sobota, 31 sierpnia 2019

Jak przeżyć w lesie?

Właśnie! Jak przeżyć taki dzień jak dzisiejszy?
Wstałem nieco zbyt późno ale gdy tylko wyszedłem z domu, pożałowałem, że w ogóle wstałem.
To było jasne, że wilgotny klej zamiast powietrza nie zwiastuje łatwej wyprawy.

Dwadzieścia minut po opuszczeniu pieleszy słońce było jak widać wysoko.
Widać też z jakim trudem przedostawało się przez mglistą mątwę oparu.

Już w pierwszych sekundach leśnego iścia znalazły mnie strzyżaki. To prawdziwa zmora.
Po godzinie bezowocnej wędrówki miałem wrażenie, że przebijam się przez zawiesinę zbudowaną z wilgoci i rozpuszczonych w niej owadów. Ogromne płaty mglistych tafli z poukładanymi na nich strzyżakami co i raz otulały mnie nie pozostawiając wolnego miejsca. Gdyby nie mieszkający we mnie uparty cham (chamski upór musi mieć jakąś przyczynę ... źródło jakieś) słowo daję zawróciłbym.
Po dwóch godzinach sytuacja zaczęła mnie bawić. Nic nie spotkałem, niczego nie widziałem, byłem mokry jak nowojorski humit i oklejony niestworzoną ilością strzyżaków.
W głowie układała mi się opowieść, w której zapraszam Was do jednej z najbardziej beznadziejnych wypraw i nawet mi się ten pomysł spodobał. Niby dlaczego macie ze mną przezywać tylko przyjemności? :)

Niestety stanęła przede mną kuna i zepsuła nicniewidzenie!
Ale po chwili uznałem, że ciągle jest do dupy, przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni.

Mijała trzecia godzina łazęgi.
Wszystkie strzyżaki świata zdążyły już sobie przekazać, że po lesie łazi duży frajer i starczy na nim miejsca dla wszystkich.

W końcu zauważyłem byka ale tak długo nie wierzyłem w to co widzę, że ...

Ta pierwsza po prawej plama, to on ... byk!
Tak jak wczoraj pisałem, ta pasja to głównie gotowość do akceptacji niepowodzeń.
Dziś byłem cały zbudowany z tej akceptacji, a po tej przygodzie w zasadzie byłem kwintesencją niepowodzenia. Można było mnie zabrać z lasu, zawieźć do Sewr pod Paryżem i ustawić na półce jako wzorzec niepowodzenia.

Wyobraźcie sobie, że cała ta beznadzieja, ku również mojemu zaskoczeniu, obudziła we mnie jakąś determinację. 
Postanowiłem przejść dwa, trzy tzw. pewniaki, miejsca, w których najczęściej spotykam jelenie.
Efekt był taki, że w tych miejscach jest naturalna koncentracja latających wszy.
Koszmar to zbyt łagodne słowo.
Mój prawy łokieć od roku jest w przewlekłym stanie zapalnym od wieloletniego noszenia aparatu,
a lewa ręka lepiej radzi sobie ze zdejmowaniem strzyżaków z karku. Siłą rzeczy aparat musiał pozostać w chorej łapie.
Częstotliwość zdejmowania owadów była taka, że ostatecznie natarłem boleśnie skórę karku.

Kiedy już opuściły mnie nadzieje, że coś ulegnie zmianie w tym upadłym poranku, po czterech godzinach łażenia widzę koleżkę, który bacznie mi się przygląda.
 Oczniaki, że szok!


 Wąchał niepotrzebnie angażując aż taki wysiłek. Po tylu kilometrach w stęchle mokrej otulinie mikstury wodno-owadziej, czuć mnie było z kilometra.
Mało tego, gdy tylko ręce zająłem aparatem, mój kark pokrył się qwa rojem tych latających gówien!
Musiałem machnąć łapą, nie dałem rady.


 Efekt jak widać - ucieczka.

Czujnie zostałem w tym miejscu dłużej.
Instynkt łowcy mnie nie zawiódł.
Po chwili przyszedł następny młodziak.
Raptem o rok starszy.



Cały scenariusz bliźniaczo się powtórzył.

 Udało mi się go dorwać w gąszczu i ...



 ... w prześwicie.

Można powiedzieć, otarłem łzy.
Nie są to byki, a jedynie ich etykiety zastępcze, protoplaści, zwiastuny czy jak zwać, ale zawsze to więcej niż nic :)

niedziela, 25 sierpnia 2019

Borsucza zjawa.


Wyrwałem dziś do lasu nieprzytomnie wcześnie. Prawda jest taka, że chciałem posłuchać czy byki rozpoczęły już swój koncert. W efekcie końcowym znalazłem się w lesie, w którym jedyne co przez godzinę było widać, to księżyc.
Ciężko nic nie robić ... robiłem księżyc!
A ponieważ zdjęcie zrobione o 3.50 niczym nie różni się od tego z 4.45, pokazuję jedno :)


Na pół godziny przed wschodem ...
Kontury drzew pojawiają się tylko na wschodniej stronie, na pozostałych kierunkach niepodzielnie panuje mrok.

Gdy tylko wzrok zaczął odróżniać pnie drzew od ściółki, ruszyłem po kolejną przygodę.
Było nią spotkanie z dwoma dorosłymi borsukami, które zaaferowane śniadaniowym przegrzebywaniem podszytu, nic sobie nie robiły z mojej obecności.
Nie należę do fotografów, którzy godzinami zalegają przy norach zwierząt, by je fotografować, więc do takie spontaniczne spotkanie szczególnie mnie cieszy.


