poniedziałek, 28 stycznia 2019

Dziki na barłogu, sensacja!

Wczesnoporanna sesja z lisem nie osłabiła ani mojej determinacji ani czujności.
Do lasu wszedłem jak ninja ... emerytowany ninja! No dobra zawodnik sumo, ale jednak walczak.
Plecki lekko przygięte, kolanka również, miękko w bioderkach, rączki blisko tułowia i centralka jak na sprężynce czujnie obserwująca teren.
Niemiłosiernie hałaśliwy śnieg obudził we mnie zgodę na obserwacje z pewnej odległości.
Nie łudziłem się, że klepnę zwierzę w zadek, no nie.
Mimo wkodowanej w śnieg porażki, szedłem jakbym zbliżał się do śpiącej królewny.
W zasadzie uosabiałem  harcerską definicję czujności.
Być może dzięki temu, nagle i zupełnie nieprzewidzianie, znalazłem się w pobliżu dziczych barłogów!
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że one były po brzegi wypełnione dzikami!
Wszystkie spały w najlepsze, jedynie czujna locha, pewnie prowadząca, podniosła się na przednich kończynach.
Co za widok!
Pierwszy raz w życiu dane było mi obserwowanie czegoś takiego.
Oczywiście dziki nie robią barłogów na środku polanki, nie spodziewajcie się nie wiadomo czego, ale mimo badylowej gęstwiny, ewidentnie widać o co chodzi.

 Za czujną lochą leży młodzieżówka. jest ich tam sporo!


 Tu ogromna locha śpi. Również jej barłóg jest obficie wypełniony młodzieżą.


 Niestety poderwały się. Mając na uwadze panująca w kraju schizofreniczną obsesję na punkcie tych zwierząt, miałem o to do siebie żal za ich wypłoszenie ale w żaden sposób nie mogłem przypuszczać, że zastanę taką sytuację. Robię rocznie ok. 2 tys. kilometrów po lasach i robię to od wielu lat.
Pierwszy raz las mnie aż tak obdarzył.
Oczywiście wpisałem w Googlach hasło "dziki w barłogu". Jest jedno jedyne zdjęcie i wg. mnie dzików zagrodowych, o czym świadczy tusza niespotykana u dzikich przedstawicieli gatunku.

Naprawdę spore stado i co dziwne, stary byk trzyma się z nim. Powinien być ze stadem kawalerskim, a jednak został z łaniami. Początkowo sądziłem, że to bohater niezapomnianego zdjęcia, gdy on płynie przez rzekę o świcie w pełzających mgiełkach. Niestety nie. Ale to mocny, piękny byk.

 Oto jego stado.

 A oto i on sam. Bliższe podejście na tym śniegu nie było możliwe.


Jeżowiec świerkowy ... olbrzymi ;)
 

sobota, 26 stycznia 2019

lis lisa lisem ...

Doczekanie soboty okazało się priorytetem szczególnie zapracowanego, mijającego tygodnia.
Doczekałem.
W nocy dopadało nieco śniegu, dzień zapowiadał się cudownie, o ile znowu nie znajdę się w centrum oczywiście nieoznakowanego i domniemanie niezgłoszonego polowania.
Wybrałem się w miejsce, w którym prawdopodobieństwo takiego pH jest najmniejsze.
Dzień leniwie dźwigał się do pracy. Gruba pokrywa chmur najwyraźniej trzymała z Bogami ciemności i nie dopuszczała świtu do głosu.
To moment, w którym nawet z dobrze ustawionym balansem bieli, zdjęcia wychodzą niebieskie.
I właśnie wtedy, bo po co godzinę później, gdy ten problem by nie zaistniał, rozpoczęła się sesja z lisami.
Dwa ciekawskie rudzielce pozwalały na swobodę twórczą, czyli były wszędzie, wręcz dookólnie, na tyle dookólnie, na ile dwa lisy potrafią to zrobić.
Raz jeden, raz drugi zachodził mnie od tyłu, a ja oparty na prawym kolanie robiłem za cyrkiel kręcąc się wokół własnej osi. W zasadzie zamieniłem się w samoczynny statyw obrotowy. Sesja z początkowo dokumentacyjnej, z każdą chwilą stawała się bardziej artystyczną. To normalne, gdy zrobi się zdjęcia dokumentujące obserwację, człowiek zaczyna szukać czegoś więcej. Światła jak na lekarstwo ale robiłem co mogłem. Byłem ubrany w zimowe maskowanie i lisy najwyraźniej to uszanowały. Takiego poruszającego się bałwana jeszcze nie widziały, to też ich zainteresowanie mną było proporcjonalne do ciekawości jaką wzbudzałem. Podchodziły tak blisko, że żadna redukcja zooma nie wnosiła nic do sprawy. Mam kartę zawaloną poruszonymi uszami, końcówką ogona i rozmytymi oczyma.

Zrobione zdjęcia postanowiłem tym razem "wywołać forsownie" To taki termin zaczerpnięty z fotografii analogowej czyli też z odmętów mojej pamięci.
Ciekaw jestem czy ten sposób "podania" lisów przypadnie do Waszych gustów.

Nasyćmy się dziś liskami :)



 Większość zwierząt tak widzi kolory lisów. Jak widać to niemal idealny kamuflaż.






 foch! :)))



 czyżby?!?



 ptak ...


 mniam!



 często tak robią.





A co było później, com spotkał i zobaczył, w drugiej części Was uraczę ;)

wtorek, 22 stycznia 2019

A jednak przekroczyłem jej bramy.

Kontynuując poprzedni wpis, po czasie spędzonym na otwartej przestrzeni, zmierzałem w stronę lasu.
Jeszcze nie wiedziałem, jak trudna będzie to wizyta.

 Łabędzie ozdobiły ostatni szeroki kadr otwartej Warmii. Uznałem, że to akt kończący moje się pozaleśne szwędanie.

 Nad zamarzniętą polną kałużą przeleciała wrona. Surowość i nieoczywista prostota tego kadru ujęła mnie.
Nigdy zresztą nie wiem co mnie ujmie w zdjęciu, ale zawsze mnie to zaskakuje.

 Las przywitał mnie pajęczyną, która zdawała się nie mieć początku i końca, planów, głębi, niczego. Siatka bieli.

Zostawiłem auto. Po kilkuset metrach wędrówki musiałem popaść w stan powątpiewania co do słuszności decyzji, by iść dalej. 
Nieprawdopodobnie hałaśliwy, wręcz strzelający śnieg odbierał wiarę w jakąkolwiek obserwację.
Do tego jak amator kwaśnych jabłek, wszedłem do lasu z wiatrem.
To mi się nie zdarza, a jednak się zdarzyło. To dlatego, że byłem już umówiony na kawę u przyjaciół mieszkających kilka kilometrów dalej, a to miejsce było ostatnim, gdzie mogłem legalnie zaparkować.
Tuptas jest baristą i nie muszę mówić czym jest najlepiej zrobiona kawa pita po wyjściu z mroźnego lasu. To jak kołderka miękkiej pościeli gdy utyrany kładziesz się do łóżka, to jak pierwsze fale morza po "iściu" przez gorący do bólu piasek, jak bita śmietana położona na pulchnej szarlotce.
Gdybym dalej miał wymieniać, niechybnie opowieść musiałaby zostać osygnowana napisem "dozwolone +18" ;)

 Zimny, pozbawiony empatii wiatr przenikał przez rękawy polarowej kurtki i w szczególnie nieprzyjemny sposób zawijał wokół szyi szukając wszelkich nieszczelności.
Do tego zrobiło się pochmurnie i kontrast między tym czego przed chwilą doznawałem na "otwartej Warmii", a aktualnymi warunkami średnio mnie nastrajał do dalszej wędrówki.
Wiedziałem, że spotkanie zwierząt przy tej ilości hałasu może być tylko dziełem przypadku.

Mam w sobie jakiś prymitywny upór, atawistyczną zwierzęcą ciekawość, która każe mi wciąż sprawdzać co odkryje kolejny zakręt, drzewo, kilometr.
Co jakiś czas zatrzymywałem się, by uciszyć las. Stanie było rzeczywistą karą. Odnosiłem wrażenie, że zimne jęzory podmuchów czynią to specjalnie złośliwie, szukając mnie w każdej międzydrzewnej szczelinie.
Skręciłem w lewo. Tym razem już przynajmniej nie szedłem z wiatrem, choć moje odczuwanie wiatru nie zmieniło się ani trochę.


 Bardzo zdziwił mnie widok dzików.
Były daleko ale wypatrzyłem je między pniami sosen i grabów.


 Kilometr dalej ... to była prawdziwa niespodzianka. Spotkanie z daleka, ale nawet z tej odległości nie miało prawa się wydarzyć.


 Szpicak z ułamaną prawą tyką.


 Rok starszy koleżka szpicaka.


 I kolejny, równolatek poprzedniego. Konkretnie trzylatek.


 I jeszcze jeden.
Z łaniami było ich kilkanaście. Miło, miło.

 A w drodze do domu, klasycznie mijana miejscówka saren.
Tym razem, co jest typowe u nas, liczne zimowe stado.
Była ich niemal trzydziestka ale część nie zmieściła się w kadrze :)


Co za ukształtowanie terenu.



poniedziałek, 21 stycznia 2019

oddychać otwartą przestrzenią



Tyle było dni do utraty sił, do utraty tchu, tyle było chwil ...

Niezapomniane słowa wyśpiewane przez Marka Grechutę, artystę do którego trzeba dorosnąć.
Gdy byłem pacholęciem, wydawał mi się dziwny i niezrozumiały, w podstawówce wolałem Suzi Quatro i Garego Glittera.
Po latach, gdy uzbierały się własne przemyślenia, dorosłem do Grechuty. Słucham Go do dziś.

Cytowane słowa pasują jak ulał do tego co chcę dziś napisać.
Do tego, że spędziwszy tak wiele czasu czasu w lesie, po ostatnich krwawych przeżyciach, chciałem odetchnąć spokojną i jasną Warmią.
Udałem się zatem na łąki pola, nad rozległą krainę, która tego zimnego poranka pokazała się w kolejnej, niezwykle interesującej odsłonie.
Zimowe szaty dodają widokom jakiegoś wyzwania, budzą zew wędrownika. Wymagająca i chłodna kraina, zdaje się być obojętna na nasze zachwyty. Tkwi w cierpliwym letargu, powolniejsza, zdystansowana, pozbawiona typowej zalotności. Jakby mówiła, "chcesz to mnie zdobądź, ale ja ci tego nie ułatwię. Brnij przez śnieżne muldy, skręcaj nogi na zamarzniętych kępach traw, wpadaj w okryte pod śniegiem niezamarznięte błoto. Twój wybór, ja się nie proszę!"


Wiatr rozpędzał chmury odkrywając wciąż chłodne słońce. Słońce latem cieszy, ale w przeciwieństwie do zimy, nie wydaje się być cudem!

 Zimowe kontrasty najlepiej podkreślają stosunek zimy do życia. Zero albo jeden, przeżyjesz albo nie. W Polsce zima nie ma nic wspólnego z tym co dzieje się poz kołem polarnym, na Alasce, czy tundrze, ale dla wielu organizmów tej strefy jest próbą przetrwania.

 Północne zbocza moren będą najdłużej czekały na "odpuszczenie". Są chłodniejsze, znacznie rzadziej utkane siecią gryzoniowych kanałów, krecich kopców i owadzich siedzib.

 Wschodzące słońce oglądane zza północnego wzniesienia moreny zawsze wydaje się objawieniem, źródłem nadziei i pięknym zjawiskiem.

Wzdłuż horyzontu długo trzymała się warstwa nieprzeniknionych chmur. To bardzo "schładzało widok". Warmia zdawała się nie oddychać, zamrożona w zimowym letargu.



 Na szczęście gdy człowiek przyjrzy się nieco czujniej, okazuje się, że zimowe życie trwa.
Nisko pracujące słońce emituje dużo czerwonego widma, co na zdjęciach daje efekt czerwonawego śniegu oraz podkreśla brązy.

 Ta sarna długo stała z głową wsuniętą w krzew i jestem pewny, że niczym struś z głową w piasku, niczym lin z głową w glonach, uznała, że jest niewidoczna :)

 Południowe stoki moren pełne były saren. Te 2-3 stopnie więcej to bardzo dużo dla naszych najmniejszych jeleniowatych. Sarny są bardzo wrażliwe na przechładzanie. Dla nich wilgotny, zimny i porywisty wiatr jest największym zagrożeniem pogodowym.

  Kucnąłem nad rzeką i doczekałem się tej oto gromadki.
Para łabędzi krzykliwych z młodymi i jeden niemy, którego na tym zdjęciu nie ma.
W czasach studiów gdy byłem na obozie ornitologicznym na Pogubiu Wielkim, z niezwykłym zainteresowaniem obserwowaliśmy losy pary; samicy krzykliwej i samca niemego.
Zastanawialiśmy się czy dojdzie do krzyżówki między tymi gatunkami. Niestety obóz trwał tylko 2 tygodnie i efektu tej miłości się nie doczekaliśmy. Ale nawet gdyby, to potomstwo, jak zwykle w przypadku bastardów, czyli krzyżówek międzygatunkowych, byłoby niepłodne.

 Nie sposób się nie zachwycać kolorem ich dziobów. Perły zimowego krajobrazu!

  Siedziałem nad lustrem wody, poniżej nadbrzeżnej skarpy. Nogi z każdą chwilą zatapiały się błocku.
Tyle zdołałem ujrzeć gdy wzbiły się w powietrze.


 Widok nadlatujących na mnie łabędzi to zawsze przeżycie. Nie tylko wzrokowe, także odsłuchowe.
Wtedy człowiek modli się o jedno ostre zdjęcie ...

Gdy są tuż nad głową ich prędkość kątowa jest tak ogromna, że ciężko nie tylko z ostrością, ale w ogóle z uchwyceniem ich w kadr.
Szału nie ma, ale jako tako się udało :)

Myślałem, że nie wejdę już tego dnia do lasu ale głowa odpoczęła na otwartej przestrzeni i o 9.30 przekroczyłem bramy Puszczy.
Ale o tym w środę albo w czwartek.
Muszę się wziąć za pracę :)