sobota, 27 października 2018

Leśni bracia koronni!

Jesień postępuje szybko. Ostatnie dwa tygodnie radykalnie zmieniły oblicze lasu.
Spadła większość liści. To ciekawe, że dopiero gdy spadną dociera do mnie jak wiele rośnie tu klonów. Niesamowite. Intensywnie żółty dywan utkany niemal wyłącznie kanadyjskimi liśćmi. W przeciwieństwie do dębowych, są znacznie miększe, mniej szeleszczące, a przy odrobinie wilgoci w zasadzie tłumią moje kroki. Jedynym problemem stają się starannie ukryte pod nimi trzaskające gałęzie i patyki.
Pochmurny dzień napawa mnie nadzieją. W taki dzień, nie powstają tzw. "ładne zdjęcia", a jedynie interesujące, inne, mniej pretensjonalne. Oczywiście moim skrzywionym zdaniem.
I byłbym już niemal bezgranicznie uwierzył w tę nieco naciąganą na potrzebę chwili filozofię, a tu przez chmury przedarła się niewielka dawka ponadprogramowego przejaśnienia.
Nie za duża, nie za mała, lecz w sam raz, jak zanuciłby klasyk.
Szukam pretekstu, tematu, czekam by poczuć, że coś mnie "natycha".
Stałem między dębowymi wywrotami gdy w ostatniej chwili ukazała mi się huba, biała niczym anioł.
W otoczeniu mchów, porostów i opadłych liści, świeciła prosząc się o zdjęcie.
Nie mogłem odmówić. Klęknąłem z szacunkiem należnym białej damie.

Widok zdawałoby się statyczny. Nic bardziej mylnego. Jesteśmy świadkami całkiem dynamicznego obrotu materii. Huba wyrosła na już upadłym drzewie. Jego murszejąca struktura ułatwia zachowanie wilgoci i dostęp do mikroelementów. Huba skrzętnie korzysta z dostępu do obfitej karty dań. Jej grzybnia przenika i sieciuje tkanki drzewa przyspieszając jego rozpad. Przez lata wokół pnia tego mocarnego niegdyś dębu, będą żywić się i wzrastać dziesiątki roślin, korzystając ze składników pokarmowych i nagromadzonej wilgoci. To epicentrum naturalnego odnowienia lasu. Tu będzie rodziło się i koncentrowało życie nie tylko roślin i grzybów. W zachyłkach kory, murszu i bryły korzeniowej, schronienie znajdą dziesiątki owadów i kręgowców różnego autoramentu.
Martwe drzewo odgrywa niebywałą rolę w życiu lasu. Jest jego prawdziwą ozdobą.

To takie intro na dobry początek.
Do lasu wchodziłem jak zwykle po ciemku.
Ledwo dostrzegłem, że już na samym wstępie marszu nie jestem sam. Zwykle albo słyszę odchodzące w ciemnościach zwierzęta albo widzę niefotografowalne, przesuwające się cicho plamy.
Dziś zauważyłem je z najwyższym trudem ale w porę.

 To mistyczne światło przedostawało się z nieodległej polanki, z której schodziły jelenie. Łania już coś podejrzewała, jednak zdążyłem ją sfotografować. Mam cichą i niczym nieuzasadniona nadzieję, że chociaż kilkoro z Was ogląda to na stacjonarnym komputerze z dobrym monitorem, bo to zdjęcie dnia. To zdjęcie, które wypełnia szczelnie całą tabelkę moich oczekiwań, jakie stawiam fotografii przyrodniczej. Nie dlatego, że jest dobre, czy słabe. To nie ma znaczenia. Dlatego, że pokazuje las, który kocham najmocniej. Półmroczny, nieoczywisty, pełen tajemnic. Że pokazuje las, który znam i rozumiem. Tylko dlatego. To moja pora! Moja aura i moja chwila. W zasadzie jeżdżę do lasu dla tych minut, które rozegrają się przed wschodem słońca. Po wschodzie leśna wyprawa z każdą chwilą staje się już tylko spacerem.

Kurcze! Przez chwilę byłem pewny, że spotkałem tego byka z rzeki! Identyczny rozkład i kształt odnóg obu koron! Co za jaja!!! Jedynie różnią się odległością nadoczniaków od oczniaków. Niewiarygodne. Niech padnę jak nie są spokrewnione.

Tu zbliżam go przekraczając granice normy ale tylko po to by pokazać jego poroże.
Zainteresowanych zachęcam do powrotu do pod dwa linki pokazujące wspomnianego byka.
1. link: http://krzysiekmikunda.blogspot.com/2018/10/prezent-od-losu-lasu.html

oraz ten drugi z rzeką: http://krzysiekmikunda.blogspot.com/2018/09/warmia-pachnaca-zywica.html
W tym drugim na zdjęciu nr. 21 można wyraźnie obejrzeć koronę lewej tyki i porównać z koroną tego pięknego czternastaka regularnego powyżej. Bracia jak nic!

A teraz zabawa dla młodych tropicieli!
Jeżeli na tych dwóch zdjęciach nie widzicie  na pierwszy rzut oka jeleni, to czeka Was jeszcze trochę treningu :)



 To też był piękny byk. Niestety "wykładzina" tak szeleściła, że nie miałem najmniejszych szans na podejście.

Ostatnio mi jakoś ... lisi!
Ten wbił wzrok w coś pod pniakiem zwalonej brzozy i stał tak przez chwilę. Siedziałem w prześwicie czekając na przejście jeleni.
Coś pochrzaniłem w obliczeniach, bo zasiadka okazała się bezskuteczna i to całkowicie! :)
Nie mam pojęcia którędy poszły. Byłem pewny, że przejdą właśnie tędy. Nawet je słyszałem. Coś musiało je zatrzymać i zmieniły decyzję. A wiatr miałem idealny! Zdarza się. :)

Na zakończenie gratka dla tych, którzy chcą zobaczyć jak wygląda las, gdy nasze ludzkie łapska trzymają się od niego z daleka ... RAJ!!!!!!!!!!!!!!!!

 Nie jest łatwo tędy przechodzić, ale to dlatego zwierzyna trzyma się tych miejsc.


 Czasami idąc bezdrożami zastanawiam się, czy ktoś nie zastawił na mnie pułapki :)


 Tak las sam się żywi, sam sobie zabezpiecza wodę, tak chroni swoich mieszkańców i tak zabezpiecza im zarówno schronienie jak i pożywienie.
Zastanówmy się teraz nad ekologiczną wartością uprawy sosnowej ...
Żal dupę ściska, że się tak górnolotnie wyrażę.


No wiewióreczko, powiedz coś, powiedz :))))

Pokój i miłość do następnego! ;)






wtorek, 23 października 2018

Gena nie oszukasz!

To wyjście ze względu na rodzaj obserwacji jest w rzeczy samej kontynuacją nieprzewidzianie snującej się opowieści, cyklu naprzemiennych spotkań tych samych zwierząt i innych zaskakujących sytuacji. Jeszcze dwa takie wyjścia i wydam Sagę rzeki! :)

Ze względu na fakt, że wybrałem się z synem, wyjście okazało się dla mnie czymś emocjonalnie wyjątkowym.
Nie powiem nowym, bo bywaliśmy na leśnych spacerach, ale to była druga taka prawdziwa wyprawa.
Część ojców, szczególnie tych ambitnych, którym nie udało się osiągnąć sukcesu w jakiejś dyscyplinie, wywiera presję na synach, wierząc, że to im uda się zrealizować niespełnione marzenia ojca. To typ rodzica, który wywiera presję nie tylko na dziecku, ale też poucza trenera, nauczyciela, każdego w kogo ręce trafi potomek, dziedzic niczego, spadkobierca niespełnionych marzeń. To ci ojcowie antagonizują się z rodzicami konkurentów syna obciążonego ambicjami ojca. Są chodzącą definicją roszczeń, a o kontuzji czy zdrowiu dziedzica skrzętnie poinformowani zostają wszyscy zstępni, wstępni, sąsiedzi, znajomi króliczka i okoliczne wsie. Taki ojciec opowiada o kontuzji dyskredytując po drodze wszystkich lekarzy, którzy mieli cokolwiek wspólnego z nogą czy ręką albo przywodzicielem uda.
No więc jak już "przejechałem się" po ojcach-mentorach-trenerach-wyroczniach, pozostaje mi powiedzieć, że nigdy taki nie byłem.
Więc mówię - nigdy taki nie byłem. Chciał tańczyć, tańczył, chciał trenować taekwondo, trenował, a gdy chciał zostać frontmanem zespołu rockowego, został. Każdą z wymienionych i inne pasje przerwał tak jak zaczął, czyli gdy tylko zechciał.
Uwierzcie mi, że nawet niespecjalnie zachęcam syna do czytania bloga, w zasadzie nie więcej niż 3-4 razy zapytałem czy może widział na blogu to czy owo.
Jest typem wielkomiejskim. Jak większość za młodu. Centra, szum, zgiełk i sasajeti. Wiadomo. Tym bardziej chęć syna na wspólną wyprawę była dla mnie czymś niebywale zaskakującym.
Nie miałem pojęcia jak będzie. Nigdy tego nie wiem gdy idę sam, tym bardziej nie wiedziałem idąc we dwójkę. Byłem ciekaw czy uda nam się coś zobaczyć ale najbardziej interesowało mnie jak Paweł to przeżyje, czym dla Niego będzie wyjście z ojcem "do jego świata".
Szczęśliwie bór obdarzył nadspodziewanie dobrze. Było co oglądać, były emocje, będą zatem wspomnienia. W moim wieku mam prawo uznać, że wspomnienia pozostające w głowach dzieci są ważniejsze niż terabajty zdjęć.

Z pewnością nie da się zapomnieć spotkania z samcem dzika. To był naprawdę solidny okaz! Rosnące szable znacznie podniosły już wargi, a wzrok miał posępny jak polska polityka.


Zobaczyliśmy go z pewnej odległości.
Wtedy nie mogłem przypuszczać co się wydarzy. Na odgłos dzika zareagował jak wytresowany. Ruszył w moją stronę.


Gdy zatrzymał się kilka dosłownie metrów przede mną, obróciłem się, by wiedzieć gdzie jest syn. Z premedytacją szedł w naszym kierunku! Zakładałem, że ruszy na nas. Takiego zachowania jeszcze nie widziałem. Czułem się lekko zaskoczony.
Jestem daleki od lęków, ale nie byłem sam, a rodzicom nie muszę tłumaczyć, że własne zdrowie nie ma najmniejszej wartości, gdy chodzi o dzieci. Syn jest wprawdzie mężczyzną, ale to ciągle syn.
Z podwórkowych lat pamiętam, że wszelkie potyczki wygrywa ten, kto pierwszy zaatakuje.
Ruszyłem na dzika. Tylko to mi przyszło do głowy. Czekanie na jego decyzję jakoś mnie nie przekonywało.
Była to o tyle słaba taktyka, że gdyby dzik nie zareagował, po wykonaniu 3-4 kroków dotknąłbym go nogawką spodni.
Ruszył, niestety pierwotnie w naszą stronę i tak powstało moje ulubione zdjęcie z tego spotkania ...

Dopiero po chwili odwinął zmieniając kierunek.
Ufff ... 

- Paweł robiłeś mu foty?
- Nieee, komórę schowałem do kieszeni, by mieć wolne ręce ... jakby co.
- Jakby co ... chciałeś się z nim bić?!?
- ... no tak.
- Wolne ręce przydałyby Ci się tylko w jednym celu - by jak najszybciej się wspiąć na drzewo, co przy tej odległości i tak skazane byłoby na niepowodzenie :)

Jeszcze kwadrans po odejściu dzika, pozostawałem pod wrażeniem jego nietuzinkowego zachowania.
Miałem wrażenie, że gdybym klęknął, podszedłby na pół metra. Raz coś takiego przeżyłem 7 lat temu. Nie ma się wtedy pewności co do intencji osobnika. Tamten był jednak o rok młodszy.


 Ojcom nie muszę tłumaczyć, czym był dla mnie widok syna na "moim terenie" w moich ubraniach.
Wiem, jestem sentymentalny, ale co poradzę. Jestem jaki jestem, jak powiedział pewien filozof :)

Leśne polanki nie szczędziły nam prezentów.

Ale nie tylko polanki!
W pewnym momencie obserwowaliśmy odchodzące przesieką stado łań.
Było szarawo i dopiero po jakimś czasie Paweł zwrócił uwagę, że korowód zamyka byk.
To był ... ON!
Nieprawdopodobny byk, którego przecież tydzień wcześniej fotografowałem. Słabo widoczny na tle brązowych liści.

  Postanowiłem jakiś czas iść za nim.

 Tak jak pisałem o nim za pierwszym razem - był bardzo czujny i cwany, Inna sprawa, że suche liście nie pomagają w podchodzie :)


Ostatecznie ustawił się jak na zmówienie. Jeszcze ta sójka ...
Dał się zapamiętać ze swojej "najlepszej strony" :)
W końcu na lewej tyce ma dziewięć odnóg. Dwie nie są w pełni rozwinięte, ale to wciąż przyszłościowy byk. Chciałbym go spotkać w przyszłym roku i zobaczyć co też sobie nabuduje na głowie.


Jakby tego nie było dość, w drodze powrotnej spotkaliśmy liszkę.
Początkowo przyglądała nam się z pewnej, acz malowniczej odległości.


 Za chwilę podeszła nieco bliżej. Kompletnie się nas nie bała. Ba, wręcz wzbudzaliśmy jej zainteresowanie!
Ja to rozumiem, przyzwyczaiłem się, ale "Warszawiak" ??? :)))

Zachodziła nas raz z prawej, raz z lewej.

Niby się nami nie interesowała, ale było oczywiste, że wyłącznie nami :)

Ostatecznie podeszła do mnie i ... powąchała obiektyw!
Mój syn to nagrał, jak prześle, opublikuję.

 Coś jest na rzeczy ... gena, jak mawia moja córcia, nie oszukasz!

poniedziałek, 22 października 2018

Szesnastak część druga i nie ostatnia!

Zgodnie z obietnicą dziś continuum rozpoczętej w poprzednim odcinku opowieści.

Las tego dnia był magiczny, absolutnie niezwykły.
Fazę maksymalnych wysyceń jesiennych miał już za sobą, ale wciąż udawało się chwycić barwną grę, tym bardziej, że pogoda starannie podkreślała co mogła.

Buki, klony i graby dzierżyły pierwsze skrzypce w kreacji tego spektaklu, którego dopełnieniem były czające się w drugich planach mgły, podświetlone nisko pracującym słońcem. Niebieskawy ekran mgieł jeszcze bardziej podkreślał kontrasty i kolory. To niedopowiedziane, filtrowane wilgocią światło, w subtelny sposób podbarwiało niemal transparentne żółcie i brązy.
 Raj dla fotografów pejzażystów. Nawet ja miałem używania.

Skwapliwie korzystałem z dobrodziejstw chwili, starając się chwycić różne odsłony lasu, nie tylko te barwne w oczywisty sposób.



Tu mógłby być kręcony odcinek Psa Bascervillów ale też mogłoby mieć miejsce jakieś objawienie.
W rzeczy samej miało miejsce. Las objawił mi jedną z tajemnic, których nie poznałbym nie będąc w tym miejscu tu i teraz. Cud tego miejsca i tej chwili. Niezaprzeczalnie w innym miejscu miał miejsce inny cud, ale ja szczęśliwie miałem okazję być świadkiem tego.

Rzeka meandrująca przez puszczę, zapraszała jak mogła.

Skradła moje serce już dawno, ale od czasu sfotografowania płynącego jej nurtem byka wracam tu szczególnie często.

 Niemal dokładnie w takiej aurze widziałem byka przeprawiającego się przez nurt rzeki.

Mam nadzieję, że poznajecie to miejsce.

No i teraz najlepsze!
Łania, którą widzieliście w poprzednim wpisie, weszła do rzeki.
Weszła tak blisko mnie, że musiałem redukować i tak skromny zoom.
To niesamowite, że drugi raz, w krótkim czasie, dane mi było obserwować fenomenalne zjawisko, jakim jest przeprawa jeleni przez rzekę.  Nie mogę uwierzyć, że to ponownie wydarza się na moich oczach.



 Jestem w zaczarowanym świecie!


 Była czujna i płynąc rozglądała się. Pełzające po lustrze wody mgiełki nie ułatwiały jej zadania.

Łania nie była sama!
Dzięki temu mam już pływający komplet - pięknego byka, również młodego byczka oraz łanię i cielaka.
 Młody wskoczył do wody z zaskakującym impetem.


 Wyglądał rozczulająco.


