Po tym weekendzie mogę powiedzieć, że największą moją radością był brak strzyżaków. Te popularnie zwane sarnie wszy, dosłownie zalazły mi w tym roku za skórę! Jestem cały pogryziony. W sobotę było tak zimno, że to okropne robactwo przestało latać. Ulga. Mogłem skupić się na zdjęciach. Sobota był rozmaita, różnorodna i wielkopowierzchniowa. To ostanie, ponieważ przerzucałem się zmiejsca na miejsce. Wszędzie coś się przytrafiało. To może dziwne, ale najwięcej radości dały mi sarny fotografowane na otwartej przestrzeni pod słońce. Sam nie pojmuję jak one dały się podejść. Na polu były tylko one i ja. Szedłem oczywiście pod silny i mroźny wiatr ale też pod słońce - byłem totalnie oświetlony. Na pierwszym zdjęciu ... ten opadający przy sarence listek ... fajne.
Potem udałem się do Napromka, do leśniczówki, ale po drodze zrobiłem eksperymentalne zdjęcie. Nie wiem czy podzielacie moje zdanie, ale coś mi się w nim podoba ...
W leśniczówce wypiłem kubek gorącej herbaty, którą podał mi Leszek. W tym mroźnym dniu, ta herba była na wagę życia! :) U Leszka zrobiłem zdjęcie danielom i sarence.
Od Leszka pojechałem ponownie w okolice Witułt, gdzie rano wyrzuciłem zanętę na drapieżniki. Po drodze popełniłem jeszcze takie fotki.
Dotarłem do lasu późnym popołudniem ale to miało sens.
To zdjęcie zostawiam na deser :)
Efekty niedzielnej wprawy pokażę we wtorek. Będzie to swoiste continuum, ponieważ po raz kolejny pojechałem do Witułt. Piękne miejsce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz