poniedziałek, 26 lutego 2018

Zrzuty jeleni.

Kochani, przede wszystkim pragnę zwrócić uwagę, że wczoraj, o godzinie mniej więcej 18.32 i siedemnaście sekund ilość odsłon mojego bloga, a naszego miejsca spotkań, przekroczyła 300 000!!!
Podaję godzinę w przybliżeniu, bo nie zdążyłem sprawdzić ani femto-, ani atto- ani nawet nanosekund. Jak widzicie błądzę jedynie w ogólnikach czasu, bo sekunda przy attosekundzie wydaje się wiecznością. (jedna trylionowa sekundy, czyli 10 do minus 18 potęgi!)

Mając na uwadze ilość Waszych odwiedzin, która od jakiegoś czasu regularnie przekracza 13 000 miesięcznie, nie pozostaje mi nic innego, tylko Wam podziękować za zainteresowanie, co niniejszym czynię :)

Do rzeczy!
Koniec lutego i marzec są porą, w której byki zrzucają poroże.
Zasadniczo regułą jest, że starsze byki zrzucają wcześniej, młode późnej, niekiedy nawet dopiero w maju.
Młody byk nakłada lżejszy oręż, więc potrzebuje mniej czasu na jego budowę, ale też i nieco później wyciera, więc rekompensuje to sobie przedłużeniem okresu wzrostu.
Poroże, które spędza sen z powiek wielu zbieraczom, z biologicznego punktu widzenia, jest zwykłą kością.
Niestety kultura łowiecka, tzw. trofeizm przyczyniła się do tego, że ludzie przesadnie cenią sobie ten odpadły fragment zwierzęcia.
W wielu przypadkach, po "obchwaleniu się" tu i tam, gnat ląduje na strychu lub w piwnicy i po latach zapomnienia zostaje np. wręczony zakłopotanemu nieoczekiwanym prezentem wnuczkowi.
Gdy nie ma wnuczka będzie zalegał np. na szafie jako, jak to mówi moja psiuła, durnostrojka-kurzołapka.
Co innego na wsi, gdzie zbieractwem zajmują się uboższe środowiska, dla których kilka stów uzyskanych na skupie, poprawia stan budżetu ... bardziej osobniczego niż rodzinnego :)))
W wielu przypadkach mamy tu do czynienia z cudowną przemianą kości w wino!
Ot takie ludowe czary-mary, hokus pokus i abra-kadabra w jednym.
Poroże wypadałoby uznać za dobro odnawialne, ponieważ odrasta każdego roku, co jeszcze bardziej przybliża nas do osobliwego cudu. Cykl przemian kość-wino-kość-wino zostaje zatem zamknięty w samoodtwarzającym się cyklu. Takie perpetum mobile relacji człowiek-zwierzę.

Mnie najbardziej interesuje poroże na głowie byka ... żyjącego byka oczywiście.
Tym samym sobotnie spotkanie wciąż uzbrojonego stada kawalerskiego, sprawiło mi sporo radości.
Od byków dzieliła mnie mimo wszystko pewna odległość, ale kompletne byki o tej porze, to zawsze rarytas.
Tylko jeden ze spotkanych byków był gomułą, czyli osobnikiem po zrzucie, bez poroża.
Pocieszmy zatem oko pięknymi bykami w całej okazałości, bowiem za chwilę, pozbawione swojej dumy, będą przemykać opłotkami nieco zawstydzone.

 Gdy drogę przebiegł pierwszy byk, moja czujność wzrosła.


 Potem kolejny ...


 i kolejny ...


 i ten z ułamanymi tykami, którego być może pamiętacie z wcześniejszych opowieści ...


 i jeszcze jeden ...


 i ten ...


 a dopiero potem ten, który okazał się  nie być ostatnim!


 Dopiero ten zamknął tą przemiłą obserwację, tym bardziej, że pierwszego nie zdążyłem sfotografować!

Na szczęście kawałek dalej, zaczęły wracać skąd przyszły i miałem okazję złapać w kadr piękny okaz! Co za widok!

 A to gomuła i jak widać nie jest ani trochę starszy od tych wciąż uzbrojonych, co podkreśla zmienność osobniczą. Jedyną regułą jest to, że nie ma reguł ;)


Dąb, ten to dopiero kształci poroże! Cudowne fraktale dębowych konarów. Oczy nie mogłem oderwać.



sobota, 24 lutego 2018

Las bez dzików!

Zapadła decyzja - depopulacja dzików w Polsce!
Ograniczenie liczebności do jednego dzika na 1000 hektarów oznacza praktyczny koniec tego gatunku w Polsce.
Ta decyzja to obraz bezradności rządu i największy w historii kraju kryzys służb sanitarno-weterynaryjnych i władz. Klęska koncepcji ochrony hodowli trzody chlewnej przed ASF i zarządzania kryzysem w ogóle.
Gdy dołożymy do tego interes wyborczy czyli lizanie rolniczego dupska, było nie było licznego elektoratu, oraz kompletną indolencję rządzących, odpowiedź o stan rzeczy nasuwa się sama.
Wszyscy, nawet amatorzy kwaśnych jabłek z Koziej Wólki wiedzą, że w krajach, w których wybito dziki do zera, (m.in. Białoruś) ASF ma się dalej dobrze!
To nie jest metoda!!!
Rozumiem, gdyby dziki chodziły od obory do obory i zarażały świnie, ale tak nie jest. Na tereny hodowli wchodzą kuny, lisy, jenoty, borsuki, ptaki i całe mnóstwo innego stworzenia. Każde z nich mogło chwilę wcześniej mieć kontakt z wirusem, ba nawet go przenosić na sobie w postaci np. fragmentów zarażonej padliny.
Wybijemy wszystko?!?
A może rozsądniej jest dobrać się do wylizanych już przecież tyłków i zmusić hodowców do przestrzegania opracowanych zasad bioasekuracji. Wiem, że marudzą, ale polski rolnik marudzi od zawsze. Krowy obsrane po grzbiet, w chlewni więcej gnoju niż świń, kukurydza specjalnie sadzona bez zabezpieczeń pod lasem i łapka leci po odszkodowania. Roszczenia i roszczenia - to potrafią z pewnością.
Wiedzą, że każda władza stara się zdobyć ich przychylność, szybko nauczyli się to wykorzystywać.
Oczywiście to samo dotyczy przedsiębiorców rolnych. Wirus nie rozróżnia skali inwestycji.
Dla niego trzy świnie są tak samo atrakcyjnym celem jak 30 tysięcy świń.
Dlaczego o tym piszę?
Ponieważ dziś był ponowa. Szedłem po czystych kartach leśnej księgi.
Widziałem wiele tropów.
Z wyjątkiem jednych - dziczych!
W zasadzie to mimo pięknej pogody, niewątpliwie kokietującego lasu, nie mogłem przestać myśleć o tym jak bardzo trzeba zbłądzić by podejmować takie decyzje ...
Był już jeden taki idiota, nazywał się Mao Zedong. Uznał, że wróble w Chinach są odpowiedzialne za znikanie ziaren zbóż w ilości pozwalającej wykarmić 60 tys. ludzi. Wypowiedział im wojnę. Kampania przeciwko wróblom skończyła się całkowitą eksterminacją gatunku.
Efekt?
Pazerny głupek nie wiedział, że wróble w głównej mierze żywią się szarańczakami.
Po depopulacji wróbli, szarańczaki odbiły gigantyczną nadpopulacją, a na skutek ich aktywności żerowej, zniszczeniu uległy zboża w takiej skali, że w efekcie końcowym 15 milinów ludzi zmarło z głodu!!! Chińczycy chcąc ratować sytuację, na gwałt skupowali wróble ze Związku Radzieckiego ...

Czy muszę mówić co zwiastuje depopulacja dzików?
Dziki to najwięksi padlinożercy - likwidacja źródeł epidemii.
Dziki masowo pożerają larwy owadów i całe ich gniazda.
Dziki radykalnie przyspieszają procesy mineralizacji w glebie mieszając podczas buchtowania opadłe liście i masę roślinną z ziemią.
Dziki napowietrzają glebę.
Czekam ... czekam na efekt najgłupszej decyzji o jakiej słyszałem!
Gdzie były mózgi rządzących gdy ASF pojawiło się za wschodnią granicą?
To wówczas należało angażować WOT i leśników do szukania martwych dzików.
Wówczas natychmiast należało inwestować w grodzenia, a nie teraz gdy na nasze tereny wschodnie w miejsce wybitych zdrowych dzików weszły zarażone z Białorusi!
To w 2014 roku powinny być wprowadzone i restrykcyjnie kontrolowane zasady bioasekuracji.
A teraz?
Teraz jest za późno! Depopulacja dzików odbije się nam wszystkim czkawką!
Las bez dzików będzie chorował! Dojdzie do gradacji wielu groźnych dla lasu gatunków owadów.
Wilków i lisów jest za mało by znikały padłe zwierzęta i co gorsza odpady, które jadły TYLKO dziki!

Brak słów ...

Na pocieszenie dzielę się z Wami pięknym lasem, choć ... bez dzików.
Gdy trzy lata temu publikowałem post, w którym pisałem - cieszmy się widokiem dzików, niedługo ich nie będzie, miałem nadzieję, że piszę nieco na wyrost. Niestety nie myliłem się.

Dziś:


 To zdjęcie niemal nocne, stąd brak kolorów.

A w lesie na skutek silnego wiatru, panowała kurzawka. Piękne zjawisko, które pozwoliło mi dziś na mnóstwo zabawy z aparatem.



Z gałęzi spadały perły świetliste!!!


Najcudowniejszy raster świata!


Zupełnie niezwykłe działy się rzeczy.

 

Cuda!


Szedłem ich śladami przez sześć kilometrów. Ciekawa sprawa, poznawać ich szlaki.
Po niemal trzech godzinach doszedłem je!
Radość była ogromna.





Taki poślizg :)




wtorek, 20 lutego 2018

Oddychaliśmy tym samym powietrzem ...

Niezwykła aura niedzielnego poranka w środku dużego lasu, zaowocowała czymś na kształt umysłowego odurzenia.
Zwykle wędrując przez las bywam w euforycznym nastroju, ale ten stan był wyjątkowy, inny.
Spadł świeży śnieg. Tropiciele wiedzą dobrze czym jest ponowa.
Las zaprosił mnie do świeżo napisanej księgi.

Tropy wilków zaprowadziły mnie w nieznane do tej pory ostępy. Nie żebym zawędrował nie wiadomo jak daleko od znanego mi lasu, ale ten fragment był jakiś inny.
Naprawdę czułem się jak baśni. Pięknej baśni, w której ludzie rozumieją zwierzęta i zwierzęta rozumieją ludzi.
Miałem wrażenie pełnej integracji z otoczeniem.
Szedłem nadzwyczajnie wolno i cicho, a takiemu "iściu" towarzyszy wyższy poziom odczuwania ... "bycia częścią lasu".
Z każdym krokiem poziom endorfin zbliżał się do stanu alarmowego. Byłem na haju!

Dziś gdy analizuję przyczyny tej sytuacji, sądzę, że wszystko zaczęło się znacznie wcześniej. Zanim dotarłem do lasu.
Już sam charakter wschodu mógł odurzyć.
Był jakiś ... mięsisty, nasycony, odczuwalnie konkretny. Słońce wzeszło bezkompromisowo.
Nie było wrażenia ulotności i subtelności tego zjawiska, wręcz odwrotnie. Miałem wrażenie, że słońce stara się rozpłatać niebo, wedrzeć się siłą w jego strukturę.
Robiło to wrażenie i tak jak nie lubię "samograjków" p.t.  wschody i zachody, tak tym razem poświęciłem bogom światła nieco więcej czasu.





Droga do lasu była pełna cudów i kolorystycznych efektów.

Spotkałem "wiosenną parkę" w zimowej aurze.
Dla stęsknionych ich odgłosów, nagrałem ten krótki filmik. Nieoczekiwanie uraczyły mnie swoim wyjątkowym śpiewem.



A las?
Las od pierwszych kroków czarował i wabił.

 Podmuchy wiatru zrywały z koron śnieżne drobiny, co potęgowało wrażenie zimy.


 Taka kurzawka.


 Każda leśna ścieżka zdawała się wieść do raju.


 Po jakimś czasie zaczęło się wypogadzać.


Frapujące mnie zderzenie masywnych pni w mocnym kolorze podkreślonym przebłyskami światła i subtelności śnieżnego podłoża, które wydaje się tu czymś absolutnie obcym, nienaturalnym.
To jedno z dziwniejszych oblicz lasu jakie kojarzę.

 W sytuacji, w której się tego nie spodziewałem (standard) najpierw drogę przeskoczył jeleń-byk (nieostre), a po chwili ten jak cię mogę szpicak.
Też jest nieostry ale tę nieco dziwaczną pozę musiałem Wam pokazać :)

W pewnej chwili widzę coś takiego ...
 Spore stadko idzie bardzo blisko mnie i to w moją stronę!
Tzn. ja widziałem stado, ale mój autofocus jak widać, wolał oglądać ... gałązkę!!! :)
Nasze priorytety często się mijają!

 Ta licówka nie ma pojęcia, że dzieli nas kilka metrów!


 Tu już musiałem redukować i tak skromny zoom.
Oddychaliśmy tym samym powietrzem.


 Część stada z tym uroczym młodzieńcem, odbiegła w stronę starodrzewu, a część (poniżej) kręciła się jakby bez większej koncepcji :)



Po jakimś czasie ujrzałem je grzecznie maszerujące gęsiego jak gdyby nigdy nic.


Później i znacznie dalej, gdy słońce już konkretnie przeciskało się między konarami i pniami drzew,
drogę przebiegło stado kawalerskie.
Byków było chyba sześć, ale trzy udało mi się w miarę uchwycić.
Niestety odległość była już nieco większa.
 pierwszy


 drugi


 i trzeci :)

 Tego bielika prześwietliłem i w zasadzie nie mam pojęcia czemu go publikuję.
Fotograficznie klapa ale jak już kiedyś pisałem, drapol to drapol :)


 Przyznać trzeba, że jego sylwetka jest niesamowita i zawsze miło jest go obserwować!


 Samemu, jak się okazało, również byłem obserwowany i nie sądzę, by dla wiewiórki było to źródłem miłych doznań, podobnych do tych jakie ja miałem, patrząc na bielika :)))


Meandrujący w chaszczach śródpolnej remizy myszołów zamyka dzisiejszy przydługi spacer.
Naprawdę niechętnie wracałem do domu.
I jak się okazało coś wisiało w powietrzu.
Mama złamała nogę i dalsza część dnia i wielu następnych dni, nie będzie miała nic wspólnego z euforią tego spaceru.
Życie :)