sobota, 12 października 2019

Ciąg dalszy o rykowisku.

Byk którego widzicie poniżej, kosztował mnie kilkanaście kilometrów podchodu. To była końcówka rykowiska. Po pokonaniu kilku zaledwie kilometrów usłyszałem w głębokiej oddali dwa porykiwania. Uznałem, że podążanie za nimi nie ma sensu gdy dotarł do mnie ryk osobnika, do którego miałem nie więcej niż 300 metrów! To było wprawdzie 300 metrów wiecznie mokrych o świcie chaszczy ale nie odstąpiłem.
Tak zaczęła się moja nierówna walka gołego tyłka z batem czyli kilkunastokilometrowa pogoń za stadem prowadzonym przez tęgą cwaniarę.
Kluczyła, zawijała koła, gubiła mnie jak Bridget Jones myśli.
Nie mam pojęcia skąd to moje zawzięcie ale prawdopodobnie dlatego, że od razu go zobaczyłem jednak nie całego, a ciekawość prowadziła mnie do piekła niekończącego się podchodu.



Niemal codziennie na godzinę przed świtem sprawdzałem czy ktoś się nie zasadza na tego byka.
Tym bardziej, że jest na obszarze pozostającym pod jurysdykcją myśliwego, który z etyką nie ma niczego wspólnego, a jest łowczym tego koła! Wsławił się wysypywaniem na nęciskach na granicy rezerwatu ton spleśniałego chleba ... w workach foliowych!
Idiota to komplement.

Na tym terenie miałem sposobność obserwacji zalotów młodego byczka.

 Napięcie i chuć w zmaterializowanej postaci.


Sprężystość to jego drugie imię.


Gdy radykalnie zmieniłem teren obserwacji, trafiłem w środek drągowiny zawierającej byka w całkowitych jeszcze ciemnościach.
Tak powstało moje najulubieńsze zdjęcie września. Kwintesencja nocnych obserwacji.


Temu bykowi niewiele brakowało, a stratowałby mnie. Oczywiście niechcący. Nie wiedział, że biegnie wprost na mnie.  

Gdy już zauważył mnie, wykonał nieprawdopodobny skok!


 Nie samymi jeleniami las żyje.


 Padał deszcz, a ja uszargany położyłem się (niestety na ziemi) i ukojony dźwiękami nieoczekiwanie zasnąłem. Jak się kilka dni później okazało, cena była wysoka - zapalenie pęcherza i 10 dni na antybiotykach.


Obudził mnie łagodny dźwięk tego jegomościa.


 Wieczory spędzałem w jeszcze innym miejscu.


 Tu pokazał się osobliwy jednorożec.


Było już bardzo ciemno, ciężko było zrobić coś na ostro, a ten skubaniec wyczyniał dziwne rzeczy.
Jakby szukał górnego wiatru ...

Zdjęcia tego dziczka robiłem już w prawdziwej szarówie.


 W takich miejscach to ja mogę spać :)



Jak pisałem w I części, obecność czujnych łań wielokrotnie krzyżowała mi szyki.
W tym przypadku i tak już zapadała noc.

8 komentarzy:

  1. Dużo się działo i mogło się skończyć jeszcze gorzej. U mojego ojca drzemka nad jeziorem zakończyła się zapaleniem płuc i niestety śmiercią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem, jestem tylko że mnie nie widać :) ALe jestem :D
    Ty i twój blog jesteście sprawcami tego, że kiedy ostatnio byłam na grzybach w lesie po raz pierwszy zastanawiałam się co zrobię z koszykiem pełnym grzybów jak spotkam dzika. - hahahaha. Rozumiem, że doznałam jakiejś świadomości leśniej :D
    Pozdrawiam Cię i twój aparat bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutne, że jesteśmy jako gatunek tak wydelikaceni, że krótka drzemka powoduje takie konsekwencje. Byk by się uśmiał jeden z drugim :D Jednorożec pewnie łapał trop myśliwego, coby mu ten jeden parostek wsadzić gdzie trzeba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. daj spokój, całe szczęście, że tak jest. gdybyśmy byli jeszcze doskonalsi, już dawno nie byłoby miejsca dla innych istot na Ziemi :)

      Usuń
  4. Jakby przyszło mi kiedyś przedstawiać Cię na jakimś wernisażu powiedziałbym krótko: Krzysiek "Leśny" Mikunda to fotograf, który nie hołduje gustom ogółu, lecz raczej je kreuje ;) Zdjęcia inne niż wszystkie, a zdjęcie pod tytułem: "Duch lasu" faktycznie wygrywa. Dziękujemy i prosimy o więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mariusz, jak tylko będę miał jakiś wernisaż, zamawiam Ciebie jako prowadzącego :)

      Usuń