Niedziela. Dzień nadający się wybitnie do tego, by wolno chodząc po lesie, nie myśląc o niczym, zbierać grzyby. Taki właśnie miałem zamiar. Oczywiście podstawowym narzędziem grzybiarza, przynajmniej w moim przypadku, jest ... aparat fotograficzny, bo przecież wiadomo, że nigdy nie wiadomo co los/las przyniesie.
Wstałem późno, a co, czy ja komuś coś zrobiłem, że zawsze muszę się zerwać o czwartej? Nie. Skoro nie, to wstałem jak klasyczny śpioch, o 6.30.
Tzn. wstający jeszcze później nie łapią się już na moją skalę, wg. mnie umierają każdej nocy i jakimś cudem zmartwychwstają :)
Zawsze je mijam i zwykle trudno mi ich nie uwiecznić. Jest w sarnach coś kojącego, coś co poprawia mi nastrój, być może ich kruchość i lękliwość budzą odczucia na kształt opiekuńczości, uwrażliwienia. Nie wiem. Są najzwyczajniej pięknymi istotami.
Las powitał mnie tą odpoczywającą w trawach łanią. Naprawdę zrobiło mi się przykro, że przerwałem ten beztroski odpoczynek.
Tym bardziej, gdy okazało się, że nie była sama. Nie miałem najmniejszej ochoty ich podchodzić. Najciszej jak umiałem odszedłem.
Szedłem bardzo pomału, tym samym szczególnie cicho. Szedłem tak cicho, że kolejnej łani "wszedłem na grzbiet". Jeszcze kilka kroków i zderzylibyśmy się :)
Aparat był w trybie spoczynkowym, ja zaskoczony, ona zerwała się jak poparzona, więc zanim wszystko się poogarniało, zdołałem jedynie uwiecznić jej ... tyłek :)
Gdy "wystrzeliła" byliśmy ... ja wiem ... 4 metry od siebie. Przyznać jednak muszę, że gdy ją zobaczyłem za świerczkiem, byłem tak zaskoczony odległością, że na moment nieco zgłupiałem.
Ja, stara leśna wyga. :)
Grzyby grzybami, ale na wszelki wypadek zasiadłem nad pewnym babrzyskiem. Po drugiej stronie turzycowiska zauważyłem piękną kanię. Grzyb, który podany w cieście naleśnikowym ma niewielu konkurentów w smaku. Pomyślałem, że po skończonej obserwacji pójdę po nią. Na gałązkach poturbowanego przed rykowiskiem przez byki krzewu, co i rusz siadały jakieś ptaszki. (reportaż w następnej opowieści)
Postanowiłem się nieco zbliżyć do tego co zostało po krzaku. Moim oczom ukazała się ...
... kania!
Nie dacie wiary, ale zebrałem ich ponad sto! Tak się zakalapućkałem w tym zbieractwie, że straciłem kontakt ze światem. Z grzybiarskiego letargu wyrwał mnie głośny wdech lochy. To jeden z moich bardziej ulubionych dźwięków. Dziak łapczywie zaciąga wówczas powietrze nozdrzami, by zidentyfikować niepokojący go zapach. W tej sytuacji to był mój zapach :)
Wyprostowałem się. Nijak nie mogłem jej namierzyć, bo las gęsty, użytek ekologiczny, mnóstwo połamańców, paproci i krzewin. Przez myśl mi przeszło, że dobrze byłoby wiedzieć, gdzie jest, tym bardziej, że kilka metrów przede mną maszerował ten gamoń:
W każdym dziczym miocie jest taki "Gucio-gapciak" który nie trzyma się matki. To on jest najczęstszą przyczyną irytacji lochy, bo wszystkie malce już dawno przeszły, a ten dziamdziak plącze się między ludzkimi stopami.
Cóż było począć, podszedłem w jego stronę, upatrzyłem świerk na który wskoczę jakby co i kucnąwszy, rozpocząłem sesję.
Spojrzał na mnie tak, że ucieszyłem się, że jeszcze nie jest dorodnym odyńcem :))
Odchodził ciągle mnie kontrolując.
Jeszcze raz rzucił na mnie spojrzenie. Dałem mu spokój. Niech idzie spokojnie. Nie powinien się przyzwyczajać, że spotkanie z człowiekiem nie jest groźne, bo to najczęściej nie prawda.
Nooo, długo czekać nie musiałem.
Z prawej strony doszło do mnie to co miało dojść - przerażające fuknięcie. To głupi termin. Fukanie nie oddaje tego dźwięku. To coś z pogranicza głębokiego warknięcia, pomruku i charczenia w jednym. Przepiękny niskotonowy dźwięk, który działa na wyobraźnię.
Zakładałem, że tak późne warchlaki należą do młodej matki.
Gdy ją zobaczyłem, uznałem, że do najmniejszych nie należy ... :)
Ruszyła nagle spod drzewa. Zrozumiałem, że przyglądała mi się już jakiś czas. Fotograf powinien mieć dodatkową parę oczu na skroniach, pomyślałem. Byłoby znacznie lepiej :)
Na szczęście nie odważyła się na szarżę. Gdy wstaję z kolan, nawet locha musi oszacować swoje realne szanse. W dalszym ciągu byłem od niej dwa razy cięższy. No! :)
Obiegła mnie i zajęła kolejną pozycję.
Tym razem zaszła mnie z lewej strony.
Była znacznie bliżej i nasze spojrzenia się spotkały. Ale fajnie! Środek lasu, drzewa i takie spotkanie. Niemal bezpośredni kontakt! SUPER EMOCJA!
Gdzie ten gnojek?!? Miałem nadzieję, że w końcu usłyszał matkę i w końcu do niej dotarł, bo nawoływała go nieustająco.
Ruszyła!
Mimo letniej szaty, uznałem, że jest znacznie większa niż zakładałem. Zadarty ogon jednoznacznie komunikował jej nastrój. Obiegła mnie jeszcze dwa razy i odeszła. Z odległości już ok. 30 metrów dobiegały do mnie jej pomruki. Wciąż była pobudzona i niekoniecznie uspokojona. Serce matki, pomyślałem ... serce matki. Wycofałem się grzecznie i nieco czujniej dokończyłem zbieranie kań. Piękne spotkanie. To w lesie uwielbiam najbardziej - "ju łil newer noł człowieku ... you will never know!" ;)
Całemu zajściu przyglądała się sójka, która co dziwne, pozwoliła się całkiem blisko podejść.
Dla równowagi emocjonalnej uwieczniłem tego cudaka, który dla urozmaicenia swojej brązowatości, postanowił upstrzyć skrzydła kropkami w kolorze .. brązu! Oryginał :)
Wracałem z lasu równie powoli jak wchodziłem i obudziłem śpiącego na skarpie
warchlaczka. Sprawiał wrażenie samotnego, więc nawet za nim nie szedłem.
Oddalił się w stronę lasu.
Po chwili jednak, znalazła się i jego rodzinka :) Te jednak były znacznie dalej i na leśnej uprawie, więc nuda i zdjęcie czysto dokumentacyjne.
Trawy skutecznie rozproszyły obraz tego uroczego dwulatka. Może i lepiej, zdjęcie dostało jakiegoś "rozedrganego klimatu".
Opuszczałem las żegnany sarenką, mokry jak szczur, taszcząc siatę kań oraz głowę pełną fajnej emocji i wspomnień. Kanie zrobiłem w cieście, zaprosiliśmy przyjaciół, przynieśli wyborne wino własnego wyrobu, wieczór był wyśmienity, a opowieściom nie było końca ;)
Spotkanie z tą lochą bralbym w ciemno :) takie emocje:) , natomiast dla kań mówię nie :(
OdpowiedzUsuńMłody bardzo fajny, będzie z niego zadziora ;)
PS. Czyli w tą niedzielę nie lapalem się w Twoją skalę ;)
taaa, uwielbiam takie spotkanie :) nie lubisz kań? czemu?
UsuńMłodego mam nadzieję poobserwować jeszcze. Wiem gdzie grasują, na stówę je jeszcze spotkam :)
Co do niedzieli, to znaczy, że zmartwychwstałeś :)))
Po sobocie ze szwagrem, niedziela ciężka jest ;)
UsuńCo do kań to lubię, tylko po konsumpcji mam bliskie spotkania z białymi kitlami na SOR ;) więc unikam. No chyba że chcę wykonać sobie komplet badań bez kolejki to wtedy kania jest najlepsza :))))
taki szwagier to skarb! :))))
Usuńa z kaniami to jestem w szoku! pierwszy raz słyszem o takiej reakcji ... jesteś pewny, że jadłeś kanie?!? są podobne do muchomorów :)
Żadnych trucizn nie znaleźli ;)
UsuńEch dzicza mateczka! Pięknie Ludzie opisałeś to spotkanie. Taka wzruszająca historia i ten dziamdziak o spojrzeniu prawie Bambi, jak takiego nie chronić.