 Ogromna ilość szczęścia i satysfakcji. Wprawdzie światła i mgły, którym daleko do aury zdjęć byka, ale ... wiadomo, nic drugi raz nie jest takie samo.


 Matka stanęła pyskiem "wbitym" w konary drzewa, korzystając z naturalnej osłony i rozglądała się zanim ruszą dalej.


Decyzja podjęta.

A młody nie stworzył mi już szansy do lepszego zdjęcia. Tak przemykał od drzewa do drzewa, że nie zdążyłem złapać go odsłoniętego.
Muszę powiedzieć, że dawno nie podnosiłem się z ziemi z większą radochą.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co przyniesie kolejny dzień, a jestem pewny, że będzie to dla Was ogromna niespodzianka!

sobota, 20 października 2018

Szesnastak regularny.

Tego byka pierwszy raz zobaczyłem trzy tygodnie temu.
Nie żebym starał się deptać mu po piętach, ale chciałem poznać go bliżej. Słyszałem jak ryczy, dwa razy mignął mi w przedświtowym półmroku, a raz zobaczyłem jego potężne poroże gdy wchłaniał go bukowy las. Nie miałem do niego szczęścia i nie oznacza to, że uważam, że dziś je miałem.
Rano po prostu spojrzeliśmy sobie w oczy, ale otoczenie i okoliczności nie pozwoliły na lepsze zdjęcia.
Dzień nie zaczął się najlepiej. Gdy już odjechałem kilkanaście kilometrów od domu, uświadomiłem sobie, że nie wziąłem karty! No szlag! Powrót i jak to mówią apiać od nowa.
Apiać znaczy tyle co od nowa, raz jeszcze, więc apiać od nowa, to mniej więcej jakbym powiedział od nowa od nowa. Taki akcent podkreślający nie wiadomo co. :)

Po takim falstarcie trudno było o entuzjazm. Do lasu wchodziłem bez większej wiary.
To nastawienie nie było niczym uzasadnione, przecież nie spóźniłem się na spektakl, zwierzęta obserwuję o każdej porze dnia, ale wiadomo ... miało być o wschodzie, a nie było!

To trudna pora dla podchodu. Niewiarygodna ilość opadłych liści powoduje, że las liściasty praktycznie nie daje szans na obserwację. Ale oczywiście ja ... no jasne, gdzie poszedłem? Do lasu liściastego! Dlaczego ma być łatwo, skoro może być trudniej ... komplikator mi się włączył i już!

Gdy zauważyłem znikające w starym lesie stado łań, pomyślałem, że skoro robią tyle hałasu szurając po niezwykle grubym liściastym dywanie, to skorzystam z okazji i przyspieszę nieco.
W końcu byk chodzi na końcu, uwierzyłem, że go zobaczę.
Oczywiście nie miałem podstaw sądzić, że to będzie TEN byk. Chmara operuje na mniej więcej 40-u kilometrach kwadratowych, więc uznajmy, że nadzieje na spotkanie konkretnego byka są bardziej umowne niż wiarygodne. 
Mimo wszystko wiedziałem, że o świcie kręci się mniej więcej tu, z dokładnością +/- 1,5 kilometra.

Najdelikatniej jak mogłem wszedłem na obszar, w którym zniknęły łanie.
Ledwo podniosłem wzrok ... JEST!

Nooo, to, to ja rozumiem!
Łanie już zniknęły, a ten król i władca nie mógł przecież okazać strachu. Został przyjrzeć się, kto śmie niepokoić jego z trudem skompletowane stado.

 Gdy się odwrócił ... o matko z córką, piękny!
Odchodził majestatycznie, wolno. Zrobiłem mu więcej zdjęć, ale nie wnoszą niczego dodatkowego do poznania Jegomości.

Dwa kilometry dalej spotkałem jelenie stado.

 Łanie były bardzo czujne.


 Wyczuły mnie.

Dopiero po ponad godzinie miałem kolejną obserwację.
Łania wraz młodym szła prosto na mnie!

 Znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Co z tego wynikło, opowiem następnym razem.
A będzie to wprost niewiarygodna historia.
Po prosu mój czas na dalsze pisanie skończył się. Z żalem, ale nie mogę dokończyć tej opowieści.

Na zakończenie wstawiam jesienno-leśną impresję.