sobota, 30 czerwca 2018

Śniadałem dziś z jeleniami.

Wstałem nieco za późno. Kara musiał przyjść. Po ewidentnym wschodzie wielu rzeczy nie da się już zobaczyć tak jak wyglądały godzinę wcześniej. Bezkompromisowe światło słoneczne nawet przez chmury, których dziś nie brakowało, zabiera tajemnicę niedomówień, rozświetla drugie plany i w ogóle kaszani scenerię.
Wiedziałem, że będę musiał się bardziej postarać, by po pierwsze cokolwiek spotkać, po drugie, by to jakoś pokazać.
Ryzyk fizyk, jak powiadają pracownicy CERNU i udałem się na poszukiwani do starej części lasu.
Przy dzisiejszej sile wiatru (8m/s) spodziewałem się, że jelenie będą wolały widzieć dalej i wyjdą z nieustająco szeleszczących gęstników.
Nie pomyliłem się.
Co mnie jednak zaskoczyło, one mimo późnej pory wciąż spokojnie żerowały.
Wiatr totalnie mi sprzyjał.
Wszedłem praktycznie między członków stada. Można powiedzieć, że śniadałem razem z nimi.
One pobierały strawę materialną, a ja duchową.

 To była pierwsza próba zdemaskowania mnie. Na szczęście nieudana mimo tego, że spojrzeliśmy sobie głęboko w źrenice :)

 Licówka z dzieckiem.


 Problem fotografa śniadającego z jeleniami podczas niezakłóconego żeru polega na tym,
że w 95%-tach czasu, zwierzęta mają opuszczone głowy. Gdy czują się pewnie, nie podnoszą ich niemal w ogóle.


 Druga i wciąż nieudana próba zdemaskowania jakiegoś dziwnego człona stada.
Mam świadomość, że jako człowiek jestem dla nich ... hmmm ... jak Kraken wyłaniający się z otchłani w wybitnie krwiożerczych celach.



 No tak, portrety to to nie są :)))


 Młody byczuś.




 W tym momencie opuściłem je i postanowiłem robić niemal 2 kilometry, obejść stado i wyjść u na przeciw w przewidzianym miejscu.

 I wszystko się udało! Podszedłem je "od dzioba", niestety tym razem wiatr nie miał już tak łaskawego kierunku.
Zdrożony postanowiłem usiąść na oddalonym o kilka metrów pniaku. To był błąd.
Za szukanie mieszczańskich wygód zostałem ukarany natychmiast. Gdybym pozostał tam gdzie pierwotnie kucnąłem, stado dosłownie weszłoby na mnie.
Zdążyłem uwiecznić oko, które mnie pokonało!
Mam nadzieję, że też je widzicie :)))

środa, 27 czerwca 2018

BARDZO!!!

Robisz człowieku zdjęcia, robisz ich tysiące, a tylko od czasu do czasu dają się zapamiętać.
Rocznie na migawkę naciskam około 40 000 razy. Z tego "szumu" wydobywam na światło dzienne ok. 2400 zdjęć, bo mniej więcej tyle publikuję rocznie.
A z tego zapamiętuję kilkadziesiąt, a może wręcz kilkanaście.

Nasza pamięć zapamiętuje łatwiej te rzeczy, którym towarzyszy jakaś emocja, co wyjaśniałoby sprawę, dlaczego zapamiętuję tak mało zdjęć. Niewielka ich garstka wywołuje emocję lub powstała w związku z jakąś szczególną emocją, pomijając tę, która w lesie towarzyszy mi zawsze z tytułu faktu, że w nim jestem ... lesie tym.

Ten dzień był takim właśnie. Ani te zdjęcie lepsze ani gorsze od pozostałych ale w powietrzu wisiały emocje, które zapamiętam. "Pracowało mi się" ze szczególnym rodzajem euforii.
Być może dlatego, że co do metra przewidziałem, w którym miejscu wyjdą łanie, które spotkałem daleko wcześniej. W niewytłumaczalny sposób pognałem w miejsce, co do którego nabrałem irracjonalnej pewności, że tu się zjawią za pół godziny.
Zjawiły się!
Nie umiem powiedzieć co czułem, gdy pojawiły się w miejscu, w którym czekałem na nie jak wilk na ofiarę.
Pomyślicie, że plotę tu takie bajdy dla wrażenia. Przysięgam, że tego nie robię. Tak było.

 Tu je spotkałem.
Pognałem w inne miejsce, usiadłem i ...


 jest pierwsza!


 Pani dama.


 potem druga, młodsza




Na końcu ta młódka.



 Tu w szerszym ujęciu.

 Śliczności.


 To bodaj najpiękniejsze otoczenie wiewiórki jakie miałem na zdjęciu tego interesującego zwierzęcia.


 Ale zaraz, zaraz, która to godzina?!?
Wiewiórki jak widać też mają zegarki :)))



 Co za paluchy!


Taki miękki bokeh.

wtorek, 26 czerwca 2018

Dziki - bardzo ciekawa obserwacja.

Poskakaliśmy na koniach w poprzednim spotkaniu, a teraz grzecznie wracamy do lasu.
Sobota i niedziela upłynęła pod znakiem ochłodzenia i opadów, co oczywiście przyjąłem z radością.
Muszę przyznać, że jak do tej pory daje się wytrzymać ze strzyżakami. Jest ich znacznie mniej niż w ostatnich latach.
Komary w zacienionych i wilgotnych częściach lasu tną niemiłosiernie ale na nie DEET działa, na strzyżaki nie działa nic.

Gdy jest pochmurno, świat lasu jest znacznie ciekawszy. Plany rysują się miękko, a obrazy są jakby bajkowe. Matryca i algorytmy OLYMPUSA zdają się preferować takie parametry albo ja z tytułu opatrzenia, mam już takie preferencje. :)

Lisek jak lisek, ale gdy ujrzałem ten widok, wiedziałem, że pójdę za niemi. Mokry, zatem cichy podszyt to idealna okazja na podchód.
Cichuteńko zszedłem z drogi i korzystając z ich deptaka, ścieżki wygniecionej w jagodzinach, poszedłem za lochami prowadzącymi pasiaki.

Niestety dziki weszły w świerkowy starodrzew.
Nie muszę mówić, że tam nawet w słoneczny dzień światła jak na lekarstwo.
 To zdjęcie w zasadzie nie miało prawa wyjść. Panował półmrok.


 Pierwsze spojrzenie w oczy.
Może najmniej bawiło mnie to, że to były między innymi moje oczy!


 Zaciągnięcie powietrza i czas na decyzję - na Mikundę czy w przeciwpałożną?


 Ku mojemu zdziwieniu opuściła łeb i przyglądał mi się dłużej. Z tej nikczemnej odległości jaka nas dzieliła, nawet jej słaby wzrok wystarczał by mnie zlustrować dokładnie.


 Szła równolegle do mnie, co oznacza, że nie uznała mnie za zagrożenie.
Może nawet mnie zignorowała, trudno, ważne, że mogłem się jej dokładnie przyglądać.


 Oczywiście ze wszystkich scen najwięcej było tyłków i grzbietów - klasyka!

Zostawiłem lochy z młodymi i całe szczęście, bo trzy kilometry dalej miałem okazję poobserwować leśnego zająca, a to prawdziwa gratka.
 Co chwila robił stójkę.
Jaka kraina, taki świstak ;)


 Są rozczulające, nieprawdaż?


Ta sytuacja rozwaliła mnie doszczętnie!
Nie miałem już sił, więc postanowiłem pójść wzdłuż ogrodzenia leśnej uprawy mimo faktu, że pilarz prowadził w niej zabiegi pielęgnacyjne.
Niedziela, zdziwiłem się, ale cóż.
No w życiu nie uwierzyłbym w to co widziałem na własne oczy!!!
Dwa dziki, w odległości maksymalnie 20-u metrów od pilarza (spalinówka!!!) zawzięcie forsowały ogrodzenie i poszły w Jego stronę.
No szok!
To ja się qrka skradam, maskuję, cuduję, a wystarczy kupić piłę łańcuchową, włączyć w środku lasu i ... czekać!
Obietnica świeżo ściętych gałązek jest jak widać silniejsza niż strach.
Bardzo ciekawa obserwacja, bardzo.

No i na koniec, samica kosa z "przyłowem". W lesie to bodaj najpłochliwszy gatunek. Tylko młode żurawie w środku lasu są płochliwsze. Ucieszyło mnie to zdjęcie.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

HIPPIKA - przerywnik od lasu!

Nie będę się rozpisywał.
W niedzielę wyskoczyliśmy do Pacółtowa na zawody hippiczne.
Startowała córka serdecznych znajomych, urocza Karolina.
Postanowiłem sprawdzić się jako fotograf w nowej, trudnej dyscyplinie.
Ograniczeń było sporo:
- musiałem robić zdjęcia wyłącznie stojąc poza ogrodzeniem, a po chwili okazało się, że nie mogę nawet kucać, bo konie mogą się przestraszyć, podobno gdy będę stał, to wszystko jest OK.
Pierwszy raz dowiedziałem się, że siedząc wyglądam gorzej niż stojąc :))))
- konie biorą przeszkodę szybciej niż sądziłem, więc pierwsze zdjęcia głównie przedstawiają lądowanie ::))
- za daleko na pożądane szerokie szkiełko, musiałem walczyć długim!

A co wyszło - proszę:

 Karolina szybuje!





 Deszcz nie był najmniejszą przeszkodą.


 Co za wzrok! To był wyśmienity przejazd w bardzo dobrym czasie.


 Ta zawodniczka w trakcie skoku miała czas spojrzeć na mnie ... szok! Na pewno długo nie mogła się otrząsnąć ale najważniejsze, że koń nie spojrzał, dzięki temu pojechali dalej razem :)))


Pogoda i nieba jak na życzenie.








No i na koniec Panowie - pamiętajcie - siodło MUSI być wypastowane ... zawsze!
Dzięki temu zawodniczka się nie ześlizgnie, czy jakoś tak mi to wytłumaczono ... ;)