To był z jednej strony trudny dzień, ponieważ głód poznania nowych miejsc spowodował, że przeszedłem szesnaście kilometrów po terenie, w którym znalezienie stu metrów bez wzniesienia jest niemożliwe. Oczywiście wzniesień jest tyle samo co spadków, a te też nie pozwalają odpocząć. Co chwila pracują dziwne, rzadko używane mięśnie. Z drugiej strony pokazujące się stosunkowo często słońce zachęcało by iść jeszcze dalej i dalej. Ten las jest dodatkowo tak skonstruowany, że człowiek koniecznie chce się przekonać co zastanie za kolejnym wzniesieniem czy zakrętem. Lodowiec napracował się tu okrutnie, ale w konsekwencji od zarania dziejów, każdy, kto chce tu pospacerować, musi wkładać w to wiele wysiłku.
Niezwykła pogoda z reflektorowym światłem sączonym między szybko pędzącymi chmurskami, pozwoliła mi wykonać między innymi to zdjęcie.
Zdjęcie wykonałem mniej więcej w połowie drogi. Publikowałem wiele saren w różnych fazach skoku, ale tylko ja wiem ile wysiłku kosztowało mnie zrobienie tej fotografii. Do tego miejsca na granicy rezerwatu bobrów dotarłem ok. 9.30 Przedzierałem się po trzęsawisku oblegającym teren wokół meandrującej lasem Pasłęki. Uszargałem się jak nieboskie stworzenie i szczerze mówiąc miałem już wszystkiego dość. Do tego boleśnie docierała do mnie świadomość, że do samochodu mam tyle kilometrów ile pokonałem do tej pory. Słabo. Usiadłem na pniaku - pamiątce po potężnym świerku, który musiał zdobić skraj podmokłej polany zanim nie zamienił się w elementy konstrukcji dachowej.
Nisko nade mną przeleciał jeden z patrolujących okolicę kruków pobudzonych i zaciekawionych moją obecnością oraz pewnie faktem, że przed chwilą śmignął tu pędzony podmuchami wiatru bielik. Bielik starając się kontrolować szybkość lotu, trzymał potężne skrzydła lekko złożone. Zdjęcia nie zrobiłem, zapatrzyłem się, co zdarza mi się niestety często :)
To zdjęcie aż się prosi o ułożenie dziecięcej zgadywanki z cyklu co to jest: czarne na niebieskim, lata i wrzeszczy? :)
Tak wyglądała moja przygoda w połowie drogi, a zaczęła się od wczesnoporannej obserwacji jeleni na babrzysku. Wyjątkowo trudne do fotografowania miejsce ukryte w gąszczu roślinności w zapadlisku. Skuteczne podejście jeleni w tym miejscu graniczy z cudem, o udanych zdjęciach chyba nie ma mowy.
Dwa szpicaki, chociaż drugi skutecznie ukryty za pierwszym.
Było ich więcej, a tę piątkę "wyłowiłem" z najwyższym trudem. Usilnie starałem się dostrzec byka. Pewnie z tego powodu wymyśliłem na prędce wariację na temat szekspirowskiego "być albo nie być ... " i zadałem sobie wielkiej rangi pytanie - byk albo nie byk, oto jest pytanie! ;)
Mam nadzieję je tu kiedyś zastać w korzystniejszej sytuacji.
Słońce jeszcze nie podniosło się powyżej linii lasu gdy na małej polance zastałem sarnę z dwoma tegorocznymi koźlakami.
Młodzieńcze przepychanki :)
Upsss ... czyżbym wpadł?!?
Synowie jakby chcieli "sczytać" z matki nastrój, jest zaniepokojona czy nie, są powody do obaw czy nie ...
Jeden z braci odszedł, a drugi pieszczoszek miział się z mamą. Cudowna obserwacja wyższych uczuć i empatii, która nie jest zwierzętom obca. Ich życie emocjonalne jest bogate, a potrzeba rodzinnej bliskości ogromna. Długo się tak iskały i nagle uciekły. Okazało się, że na polankę wszedł myśliwy. No cóż ... pogadaliśmy chwilę, nie powiem, sympatycznie i miło. Nie padło sakramentalne "co Pan tu robi?" Nawet mnie nie zastrzelił, co było bez wątpienia niezwykle miłe z Jego strony i za co jestem Mu całkiem zobowiązany. Miły, starszy Pan, w którym nie doszukałem się najmniejszego napięcia z faktu, że spotkał w lesie "zielonego potwora" ;)
Przygruntowe przymrozki urozmaiciły kadr.
Krótkotrwałe słoneczne igraszki na brzozowych listkach.
Już dawno stwierdziłem, że skromnym jesienno-zimowym lesie, spotkanie nawet tak pospolitej sikory, jest miłą niespodzianką i nagrodą. To naprawdę piękne ptaki, nad czym się nie zastanawiamy tylko dlatego, że są wszędzie.
A to najmniejszy ptak Europy! Mysikrólik. Zobaczcie ile zadziorności jest w tym maleństwie! Gdyby ważył pół kilo więcej, (czyli gdyby ważył pół kilo) rzuciłby się na mnie jak nic :)))
Ten jaskrawo-szalony "irokez" dodaje mu animuszu.
Pasłęka na tym odcinku wije się niecierpliwie. W drugim planie podmokła polana, która wiosną wystrzeli głosami tysiąca ptaków. Dziś słychać jedynie kruki i sójki.
To mniej więcej tu zrobiłem dwa zdjęcia, którymi rozpocząłem dzisiejszą opowieść. :)
Gdy wracałem, klasycznie dopadł mnie deszcz. Szedłem mrużąc oczy gdy nagle, piętnaście metrów przede mną, przeszedł byk - jeleń. Chwilo trwaj chciałem krzyknąć, by zdążyć zrobić zdjęcie! Niestety chwila nie trwała, byk był czymś spłoszony, szedł zdecydowanie i nie miał w planie pozować. Nie wiem jak trwały jest zapis w mojej "szarej strefie" ale mam nadzieję go długo pamiętać. W strugach deszczu, ze zmoczonym grzbietem, robił szczególnie tajemnicze wrażenie.
Tę kanię fotografowałem już w drodze powrotnej zaraz po deszczu. Była taka piękna, że zostawiłem ją tam, gdzie wyrosła. Przyznać trzeba, że w tym roku jest ich sporo.
W grupie raźniej :)
Gdy opuszczałem las, żegnał mnie myszołów patrolujący okalające las łąki. Piękne tereny, jeszcze tu wrócę.
No to sobie pohasałeś. Oczywiście najfajniejsze są pieszczoty z dzieciakami, dla takich chwil warto robić kilometry. U mnie prócz jeleni przekrój ten sam, niestety chyba będę miał długą przerwę w foceniu, poniosło i mnie wczoraj w deszcz do lasu i złamałam rękę, na szczęście lewą. Szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńPani Grażyno, trzymam kciuki za szybki powrót do pełnej sprawności. Trzymam kciuki.
Usuńo matko z córką!!! Grażynko, jak to możliwe? Przewróciłaś się??? O cholera. Mam nadzieję, że przynajniej nie otwarte!!! Życzę jak najszybszego powrtu do zdrowia! Wiesz, gdybyś ustawiła aparat na automat, to idzie robić foty jedną ręką ;)
UsuńDziękuję serdecznie Pani Beato:) Fachowo nazywa się to (dasz wiarę?) upadek z własnej wysokości. Deszcz i śliskie korzenie sosny:) Na szczęście ni otwarte, ale ponieważ to debiut, nie umiem się zachować:) Muszę przeczekać aż minie ból i pewnie powieszę puszkę na szyi i coś tam...
UsuńGrażynko, kuruj się dziewczyno! Maruńskie okolice czekają na Ciebie, a My na Twoje przenajpiękniejsze relacje!!!
UsuńNo po prostu mysikrólik - zabójczy ptak. A i komentarz do zdjęcia baardzo.
OdpowiedzUsuńMysikrólik rządzi! ;)
UsuńWidzisz Leśny, taka mysikrólicza marnota, a wszyscy ochy i achy wydzielają na jego widok. Małe jest wielkie:))
UsuńNo odjechane wprost zdjęcie mysikrólika :))) ale poza!!! cudne te maluchy są :))) ale nawiążę do Twojego "zapatrzenia się" bo też często mi się to zdarza, ale to dlatego że czasem zastana sytuacja jest tak wyjątkowa iż wolę się napatrzeć w "pełnym wymiarze" a nie przez wizjer :) i choć nie ma pamiątki w postaci foty, to co zobaczyłam to moje :) bo przecież nie muszę udowadniać nikomu co widziałam... :))))
OdpowiedzUsuńno tak, mam z tym zapatrywaniem się nieco problemów, czasami coś mnie tak zakręci, że ostatnią rzeczą jaką chcę zrobić, to zasłonić sobie to aparatem :)
Usuńująłeś sedno tematu :))))) dokładnie tak! ;)
UsuńDla mnie mysikrólik wymiata. Są na prawdę zadziorne.
OdpowiedzUsuńnatura wiedziała co robi nie dając im większej masy :))
Usuńz nad kubka parującej kawy wędruje za Tobą po lesie, to chyba najprzyjemniejszy rytuał dnia, taka ucieczka w 'inny świat ' :) Mysikrólik, nie wygląda na zachwyconego, jest rozbrajający :D
OdpowiedzUsuńKalinko, no przecież wiesz co zobaczył, jak miał być zachwycony ??? :)))))))))
Usuń