Kolejne spotkanie to długo oczekiwany przeze mnie zając. Odegrała się w związku z nim komiczna scena. Zauważyłem go z odległości, która nie pozwalała na ciekawą fotkę. Dzieliła nas otwarta przestrzeń, a w polu raczej zająca podejść się nie da. Ten szczęśliwie dla scenariusza spotkania ruszył w moją stronę, lekko w skos. Zauważyłem, że jeżeli będzie kontynuował kierunek, musi na moment schować się za kępę wyższej trawy. Tak się stało. Chcielibyście to zobaczyć, jak moje 110 kilogramowe ciało podbiega drobiąc na paluszkach w jego stronę. Dławiłem się od tłumionego śmiechu, bo wyobraziłem sobie, że w tym podstępnie cichym i galopie jest ucieleśnieniem Freda Flingstone'a i Asterixa. Łzy poleciały mi z oczu gdy spojrzałem na siebie z boku oczami wyobraźni.:))
Gdyby to ktoś nagrał, oglądalność na YouTubie przekroczyłaby klip Donatana.
Ale było warto - zajączek odwdzięczył się pozowaniem.
500 metrów dalej, ku mojemu zdziwieniu zauważyłem pięknie ubarwionego lisa. Kolor niezwykły i rzadko spotykany. Penetrował skraj lasu i pola.
Przeniosłem się w inne miejsce, tym razem na krótką zasiadkę. Widziałem kolejne cztery zające, ale żeby nie "przezajęczyć" tego postu, daruję. Jeden wystarczy - fajnie wygląda z tego dołka :)
Po chwili wyszedł w moja stronę młodziutki koziołek. W porannym słońcu i w otoczeniu soczystej zieleni wyglądał uroczo.
Wracając do samochodu, podszedłem jeszcze liska. Nie był to chytrusek, bo przechytrzyłem go zdecydowanie. Wiedząc, że po wabieniu będzie mnie obchodził, tak by dostać wiatr ode mnie, ustawiłem się w odpowiednim kierunku i tylko czekałem. Scena, w której wyjrzał z trawy trwała pół sekundy - zdążyłem! Jestem z tego zdjęcia szczerze zadowolony :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz