Tydzień temu, na profilu Nadleśnictwa Nowe Ramuki ogłosiłem kolejne pytanie w ramach konkursu "Mały Tropiciel". Jacuś, sześciolatek z Łajsu, okazał się tropicielem wiedzy, tropicielem prawdy. Niezwykle ucieszył mnie fakt, że zgłosił się mieszkaniec jednej z "leśnych wsi" Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej. Dociekał, szukał poprawnej odpowiedzi sięgając po dostępne Mu środki i możliwości. Tak mi tym zaimponował, że zaproponowałem wspólną wyprawę do lasu i naukę rozróżniania podstawowych tropów. Bardzo mi zależy na propagowaniu przyrody wśród najmłodszych.
Po ustaleniu szczegółów wyprawy z Mamą Jacka, wybrałem się w niedzielę w odwiedziny i na wspólną wyprawę.
Przed wymarszem zaproszono mnie na kawę i ciacho własnego wypieku. Jacek, niezwykle sympatyczny mąż Kasi, zaparzył pyszną kawę, która wraz z ciastem cytrynowym, okazała się delicją dnia. Kapitalna otwartość i bezpośredniość mieszkańców domu, zaskoczyła mnie. W końcu jestem jakimś dziwakiem z miasta, który pokochał las ... czyli Ich, nie zawsze łatwą, codzienność.
Starszy syn, Damian, rozpoczął naukę w Technikum Leśnym w Białowieży. W pierwszej chwili, pomyślałem w sposób typowy dla mieszczucha - ale ma fajnie, Białowieża, Hajnówka, Puszcza i w ogóle! Po chwili dotarło do mnie, że w zasadzie w Jego życiu niewiele się zmieniło w zakresie atrakcyjności okolicy. Urodził się w sercu Puszczy i wyjechał uczyć się do serca innej Puszczy.
Z mojego punktu widzenia, historia na świetną książkę, chociaż wiem, że dokładam do tych obserwacji wiele naiwnego romantyzmu, którego często po prostu nie ma. Ale na tym polega postrzeganie z różnych punktów odniesienia.
To jest właśnie moment, w którym przypomina mi się historia, gdy zabrałem na stopa pewną babuleńkę. Gdy chciała wysiąść, pokazała mi swoją chałupkę pod lasem. Mówię do Niej - pięknie Pani mieszka!
Ona, bez chwili zastanowienia odpowiedziała - latem, synku, latem ...
Wiedziałem co dla Niej musi oznaczać zima w takim miejscu.
Cała romantyczna otoczka wokół takich miejsc, mija wraz latem, ale ludzie miasta, będą zawsze widzieć przeważnie tą literacką stronę odludzia.
W międzyczasie do moich Gospodarzy, przyjechali przyjaciele z Krakowa.
Wybraliśmy się na wspólną wyprawę. Jacuś, zyskał kumpla, równolatka i kompana do niekończących się zimowych wygłupów. Ich zabawa okazała się niezwykle wdzięcznym tematem fotograficznym.
Muszę jednak podkreślić, że ile razy zechciałem coś omówić, pokazać, wytłumaczyć, chłopcy zamieniali się w słuch. Gdy klęknąłem by opisać trop dzika, Jacuś klęknął obok mnie i naprawdę skoncentrowany słuchał.
Córka krakowskiej przyjaciółki Kasi, miała trzy latka. Jak Ona wytrzymała trzygodzinny spacer i wygłupy ... nigdy nie pojmę! :)
To, że sześciolatkowie są niezniszczalni, było pewne, a obserwowanie Ich, jedynie utwierdzało mnie w tym przekonaniu.
Zobaczcie kilka kadrów z tego niezwykle sympatycznego spaceru.
Unikalności spotkania, doszukuję się w zaskakującej otwartości Kasi, mamy Jacka, która miała odwagę zaprosić nieznajomego "dziwaka" na wspólną wyprawę ;)
Tu, w przydomowym ogrodzie, Jacuś ze swoim dziełem-rzeźbą. W tym momencie jeszcze słabo Go znałem, ale przyznacie, że te oczy zapowiadają niezłą "rozróbę" :)))
W lesie, niemal każda okazja została wykorzystana dla zabawy.
W końcu po co ma się starszego brata? Damian zrobił to jak należy. Reklamacji nie było! :)))
Każde drzewo, górka, zaspa ... wszystko było oazą niekończących się możliwości do szalonej zabawy.
