sobota, 18 października 2014

Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo ...

Nie rozdziobią nas kruki
Ni wrony ani nic!
Nie rozszarpią na sztuki
Poezji wściekłe kły!

Ruszaj się, Bruno, idziemy na piwo;
Niechybnie brakuje tam nas!
Od stania w miejscu nie jeden już zginął
Nie jeden zginął już kwiat!

Nie omami nas forsa
Ni sławy pusty dźwięk!
Inną ścigamy postać:
Realnej zjawy tren!

Ruszaj się, Bruno ...


Nie zdechniemy tak szybko
Jak sobie roi śmierć!
Ziemia dla nas za płytka
Fruniemy w góry gdzieś!

Ruszaj się, Bruno ...


Dziś przytaczam tekst słynnego utworu Stachury. Nie ukrywam, że zarówno autor, jak i ten konkretny tekst należą do moich ulubionych. Ten utwór kształtował mnie w jakiś sposób, gdy byłem młodym człowiekiem. Stachura był kimś w rodzaju Guru, a ja sam, mimo upływu lat i prowadzonej działalności, mentalnie pozostałem w jakimś stopniu hipisem. Odwołuję się do tego utworu z dwóch przynajmniej powodów. Pierwszy, ponieważ dziś było wyjątkowo zimno. Uznałem, że ruch (ruszaj się Bruno ...) jest jedyną receptą na tę sytuację. Zasiadka nie wchodziła w rachubę, zresztą i tak nigdy nie usiedzę dłużej niż 20 minut. Drugi powód był taki, że stado kruków z niejasnego dla mnie powodu postanowiło krążyć nisko nad moją głową! Hola, pomyślałem, ja jeszcze żyję! Jeszcze nie zamarzłem! Ruszam się przecież! W tej sytuacji pierwsze słowa piosenki "Nie rozdziobią nas kruki ni wrony, ani nic ..." wydały mi się najbardziej odpowiednie. Od tej chwili, kolejne kilometry pokonywałem nieprzerwanie nucąc piosnkę tę:) Stachura, mój Boże, ileż to razy zatapiałem się w "Siekierezadzie czyli zimie leśnych ludzi". Ta książka stała się moją życiową inspiracją. Proste życie, blisko prawdy ... tylko las! Ech ... :) No ale a' propos lasu. Ten dziś nie darzył szczególnie. Wprawdzie siedziałem na pniaku 5 metrów od żerujących dzików, ale dzielił nas gęsty młodnik, o zdjęciach nie było mowy. Nie czuły mnie, zimny wiatr wiał prosto w twarz, a one chrumkały i kwiczały zajadając smakowicie. Liczyłem na to, że wyjdą na otwartą przestrzeń. Wówczas miałbym je 3-4 metry przed sobą. Rozmyślałem związane z tym ryzyko ataku, ale uznałem, że gdyby nawet, to przecież mnie nie zabiją, a fota byłaby świetna! :) Ale nie było mi dane, niestety. Korzyść z tego taka, że raz na jakiś czas post ma inny charakter, a nie tylko jelenie i dziki na zmianę :) Tym samym życzę miłego oglądu! Oglądu podkreślam, bo samo oglądanie to za mało ;)


Na początek jesienne cudeńka, czyli "ptaszki z waty" - raniuszki.




Spotkałem w życiu wielu filantropów, ale żeby wybudować dom dla ... drzew ?!? ;)



Ta brązowa plamko-mgiełka na samym dole, to ... rudzik! :)))





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz