Miniony tydzień był bodaj jednym z najbardziej pracowitych w tym roku. Ponieważ już wcześniej wiedziałem, że tak będzie, od poniedziałku marzyłem o sobotnim wyjściu w teren. Czegoż to ja nie planowałem. Miały być jelenie, a jak nie, to jakiś drapol, a jak nie, to dziki, a jak nie ... sam nie wiedziałem co jeszcze może się wydarzyć. Wariantów miałem na pęczki. Przyroda, a las w szczególności, nie za bardzo lubią, gdy człowiek coś planuje w ich imieniu. Dziś miałem tego najlepszy dowód. Poszedłem, w technice mieszanej, zarówno na podchód jak i na zasiadkę. Przy takim wyposzczeniu, że chciałem przeżyć wszystko na raz. Po 3 kilometrach zasiadłem w kryjówce upatrzonej tydzień wcześniej. To oczywiście świerk zagałęziony po samą ziemię. Uwielbiam zaszyć się pod świerkiem. Udało się nawet nabrać kruka. Usiadł nie spodziewając się mnie, jednak aparat z jakiegoś powodu przestawił pole autofocusa. Zdjęcia nieostre. Nie muszę mówić, że czarny siedział 3 sekundy. Nie zdążyłem przestawić aparatu. Potem sójka. Przylatywała wielokrotnie, zrobiłem wiele fajnych zdjęć, ale niedawno poświęciłem im cały post. Uznałem, że na razie starczy. Nad głową krążył "myszak", też go zrobiłem, choć dzień był mglisty - zdjęcie takie sobie. Z całego dnia wybrałem jedno zdjęcie sikory ubogiej. Zrobiłem im dużo zdjęć ale to jedno, bardzo mi się podoba. Jest jak cały dzisiejszy dzień, szare, ubogie, mgliste ale kochane. Ma jakąś niepretensjonalną i nienachalną przestrzeń. Dało mi dużo radości.
W kwestii formalnej - muszę stwierdzić że ten post jest postem jednego zdjęcia nr chyba 4. A prawie monochromatyczność owego bardzo taka listopadowa
OdpowiedzUsuńłoj Pani, toć jak do tsech to na palcach lice, a dajcies Pani pokój z tymi cyferkami! ;)
Usuń:)
Usuń