Pierwszy założony cel został osiągnięty. Dotarliśmy do malowniczej, wprost bajecznej polany śródleśnej, pociętej w każdą stronę tropami i śladami zwierząt.
Kasia co chwila "reperowała" Jacusia. Tony wydobywanego zza kołnierza śniegu i poprawianie rozwichrzonych warstw ubrań, wymagało matczynej obecności.
Gdyby ktoś dziś chciał nakręcić kolejny odcinek "Kevin sam w domu", mam idealnego kandydata! :)
Sekundę po "serwisie" Jacuś z niezmiennym wdziękiem, powtórnie i powtórnie lądował w śniegu.
Kiedy zbliżaliśmy się do kolejnego celu - Głęboczka, czyli ukrytego w lesie jeziorka, wydawało się, że dzieciaki mają serdecznie dość.
Jakież to było mylne :)))
Najmłodsza przyszłość Krakowa zaległa wprawdzie na lodzie, ale ...
... tylko na chwilkę, by zerwać się i konsekwentnie rajcować ile sił w nóżkach. Sprawdzanie smaku warmińskiego śniegu, bardzo przypadło Jej do gustu.
W tym samym czasie w chłopaków wstąpiły trzecie siły! To już chyba rycerze Jedi!
Damian na wszelki wypadek przygotował klasyczną broń i czekał aż cel sam się ujawni.
No i się ujawnił! :)))
Potem już było tylko gorzej! :))) Zgodnie z dewizą Hitchcocka, film zaczął się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rosło!
Dobrze, że Damian był z nami, bo momentami trzeba było dyscyplinę wprowadzać twardą ręką :)
Droga powrotna, jak sądziłem, miała przebiegać w "wyczerpanej atmosferze".
Koń by tego nie wytrzymał, ale ...
... myliłem się! Na Jacusiu można było polegać do ostatniego spacerowego kroku! :)))
Niezwykle miła, nowa i fajna znajomość. Wierzę, że w Jacusiu obudziła się pasja "Małego Tropiciela". Mam też nadzieję skorzystać z zaproszenia Kasi i Jacka i jeszcze kiedyś spotkać się z Nimi w tym wyjątkowym miejscu na Ziemi.
Puszcza ma wiele twarzy, różne są jej oblicza. Poznawanie jej mieszkańców ... wszystkich mieszkańców, jest niezwykle wciągające. :)
Ależ miałeś fajne spotkanie Ludzie i wogóle nie rozumiem Twojego zdziwienia zaproszeniem. Jeśli ktoś raz przeczyta jeden post z Twojego bloga na bank ma pewność, że zaproszenie Cię do domu może zakonczyć się tylko super zabawą.
OdpowiedzUsuńBeatko, na Ciebie zawsze mogę liczyć - dziękuję :)
UsuńNo wiesz, z zaufaniem jest różnie, ale to fantastyczni ludzie, więc musiało być fajne :)
Możesz, ale tylko pod warunkiem, że przeczytasz mój komentarz pod postem "Krogulec, paszkot i oranżada" i sie zastosujesz
UsuńO CHOLERA, COŚ PRZEGAPIŁEM ?!?! LECĘ!!! :)
UsuńSuper wyprawa, ekstra rzecz :) Szkoda że nie dane mi było ... tylko czy ja bym dał radę ;)
OdpowiedzUsuńPiotr, bardzo żałuję, że Ciebie nie było, ale gdybyś pękł, to chłopcy pewnie jeszcze by Cię na konarach do wsi przyciągnęli :)))))
UsuńHah!
OdpowiedzUsuńTylko, ze tą babuleńkę to ja wiozłem zza Giław do Olsztyna, a potem wszystkim z przejęciem opowiadałem. Tobie widzę również. Dodam jeszcze, że pomiędzy moim zdaniem a odpowiedzią babuleńki była ciut za długa przerwa, w której na babulinowej twarzy drgały różne mięśnie. Widać nie chciała mi dać byle jakiej odpowiedzi... :)
nie Irku, pomijając fakt, że nie widzieliśmy się grubo ponad 20 lat, a moja historia ma lat 7-8, nigdy nie opowiadałeś mi o takim spotkaniu. Najwyraźniej mamy jakieś podobne wspomnienie. Nigdy, ale to przenigdy nie opowiadam cudzych historii jako własnych. Byłby to blamaż i poruta! Moja historia wydarzyła się w zupełnie innej okolicy. Lekko niesmaczna sugestia, ale znamy się długo, więc nic do bani ;)
UsuńGościu co mi pomagał na Łabunach wyrywać zielsko w które uciekł i się wplątał mój ogromny szczupak, za kilka lat opowiadał tą historię w grupie, w której byłem i słuchałem. Jednak historia się różniła tym, że to szczupak jemu wziął, a ktoś mu wyrywał tony zielska :)))
UsuńAle historia o baulinie z Giław ma około 25 lat, więc już ją może opowiadać (jako swoją -z przysięgami) 10000 osób, bo ona się przypomina często gdy się widzi śliczne miejsce do zamieszkania za maistem :)
Łajs - tam wychowały się moje dzieci. Z lasem za płotem, z kilkoma jeziorami w pobliżu (bo jeszcze Czerwonki)... Bawiliśmy się w tropicieli przyrody i ta miłość do natury, mam nadzieję, w nich żyje.
OdpowiedzUsuńPani Ewo, Pani jest z Łajsu?!?
UsuńNie, niestety. Teściowie mają tam dom i, dopóki dzieci nie chodziły do szkoły, mieszkaliśmy tam od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Wtedy to była całkiem inna wieś... Potem rdzenni mieszkańcy wyjechali i teraz są tylko przyjezdni, najczęściej w nowobogackich "chałupach". Nie ma klimatu, zrobiło się letnisko z hałaśliwymi turystami...
Usuńtaka rzeczywistość, choć nieco rdzennych pozostało. Ale nie ma prawie rodziny, w której ktoś nie wyjechał za granicę - fakt.
UsuńŚwietna wyprawa! W każdym z nas siedzi taki Jacuś-ADHD-Tropiciel, tylko siły już nie te. Też byłam w Łajsie kilka lat temu i nawet pływałam w tym wyższym jeziorze. Piękne miejsce.
OdpowiedzUsuńwyjątkowe:) A Jacusia w sobie trzeba pielęgnować - warto :)
UsuńAz musialam zajrzec do googla gdzie ten Lajs jest...musi tam byc niezwykle, rzeczywiscie miedzy dwoma jeziorami..wiec ludzie pewnie tez niezwykli, Jacus wyrosnie na milosnika przyrody, jak jego brat.
OdpowiedzUsuńIle radosci w tej wycieczce, ile pozytywnej energii, z przyjemnoscia ogladalam zdjecia, i chcialam,zeby bylo ich wiecej.
Grażynko, mam ich oczywiście wielokrotnie więcej, ale wiesz ... :)
UsuńBeautiful blog!!and very nice family:))))
OdpowiedzUsuńLove that header:)))
OdpowiedzUsuńCan you read this in polish??? :) This is story about familly which live in deep, deep forest in small village - Lajs. I met them first time and went for long walk. I took some pictures and wrote about childrens, especially about Jacuś - this boy in red jacked.
UsuńSuper wyprawa i ta idea, ale wiesz, nie podoba mi się ta uwaga o dyscyplinie i twardej ręce. Polska to kraj gdzie dzieci płaczą, mimo że "twarda ręka" jest już zakazana. Rozumiem, że żartowałeś, ale jeśli szanujesz naprawdę dzieci, lepiej tak nie pisać. Od takich żartów ludzie czują się bardziej pewni kiedy chcą uderzyć dziecko.
OdpowiedzUsuńmasz rację, ale mam nadzieję, że na zdjęciu widać dwóch rozbawionych braci i tak naprawdę każdy rozumie, że to zabawa, a nie kara. Jestem też pewny, że prymitywy karcące dzieci fizycznie, nie wchodzą na blogi i ich nie czytają. Nie tyle jest problemem co mówimy, a raczej w jaki sposób i w jakim towarzystwie. :)
UsuńPodziwiam! Kiedyś zabrałem na wycieczkę zbieraninę dzieci znajomych. Po godzinie byłem wykończony, a w głowie kiełkowała mi myśl o zbiorowym dzieciobójstwie:)
OdpowiedzUsuńWojtek! przecież jesteś zawodowym edukatorem! Edukator ...że też ja nic nie mogę nazwać jakoś normalnie :)Wykładowcą, nauczycielem znaczy. W twoich żyłach płynie pełna gotowość do przekazywania wiedzy, więc następnym razem zabieram Ciebie i nie chcę słuchać wykrętów i kombinacji, bo repertuar powodów niewyjścia masz, przynajmniej u mnie, wyczerpany :)
Usuń