niedziela, 30 kwietnia 2017

Locha mnie wyniuchała!

Słoneczny dzień ... do tego wolny!
Z nadmiaru szczęścia nie wiedziałem jak chronić zwoje przed euforycznym przegrzaniem.
Żeby nie zwariować, w drodze wyjątku, postanowiłem pójść do lasu :)))

W tak zwanej drodze mijałem rzekę. Łynę znaczy.
Kątem oka zauważyłem, że poprzek nurtu płynie kaczka. Oczywiście ją zignorowałem.
Jadę ci ja jadę, sytuacja niby pożegnana, a mózg jednak analizuje to co widział.
Nagle jakiś wewnętrzny głos rozdarł się na całe gardło - TO NIE BYŁA KACZKAAAAA!!!!!!
Wsteczny i korzystając z wczesnoporannego bezruchu na drodze - cofam, że użyję takiego wyrazu.
Jadę tyłem do tyłu ... nazad czyli.
Kaczka dotarła do brzegu, a wychodząc z wody okazała się sarną!
Nie żebym nie wiedział czy nie widział płynącej sarny ale jest 5.40 rano i temperatura poniżej zera!!!
I to mnie szczerze zdziwiło.

 Otrzepuje się właśnie. Nie policzyłem dokładnie ale jakiś pierdyliard kropel latał wokół niej bez końca.

Nawet gdy biegła, krople wciąż tańczyły jej za zadkiem, co mam nadzieję widać. (to efekt nie dla smartfonowców! - przepraszam) ;)

A gdyby mój budzik, wskazany poniżej kopciuszek, popiskiwał minutkę wcześniej, to może widziałbym jak sarna zbliża się do rzeki i od razu wiedział, że to nie kaczka!



Tego mroźnego ale słonecznego poranka wszystko było przekontrastowane!
Naprawdę zrobienie zdjęcia o poprawnej rozpiętości tonalnej graniczyło niemal z cudem!
 Tak uzyskałem zdjęcie boćka od Swarowskiego (bokeh)


 Chmury malowały piękne pasy na warmińskiej ziemi.


 Trawy skrzyły się jak ... skrzyki jakieś!
Tylko błagam nie pytajcie co to skrzyki! Nie wiem :))))


A bociek upolował jakąś ogromniastą rosówę.
Nie zmieściła mu się w dziobie i łykał ja na dwa razy :)

W końcu dotarłem do lasu!
Powitała mnie samiczka zięby.


Ale gdy dotarłem do dziczej części lasu, od strony bagna dotarł do mnie to wyjątkowe, niskotonowe chrapnięcie. Locha fuknęła na mnie dając wyraz pełnej dezaprobaty dla mojej w tym miejscu obecności.
Całkowicie ja rozumiałem ale cóż, złych zamiarów nie miałem, a ona po chwili zdawała się to rozumieć.

Locha najwyraźniej też od Swarowskiego :)))


 Portret jej ...


 Tuz za jej ogonem ciągnęły pasiaki. Na zdjęcie spomiędzygałęźne załapał się jeden ... tylko.


 Czy ja wiem, czy ja na pewno lubię słońce w lesie ...



 Upsss ... zwietrzyła mnie!


 Zatrzymanie ...


 Kichawa w górę i do roboty!


 Zaciągnęła powietrze jak słoń wodę i niestety mnie wyniuchała.
trudno żeby nie, zrobiło się ciepło, a ja już po 6 - 7 kilometrach łazęgowania ...


 Nawet gdy odeszły, ostatnia wciąż miała na mnie baczenie :)))
Może to wycinek, nie wiem. Jakoś tak wyraźnie ma podniesione "łympy" na wrastającym orężu.

 Gdy usiadłem odpocząć w ciemnej części lasu, usiadł blisko mnie samiec zięby.


 W bardziej malowniczych okolicznościach niż na tym leśnym bagnie, żurawi jeszcze nie spotkałem.
Wiem, że po drugiej stronie tego bagna mają gniazdo, więc czym prędzej się ewakuowałem z tego miejsca. Mam wielką ostrożność do gniazdujących ptaków.


A tu na podmokłym olsie, w ramach naturalnego odnowienia, wzrasta sobie młodziutki jesion.
Ten pąk zwiastuje siłę i zdrowie.
A ponieważ to jesion z lasu będącego własnością mojego przyjaciela z okolic Lubawy, będę miał niewątpliwą przyjemność obserwować jak sobie jesiony radzą pomiędzy starymi olchami.

Ziemia Lubawska jest piękna, choć lasów tam mało.




sobota, 29 kwietnia 2017

Deszczowe jelenie i wszystko deszczowe ...

Długo oczekiwany długi łykend!
Jak to powiedział Łukasz w moim ukochanym Antyradiu - "jedni mają długi weekend, a inni tylko długi!" :)))
Uwielbiam Ich!

No i co?
Deszczowo!
Kogoś to dziwi?
Mnie nie!
Od zawsze twierdzę, że ktoś kto zaczął odliczanie dat i ustanowił pierwszy poniedziałek, czy od czego on tam zaczął, pospieszył się lub spóźnił o dwa dni!
Gdyby pierwszy, dajmy na to poniedziałek, był w środę, to wszystkie łykendy byłyby piękne, słoneczne i ciepłe, a tak mamy jak mamy. W tygodniu, gdy trzeba oddać się ciężkiej tyrce - słońce i palma, a w łykend wiadomo - kaszana!
I tak od lat.
Co mi pozostało, polubiłem deszczową pogodę, tym bardziej, że mimo panującego wówczas czerwca, w taki deszczowy dzień pojawiłem się na świecie.

Było jak widać - szaro, mokro i prawie ponuro.



Stworzyła się okazja do sfotografowania kilku "mokrych kur".





Tego "Patafiana" polubiłem najbardziej :)


 Z trudem gasiłem drgania aparatu wywołane śmiechem :)))





A las?
Las przywitał mnie takim widokiem międzydrzewnym:
 Jak widać młodzieżówka wciąż z "patykami" na łbach.





 Ten koleżka już buduje przyszły oręż, choć powiedzmy szczerze, niespecjalnie ma czym zaimponować ... póki co :)

Chciałem iść za nimi i nawet je wypatrzyłem (mam nadzieję, że też ją widzicie) ale ponieważ chcę tu wrócić jutro, odpuściłem.  Jutro ma być podobnież nieco słoneczka.

wtorek, 25 kwietnia 2017

Ubrać się w świt!

Dziś w ramach myśli otwierającej nie będę się zbytnio wysilał i napiszę krótko i na temat:

... rano to rano!
Krzysiek Leśny Mikunda


Chciałbym, żeby te trzy słowa zostały sentencją powtarzaną przez pokolenia jak choćby Melchiorowskie "cukier krzepi!"
To by było coś ale wiadomo ... ja nie Wańkowicz, o świcie 95% społeczeństwa śpi, a cukier wpierniczają wszyscy. 
Trudno, nie wybrałem najprostszej metody na zdobycie umysłów społeczeństwa, przypiąłem się do świtu, a tego zejść się nie da, w piecu się tym nie napali, a i ubrać się w świt nie jest najłatwiej.

Ubrać się w świt ... eeee, fajne! Dobra, już wiem jaki będzie tytuł tej opowieści :)

I o co mi tu z tym świetm ... aaa, że ładnie jest rano!
No to zapraszam:

 Ta praca ma oczywisty tytuł - bociany! Przecież to oczywiste.




Jak widać w porannych kałużach toczy się całkiem poważne życie. 




Ciężka orka na ugorze w pierwszych, jeszcze mocno nieśmiałych promieniach słońca.




Przy wodopoju. Chyba szpak ... pewności nie mam.
Mogłem napisać, "prawdopodobnie szpak", byłoby jakos ładniej. Co to za wyraz ... "chyba"?!? Okropny!
Więcej go nie użyję!




O tej porze w powietrzu jest tyle dziwnego widma, że wszystko wygląda inaczej, plastyczniej i baśniowo bardziej.



Lotki prawego skrzydła wychwyciły pierwsze promienie. Takie tam poranne smaczki. 





Gdzieś między ziemią, a niebem.




Ktoś odgadnie tytuł tej pracy?
No dobra, podpowiem - żuraw! ;)
Jestem pewny, że go widzicie :)))
Przy okazji przyznajcie, że warmińskie pofałdowania mogą obudzić uczucie miłości do tego regionu.
U mnie obudziły. 

To kiedyś Edward Cyfus (prawdziwy Warmiak!) w niezapomnianym cyklu kłobukowych opowieści starej Gazety Olsztyńskiej, napisał, że Warmiak oderwany od swojej ziemi, wywieziony, pierwsze za czym tęskni, to właśnie za ukształtowaniem terenu, za morenami i pofałdowaniammi. Pod tym względem urok Warmii jest niepowtarzalny w swojej urodzie. Wszelkim lodowcom dziękujemy za ciężką ale jakże twórczą pracę!
Lodowiec to musiało być wymagające monstrum, wracał tu trzykrotnie poprawiać swoją robotę. Musiał być ciągle był niezadowolony ze swojej "rzeźby". Ostateczne powstało dzieło wyśmienite!




Z cyklu "sięgaj gdzie wzrok nie sięga" :)



A na naświetlonej części pola, zupełnie inna gra świateł.
 Bociek jakby wsłuchany w rytm jądra Ziemi.




W poprzedniej opowieści pokazałem start tego kaczora i mnóstwo poderwanej wraz z nim wody, ale nie mogę nie pokazać wyjątkowych okoliczności przyrody w jakich go obserwowałem.
Uroczysko.



A skoro już zawędrowaliśmy do lasu ... 


Przednia łapa samca! Basiora znaczy. Ogromna i świeżuteńka. 
To tylko kwestia czasu, spotkamy się na pewno. Kręcę się po jego rewirze od 4 lat. 
Do tej pory spotkaliśmy się raz, więc czas najwyższy na kolejne spotkanie.
Statystyka zaczyna już pracować na moją korzyść. ;)



I na zakończenie te kruszynki w ładnej grze śródleśnych świateł.


 Tu z budulcem w dzióbku.



I weź człowieku to maleństwo wypatrz! :)