Wciąż chyrcham, w zasadzie nie powinienem był jeszcze wychodzić z domu, ale też nie wyobrażałem sobie, że go nie opuszczę. Musiałem! Leczenie psychiatryczne jest droższe niż antybiotyk na grypę! Program był prosty - robię objazd i już. Nie mogłem chodzić, bo pewnie dobiłbym się ostatecznie, ale pojeździć mogłem.
Nie wiedziałem co mnie czeka i na jak długo wystarczy mi sił, więc pierwsze zdjęcia zrobiłem już przed domem, zanim wyruszyłem w teren.
Wiecie, gdyby nic miało nie wyjść z wyprawy, to sikory jakby co, już miałem ;)
Szczęśliwie udało się opuścić miasto, więc nie nudzę sikorami, ale te dwie foty, chyba nie są jeszcze przesadą.
Pogoda w 97% była do chrzanu i rzecz raczej polegała na tym, żeby znaleźć się w odpowiednim momencie i w odpowiednim miejscu. Nie znalazłem się!
Mimo tego, moja Warmia niezmiennie mnie zachwyca i każda jej odsłona wydaje się atrakcyjna.
Może gdybym zastał to miejsce z jakimś prześwitem ... ale czy warto czegoś żałować - Warmia ma też takie oblicze!
To fragment domu w Skajbotach - magicznej wsi owianej wieloma tajemnicami.
Znam miłośników różnych teorii, którzy twierdzą, że nazwa wsi pochodzi od statku kosmicznego - SKY - niebo i BOAT - statek. Skyboat - Skajboty.
Może, może ... hunołs?
Wieś znana jest ze szczególnie dużej ilości znalezisk o stricte kosmicznej proweniencji.
Podobno też miłośnicy UFO z całej Europy zjeżdżają się tu przeżywać swoje przygody, poszukiwania itp. ekscytacje.
Ja nie szukałem kawałków tytanu i meteorytów, którymi podobno skajbodzkie pola są nafaszerowane jak kaczka kaszą, ale znalazłem ślad polskości tych ziem.
Dla mnie to też kosmos!
Za 3 tygodnie na tym rozlewisku będą dziesiątki żurawi! Nieco później zjawią się też pozostałe gatunki, nie tylko wodnego ptactwa. Będzie para błotniaków, będą tu zalatywały bieliki i wiele, wiele innych. A ja będę powracał w tę okolicę jeszcze wielokrotnie.
Okoliczne pola usytuowane są na terenie starannie ukształtowanym przez lodowiec. Trzeba przyznać, że miał tu ciężką "tyrkę" i efekty tej pracy widać na każdym kroku.
Moje oko cieszy obecność remizek, których niestety szybko ubywa z naszego krajobrazu. Są bezcenne dla przeżycia wielu gatunków zwierząt.
Ostatnia biała łacha.
Momentami nie dało się przestać myśleć o wyjątkowości tych terenów, szczególnie w aspekcie relacji z kosmosem.
Spotkane sarny, nie zawracając sobie głowy, przypuszczalnie kręcącym się nad nimi UFO, spokojnie i zgodnie z gatunkowym nawykiem, penetrowały pole rzepaku.
Nie wiedzieć czemu, nagle spojrzały na mnie tak, jakby zobaczyły przynajmniej ... ufoludka! ;)
niedziela, 31 stycznia 2016
piątek, 29 stycznia 2016
Światło i dygresja.
Temat przewodni - Światło
Miejsce akcji - Puszcza Napiwodzko-Ramucka i okolice
Nie żebym narzekał na pogodę, ale brak śniegu całkowicie wyprowadza mnie z równowagi.
No ile tej zimy dostałem ... 8-9 dni?!?
To nie fair, to za mało.
Dzisiejszy słoneczny dzień nie rekompensuje strat. Przyroda też poniesie straty z tytułu wiosny w styczniu.
Tylko patrzeć jak leszczyna zacznie pączkować, bo nie wątpię, że już kwitnie. Potem jakiś spontaniczny mróz pod koniec lutego brutalnie przerwie ten marsz do zieloności. Część roślin zapłaci za falstart wysoką cenę. Konsekwencje dotyczą nie tylko danej, konkretnej rośliny.
Każde drzewo, każdy krzew jest wpięty w cały łańcuch zależności, jest jednocześnie częścią większego ekosystemu ale i sam stanowi skomplikowany system wielu zależności. Grzyby, mikro i makroorganizmy, owady, gryzonie, a często i ptaki, pozostają w ścisłych relacjach z dużym drzewem czy grupą krzewów. Choroba, obumarcie czy brak owoców takiej dużej rośliny, na trwałe zmienia relacje współzależnych organizmów i pogarsza scenariusze ich życia. Pamiętajmy, że większość przedstawicieli fauny to typowi terytorialiści. Zmiana miejsca, przeniesienie się, nie zawsze jest oczywistą możliwością, a z pewnością nie łatwą. Gdyby na nas ktoś spojrzał z kosmosu, uznałby, że strata domu np. w pożarze, to nic takiego, przecież dookoła jest tyle innych domów. A przecież to nie jest tak. Zmiana miejsca zamieszkania w lesie, wydaje się oczywista jako możliwość, bo nie znamy realiów jako obserwatorzy z "pewnej odległości". Dla rodziny np. nornic, znalezienie nowej lokalizacji to spory problem. Dotyczy to oczywiście wielu gatunków. W jednej części polany mieszka lis, w drugiej borsuk. nad nieodległą przesieką jest gniazdo myszołowa, a północna część polany jest wiecznie w cieniu. Jakąś inną enklawę zbyt często odwiedzają sójki, inną penetrują kruki. Parcele wokół starej siedziby są zajęte przez inne klany nornic czy pokrewnych gryzoni. Ten łańcuch zależności jest bardzo skomplikowany i zapewniam, że śmierć dużego drzewa, likwidacja, choroba czy obumarcie krzewów jakiejś remizki to praktycznie nierozwiązywalny problem dla jej dotychczasowych mieszkańców czy stołówkowiczów. Oczywiście przewrócone stare drzewo rozpoczyna łańcuch nowych relacji i szans dla wielu istnień, ale to już inny temat. Minie kilka lat zanim proces próchnienia stworzy kolejne szanse. Wcześniejsi mieszkańcy tej niszy, stworzenia zamieszkujące dziuple, norki w systemie korzeniowym, tworzące układy symbiotyczne i inne ... mają realny problem.
Qrcze, chyba odpłynąłem na nieplanowany temat - sory :)
Miało być o świetle! Te dygresje mnie kiedyś wykończą :)
ale ad rem - światło :)
poniedziałek, 25 stycznia 2016
Jacuś - Mały Tropiciel!
Jest takie miejsce w "mojej" Puszczy, gdzie dwa spore jeziora, niemal stykają się brzegami. To "niemal", przecięte jest ciekiem, małą rzeczką łącząca dwa akweny. I to "niemal" ma jeszcze jedną właściwość - jest zabudowane wsią o niezwykłej, tym samym, lokalizacji. Gdybym tą wieś zobaczył w jakimś filmie, uznałbym, że scenarzysta przegiął, że tak zachwycająca rzeczywistość nie ma prawa istnieć. Łajs, tak nazywa się to miejsce. Wieś założono w 1708 roku. Leży praktycznie na granicy Warmii, na historycznej granicy ziemi Galindów i Sasinów. W trakcie moich rozlicznych wędrówek wielokrotnie przejeżdżałem przez Łajs. Wiecie jak to jest, gdy mija się kolejną i kolejną wieś, z którą nic nas nie łączy. Rzuci człowiek okiem, sklasyfikuje - fajna, nie fajna i jedzie dalej. Elementem, który zaczyna w istotny sposób nas łączyć z danym miejscem, są ludzie. Po prostu i aż ludzie. I właśnie od wczoraj, nigdy już nie przejadę przez Łajs ot tak sobie, tak bezimiennie, niemal obojętnie.
Tydzień temu, na profilu Nadleśnictwa Nowe Ramuki ogłosiłem kolejne pytanie w ramach konkursu "Mały Tropiciel". Jacuś, sześciolatek z Łajsu, okazał się tropicielem wiedzy, tropicielem prawdy. Niezwykle ucieszył mnie fakt, że zgłosił się mieszkaniec jednej z "leśnych wsi" Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej. Dociekał, szukał poprawnej odpowiedzi sięgając po dostępne Mu środki i możliwości. Tak mi tym zaimponował, że zaproponowałem wspólną wyprawę do lasu i naukę rozróżniania podstawowych tropów. Bardzo mi zależy na propagowaniu przyrody wśród najmłodszych.
