Niedziela ... bodaj najtrudniejszy dzień w lesie. Rozumiem, że ludziska chodzą do lasu na spacery. Świetnie, pochwalam, zachęcam. Wczoraj jednak nie mogłem pojąć o co chodzi. Rezerwat Kośno był najeżdżany samochodami terenowymi jak Marszałkowska w godzinach szczytu! Rozumiem, że myśliwi jakoś załatwiają sobie zgodę na odstrzały zwierząt na terenie ścisłych rezerwatów. Sądząc po tym, że na terenie rezerwatów stoi wiele ambon myśliwskich, zakładam, że to legalny proceder ... niestety. Jak wiecie nie mam nic przeciwko etycznemu łowiectwu, ale wolałbym, żeby tereny rezerwatów, były rzeczywiście obszarami chronionymi, wolnymi zarówno od polowań jak również gospodarki uprawowej. To znacznie poprawiłoby morale normalnych ludzi, obserwatorów i komentatorów przyrody. Dzieci otrzymałyby jakiś kodeks, zasady, system wartości wolny od układów i "świętych krów". Osobiście uważam, że to bardzo ważne, móc szczerze wskazać dzieciom prawdziwie czyste zasady. Niestety takich platform wychowawczych ubywa. Jedyny przekaz jaki potrafimy dać dzieciom wiąże się z demonstracją wartości materialnych, bezwzględności wpływów jakie daje kasa łamiąca wszelkie zakazy. Dlaczego uparłem się na tę platformę edukacyjną? Ponieważ dzieci w sposób naturalny fascynują się przyrodą, podziwiają ją i chętnie obserwują. Są na nią wrażliwe. Wychowywanie Ich z wykorzystaniem tej naturalnej preferencji wydaje się najbardziej oczywiste. To długi i trudny temat. Lepiej przecież wyrażając miłość, kupić dziecku kolejną drogą zabawkę, niż poświęcić więcej czasu i pójść np. na spacer ... do lasu ;) No, ale wróćmy do Puszczy. Zwierzyna tego dnia była totalnie przepłoszona. W trzech miejscach znalazłem świeże tropy wilków. Były zatem przynajmniej dwa powody popłochu wśród zwierząt. Zmotoryzowani myśliwi i wilki. Po pięciu zupełnie bezowocnych godzinach, całkowicie zrezygnowany postanowiłem przenieść się jak najdalej od Rezerwatu! To była bardzo dobra, choć zbyt późno podjęta decyzja. W okolicy Butryn udało mi się na otwartej przestrzeni, podejść polujące lisy. Pierwszego podchodziłem jeszcze za dnia. Drugiego niestety o zmroku. Słabe technicznie, odratowywane w komputerze zdjęcia drugiej sesji, pokazuję jednak, ponieważ chcę jak najdokładniej zaprezentować Wam anatomię ataku lisa. Zdjęcia proszę traktować jako materiał poglądowy, nie szukając w nich nieobecnych walorów technicznych.
Opis ataku zamieszczam w komentarzach pod zdjęciami.
PIERWSZA SESJA.
Lis w pierszej fazie podchodzi do ofiary na odległość ok. 2 metrów, Zatrzymuje się i nasłuchuje, precyzyjnie lokalizując gryzonia.
Wykonuje pierwszy skok! Ofiara prawdopodobnie odbiegła unikając pierwszego ataku.
Po krótkim, powtónym namierzeniu uciekiniera, lis wykonuje kolejną próbę.
Tym razem bez podchodu, skok jest naprawdę długi i imponujący.
Nornica (jak sądzę) po raz kolejny unika śmierci. Odbiega na pozornie bezpieczną odległość.
Trzeci, ostatni atak.
Tym razem atak jest skuteczny. Kolacja zapewniona!
Jeszcze poprawka, gryzonia trzeba pewnie złapać, więc lis wjeżdża pyskiem w śnieg, dogryza.
Jest satysfkacja!
A teraz jest czas przyjrzeć się temu dziwolągowi na środku łąki. Przed chwilą niczego takiego tu nie było !?! Co za koleś, jak on mnie tak podszedł ??? :)
SESJA DRUGA.
Chwila nasłuchu ... łapka zawisa w cierpliwym oczekiwaniu.
Odbicie ...
... potężne jak się okazało!
Imponujący skok!
Powtórne odbicie i ...
... sukces w drugim podejściu! Ufff... :)
I ten osobnik, mimo większej tym razem odległości, również został zaskoczony moją nieoczekiwaną obecnością. Mój nowy kamuflaż zdał egzamin na piątkę. Oba lisy podchodziłem na otwartej przestrzeni, pozbawionej jakiejkolwiek naturalnej zasłony, krzaczka, czegokolwiek. Mogłem polegać tylko na cierpliwości i opanowaniu.
poniedziałek, 29 grudnia 2014
sobota, 27 grudnia 2014
camo i kaczki!
Wiem, wiem, znowu będzie, że narzekam, ale według wszystkich portali pogodowych, dziś miało świecić słońce!!!
Co za amatorszczyzna, chyba trzeba dzwonić do górali! Oni podobno pytają indian :) O, przy okazji indian, post zacznę od kilku zdjęć ilustrujących moje metody kamuflażu. Sądzę, że warto poświęcić temu zagadnieniu nieco uwagi. Dzięki opanowaniu sztuki kamuflażu, można podejść do zwierzyny szczególnie blisko. Nie zawsze trzeba budować czatownie. Nie zawsze też można. Czasami po prostu nie ma na to czasu.
Co za amatorszczyzna, chyba trzeba dzwonić do górali! Oni podobno pytają indian :) O, przy okazji indian, post zacznę od kilku zdjęć ilustrujących moje metody kamuflażu. Sądzę, że warto poświęcić temu zagadnieniu nieco uwagi. Dzięki opanowaniu sztuki kamuflażu, można podejść do zwierzyny szczególnie blisko. Nie zawsze trzeba budować czatownie. Nie zawsze też można. Czasami po prostu nie ma na to czasu.
Korzystam z faktu, że dziś ponownie wybraliśmy się z synem do lasu i ponieważ mogliśmy się wzajemnie fotografować, przedstawiam kilka zdjęć z opisami.
Powyżej widok z pewnej odległości. Nie istenieje ubranie z uniwersalnym kamuflażem. Z tego powodu mam wiele różnych kompletów, każdy na inne warunki. Nie tylko na każdą pogodę czy porę roku ale i na różne typy biotopów. Tu przykład wykrzystania naturalnego otoczenia do konkretnego wzoru "camo". Poniżej zbliżenie ukazujące jak gałązki krzewu zlewają się z wzorem na ubraniu. Na twarzy mam namalowane kreski gubiące "ludzkie" rysy. Rękawice, czapka, każdy detal jest ważny.
Bez względu na jakość ubrań i wpasowanie się w otoczenie, należy pamiętać o ograniczeniu ruchów i cichym się zachowaniu. Oczywiście ubranie to jedno, a umiejętność wykorzystania każdego detalu otoczenia, to drugie. Czasami nawet jedna gałązka zakrywająca twarz odda ogromną przysługę. Należy pamiętać o kierunku wiatru, o zapachu i wielu innych aspektach. Użycie perfum, czy jakichkolwiek pachnideł przed wyjściem do lasu może pokrzyżować plany. Każdy obcy zapach, dym papierosowy czy użyte repelenty ostrzegają zwierzynę. Dzik jest w stanie wyczuć obecność człowieka nawet z odległości 2 kilometrów!
Na zdjęciu poniżej, mój syn w innym zimowym kamuflażu, który powstał by idealnie wpasować się w drągowinę czy krzewy. Jak widać na otwartym terenie przy kilku trzcinkach, sprawuje się również całkiem dobrze.
Ale jak popatrzycie na kolejne zdjęcie, ten sam kamuflaż w otoczeniu krzewów i drzew jest już zupełnie doskonałym maskowaniem.
Aby nie zanudzić zostawię już temat "camo" i pokażę kilka fotek z dnia. Dziś krókie opisy pod każdym zdjęciem:)
W pierwszych krokach udało się, wrpawdzie z daleka, ale jednak, spotkać jelenie. Próbowaliśmy je podejść, ale przy tak trzaskającym śniegu, nie było o tym mowy.
Dzięcioł duży jest niemal codziennym towarzyszem moich wypraw.
Paweł sfotografował świeżutkie tropy wilka! Musiał przejść chwilę przed nami. Wielka szkoda, że nie udało się go zobaczyć. Wrócę w to miejsce już jutro :))
Latająca sarenka w gąszczu serca Puszczy Napiwodzko - Ramuckiej. Dziś byliśmy naprawdę głęboko w lesie.
Ozdoba zimowego lasu - kowalik.
Czy one uczyły się marszu na tempa?!? Niewiarygodne! :)
Ostrość poszła ... bokiem :)))
Rozpierducha w drugim planie ;)
Dumna samiczka zastanawia się, woda w którym stanie skupienia jest atrakcyjniejsza? Zostać na lodzie czy chlupnąć przed siebie?
Te dwie chyba również na tempa podnoszą łapki! To wygląda niemal jak odbicie w lustrze :)
Pierwsza faza ataku wślizgiem!
Część druga przepychanki.
Obiektywy stało ogniskowe mają też swoje wady ... nieliczne :)
I na koniec dnia przenieśliśmy się baaardzo daleko, w zupełnie inną część lasu. Takim kadrem kończę ten niezwykle udany dzień.
piątek, 26 grudnia 2014
drugi dzień świąt
Nie da się wysiedzieć w domu, choćby nie wiem jacy byli Goście, jakie potrawy, gdy zrobiło się biało i świeci słońce. Tym bardziej gdy mój syn wyraził chęć pójścia ze mną w samo serce puszczy. Z emocji przed dzisiejszą wyprawą nie mogłem wczoraj zasnąć. Wyruszyliśmy normalnie, czyli po ósmej. Pogoda była niemożliwie piękna, epicka jak mówi syn, czy wręcz biblijna, jak wyjątkowe sytuacje określa kumpel syna. Niestety zmrożone liście i śnieg okrutnie głośno zachowywały się pod naciskiem naszych butów. To nie były wymarzone warunki na podchód, ale za to idealne do robienia zdjęć.
Mimo wszystko mieliśmy w planie do przejścia około dwunastu kilometrów, ponieważ celem było rozpoznanie nowych terenów. Ja szedłem ze swoim aparatem, czyli uwielbianym Olympusem, a syn ze swoim Nikonem. Dzięki tej logistyce sprzętowej powstały w końcu zdjęcia, na których widać też mnie, a nie tylko to co ja widzę :) Wprawdzie podjąłem złą decyzję i wybrałem dla nas kamuflaż jesienny, a nie biały - zimowy. Ilość śniegu w lesie całkowicie mnie zaskoczyła. Należało jednak ubrać się inaczej. Szkoda. Mimo wszystko na pierwszym zdjęciu pokazuję się, czy raczej nie pokazuję w takim kamuflażu jaki miałem na sobie. Przy okazji pokazuję jak wykorzystywać naturalne warunki do ukrycia się. Zdjęcie zostało zrobione z bardzo bliska, a jednak widać, jak mnie nie widać. Specjalnie zsunąłem z twarzy siatkę maskującą, abyście widzieli moje oko, bo w siatce to już ... w ogóle :)
Mimo hałaśliwego podłoża udało nam się zobaczyć sarny i te nawet sfotografować, jelenie, ale już bez tej możliwości, spotkaliśmy sójki, sikory, myszołowa i kruki. Paweł sfotografował i zobaczył więcej zwierząt niż ja. Imponujące! Widzieliśmy na pierwszym śniegu wiele świeżych tropów. Odkryliśmy piękne miejsca, które jeszcze nie raz odwiedzę. Pokazuję zdjęcie ciekawego porostu - mąkli tarniowej. Ten stosunkowo pospolity porost dodawany jest przez lapończyków do mąki służącej do wypiekania chleba. Ten post powstaje jednak dla możliwości pokazania ostatniego zdjęcia. Jest autorstwa mojego syna. Nie wiedziałem czemu decydował się iść tak daleko za mną, a On zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba. Oczywiście głównie z powodu ojcowskiej dumy, wybranego przez Pawła momentu i kadru, ale też dlatego, że jest tak bardzo symboliczne. To zdjęcie przedstawia w jakiś sposób moją relację z puszczą, moją w niej radosną samotność, integrację, jakieś takie coś, co powoduje, że ja w puszczy zawsze mam przed sobą ... światło! :) Mam nadzieję, że choćby z tytułu świąt, wybaczycie mi ten egocentryzm, ale ja pierwszy raz w lesie jestem na zdjęciach!
mąkla tarniowa.
Mimo wszystko mieliśmy w planie do przejścia około dwunastu kilometrów, ponieważ celem było rozpoznanie nowych terenów. Ja szedłem ze swoim aparatem, czyli uwielbianym Olympusem, a syn ze swoim Nikonem. Dzięki tej logistyce sprzętowej powstały w końcu zdjęcia, na których widać też mnie, a nie tylko to co ja widzę :) Wprawdzie podjąłem złą decyzję i wybrałem dla nas kamuflaż jesienny, a nie biały - zimowy. Ilość śniegu w lesie całkowicie mnie zaskoczyła. Należało jednak ubrać się inaczej. Szkoda. Mimo wszystko na pierwszym zdjęciu pokazuję się, czy raczej nie pokazuję w takim kamuflażu jaki miałem na sobie. Przy okazji pokazuję jak wykorzystywać naturalne warunki do ukrycia się. Zdjęcie zostało zrobione z bardzo bliska, a jednak widać, jak mnie nie widać. Specjalnie zsunąłem z twarzy siatkę maskującą, abyście widzieli moje oko, bo w siatce to już ... w ogóle :)
Mimo hałaśliwego podłoża udało nam się zobaczyć sarny i te nawet sfotografować, jelenie, ale już bez tej możliwości, spotkaliśmy sójki, sikory, myszołowa i kruki. Paweł sfotografował i zobaczył więcej zwierząt niż ja. Imponujące! Widzieliśmy na pierwszym śniegu wiele świeżych tropów. Odkryliśmy piękne miejsca, które jeszcze nie raz odwiedzę. Pokazuję zdjęcie ciekawego porostu - mąkli tarniowej. Ten stosunkowo pospolity porost dodawany jest przez lapończyków do mąki służącej do wypiekania chleba. Ten post powstaje jednak dla możliwości pokazania ostatniego zdjęcia. Jest autorstwa mojego syna. Nie wiedziałem czemu decydował się iść tak daleko za mną, a On zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba. Oczywiście głównie z powodu ojcowskiej dumy, wybranego przez Pawła momentu i kadru, ale też dlatego, że jest tak bardzo symboliczne. To zdjęcie przedstawia w jakiś sposób moją relację z puszczą, moją w niej radosną samotność, integrację, jakieś takie coś, co powoduje, że ja w puszczy zawsze mam przed sobą ... światło! :) Mam nadzieję, że choćby z tytułu świąt, wybaczycie mi ten egocentryzm, ale ja pierwszy raz w lesie jestem na zdjęciach!
mąkla tarniowa.
wtorek, 23 grudnia 2014
święta ...
Moi drodzy, święta to wyjątkowy czas dla mnie ... w lesie nie ma ludzi! :)))
Żartuję!
Oczywiście, nadchodzące dni, w każdy możliwy sposób spędzę w lesie, ale co święta, to święta!
Życzę Wam wszystkiego co sobie wymarzycie, nawet gdyby to miał okazać się bardzo drogi obiektyw ... albo coś ... ;)
Przede jednak wszystkim, życzę Wam zdrowia!
Doceniam je bardzo, bo pozwala na realizację pasji, przemierzanie kilometrów po puszczańskich bezdrożach i obserwację najbardziej niesamowitego zjawiska na świecie - przyrody!
Każdemu życzę pasji, nieważne, może to być nawet zbieranie etykiet od majonezów, byleby coś wyrywało nas z domu, niepokoiło i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Bylebyśmy na drodze rozwijającej się pasji spotykali kolejnych i kolejnych ciekawych ludzi, żebyśmy mieli o czym opowiadać, a nie utyskiwać na trudne czasy, polityków czy cokolwiek.
Życzę samorealizacji, spełnienia i miłości. Każdej miłości! I tej do partenra/partnerki, a co tam, nawet gdy jest tej samej płci - trudno, nikt nie jest doskonały :)
Ale też i tej miłości, która zbliża nas do ludzi, pozwala wybaczać, tolerować i rozumieć drugiego człowieka. No i nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o miłości fundamentalnej, o miłości do przyrody!
Żeby nie było, że nie dopełniłem formalności - lis sfotografowany na początku mijającego roku - okolice Kaborna. Elementy graficzne narysowałem w Gimpie.:)
Żartuję!
Oczywiście, nadchodzące dni, w każdy możliwy sposób spędzę w lesie, ale co święta, to święta!
Życzę Wam wszystkiego co sobie wymarzycie, nawet gdyby to miał okazać się bardzo drogi obiektyw ... albo coś ... ;)
Przede jednak wszystkim, życzę Wam zdrowia!
Doceniam je bardzo, bo pozwala na realizację pasji, przemierzanie kilometrów po puszczańskich bezdrożach i obserwację najbardziej niesamowitego zjawiska na świecie - przyrody!
Każdemu życzę pasji, nieważne, może to być nawet zbieranie etykiet od majonezów, byleby coś wyrywało nas z domu, niepokoiło i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Bylebyśmy na drodze rozwijającej się pasji spotykali kolejnych i kolejnych ciekawych ludzi, żebyśmy mieli o czym opowiadać, a nie utyskiwać na trudne czasy, polityków czy cokolwiek.
Życzę samorealizacji, spełnienia i miłości. Każdej miłości! I tej do partenra/partnerki, a co tam, nawet gdy jest tej samej płci - trudno, nikt nie jest doskonały :)
Ale też i tej miłości, która zbliża nas do ludzi, pozwala wybaczać, tolerować i rozumieć drugiego człowieka. No i nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o miłości fundamentalnej, o miłości do przyrody!
Żeby nie było, że nie dopełniłem formalności - lis sfotografowany na początku mijającego roku - okolice Kaborna. Elementy graficzne narysowałem w Gimpie.:)
sobota, 20 grudnia 2014
parcie na szkło!
Według prognoz dzisiejsza sobota miała być deszczowa. Była, ale trafiały się momenty pochmurnego wprawdzie nieba lecz bez opadów. Nie patrząc na prognozy wybrałem się w samo serce Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej. W tak wilgotnym dniu najlepszy jest podchód. Ściółka jest cicha, patyczki i szyszki są mokre, elastyczne, nie pękają i nie strzelają pod butami. Niestety wiał silny, momentami bardzo silny wiatr. Zwierzyna tego bardzo nie lubi, jest zalękniona, niewiele słyszy. W efekcie nie przemieszcza się, trzeba jej szukać w ostojach, w zakamarkach lasu, gdzie ukryta w gąszczu czeka na zmianę pogody. Ponieważ znam takie miejsca w Puszczy, udałem się niemal jak po sznurku. Spotkań miałem wiele, ale dziś opowiem o jednym, szczególnym. Szedłem głęboko w lesie, borem sosnowo-świerkowym, na terenie którego rosło tu i ówdzie sporo młodych świerczków i grabów. Jelenie wprawdzie w taką pogodę wolą drągowinę, ale przy tej ilości naturalnych schowków, potrafią również pozostać w starodrzewiu poprzerastanym młodymi drzewkami czy krzewiną. Prawdopodobieństwo znalezienia ich w tym miejscu podyktowane było również zróżnicowaną okolicą. W pobliżu polana, młodniki oraz zabagniony las liściasty. Jelenie zwykle wybierają granice kilku biotopów, kilku różnych środowisk. Zapewnia im to możliwość szybkiej ucieczki, oraz łatwy dostęp do karmy i nie chodzi mi tu o przeznaczenie :) Szedłem zgodnie z najlepszą sztuką podchodu. Stąpałem na ugiętych nogach, arytmicznie, krawędziując na wszelki wypadek lub z nawyku, bo dzisiejszy cichy podszyt nie wymagał tego zupełnie. Pokonywałem czwarty, może piąty kilometr ciemnego, pochmurnego i wilgotnego lasu. Było mi niezwykle dobrze, bo taka pogoda jest gwarancją, że jestem naprawdę sam w lesie. Nie ma spacerowiczów, turystyka leśna w złą pogodę niemal nie występuje. Wiatr gwizdał w koronach sosen mrucząc jakieś ponure intro godne horroru, ale ja tego tak nie widzę i nie słyszę. W lesie jest zawsze pięknie, cudownie różnorodnie. Nie zmienia to faktu, że w momencie, w którym wściekły wiatr rozgonił na moment chmury i ukazało się słońce, uśmiechnąłem się. Radość wynikała głównie z powodów technicznych, bowiem tak pochmurny dzień w lesie wybitnie nie sprzyja udanej fotografii. Niestety ta chwila trwała krótko, a ja właśnie podszedłem młodziutką, jednoroczną łańkę. Stała jak wmurowana, ponieważ nijak nie mogła mnie zidentyfikować czy sklasyfikować. Robiłem jej zdjęcia w nieskończoność. A to ucho w jedną stronę, a to w drugą, obrót głowy, język z lewej, język z prawej. Cudowna sesja. Mam obiektyw o bardzo wąskim kącie widzenia co jest typowe dla szkieł o sporej ogniskowej. Nie widziałem w wizjerze co dzieje się wokół cielaka, tak byłem nim/nią zaaferowany. Nagle w kadrze zaczynają pojawiać się inne zwierzęta. Najpierw mama, która bezceremonialnie weszła w kadr i już. Po chwili kolejny cielak, tym razem jelonek. Otrzymałem niespodziewaną rewię tej uroczej rodzinki. Ta sytuacja bardzo mnie rozbawiła i jednocześnie dała wiele satysfkacji w wietrzno-deszczowy, ciemnawy przecież dzień. W zasadzie nie robiąc nic, nie kręcąc obiektywem, zrobiłem zdjęcia akcji. Tym razem to zwierzęta wykazały parcie na szkło, same weszły w kadr! Zauważycie to po układzie drzew w kadrach, wszystkie zdjęcia są z jednego ustawienia. To się prawie nie zdarza :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)