OdpowiedzUsuńdziękuję Beatko, te ciekawsze historie piszą się w gruncie rzeczy same :)
Usuńchodzisz leśny wygo między łaniami jak słoń w składzie porcelany ;-) Spotkania z guciem i mamuśką zazdroszę, bardzo ciepłe emocje biją z Twoich opowieści, nawet słysząc fukanie ze spokojem wyczytuje kolejne literki. Sama pewnie zwiałabym na/za drzewo ;) ale zeszłabym po kanie ! UWIELBIAM ! :)
OdpowiedzUsuńlas daje wyłącznie takie emocje, ciepłe, nie umiałbym inaczej tego opisywać :)Nawet jak sytuacja jest troszkę niepokojąca, to i tak piękna.
UsuńJak "Ciebie" się czyta ... wciągające jak powieść sensacyjna :)))) Tak bardzo umiesz oddać emocje danej chwili. .. Akurat jedno takie spotkanie miałam w swoim życiu i wiesz co? ... zdecydowanie mi wystarczy :))))) Ale foty cudne :) Podziwiam i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHaniu, serdeczności, ale wiesz, to proste jest ... siadam, kładę palce na klawiaturze i od tej pory im po prostu nie przeszkadzam. One coś tam stukają, potem tylko usuwam fragmenty, w których poniosła je fantazja i to co zostaje publikuję ;)Pozdrawiam Cię :) Tak naprawdę, najtrudniejsze jest dla mnie oddanie emocji w kilku zdaniach, bo nie chce pisać "tasiemcowych" opowieści. Jestem gadułą, a skrótowa formuła bloga nieco mnie ogranicza :)))
UsuńPoważna dawka dziczyzny dzisiaj :-) Przedmówcy chwalili rzeczy oczywiste i ja najbardziej warte chwalenia, a ja dla odmiany pochwalę sójkę - trudno podejść tego przeciwnika, a zdjęcie jest świetne. Motyl wygląda mi na przestrojnika trawnika (Aphantopus hyperantus).
OdpowiedzUsuńo! dzięki Grześ, właśnie miałem sprawdzić co to za jegomość, ale ciągle robota mnie odrywa :))) Gwoli poprawności, to nie są przedmówcy, a ściślej rzecz biorąc przedpiścy ;) :)))
UsuńBo ta sójka czuła się jak w kinie 3D na filmie sensacyjnym w pierwszym rzędzie.... i znieruchomiała czekając na zakończenie.. :)))
Usuńta sójka była jedną z tych, które atakowały wiewiórkę i była tak zaaferowana, że ja nie wydałem jej się istotną częścią krajobrazu :))) ale o tem w następnej opowieści :)
UsuńDziki to jednak fajne zwierzaki. I takie prostolinijne. Żadnego w nich fałszu.
OdpowiedzUsuńW przyrodzie ciężko znaleźć fałsz. Jest spryt, kamuflaż, podstęp ale nie fałsz. A u ludzi ... oooo, a u ludzi ... ;)
UsuńNo, nie ma to tamto, rudy maruda najpiękniejszy. Masz nerwy ze stali, ze wystałeś tę lochę, niesamowite. Kanie i u mnie są, bardzo dorodne w tym roku, a pierwsza była 2 tygodnie temu.
OdpowiedzUsuńnerwy, nerwy, ja nie miałem gdzie uciec to robiłem zdjęcia! ;)))))))
UsuńTwoje opowiesci lasu czytam dzieciakom. Zawsze kilka razy. I duzi i mali zawsze zachwyceni:)
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz jak ważny jest dla mnie Twój komentarz! To przenajpiękniejsza informacja! Wiem, że nie wszystkie moje opowieści nadają się dla dzieci, czasami "zajadę" jakąś fizyką kwantową albo czymś równie abstrakcyjnym, ale baaaardzoooo się cieszę :)W tych kilku słowach Twojego komentarza jest cały wszechświat mojej radości - dziękuję :)
Usuńnastępna opowieść będzie z dedykacja dla Twoich dzieci, podaj proszę Ich imiona na komunikatorze na FB.
UsuńNo tak... według Ciebie to ja jakiś Chrystus jestem... Warchlak boski i sójka też. A kania najpiękniejsza, smaczna była?
OdpowiedzUsuńkanie były wyśmienite :) ale czemu Ty Chrystus? :)
UsuńJa dziś o kaniach - uwielbiam i zazdroszczę takich zbiorów. Ze mnie grzybiarz marny, więc liczę zawsze na to, co inni zbiorą i do domu przyniosą.
OdpowiedzUsuńŁadny ten brązowo-brązowy! :-)
też je uwielbiam i zebranie ponad setki tych smakołyków to zarówno wyjątkowa sytuacja jak i wielce pożądana :)))
UsuńMąż grzybiarz to już biega... wokoło działki tak dużo grzybów i na działce też rosną, chyba będzie rok grzybowy skoro jest ich już tak dużo :) Piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuń