Pamiętam tej drogi początek. Bezkrytyczny, bezanalityczny. Uważałem, że kocham przyrodę i ją kochałem, ale ta miłość i to co w jej obrębie brałem od przyrody, nie wiązało się z żadnym z mojej strony zobowiązaniem, a tak nie mogą powstawać trwałe związki.
Zbierałem czaszki, pióra, robiłem zdjęcia, w moim pokoju z czasów liceum powstało coś jakby małe muzeum przyrodnicze. Na ścianach były gałęzie z gniazdami, na półkach czaszki, na ścianach wypreparowane ptaki. Nie widziałem niczego złego w zakupie wypchanego gawrona. Nie umiałem wtedy zrozumieć, że nakręcam koniunkturę na kolejny preparat w sklepie.
Wędkowałem i byłem święcie przekonany, że to kolejna forma wyrażenia potrzeby bliskości z naturą.
Ale gdy człowiek idzie ścieżką, ona przynosi zmiany. Spotyka ludzi, którzy weszli na nią wcześniej. Pełnych przemyśleń, bogatszych w doświadczenia. Początkowo nie byłem w stanie odebrać ich przekazu. Myślałem, że są reprezentantami innej filozofii, że są zbyt ortodoksyjni. Z każdym jednak dniem, każdym miesiącem i rokiem, wraz z pogłębiającą się wiedzą na temat rozmaitych zależności w świecie przyrody, zmieniał się mój stosunek do pewnych racji. Wtedy przypominały mi się zdania wypowiadane przez wspomnianych ludzi. Rozumiałem, że Oni byli już na wyższym poziomie rozumowania, empatii, dobrze rozumianego człowieczeństwa. Rodziła się pokora. Jako zapalony wędkarz, w 1996 roku zostałem ambasadorem metody "złap i wypuść". Każda ryba wracała do wody. W Polsce gdy wypuszczało się rybę w tamtych latach, można było od świadków usłyszeć na swój temat różne rzeczy, zwykle bardzo niemiłe :)
Ale wypuszczanie ryb już mi nie wystarczało. Z każdym rokiem coraz gorzej czułem się na wyjazdach wędkarskich, coraz ciężej było mi przełykać mięso. Oczywiście gdy ma się taką naturę jak ja, do tego takie pochodzenie, rozstanie z mięsem nie mogło się wydarzyć z dnia na dzień. Proces trwał. Ostatecznie nadszedł moment rozstania się z wędkarstwem. W szczególnie bolesny sposób dotarło do mnie, że przez długie lata zaspokajałem swoje zawoalowane potrzebą kontaktu z przyrodą, fikcyjne potrzeby, kosztem cierpienia zwierząt.
Sześć lat temu przestałem jeść mięso ssaków. Wszelkich ssaków. Na ten moment na tyle mnie stać.
Ale droga przynosi też inne zmiany. Nie cierpię bezczynności. Odkryłem, że wyrabianie biżuterii z naturalnych surowców, przynosi mi sporą radość. To zapewne jakiś atawizm. Już tak mam, że we wszystko "wchodzę na maksa". Przepadłem.
Każdą złotówkę przeznaczam na reinwestycje. Narzędzia kosztują sporo. Zakup materiałów również.
Na tym etapie to nie jest pomysł na zarabianie. Ale satysfakcji opisać się nie da.
Szukam w lesie kości jeleni zabitych przez wilki. Najlepsze są te zwietrzałe, popękane. Mimo upływu czasu zawsze widać na nich ślady wilczych zębów. Lubię odgadywać historię, która się w danym miejscu wydarzyła. Zależy mi, by pochodziły od zwierząt, ze śmiercią których człowiek nie miał nic wspólnego. Zbieram je. W garażu mam składzik szlachetnych gatunków drewna. Śliwa, czereśnia, wiśnia. Rzemienie w 70-80 % są syntetyczne ale naturalnych również używam. Nie chcę popaść w paranoję. W końcu nikt nie hoduje trzody chlewnej dla rzemieni. To produkt pochodny, wartość dodana. Pomijając mikro skalę moich działań, jak to z rękodziełem bywa. Nie wiem co jeszcze droga przyniesie, dziś dzielę czas na wyjścia do lasu i ten spędzony w pracowni rękodzielniczej.
Chcę podzielić się z Wami efektami tej nowej pasji, którą spotkałem na swojej ścieżce.
Robię małe introligatorskie nożyki z kości.
Talizmany i amulety.
Bransolety.
W takiej "wypasionej" wersji również :)
z dodatkami.
Kamień z Puszczy robi tu dobrą robotę :)
Bransoleta na oszlifowanej na szkło kości jelenia.
Na plastrze mirabelki.
moje pierwsze pogańskie naczynko - podstawka na biżuterię :)
Aktualnie pracuję nad naszyjnikiem, coraz bardziej poznaję materiał, uczę się i podnoszę sam sobie poprzeczkę.
Czemu runy?
Lubię je, lubię czytać o ich mocy, lubię historię Europy, w tym skandynawską.
Prosta w zamyśle, dopracowane, ba dopieszczone w każdym szczególe i naturalnie piękna. Jestem pełna podziwu.
OdpowiedzUsuńdziękuję Grażynko :) Pozdrawiam Cię gorąco :)
UsuńJakbyś miał amulet na odpychanie złych wibracji, złych emocji, a może durnoty to chętnie bym nosiła i nosiła. "A po czemu panie toto?". Robisz cudeńka, bez zbytecznego przepychu, proste, ale bardzo szlachetne w wyrazie... Nie znam runów, ale znając Ciebie, nic głupiego nie umieściłeś :).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że fakt, iż jestem mięsożercą nie zmieni naszej wirtualnej przyjaźni :).
Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna
Już wiem, który zestaw runów był przytuliła :), znalazłam - Durisaz i Uruz.
UsuńKasia z Olsztyna.
och Durisaz to wybitnie ochronna runa, powstała nawet jako symbol nordyckiej tarczy :) dobry zestaw. Jak będziesz chciała Kasiu, zadzwoń 609107322 albo napisz na FB
UsuńPodziwiam jak zawsze i we wszystkim!
OdpowiedzUsuńMario, jesteś cudowna :) pozdrawiam gorąco :)
UsuńPrzepiękne! od poprzedniego razu, kiedy pokazałeś zajawkę, jestem oczarowana tymi cudownymi przedmiotami! I ciekawa jestem tego naszyjnika... i wszystkiego, co jeszcze powstanie :). Wspaniale zaprojektowane, genialnie wykonane. Proste i szlachetne zarazem. Fantastyczne!
OdpowiedzUsuńA może w kolejnych postach opowiesz trochę o runach...?
Z wrażenia zapomniałam odnieść się do tematu ścieżek... Też tak miałam, świadomość pojawiała się i rosła stopniowo, to dość naturalne. Zresztą do dzisiaj zdarza się, że coś mnie zaskakuje, uświadamiam sobie własną niewiedzę w wielu jeszcze kwestiach. Ale mięsa ssaków i ptaków nie jem od wieków :).
Usuńo, dobry pomysł, kiedyś poświęcę opowieść runom! Gratuluję niemięsności! :)
UsuńCzekam na naszyjnik!
OdpowiedzUsuńsam jestem bardzo ciekaw co mi wyjdzie :)
UsuńŚcieżka którą przeszedłeś jest wspaniała i bogata, a Ty jako wędrowiec okazałeś się mądry i pojętny. Dajesz niesamowity przykład na to jak człowiek może się przetransformować, przyznać do "błędów" i nieść uświadomienie innym. Wielkie Gratulacje i ukłon z mojej strony.
OdpowiedzUsuńMięso co prawda jem, ale za to nigdy mi nie przyszło do głowy wędkowanie. Więc chyba remis.
Twoja kolekcja wygląda nieziemsko. Zdjęcia są świetnie zrobione i powiem Ci, że znalazłoby się wielu chętnych na te wyroby jakbyś się szerzej reklamował. Rozumiem jednak prawdziwy wymiar tej sztuki i Twoje nowej rękodzielniczej pasji, sama uprawiam ją dla uprawiania nie kasy. witaj bracie w świecie rękodzielników.
Dieta w naszej rodzinie wyklarowała się podobnie.
OdpowiedzUsuńJola
Trochę mi wstyd, ale czasami jadam mięso, częściej przygotowuję dla domowników, za to mąż chodzi na ryby, ale je wypuszcza, może nawet cichaczem daje im całusa:-) może to chociaż odrobinę równoważy tę "mięsność"; pierwszy raz widzę tak oryginalne ozdoby, kojarzą mi się trochę z indiańskimi tropicielami, trochę z ludźmi gór, traperami, z surowością życia, mają w sobie jakąś tajemnicę, są po prostu piękne; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCudeńka... i zebrało się ich już sporo :) korci mnie by zamówić :D pozdrawiam Hania
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis - rewelacyjne zdjęcia. Zdecydowanie się uzbierało. Bardzo pięknie wykonane i uważam, że sam bym Coś takiego otrzymał.
OdpowiedzUsuńWróciłam do tego tekstu. "Ale gdy człowiek idzie ścieżką, ona przynosi zmiany.". Potrzebowałam tych słów. Pozdrowienia, Leśny.
OdpowiedzUsuńNiech Cię ten tekst prowadzi ... jak ścieżka :)
Usuń