Dzisiejsze wyjście dało mi w kość. Całą drogę do czatowni padał deszcz, momentami nawet lał. Ale to nigdy nie jest problemem na początku wyprawy. W końcu dopóki ubrania nie przemokną, deszcz nie jest żadną katastrofą. Ale cztery godziny później zmieniłem zdanie. Wróćmy jednak do początku. Pani od polskiego mówiła, że zachowanie chronologii może okazać się kluczowe dla opowieści. No może gawędy, historyjki znaczy:)
Kilka kilometrów pokonałem w ciszy. Deszczowy las milczał jak zaklęty. Ani sójek, ani kruków, ani sikorek, niczego czy też nikogo. Słyszałem jedynie chlapiący odgłos własnych butów. Gdy dotarłem do czatowni, okazało się, że coś w niej buszowało przed moim przyjściem. Może w nocy. Jej architektura, tak pieczołowicie przeze mnie stworzona, uległa głębokiemu przemodelowaniu. Wiele gałęzi było na ziemi, pieniek, na którym siedzę został ogarnięty zjawiskiem replacementu, żerdzie podtrzymujące konstrukcję, poprzestawiane, a otwór na obiektyw zakryty, w zasadzie zniszczony. Naprawianie szałasu w taką pogodę oznacza jedno - po chwili jestem mokry jak szczur kanałowy. Tym bardziej, że znakomitą większość napraw musiałem wykonać wewnątrz. Spocony, czyli mokry od środka i zmoczony od zewnątrz usiadłem w niewygodnym oczekiwaniu na cud. Cud nie nadszedł. Las zamilkł. Zmókł i zamilkł. Po dwóch godzinach wabienia przyleciała sójka ... . Sądzę, że ostatnio sójek pokazałem wystarczająco dużo, więc tym razem zrobiłem inne jej zdjęcie. Tak jak ją widzę przez wizjer czatowni.
To w miarę świeże spojrzenie :)
Kątem oka zauważyłem, że coś niezwykle szybko zbliża się do mojego buta! No wiecie ... zanim nie stwierdziłem co to, jakoś dziwnie się poczułem ))) Wiecie jak to jest zauważyć coś kątem oka ... nie wiadomo ani czy to duże ani jakie ma zamiary, coś szybko przemieszcza się w naszą stronę i już!
Przy bucie "coś" robi gwałtowny zwrot i czmycha. Dopiero teraz moje oczy wyostrzyły obraz - nornik! W imponujący sposób zniknął w podszycie. Nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy. Spryciarz. Ledwo wyrównałem oddech po tej zatrważającej, mrożącej krew przygodzie, a do moich uszu dochodzi tępy łomot upadającego, potężnego drzewa, które nieopodal uległo presji wiatru i wody. Przede wszystkim presji wieku. Trzy razy w życiu byłem blisko upadającego kolosa. Mam na myśli naturalny upadek, bo tylko wówczas nie jesteśmy przygotowani na ten niesamowity dźwięk. Gdy dotarł do mnie, miałem wrażenie, że to tsunami, które spiętrzyło grunt i za moment dotrze w postaci fali obrzucając mnie mchem i grudami ziemi. Tępy, głuchy łoskot. Mocna rzecz. To jeden z tych momentów, w których dociera do mnie moja małość. Spojrzałem nieufnie na świerk, pod którym siedziałem. Ufff, młody jeszcze.
Zostałem w ukryciu jeszcze godzinę i wyruszyłem w drogę powrotną. Każdy taki pobyt w lesie, być może szczególnie w deszczowy dzień, gdy słychać tylko gwiżdżący wiatr i nie ma wątpliwości, że las jest bezludny, ba że jedyną jego ludność stanowimy my sami, jest niezwykle oczyszczający duszę. To czas refleksji i ważnych przemyśleń.
Na to konto zrobiłem jeszcze dwa deszczowe zdjęcia z czatowni, by móc Wam pokazać jakie towarzyszą mi widoki, gdy tak siedzę i myślę, myślę i siedzę ...
Nie żeby to był efekt tych przemyśleń, ale poniżej kilka szerszych perspektyw z niedzieli. To Ziemia Lubawska! Czyż jesień nie zasługuje na uwielbienie? Jest przecież tak nostalgicznie piękna.
Jejku jak nie podstarzałe baloty to teraz norniki. Jakiś czas przez baloty nie wychodziłem na pola, teraz będę bał się wejść do lasu. Ech czas rezygnować z fotografii za bardzo niebezpieczne się robi ;)))
OdpowiedzUsuńMówię Ci Paweł, łatwo nie jest ! :)))
UsuńNostalgią tchnęło z Twojego wpisu i zdjęć a ja tę jesienną lubię...jak to dobrze,ze mamy pory roku. Wiem co mowię, bom mieszkala 40 lat w tropiku, gdzie zawsze jest tak samo, no prawie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńraz na jakiś czas i mi się zdarza zrobić jakieś niezwierzęce zdjęcia h aha ha ha
UsuńO rany, obecność przy śmierci drzewa, to nie byle co, wcale bym nie chciała tego doświadczyć i przyszło mi do głowy, że budując czatownię nie pomyślałam o tym. Las jest piękny w deszczu, 2 i 6 Ziemia Lubawska bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńZiemia Lubawska ma wiele uroku. Lubię tam zglądać i często to robię.
UsuńDziś przyjechałam na Mazury i zastałam cichy, pogrążony w zadumie świat. I ten piękny, unikalny zapach późnej jesieni... Jak byłam młodsza stwierdziłam, że listopad to miesiąc poetów i chyba miałam rację :)
OdpowiedzUsuńz pewnością miałaś rację! :)
Usuń:) Fajny tekst i ciekawe leśne zdjęcia...takie prawdziwe Leśne Opowieści...!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za miły komentarz - postaram się trzymać taką linię :)
UsuńGdzieś Ty słońce dorwał w tym warmińskim Mordorze?! Fajne te świetlne pasy na, równie fajnych, oziminach.
OdpowiedzUsuńno widzisz, bo gdybyś przeczytał, to byś wiedział :))) To nie Warmia, to Ziemia Lubawska. Piękne miejsca, które bardzo chętnie odwiedzam. Ta sytuacja wędrującymi światłami trwała naprawdę krótko. Fart! Tym bardziej, że przy tym tempie przemieszczania się chmur, każda z tych scen rozegrała się w sekundę.
UsuńŚwietlne pasy cudne, ale opowieść o krwiożerczym norniku bije wszystko na głowę.
OdpowiedzUsuńbardzo się cieszę, że ta historia się spodobała :)
UsuńI ja ją kocham całym sercem, z całym jej dobrodziejstwem, pięknymi kolorami i deszczami, zamyślonymi sarenkami i wampirzastymi nornikami :). Piękne krajobrazy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kasia z Olsztyna.
daj spokój, przez te norniki, moje pobyty w czatowniach, już nigdy nie będą takie same :)
Usuń