Po ustaleniu szczegółów wyprawy z Mamą Jacka, wybrałem się w niedzielę w odwiedziny i na wspólną wyprawę.
Przed wymarszem zaproszono mnie na kawę i ciacho własnego wypieku. Jacek, niezwykle sympatyczny mąż Kasi, zaparzył pyszną kawę, która wraz z ciastem cytrynowym, okazała się delicją dnia. Kapitalna otwartość i bezpośredniość mieszkańców domu, zaskoczyła mnie. W końcu jestem jakimś dziwakiem z miasta, który pokochał las ... czyli Ich, nie zawsze łatwą, codzienność.
Starszy syn, Damian, rozpoczął naukę w Technikum Leśnym w Białowieży. W pierwszej chwili, pomyślałem w sposób typowy dla mieszczucha - ale ma fajnie, Białowieża, Hajnówka, Puszcza i w ogóle! Po chwili dotarło do mnie, że w zasadzie w Jego życiu niewiele się zmieniło w zakresie atrakcyjności okolicy. Urodził się w sercu Puszczy i wyjechał uczyć się do serca innej Puszczy.
Z mojego punktu widzenia, historia na świetną książkę, chociaż wiem, że dokładam do tych obserwacji wiele naiwnego romantyzmu, którego często po prostu nie ma. Ale na tym polega postrzeganie z różnych punktów odniesienia.
To jest właśnie moment, w którym przypomina mi się historia, gdy zabrałem na stopa pewną babuleńkę. Gdy chciała wysiąść, pokazała mi swoją chałupkę pod lasem. Mówię do Niej - pięknie Pani mieszka!
Ona, bez chwili zastanowienia odpowiedziała - latem, synku, latem ...
Wiedziałem co dla Niej musi oznaczać zima w takim miejscu.
Cała romantyczna otoczka wokół takich miejsc, mija wraz latem, ale ludzie miasta, będą zawsze widzieć przeważnie tą literacką stronę odludzia.
W międzyczasie do moich Gospodarzy, przyjechali przyjaciele z Krakowa.
Wybraliśmy się na wspólną wyprawę. Jacuś, zyskał kumpla, równolatka i kompana do niekończących się zimowych wygłupów. Ich zabawa okazała się niezwykle wdzięcznym tematem fotograficznym.
Muszę jednak podkreślić, że ile razy zechciałem coś omówić, pokazać, wytłumaczyć, chłopcy zamieniali się w słuch. Gdy klęknąłem by opisać trop dzika, Jacuś klęknął obok mnie i naprawdę skoncentrowany słuchał.
Córka krakowskiej przyjaciółki Kasi, miała trzy latka. Jak Ona wytrzymała trzygodzinny spacer i wygłupy ... nigdy nie pojmę! :)
To, że sześciolatkowie są niezniszczalni, było pewne, a obserwowanie Ich, jedynie utwierdzało mnie w tym przekonaniu.
Zobaczcie kilka kadrów z tego niezwykle sympatycznego spaceru.
Unikalności spotkania, doszukuję się w zaskakującej otwartości Kasi, mamy Jacka, która miała odwagę zaprosić nieznajomego "dziwaka" na wspólną wyprawę ;)
Tu, w przydomowym ogrodzie, Jacuś ze swoim dziełem-rzeźbą. W tym momencie jeszcze słabo Go znałem, ale przyznacie, że te oczy zapowiadają niezłą "rozróbę" :)))
W lesie, niemal każda okazja została wykorzystana dla zabawy.
W końcu po co ma się starszego brata? Damian zrobił to jak należy. Reklamacji nie było! :)))
Każde drzewo, górka, zaspa ... wszystko było oazą niekończących się możliwości do szalonej zabawy.
Pierwszy założony cel został osiągnięty. Dotarliśmy do malowniczej, wprost bajecznej polany śródleśnej, pociętej w każdą stronę tropami i śladami zwierząt.
Kasia co chwila "reperowała" Jacusia. Tony wydobywanego zza kołnierza śniegu i poprawianie rozwichrzonych warstw ubrań, wymagało matczynej obecności.
Gdyby ktoś dziś chciał nakręcić kolejny odcinek "Kevin sam w domu", mam idealnego kandydata! :)
Sekundę po "serwisie" Jacuś z niezmiennym wdziękiem, powtórnie i powtórnie lądował w śniegu.
Zaraźliwy uśmiech Jacka ani przez sekundę nie znikał z twarzy :)))
Kiedy zbliżaliśmy się do kolejnego celu - Głęboczka, czyli ukrytego w lesie jeziorka, wydawało się, że dzieciaki mają serdecznie dość.
Jakież to było mylne :)))
Najmłodsza przyszłość Krakowa zaległa wprawdzie na lodzie, ale ...
... tylko na chwilkę, by zerwać się i konsekwentnie rajcować ile sił w nóżkach. Sprawdzanie smaku warmińskiego śniegu, bardzo przypadło Jej do gustu.
W tym samym czasie w chłopaków wstąpiły trzecie siły! To już chyba rycerze Jedi!
Damian na wszelki wypadek przygotował klasyczną broń i czekał aż cel sam się ujawni.
No i się ujawnił! :)))
Potem już było tylko gorzej! :))) Zgodnie z dewizą Hitchcocka, film zaczął się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rosło!
Dobrze, że Damian był z nami, bo momentami trzeba było dyscyplinę wprowadzać twardą ręką :)
Droga powrotna, jak sądziłem, miała przebiegać w "wyczerpanej atmosferze".
Koń by tego nie wytrzymał, ale ...
... myliłem się! Na Jacusiu można było polegać do ostatniego spacerowego kroku! :)))
Niezwykle miła, nowa i fajna znajomość. Wierzę, że w Jacusiu obudziła się pasja "Małego Tropiciela". Mam też nadzieję skorzystać z zaproszenia Kasi i Jacka i jeszcze kiedyś spotkać się z Nimi w tym wyjątkowym miejscu na Ziemi.
Puszcza ma wiele twarzy, różne są jej oblicza. Poznawanie jej mieszkańców ... wszystkich mieszkańców, jest niezwykle wciągające. :)
Tydzień temu, na profilu Nadleśnictwa Nowe Ramuki ogłosiłem kolejne pytanie w ramach konkursu "Mały Tropiciel". Jacuś, sześciolatek z Łajsu, okazał się tropicielem wiedzy, tropicielem prawdy. Niezwykle ucieszył mnie fakt, że zgłosił się mieszkaniec jednej z "leśnych wsi" Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej. Dociekał, szukał poprawnej odpowiedzi sięgając po dostępne Mu środki i możliwości. Tak mi tym zaimponował, że zaproponowałem wspólną wyprawę do lasu i naukę rozróżniania podstawowych tropów. Bardzo mi zależy na propagowaniu przyrody wśród najmłodszych.
Po ustaleniu szczegółów wyprawy z Mamą Jacka, wybrałem się w niedzielę w odwiedziny i na wspólną wyprawę.
Przed wymarszem zaproszono mnie na kawę i ciacho własnego wypieku. Jacek, niezwykle sympatyczny mąż Kasi, zaparzył pyszną kawę, która wraz z ciastem cytrynowym, okazała się delicją dnia. Kapitalna otwartość i bezpośredniość mieszkańców domu, zaskoczyła mnie. W końcu jestem jakimś dziwakiem z miasta, który pokochał las ... czyli Ich, nie zawsze łatwą, codzienność.
Starszy syn, Damian, rozpoczął naukę w Technikum Leśnym w Białowieży. W pierwszej chwili, pomyślałem w sposób typowy dla mieszczucha - ale ma fajnie, Białowieża, Hajnówka, Puszcza i w ogóle! Po chwili dotarło do mnie, że w zasadzie w Jego życiu niewiele się zmieniło w zakresie atrakcyjności okolicy. Urodził się w sercu Puszczy i wyjechał uczyć się do serca innej Puszczy.
Z mojego punktu widzenia, historia na świetną książkę, chociaż wiem, że dokładam do tych obserwacji wiele naiwnego romantyzmu, którego często po prostu nie ma. Ale na tym polega postrzeganie z różnych punktów odniesienia.
To jest właśnie moment, w którym przypomina mi się historia, gdy zabrałem na stopa pewną babuleńkę. Gdy chciała wysiąść, pokazała mi swoją chałupkę pod lasem. Mówię do Niej - pięknie Pani mieszka!
Ona, bez chwili zastanowienia odpowiedziała - latem, synku, latem ...
Wiedziałem co dla Niej musi oznaczać zima w takim miejscu.
Cała romantyczna otoczka wokół takich miejsc, mija wraz latem, ale ludzie miasta, będą zawsze widzieć przeważnie tą literacką stronę odludzia.
W międzyczasie do moich Gospodarzy, przyjechali przyjaciele z Krakowa.
Wybraliśmy się na wspólną wyprawę. Jacuś, zyskał kumpla, równolatka i kompana do niekończących się zimowych wygłupów. Ich zabawa okazała się niezwykle wdzięcznym tematem fotograficznym.
Muszę jednak podkreślić, że ile razy zechciałem coś omówić, pokazać, wytłumaczyć, chłopcy zamieniali się w słuch. Gdy klęknąłem by opisać trop dzika, Jacuś klęknął obok mnie i naprawdę skoncentrowany słuchał.
Córka krakowskiej przyjaciółki Kasi, miała trzy latka. Jak Ona wytrzymała trzygodzinny spacer i wygłupy ... nigdy nie pojmę! :)
To, że sześciolatkowie są niezniszczalni, było pewne, a obserwowanie Ich, jedynie utwierdzało mnie w tym przekonaniu.
Zobaczcie kilka kadrów z tego niezwykle sympatycznego spaceru.
Unikalności spotkania, doszukuję się w zaskakującej otwartości Kasi, mamy Jacka, która miała odwagę zaprosić nieznajomego "dziwaka" na wspólną wyprawę ;)
Tu, w przydomowym ogrodzie, Jacuś ze swoim dziełem-rzeźbą. W tym momencie jeszcze słabo Go znałem, ale przyznacie, że te oczy zapowiadają niezłą "rozróbę" :)))
W lesie, niemal każda okazja została wykorzystana dla zabawy.
W końcu po co ma się starszego brata? Damian zrobił to jak należy. Reklamacji nie było! :)))
Każde drzewo, górka, zaspa ... wszystko było oazą niekończących się możliwości do szalonej zabawy.
Pierwszy założony cel został osiągnięty. Dotarliśmy do malowniczej, wprost bajecznej polany śródleśnej, pociętej w każdą stronę tropami i śladami zwierząt.
Kasia co chwila "reperowała" Jacusia. Tony wydobywanego zza kołnierza śniegu i poprawianie rozwichrzonych warstw ubrań, wymagało matczynej obecności.
Gdyby ktoś dziś chciał nakręcić kolejny odcinek "Kevin sam w domu", mam idealnego kandydata! :)
Sekundę po "serwisie" Jacuś z niezmiennym wdziękiem, powtórnie i powtórnie lądował w śniegu.
Kiedy zbliżaliśmy się do kolejnego celu - Głęboczka, czyli ukrytego w lesie jeziorka, wydawało się, że dzieciaki mają serdecznie dość.
Jakież to było mylne :)))
Najmłodsza przyszłość Krakowa zaległa wprawdzie na lodzie, ale ...
... tylko na chwilkę, by zerwać się i konsekwentnie rajcować ile sił w nóżkach. Sprawdzanie smaku warmińskiego śniegu, bardzo przypadło Jej do gustu.
W tym samym czasie w chłopaków wstąpiły trzecie siły! To już chyba rycerze Jedi!
Damian na wszelki wypadek przygotował klasyczną broń i czekał aż cel sam się ujawni.
No i się ujawnił! :)))
Potem już było tylko gorzej! :))) Zgodnie z dewizą Hitchcocka, film zaczął się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rosło!
Dobrze, że Damian był z nami, bo momentami trzeba było dyscyplinę wprowadzać twardą ręką :)
Droga powrotna, jak sądziłem, miała przebiegać w "wyczerpanej atmosferze".
Koń by tego nie wytrzymał, ale ...
... myliłem się! Na Jacusiu można było polegać do ostatniego spacerowego kroku! :)))
Niezwykle miła, nowa i fajna znajomość. Wierzę, że w Jacusiu obudziła się pasja "Małego Tropiciela". Mam też nadzieję skorzystać z zaproszenia Kasi i Jacka i jeszcze kiedyś spotkać się z Nimi w tym wyjątkowym miejscu na Ziemi.
Puszcza ma wiele twarzy, różne są jej oblicza. Poznawanie jej mieszkańców ... wszystkich mieszkańców, jest niezwykle wciągające. :)
sobota, 23 stycznia 2016
biegun zimna!
Wyposzczony byłem jak ta czy tamta lala, ale nie pytajcie mnie o jaką lalę chodzi. Gdy byłem mały, używało się takiego idiomu "jak talala" i już. Nie sądzę, żeby nawet wtedy, ktoś wiedział co to za lala. Rzecz w tym, że nie byłem w lesie od niedzieli! Koszmar jakiś.
Postanowiłem, że spędzę sobotę w Puszczy bez względu na pogodę.
Nie powiem, trafiłem świetnie ... minus piętnaście stopni!
Dzień zaczynał się niezwykle:
Nad ośnieżonym polem, na skutek mrozu, unosiło się coś, ale co? Nie wiem! :)
Gdy tak rano robi się zdjęcie ze światłem, mimo tego, że to tylko domniemane światło, wychodzi niemal monochromatycznie.
Dotarłem do lasu, a wciąż dominował półmrok i pozorne światło odbite od śniegu. Nie zmienia to faktu, że ISO powędrowało do 1000.
Chmarę jeleni zauważyłem niestety chwilę za późno. Już byłem obserwowany. Dlaczego? To bardzo proste - przy tej temperaturze śnieg tak potwornie skrzypi, że wiedziałem co mnie czeka. W zasadzie co mnie nie czeka, czyli nie czekała mnie możliwość podejścia zwierzęcia. I zgodnie z przypuszczeniem, gdy przytknąłem oko do wizjera, łania patrzyła już centralnie w obiektyw.
Wycofałem się, bo od tej strony na podejście nie było już szans. Kolejny krok zakończyłby to wczesnoranne spotkanie. Niestety z drugiej strony również nie udało mi się do nich dochrzęśćić, bo o podejściu mowy nie było absolutnie.
Poszedłem wgłąb lasu. Szło się bardzo ciężko. Śniegu jednak ostro dopadało. Nogi grzęzły w białym puchu. Ponowa, czyli okres zaraz po opadzie śniegu, to niezwykle wdzięczny moment. Ocena świeżości tropu staje się prostsza. Ale nic nie mogłem zrobić z hałaśliwością każdego kroku. Z daleka dostrzegłem dwa byki. Ten młodszy jest na zdjęciu. No powiedzmy, że jest, ale wierzę w Waszą spostrzegawczość.
Ten drugi czochrał porożem o konary świerku. Podjąłem beznadziejną próbę podejścia go. Efekt okazał się taki jak próba - beznadziejny!
Szkoda, bo to był piękny okaz.
Załamany "skrzypczeniem" usiadłem na skraju polany i postanowiłem czekać. Po drodze widziałem przewrócony, wyłamany pal po lizawce. Wróciłem po niego, przytachałem i zrobiłem z niego siedzisko. Było całkiem wygodne, ale od wygody nie robi się ani o drobinę cieplej. Mimo wszystko nastawiłem się na cierpliwą nasiadówkę. Rozgrzane wcześniej ciało gwałtownie stygło. Wiedziałem, że moja cierpliwość nie potrwa długo.
Coś musiało się wydarzyć i się wydarzyło ... przyleciały sikorki ... nie będę tego komentował.
Były ubogie.
Były sosnówki. To mi nieco poprawiło humor bo nie są codziennością.
I nagle to co miało wyjść ostro wyszło jak wyszło, a to co nie miało prawa wyjść ostro, wyszło bardzo ostro :) No trznadle też były.
Siedziałem ponad godzinę, a przy tej temperaturze to okazało się nie najlepszą decyzją. Wiatr strącał śnieg z drzewa pod którym siedziałem. Najgorzej, że robił to prosto za mój kołnierz!
Ruszyłem w dalszą drogę.
Daleko nie odszedłem i nagle ... no!
Przebiegła przede mną "niezbyt przebiegła" łania.
Kręciła się w tą i z powrotem.
Jej potomek również.
Las był wyjątkowo uroczy.
Na zakończenie trafił się jeszcze koziołek.
A później przeniosłem się w inną część Puszczy. Ku mojemu zdziwieniu, około 30 kilometrów dalej było tylko -8 stopni! Wcześniej trafiłem na jakiś cholerny biegun zimna!
To zdjęcie dedykuję wyłącznie spostrzegawczym :)))
Postanowiłem, że spędzę sobotę w Puszczy bez względu na pogodę.
Nie powiem, trafiłem świetnie ... minus piętnaście stopni!
Dzień zaczynał się niezwykle:
Nad ośnieżonym polem, na skutek mrozu, unosiło się coś, ale co? Nie wiem! :)
Gdy tak rano robi się zdjęcie ze światłem, mimo tego, że to tylko domniemane światło, wychodzi niemal monochromatycznie.
Dotarłem do lasu, a wciąż dominował półmrok i pozorne światło odbite od śniegu. Nie zmienia to faktu, że ISO powędrowało do 1000.
Chmarę jeleni zauważyłem niestety chwilę za późno. Już byłem obserwowany. Dlaczego? To bardzo proste - przy tej temperaturze śnieg tak potwornie skrzypi, że wiedziałem co mnie czeka. W zasadzie co mnie nie czeka, czyli nie czekała mnie możliwość podejścia zwierzęcia. I zgodnie z przypuszczeniem, gdy przytknąłem oko do wizjera, łania patrzyła już centralnie w obiektyw.
Wycofałem się, bo od tej strony na podejście nie było już szans. Kolejny krok zakończyłby to wczesnoranne spotkanie. Niestety z drugiej strony również nie udało mi się do nich dochrzęśćić, bo o podejściu mowy nie było absolutnie.
Poszedłem wgłąb lasu. Szło się bardzo ciężko. Śniegu jednak ostro dopadało. Nogi grzęzły w białym puchu. Ponowa, czyli okres zaraz po opadzie śniegu, to niezwykle wdzięczny moment. Ocena świeżości tropu staje się prostsza. Ale nic nie mogłem zrobić z hałaśliwością każdego kroku. Z daleka dostrzegłem dwa byki. Ten młodszy jest na zdjęciu. No powiedzmy, że jest, ale wierzę w Waszą spostrzegawczość.
Ten drugi czochrał porożem o konary świerku. Podjąłem beznadziejną próbę podejścia go. Efekt okazał się taki jak próba - beznadziejny!
Szkoda, bo to był piękny okaz.
Załamany "skrzypczeniem" usiadłem na skraju polany i postanowiłem czekać. Po drodze widziałem przewrócony, wyłamany pal po lizawce. Wróciłem po niego, przytachałem i zrobiłem z niego siedzisko. Było całkiem wygodne, ale od wygody nie robi się ani o drobinę cieplej. Mimo wszystko nastawiłem się na cierpliwą nasiadówkę. Rozgrzane wcześniej ciało gwałtownie stygło. Wiedziałem, że moja cierpliwość nie potrwa długo.
Coś musiało się wydarzyć i się wydarzyło ... przyleciały sikorki ... nie będę tego komentował.
Były ubogie.
Były sosnówki. To mi nieco poprawiło humor bo nie są codziennością.
I nagle to co miało wyjść ostro wyszło jak wyszło, a to co nie miało prawa wyjść ostro, wyszło bardzo ostro :) No trznadle też były.
Siedziałem ponad godzinę, a przy tej temperaturze to okazało się nie najlepszą decyzją. Wiatr strącał śnieg z drzewa pod którym siedziałem. Najgorzej, że robił to prosto za mój kołnierz!
Ruszyłem w dalszą drogę.
Daleko nie odszedłem i nagle ... no!
Przebiegła przede mną "niezbyt przebiegła" łania.
Kręciła się w tą i z powrotem.
Jej potomek również.
Las był wyjątkowo uroczy.
Na zakończenie trafił się jeszcze koziołek.
A później przeniosłem się w inną część Puszczy. Ku mojemu zdziwieniu, około 30 kilometrów dalej było tylko -8 stopni! Wcześniej trafiłem na jakiś cholerny biegun zimna!
To zdjęcie dedykuję wyłącznie spostrzegawczym :)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)