czwartek, 31 marca 2016

ćwierć femtosekundy!

Może zabawne i dziwne, ale to niezastąpiona WIKI w opisie gatunku podała, że mysikrólik, bo o nim dziś będzie, jest w stanie wytrzymać temperaturę -15 stopni siedząc bez ruchu 16 godzin na gałązce drzewa.
W tym małym ciałku chyba ciężko pracuje jakiś nanotechnologiczny reaktor jądrowy!
Co to musi być za metabolizm!
Gdy do tej informacji dodamy, że to najmniejszy ptaszek Europy i nie korzysta ze schronień typu dziupla czy coś, a potrafi zostać na zimę ... szok!
Po uzupełnieniu wiedzy o gatunku, o tego typu informacje, zaczynamy lepiej rozumieć skąd nazwa - mysikrólik. Ona z jednej strony określa maleństwo wielkości myszki, z drugiej zaklętą w tym mikro-ciałku królewską duszę.
MYSIKRÓLIK! Taki Pan Wołodyjowski wśród ptaków.

W trakcie ostatniej wyprawy uparłem się, że sfotografuję to ... coś:)
Nie dość, że to mieszkaniec Kingsajzu, to jeszcze ze śmigłem w kuprze!
Próba fotografowania mysikrólików żerujących na świerku to wyczyn nie lada. Poważny test dla sprzętu i sprawności operatora. Mam do siebie żal za brak wystarczającej cierpliwości. Zabrałem się za nie po kilkunastu kilometrach marszu, byłem mocno zmęczony i nie przyłożyłem się należycie do sprawy.
Obiecałem sobie, że sesję powtórzę, ale ponieważ gwarancji poprawy nie mam, pokażę dziś tego twardziela, tak jak mi wyszedł.
Całe szczęście nie należy do zbyt lękliwych mieszkańców lasu i przy odrobinie cierpliwości (czyli czynnika, którego mi właśnie zabrakło) można do nich nieco bliżej podejść.


 W sytuacji optymalnej pod względem fotograficznym, oczywiście odwracał się kuprem!

Kiedy ewentualnie już go prawie miałem ułożonego ... światła koszmarne! Centralnie pod słońce!

Takich zdjęć mam najwięcej :)))

Noooo ... fajnie, w miarę klimatycznie, ale równie dobrze mógłbym napisać, że to jakaś sikora :)

Ooooo, już nieco lepiej!

 No łaskawca! Dzięki ... mały! ;)

Łałałałuła! - nawet zaprezentował swoją piękną, jaskrawą koronę! To samczyk.

A to jego wybranka rozglądająca się za partnerem lub ... za posiłkiem :)

Łatwo nie jest! Taki zwrot trwa ćwierć femtosekundy*!

To standard! Lepiej się po prostu przyzwyczaić :)

Też od strony kupra, ale przynajmniej jakaś strawna kolorystyka wyszła. A tak na serio, to zobaczcie jaki to "olbrzym". Wystarczy go porównać do sosnowych igieł :)

Złapany w ostatniej sekundzie, ale już w ruchu ... do startu gotowi!

HOP! ... i jak mówiłem, sporo tego typu pamiątek h aha ha ah aha

Ale jak będzie pogoda w najbliższy łykend - ogarnę te "barwne sreberka"!


*femtosekunda - fs, to podwielokrotność sekundy, czyli 10 do - 15-ej sekundy.
Inaczej to jedna/biliardowa część sekundy. 0,000 000 000 000 001 sek.

A ta cholera robi to w ćwierć tej wartości! ;)

pierwsze p.s.
oczywiście to literacka fantazja, takie tam tylko coś tam, żeby (hi hi) wypłukać magnez czytelnika! (kto ma wiedzieć, wie ;) )

drugie p.s.
wyjaśnienie pierwszego p.s. w komentarzach poprzedniego wpisu :)



środa, 30 marca 2016

Buszująca w sośnie!

Dzień budził się ze szczególną siłą. Słońce jakby nie mogąc doczekać dominacji nad redukującym się księżycem, poczerwieniało w emocji. Odwieczna walka dnia i nocy. Tarcza naszej Gwiazdy wspięła się nad linię horyzontu z jakąś całkowicie bezkompromisową determinacją. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Słońce zalało kolorem świat całkowicie świadomie, jakby mówiąc "ja tu rządzę, jak zechcę wszystko będzie różowe!"
I tak się stało i wszystko było różowe ... nawet cień! ;)

W tej płaskiej perspektywie, niemal 2D odnalazłem coś z chińskiego malarstwa :)

Nawet nie próbowałem negocjować z taką siłą, pogodziłem się z faktem, że kilka pierwszych zdjęć, będzie miało kolor owocowego budyniu. No może bardziej galaretki owocowej.

Nawet na zdjęciu robionym kilkanaście minut później, sucha trawa za kozłem, jest wciąż lekko ... owocowa. To może kolor nieznanych mi owoców, ale gdzieś ta rozpłukana, lecz wciąż obecna barwa, daje się zauważyć.

Tu już nieco mniej kolorowo ale futerko tej "warmińskiej polatuchy" jeszcze gdzieś łapie apetyczne "zafarby".

Wiewióry mają teraz okres godowy i szaleją, fruwają i skaczą jak oszalałe, ścigając się po pniach drzew. Niestety większość prób uchwycenia ich spełzła na niczym. Swoją drogą ten termin ... "spełznąć na niczym" ... uwielbiam język polski! Najbliższy czas spełzł mi jednak na czymś! Konkretnie na fotografowaniu wiewiórek.
To chyba logiczne, że jak coś może spełznąć na niczym, to może też i na czymś! ;)




 Tu ostentacyjna, nieco perwersyjna, demonstracja siły! Prawie jak niektóre naczelne :) Zdaje się jeszcze stukać paluchem o gałąź!!! No na maksa pojechana bezczelność :)))

A tu zaczepne spojrzenie i za chwilę wystrzeli jak dynamit z tym charakterystycznym świstem.


Opuściłem ich rewir i udałem się w poszukiwaniu kawałka lasu nie objętego zrębem.
Nie było łatwo ...
Na jednej z polan powstałych po "wielkoobszarowym pozyskaniu surowca, jakim jest drewno", ucztowały sarny. Żyrafom z powodu chęci sięgnięcia do tych gałęzi zapewne jeszcze bardziej wydłużyłaby się szyja, ale to nie Afryka. Żyrafa sięga do gałęzi rosnącego drzewa, a sarny po prostu wchodzą na teren zrywki i ścinki, mimo tabliczek z napisem WSTĘP WZBRONIONY! i jedzą jak swoje to, co zaległo na ziemi. Po nic nie sięgają, nic im nie rośnie na kilka metrów, więc w dalszym ciągu poruszają się normalnie, a nie z każdym krokiem tak, jakby głowa starała się nadążyć za uciekającym tułowiem. To musi być spowodowane wydłużonym czasem przepływu informacji z tułowia do szczególnie odległej głowy ... czy może z innych powodów!!! Ostatecznie nie jestem fzjo-pato-morfologiem d/s żyraf. Przyznać jednak trzeba, że w ich oczywistej asynchronii zostało wciąż sporo miejsca na osobliwą elegancję. :)

Zdjęcie p.t. "Buszująca w sośnie!"



Z nieodległego olsu, całej sprawie przyglądał się drozd śpiewak.
Warto było zasiąść i wsłuchać się w unikalny śpiew, więc zasiadłem i wsłuchałem się, no bo co?

Okazało się, że ten dzień mocno aktywizował sarny. W zasadzie były wszędzie.


 Się przodownica sprytnie ustawiła przy pniu. Gra świateł świetnie ją maskowała.

No a ta ... wyżej już nie mogła! ;)

poniedziałek, 28 marca 2016

złoty kwadrans i szpicak!

Już kiedyś pisałem, jak szczególną sympatią darzę szpicaki. Rozczulające są u nich wymieszane cechy cielaka i młodego byka. W rzeczy samej są na takim właśnie pograniczu. Nie ukształtowana ostatecznie tężyzna, niewielki ale jednak pierwszy oręż na głowie, wyraźnie inny, bardziej "męski" pokrój niż u młodych łań. Mają jeszcze jedną cechę, której u starszych byków już nie uświadczysz.
Są takie nieostrożne, lekko nawet gapowate, Dopóki ciągną się za doświadczoną łanią, wszystko jest OK, ale gdy są same ... bywa z tym różnie. Dopiero później jako przyboczna gwardia byka stadnego, czyli w roli chłystów, nauczą się wiele od bardziej doświadczonych byków.
Dzisiejszy poranek był inny od poprzedniego. Słońce budziło dzień bez buforu jakim dzień wcześniej była mgła. Od razu zrobiło się widno, jednak miałem szczęście być już głęboko w lesie, gdy wciąż ciepłe światło wschodu, oświetlało drzewa.
Zanim jednak dotarłem do celu, miałem niezwykłą przyjemność podziwiać mocno zmrożony las w półmroku przedświtowego poranka. Spora rozpiętość tonalna, gra niebieskawych szarości, mocno rozproszone słabe światło i brak szczegółów. Mimo wszechobecnego cienia, widać już skradającą się temperaturę barwową nadchodzącego świtu. To efekt barwy ogromnego ekranu jakim jest niebo.
Mój ulubiony moment. Dodatkowo w takich uroczych okolicznościach, na chwilę przed złotym kwadransem, udało się spotkać łanię prowadzącą zeszłoroczne bliźniaki. Ta pozrębowa polana, to miejsce, w którym od trzech lat miałem czatownię. Ona tam wciąż jest. Może jeszcze do niej wrócę, jednak na ten moment, jak wspominałem, wolę chadzać.




W zasadzie sądziłem, że kwestię jeleni miałem na dziś zamkniętą. Tarcza słońca wspięła się wystarczająco wysoko ... zaczęło się ... piętnaście minut szansy na super fotę w super świetle!
Nie żeby ta świadomość wywierała na mnie jakąś presję, bo nieee. Zbyt często jestem o tej porze w lesie, by odczuwać jakiś pośpiech, przymus ... cokolwiek.
Ale gdzieś z tyłu głowy wierci się taka nadzieja, że może teraz, może za chwilę uda się coś fajnego sfotografować.
I właśnie w takiej sytuacji, w takim momencie, gdy pnie sosen świecą niemal na czerwono, widzę coś takiego:


Młodość i brak doświadczenia spowodowały, że zbyt długo trzymał głowę przy ziemi. Jako starszy byk nigdy już tego błędu nie powtórzy!
Oczywiście skrupulatnie wykorzystałem ten fakt i podszedłem ile się dało, czyli bardzo :)

Musiałem mimo wszystko coś zrobić nie tak, bo zaniepokojony postanowił podejść do mnie i z bliska sprawdzić o co chodzi.

Ku mojej uciesze, byczek nie stwierdził zagrożenia. Moje intencje nie wiązały się z najmniejszym dla niego zagrożeniem. Sądzę, że zwierzęta to w jakiś sposób odczuwają. Do tego dochodzi jego młodzieńcza ciekawość i brak złych doświadczeń.

Najspokojniej w świecie skręcił przede mną i po kilku krokach zatrzymał się, jakby wyrażając zgodę na kontynuację sesji. Dosłownie wyrażając, bo jak widzicie, coś tam do siebie gada :))
Przynajmniej tak to sobie wyjaśniłem, a co, nie mogę? ;)

 Spojrzał na mnie raz jeszcze.

Nie odszedł. Rozglądał się, a ja wykonałem jeszcze wiele zdjęć.


Bardzo sympatyczne spotkanie, świetna obserwacja, złoty kwadrans tym razem należycie wykorzystany :)






niedziela, 27 marca 2016

Przed wielkanocnym śniadaniem ...

... dzień wstawał mgliście. Bardzo mgliście. I tak sobie pomyślałem, że może część z Was będzie chciała sprawdzić jak wyglądał las w dniu świętowania faktu, że Jezus wstał z martwych.
Wiem, że to sprawa innej rangi i wektor zdarzeń jakby przeciwny, ale dziś jest też czwarta rocznica śmierci Wiktora Wołkowa. Więc jeden wstał z grobu, drugi do niego trafił. Nie znałem człowieka, ale robił piękne zdjęcia przyrodnicze, miał pasję, więc "chodził w naszej drużynie". Składam Mu hołd tym postem, oczywiście nie umniejszając wierzącym rangi Wielkiej Nocy. Przed świątecznym śniadaniem, wyrwałem się z pustym żołądkiem do lasu i to było bardzo dobre i on wiedział, że to jest bardzo dobre i zrobił to.

Trudno w to uwierzyć ale przy drodze lis bawił się z koziołkiem! Wyglądało to jakby grali w berka.
W każdym bądź razie zdecydowanie była to zabawa. Śmieszne, fajne, unikalne i interesujące zjawisko.
Gdy zatrzymałem auto, zdążyłem jedynie uwiecznić bohaterów nietypowej obserwacji.


Niestety towarzystwo się już rozbiegało. To było przy drodze, nijak nie mogłem się ukryć. Mgła jak mleko!

Ledwo dojechałem na miejsce, tylko co wszedłem w las ... łania z młodym. Niestety uciekła i gdy ją podszedłem, młodego już nie było.

... widziałem ją jak przez mgłę :)))

Poniżej kilka kadrów mlecznego lasu.  Było tajemniczo, majestatycznie, taki Warmiński Sherwood.






Otulony mglistą pierzyną zapędziłem się nieco za daleko! Rodzina czeka, a ja w lesie ... kiedyś mnie zlinczują :)))

Las rozbrzmiewał ziębami, kukułką i dzięciołami. Z odległych bagien dochodziły głosy żurawi. Co krok starały się śpiewać sikory ale wiecie jak im to wychodzi. No śpiewakami to nie są :))))

 Z letargu wybił mnie strzyżyk. Jak zwykle bohaterski, dzielny - wielki mały terytorialista.

Nie mogło ich zabraknąć :)


Może część z Was skojarzy te drzewa, ponieważ publikowałem je naprawdę wielokrotnie. Mam do tego miejsca szczególną słabość. Od dawna marzyłem, żeby kiedyś trafić na mglisty dzień, w którym akurat przy tych drzewach zastanę cokolwiek. Nareszcie!
Uwierzcie, że po tej części sesji wracałem już w pełni usatysfakcjonowany.

Gdy opuściłem polanę i ponownie zanurzyłem się w lesie, wydarzyła się niesamowita rzecz!!!
Krogulec zaatakował trznadla, a ten ratując życie zdecydował się usiąść tuż przy mnie! Krogulec zaniechał kontynuacji ataku. Ten rozdziawiony dzióbek to nie trel. On się biedny wentyluje w stresie. Był tak zagoniony, że dobre dwie minuty odzyskiwał równowagę. Świąt jak widzicie w naturze nie ma. Jest walka o przetrwanie. Tym razem trznadel skutecznie skorzystał z mojej obecności. Udało mu się.


 Las niezmiennie był zachwycający.

 Po dziewiątej nastąpiła zmiana aury.

Na koniec rarytas - kozioł w trakcie wycierania scypułu ze śladami świeżej krwi na parostkach.
Huraaaa!

A poniżej w trakcie czochrania swędzącego scypułu o sosnowe gałęzie.