młodsze byki wciąż są kompletne i poroże trzyma się należycie. Rozpoczną zrzut znacznie później, niektóre w kwietniu, a najmłodsze nawet w maju.
Po kilku interesujących kilometrach, z których powstanie następna Opowieść, a może i dwie, spotykam inne jelenie.
Ta łania wyszła na porębę blisko mnie i dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest sama.
Szpicak wybiegł za nią. Zdążyłem go "złapać" w wąskiej smudze światła.
Uznały, że te 45/50-letnie sosny będą odpowiednim schronieniem.
W tej pozycji szpicak wygląda przynajmniej jak lama :)
Co nie zmienia faktu, że młody z absolutną dumą i pewnością siebie, zatrzymał się i zlustrował teren. Upewniwszy się, że nikt go nie goni, spokojnie odszedł.
Zimowa wiązanka :)
A po południu zrobiliśmy ognisko, z którego relacja jest na moim fejsbukowym profilu :)
Co za dzień!
sobota, 25 lutego 2017
pierwsze żurawie
Pierwsze żurawie słyszałem w zeszłą niedzielę, niestety nie udało mi się ich sfotografować.
Może i dobrze, bo w euforii zachwytu nad ich obecnością pewnie zrobiłbym zdjęcia bez jakiegoś pomysłu na nie.
Tydzień oczekiwania na wyjście w teren zaowocował tym, że ochłonąłem i wymyśliłem, że jako "Leśny" powinienem je uchwycić w jakiś typowy dla człowieka lasu sposób.
Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że odpuszczę moją coroczną miejscówkę i nie pokażę żurawi stojących na polu. Mam tego typu zdjęć pewnie z pół terabajta :)
Uparłem się, że zrobię je przez gałęzie i drzewa. Wiedziałem, że pogoda będzie w miarę OK, więc plan miał prawo się powieść.
Na miejsce akcji wybrałem żurawią polanę ukrytą w gęstwinie olch.
Świt był słoneczny. Co za szczęście.
Żurawie słyszałem z daleka. Niestety cierpliwie musiałem pokonać do nich spory kawałek.
A tu jeszcze zajrzeć na porębę, a tam na inną polankę, ale szedłem mimo wszystko w ich stronę.
I tak było jeszcze za ciemno na dynamiczne zdjęcia.
Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że jedna z par konsekwentnie oblatywała cały obszar kręcąc się w kółko.
Dawało mi to szansę poeksperymentowania z nimi.
Ciekaw jestem czy to co mam do zaproponowania, sposób ich podania, przypadnie Wam do gustu.
Zrobiłem przy współpracy z nimi między innymi coś jakby teatr cieni. :)
Momentami bywały bardzo blisko, niestety to wcale nie jest ułatwienie ha ha ha a.
Teren był przepiękny! Trudny ale fotogeniczny.
Tym, którzy jeszcze w tym roku ich nie słyszeli lub z jakiegoś powodu nie mogą pójść w teren, załączam krótki filmik z przypomnieniem tego niesamowitego głosu:
Rozkręcały się i słońce również zaczynało pracę.
Gdy żurawie zaczęły chwytać pierwsze promienie wschodu, zaczął się bal!
Ostatecznie otrzymałem to co chciałem!
Ich przylot to taki ornitologiczny gral, to moment, w którym świat się zmienia, wiadomo, że zaczyna się wiosna!
A w lesie było naprawdę pięknie.
To był dopiero początek dnia. Później miałem jeszcze wiele ciekawych obserwacji i w ciągu tygodnia z przyjemnością je Wam zaprezentuję.
Uznałem jednak, że jelenie mogą poczekać. Pierwszym moim tegorocznym żurawiom chyba należy się wyłączność :)
Może i dobrze, bo w euforii zachwytu nad ich obecnością pewnie zrobiłbym zdjęcia bez jakiegoś pomysłu na nie.
Tydzień oczekiwania na wyjście w teren zaowocował tym, że ochłonąłem i wymyśliłem, że jako "Leśny" powinienem je uchwycić w jakiś typowy dla człowieka lasu sposób.
Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że odpuszczę moją coroczną miejscówkę i nie pokażę żurawi stojących na polu. Mam tego typu zdjęć pewnie z pół terabajta :)
Uparłem się, że zrobię je przez gałęzie i drzewa. Wiedziałem, że pogoda będzie w miarę OK, więc plan miał prawo się powieść.
Na miejsce akcji wybrałem żurawią polanę ukrytą w gęstwinie olch.
Świt był słoneczny. Co za szczęście.
Żurawie słyszałem z daleka. Niestety cierpliwie musiałem pokonać do nich spory kawałek.
A tu jeszcze zajrzeć na porębę, a tam na inną polankę, ale szedłem mimo wszystko w ich stronę.
I tak było jeszcze za ciemno na dynamiczne zdjęcia.
Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że jedna z par konsekwentnie oblatywała cały obszar kręcąc się w kółko.
Dawało mi to szansę poeksperymentowania z nimi.
Ciekaw jestem czy to co mam do zaproponowania, sposób ich podania, przypadnie Wam do gustu.
Zrobiłem przy współpracy z nimi między innymi coś jakby teatr cieni. :)
Momentami bywały bardzo blisko, niestety to wcale nie jest ułatwienie ha ha ha a.
Teren był przepiękny! Trudny ale fotogeniczny.
Tym, którzy jeszcze w tym roku ich nie słyszeli lub z jakiegoś powodu nie mogą pójść w teren, załączam krótki filmik z przypomnieniem tego niesamowitego głosu:
Rozkręcały się i słońce również zaczynało pracę.
Gdy żurawie zaczęły chwytać pierwsze promienie wschodu, zaczął się bal!
Ostatecznie otrzymałem to co chciałem!
Ich przylot to taki ornitologiczny gral, to moment, w którym świat się zmienia, wiadomo, że zaczyna się wiosna!
A w lesie było naprawdę pięknie.
To był dopiero początek dnia. Później miałem jeszcze wiele ciekawych obserwacji i w ciągu tygodnia z przyjemnością je Wam zaprezentuję.
Uznałem jednak, że jelenie mogą poczekać. Pierwszym moim tegorocznym żurawiom chyba należy się wyłączność :)
piątek, 24 lutego 2017
przedwiosenne reminiscencje
Nie są to zbyt odległe wspomnienia, ale w moim wieku trzeba korzystać z faktu, że w ogóle się coś pamięta :))
To odsłona z ostatniego weekendu.
Sprzątałem na karcie, a w takich razach zwykle się zastanawiam co wywalić, co zostawić.
No to tych poniżej nie wywaliłem.
Tego nie wywaliłem, bo wprawdzie z daleka, ale lisa żerującego na sianie wcześniej nie widziałem :)
Tego też nie, bo lubię takie tunele z nadzieją na końcu.
To zostało z całkiem podobnych do poprzedniego, przekonań.
To odkryłem w zasadzie dziś rano :)
A to zostało, ponieważ to był rzeczywiście ostatni widok z opuszczanego lasu i tym samym ostatni leśny zimowy jak sądzę.
I tak to rzutem na taśmę, w trakcie porządków coś się jeszcze znalazło.
Ten weekend nie zapowiada się zbyt malowniczo, więc tych kilka fotek jakoś pozwoli mi przetrwać tą beznadzieję ;)
To odsłona z ostatniego weekendu.
Sprzątałem na karcie, a w takich razach zwykle się zastanawiam co wywalić, co zostawić.
No to tych poniżej nie wywaliłem.
Tego nie wywaliłem, bo wprawdzie z daleka, ale lisa żerującego na sianie wcześniej nie widziałem :)
Tego też nie, bo lubię takie tunele z nadzieją na końcu.
To zostało z całkiem podobnych do poprzedniego, przekonań.
To odkryłem w zasadzie dziś rano :)
A to zostało, ponieważ to był rzeczywiście ostatni widok z opuszczanego lasu i tym samym ostatni leśny zimowy jak sądzę.
I tak to rzutem na taśmę, w trakcie porządków coś się jeszcze znalazło.
Ten weekend nie zapowiada się zbyt malowniczo, więc tych kilka fotek jakoś pozwoli mi przetrwać tą beznadzieję ;)
czwartek, 23 lutego 2017
Nicość ponura ... ;)
Być może to co dziś pokażę, to ostatni śnieg tegorocznej zimy.
Tzn. w grudniu też będzie tegoroczna, ale wiadomo o co chodzi ;)
Najzwyczajniej w świecie lubię zimę. Prawdopodobnie gdyby jej nie było, nie kochalibyśmy aż tak wiosny czy lata.
Słyszał ktoś np. Greka, który komentuje nadchodzącą wiosnę? Nie. A my robimy to z niezmiennym zachwytem od lat i w dodatku z emocjonalnością dziecka czekającego na choinkowe prezenty.
Miłe to wszystko, bardzo miłe. :)
Moja ostatnia, czyli niedzielna wyprawa, odbyła się jak większość moich eskapad, bez względu na pogodę. Ta bezwzględność niestety nie wspiera moich fotograficznych zapędów, tzn. nie pomaga. :)
Bynajmniej ostatnia niedziela do łaskawych nie należała. W zasadzie nie wiem, czy w ogóle był dzień, czy przypadkiem noc nie trwała od soboty do poniedziałku z lekkim, przejściowym przejaśnieniem :)
W taki dzień pałętanie się po lesie zdaje się na nic. Nie mniej jednak to moment pokory, w trakcie którego spotkanie nawet tak pospolitej perełki poprawia humor. Prawda, że ukryta w leśnej głuszy, w panującej ciemnicy, wydaje się być jakaś szczególna? :)
No wiem, dla większości nie jest, ale ja, być może całkowicie naiwnie, tak ją odbieram.
Przy okazji pobytu w lesie, (specjalnie dla Was! ;) ) sfotografowałem typowo zimowe odchody jelenia. Jak widzicie różnią się od letnich, regularnych bobków.
Nie wiem czy ten news wyda się fascynujący, ale gdyby ktoś z Was miał łamać sobie głowę czyjeż to "perełki" odnalazł, spieszę donieść, że zimowe jelenie bobki, z tytułu zmiany karty dań, często wyglądają tak właśnie. Czyli są większe i mają takie dziwne kształty.
Jak widać, gdy pogoda jest "skaszaniona", człowiek "schyli się" z różnych powodów :))))
Opuściłem las.
Opuściłem z obawy, że gdy zostanę dłużej, powstanie np. przewodnik po odchodach leśnych zwierząt, a nie wiem, czy dalibyście radę przez to przebrnąć :)
A poza lasem szaro-bura mgła ...
No ni groma nie idzie z niej nic wycisnąć, panuje półmrok, w powietrzu brakuje kolorytu i przestrzeni.
Ale nie wymnientkam!
Fajny rudel z trzema koziołkami przemieszczał się skrajem bezlistnych chabazi.*
* chabazie to w moim slangu, czy może momentami narzeczu, krzaki, zakrzaczenia, chaszcze czyli :)
No i one, te sarny tak szły i szły i nic, a nic nie działo się ładniej ... szarość.
Ale, no właśnie, zawsze jest jakieś ale, w tym momencie zauważyłem samotnicę hen daleko na horyzoncie.
I wiecie co?
I nagle ta szarość i nicość ponura wydała mi się istotą tego zdjęcia ... kadru tego sensem.
Jakiś warmiński bezkres łagodno-morenowy i ta bidula porzucona w szaroburej rzeczywistości jak niechciane dziecko Boga, czy może dziecko niechcianego Boga, sam nie wiem jak to się poprawnie mówi.
Płaskie, jednolicie szare niebo też wydało mi się jakąś wartością, której nie można pominąć i tak popełniłem kolejne zdjęcie:
Chyba zwariowałem, ale wróciłem do lasu!
Tam jak widać, zdarzały się momenty pozbawione wszechobecnego zamglenia.
Dumna i ostrożna mama, regularną leśną ścieżką, prowadziła dwójkę pociech. Drugi, ociągał się nieco, więc nie załapał się na ten kadr :)
... a już myślałem, że żuraw ... a niech to! ;)
Tzn. w grudniu też będzie tegoroczna, ale wiadomo o co chodzi ;)
Najzwyczajniej w świecie lubię zimę. Prawdopodobnie gdyby jej nie było, nie kochalibyśmy aż tak wiosny czy lata.
Słyszał ktoś np. Greka, który komentuje nadchodzącą wiosnę? Nie. A my robimy to z niezmiennym zachwytem od lat i w dodatku z emocjonalnością dziecka czekającego na choinkowe prezenty.
Miłe to wszystko, bardzo miłe. :)
Moja ostatnia, czyli niedzielna wyprawa, odbyła się jak większość moich eskapad, bez względu na pogodę. Ta bezwzględność niestety nie wspiera moich fotograficznych zapędów, tzn. nie pomaga. :)
Bynajmniej ostatnia niedziela do łaskawych nie należała. W zasadzie nie wiem, czy w ogóle był dzień, czy przypadkiem noc nie trwała od soboty do poniedziałku z lekkim, przejściowym przejaśnieniem :)
W taki dzień pałętanie się po lesie zdaje się na nic. Nie mniej jednak to moment pokory, w trakcie którego spotkanie nawet tak pospolitej perełki poprawia humor. Prawda, że ukryta w leśnej głuszy, w panującej ciemnicy, wydaje się być jakaś szczególna? :)
No wiem, dla większości nie jest, ale ja, być może całkowicie naiwnie, tak ją odbieram.
Przy okazji pobytu w lesie, (specjalnie dla Was! ;) ) sfotografowałem typowo zimowe odchody jelenia. Jak widzicie różnią się od letnich, regularnych bobków.
Nie wiem czy ten news wyda się fascynujący, ale gdyby ktoś z Was miał łamać sobie głowę czyjeż to "perełki" odnalazł, spieszę donieść, że zimowe jelenie bobki, z tytułu zmiany karty dań, często wyglądają tak właśnie. Czyli są większe i mają takie dziwne kształty.
Jak widać, gdy pogoda jest "skaszaniona", człowiek "schyli się" z różnych powodów :))))
Opuściłem las.
Opuściłem z obawy, że gdy zostanę dłużej, powstanie np. przewodnik po odchodach leśnych zwierząt, a nie wiem, czy dalibyście radę przez to przebrnąć :)
A poza lasem szaro-bura mgła ...
No ni groma nie idzie z niej nic wycisnąć, panuje półmrok, w powietrzu brakuje kolorytu i przestrzeni.
Ale nie wymnientkam!
Fajny rudel z trzema koziołkami przemieszczał się skrajem bezlistnych chabazi.*
* chabazie to w moim slangu, czy może momentami narzeczu, krzaki, zakrzaczenia, chaszcze czyli :)
No i one, te sarny tak szły i szły i nic, a nic nie działo się ładniej ... szarość.
Ale, no właśnie, zawsze jest jakieś ale, w tym momencie zauważyłem samotnicę hen daleko na horyzoncie.
I wiecie co?
I nagle ta szarość i nicość ponura wydała mi się istotą tego zdjęcia ... kadru tego sensem.
Jakiś warmiński bezkres łagodno-morenowy i ta bidula porzucona w szaroburej rzeczywistości jak niechciane dziecko Boga, czy może dziecko niechcianego Boga, sam nie wiem jak to się poprawnie mówi.
Płaskie, jednolicie szare niebo też wydało mi się jakąś wartością, której nie można pominąć i tak popełniłem kolejne zdjęcie:
Chyba zwariowałem, ale wróciłem do lasu!
Tam jak widać, zdarzały się momenty pozbawione wszechobecnego zamglenia.
Dumna i ostrożna mama, regularną leśną ścieżką, prowadziła dwójkę pociech. Drugi, ociągał się nieco, więc nie załapał się na ten kadr :)
... a już myślałem, że żuraw ... a niech to! ;)
poniedziałek, 20 lutego 2017
raniuszek, zimowa perełka.
Zaliczane kiedyś do sikor ostatecznie wyodrębnione jako rodzina raniuszków.
I w pełni zasłużenie, bo mimo wielu podobieństw, różnią się jednak nieco.
Podobnie do sikor penetrują zakamarki gałązek czyli czynią te wszystkie akrobacje z zawisaniem głową w dół na jednej łapce włącznie.
Ale w przeciwieństwie do sikor, nie podejmują pokarmu z ziemi.
Mają inny, krótszy i słabszy dzióbek, więc lista dań jest również ograniczona.
Niemożność dobrania się do twardego pożywienia powoduje, że w trakcie ostrej zimy głodują.
Szukają larw i owadów w rozwidleniach gałązek, szyszeczkach olchy itp. miejscach. Gdy gałęzie są pokryte lodową glazurą, to dla nich trudny moment.
Wbrew temu co piszą o raniuszkach, spotykałem je również w środku ogromnych kompleksów leśnych. Z wyjątkiem okresów rozrodczych, nigdy nie są same, zawsze przemieszczają się w stadach. Słychać je z daleka, bowiem czynią niemałą zadymę jak na takie maleństwa. Często widuję je w jednym stadzie z sikorami. To może wynikać z jakiegoś wyrachowania, pewnie silniejsze sikory napoczynają coś, do czego raniuszki nie mogłyby się same dobrać.
Zdecydowanie za długie sterówki wyrastające z puchowego korpusiku, tworzą niezwykle uroczą kompozycję. Wyglądają jak wata cukrowa na patyczku. Są przepiękne.
Podobnie do sikor, są niesamowicie ciekawskie, i kiedy nie wykonujemy gwałtownych ruchów, są w stanie usiąść bardzo blisko nas, by się przyjrzeć, a wręcz by spojrzeć nam w oczy.
Taki moment udało mi się wykorzystać. Są bardzo ruchliwe, więc sesja nigdy nie trwa długo. Tym razem, mam wrażenie, że mi się udało.
Szedłem w niedzielę za pierwszymi żurawiami, niestety ukryły się w wysokich trawach, ale po drodze dostałem tę nagrodę - reklamacji nie będzie! ;)
I w pełni zasłużenie, bo mimo wielu podobieństw, różnią się jednak nieco.
Podobnie do sikor penetrują zakamarki gałązek czyli czynią te wszystkie akrobacje z zawisaniem głową w dół na jednej łapce włącznie.
Ale w przeciwieństwie do sikor, nie podejmują pokarmu z ziemi.
Mają inny, krótszy i słabszy dzióbek, więc lista dań jest również ograniczona.
Niemożność dobrania się do twardego pożywienia powoduje, że w trakcie ostrej zimy głodują.
Szukają larw i owadów w rozwidleniach gałązek, szyszeczkach olchy itp. miejscach. Gdy gałęzie są pokryte lodową glazurą, to dla nich trudny moment.
Wbrew temu co piszą o raniuszkach, spotykałem je również w środku ogromnych kompleksów leśnych. Z wyjątkiem okresów rozrodczych, nigdy nie są same, zawsze przemieszczają się w stadach. Słychać je z daleka, bowiem czynią niemałą zadymę jak na takie maleństwa. Często widuję je w jednym stadzie z sikorami. To może wynikać z jakiegoś wyrachowania, pewnie silniejsze sikory napoczynają coś, do czego raniuszki nie mogłyby się same dobrać.
Zdecydowanie za długie sterówki wyrastające z puchowego korpusiku, tworzą niezwykle uroczą kompozycję. Wyglądają jak wata cukrowa na patyczku. Są przepiękne.
Podobnie do sikor, są niesamowicie ciekawskie, i kiedy nie wykonujemy gwałtownych ruchów, są w stanie usiąść bardzo blisko nas, by się przyjrzeć, a wręcz by spojrzeć nam w oczy.
Taki moment udało mi się wykorzystać. Są bardzo ruchliwe, więc sesja nigdy nie trwa długo. Tym razem, mam wrażenie, że mi się udało.
Szedłem w niedzielę za pierwszymi żurawiami, niestety ukryły się w wysokich trawach, ale po drodze dostałem tę nagrodę - reklamacji nie będzie! ;)
Wracałem naprawdę zadowolony i oczom mym ukazał się ... kod kreskowy!
Chwilę później z najwyższym trudem zauważyłem sarny. Dlaczego z trudem?
Opanowały sztukę kamuflażu do perfekcji - przyjrzyjcie się :)
Tę, którą spotkałem próbując dobrać się do pary żurawi, również trudno było dostrzec.
Całkiem fajne wyjście zamykał idący skrajem dużej polany śródleśnej, lis.
Wabiłem go, jednak zostałem totalnie zignorowany. :)
Sporo niefotograficznych obserwacji, dziki, jelenie, sporo świeżych tropów łosi, jednak śnieg ciągle był głośny, wiatr silny, a to nie sprzyja podejściu zwierzyny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)