 W takich ciemnościach robienie zdjęć jest nie lada wyzwaniem.
Fotografującym pokazuję PrintScreen z parametrów ekspozycji:


Jak widać ISO 3200 i czas pracy migawki ... 1/13 sekundy!
Robiący zdjęcia będą wiedzieć, że ta sesja praktycznie nie miała prawa wyjść, wykonanie ostrego zdjęcia jest niemożliwe :)
Wyszło jak wyszło i tak się dziwię, że w ogóle coś widać.

 Ogon borsuka zasługuje na odrębne potraktowanie :)


 To wcale nie chodzi tylko o to, że on się poruszał.
Ustabilizowanie aparatu w trakcie niekończącej się 1.13 sekundy to wyzwanie.
Niestety efekt widać :)

 Nie wiem jak to możliwe, ale jeden z borsuków podszedł do mnie na odległość 3 metrów!
To co widzicie to pełny kadr, a i tak by go zrobić, musiałem maksymalnie zredukować zoom.

Poniżej zrzut ekranowy dokumentujący niekadrowane zdjęcia. Przy okazji widzicie jak niewiele na nich widać :)


Tu widać jak głęboko ryje w poszukiwaniu przysmaków, A że robił to bardzo blisko mnie, czułem zapach świeżo odkrywanego podszytu.

Biorąc pod uwagę panujące ciemności, sesja była magiczna, Praktycznie widziałem jaśniejszą plamę, a aparat momentami długo szukał ostrości.

Dopiero po kolejnych 30 minutach mogłem cieszyć się widokami.



 Ostatnio gdy tu byłem w takich okolicznościach świetlnych, w rzece pływał piękny byk ...

 Teraz tylko te zdające się unosić na rtęci robaczki :)

Dla przypomnienia i nowych czytelników, wspomniane zdjęcia z bykiem:




A w drodze powrotnej, wiewiórka, której nie pokazałbym, gdyby nie ilość kleszczy.
Życie zwierząt nie jest łatwe i sielankowe, a miłość do przyrody musi iść wraz ze świadomością pozostającą na antypodach bambinizmu.

wtorek, 20 sierpnia 2019

Cała prawda o bezwzględnym zabójcy! Kozioł morederca!

To nie będzie jeden z porywających wpisów, a szczególnie nie będzie okraszony jakimiś wyjątkowymi zdjęciami.
Ot taka normalna historia obejrzana z daleka ale każąca się skomentować ... pokazać.
Z jakiegoś bardziej reporterskiego poczucia obowiązku bardziej niż z przekonania, że byłem świadkiem nadzwyczajnej sytuacji.
Po ostatnich niezwykle kretyńskich wpisach w mediach na temat wilków, wpisach nieodwołalnie kompromitujących autorów, postanowiłem rzucić im na cel kolejne, niezwykle niebezpieczne i siejące postrach w naszych okolicach, zwierzę!
Oni, "intelektualne dzbany", chcą budować globalny wizerunek wilka na podstawie ich jednostkowego doświadczenia. Jeden z orłów wilczej biologii napisał, że wilki zjadły mu psa razem z budą!
Widzę oczyma wyobraźni jak wilk szarpie gwoździe i deski i połyka je jak żaba muchę.
Przypomina mi to przygodę innego idioty-konfabulanta, któremu wilk próbował rzekomo zabrać plecak gdy ten schodził z ambony ... ogórki mi gniją zamiast się kisić!

Więc mam tu inną historię, która oczywiście ma na celu przekierowanie uwagi z deskożernych wilków na inny zupełnie gatunek!

SARNA!!!
Tak, będzie o koziołku sarny, który chyba tylko z racji młodzieńczego wieku nie rozpirzył na strzępy kilku żurawi, kilku balotów i części pobliskiej wsi!
No mówię Wam, straszna historia!
Strach padł na okolicę. Ludzie nie wychodzą z domów, dzieci nie chodzą do szkół, psy nie wyściubiają nosów z bud!
Grasuje kozioł!

Skrada się wykorzystując cień i baloty.

 Zlewa się sprytnie z tłem! To wytrawny mistrz kamuflażu!


 Udaje, że się nimi nie interesuje ale obserwuje je pilnie. To wyśmienity drapol!


 Myli ich czujność, udając, że to nie one są celem!


 W końcu przypuszcza szturmowy atak!


 Wbija się miedzy nie, by rozgonić stado! Wiadomo łatwiej upolować pojedynczą ofiarę.


 Rozpędził je na cztery strony świata.


 Teraz podchodzi tego samotnika.
Nie mogę pokazać tych najbrutalniejszych scen. Wiadomo tylko, że to potwór!


Zobaczcie jak bezczelnie triumfuje!

To straszne jakie sieje spustoszenia! Zabić go!

p.s.
tak mniej więcej buduje się reputację wilków.
Mądremu nie muszę tłumaczyć, tuman i tak nie zrozumie ;)

piątek, 16 sierpnia 2019

Śniadałem z jeleniami.

Dnia poprzedniego czyli jak dobrze policzę ... wczoraj, spędziłem w warsztacie 12 godzin non-stop na nogach. Do tego wykonywałem czasami męczące czynności fizyczne. Gdy obudziłem się dzień później, czyli o ile się nie mylę dziś, ostatnia rzecz o jakiej marzyłem to wywlec się z łóżka i jechać do lasu. Ale losu człowiek sobie nie wybiera - taka karma, mus to mus.
Obiecałem sobie, że wejdę maksymalnie kilometr w las, "zasiędę" na jakimś pniaku i niech się dzieje wola nieba.
I tak się stało, pieniek prawie niczym fotel.
Rozsiadłem się wygodnie mając po obu stronach poręby i siedzę.
Jak myślicie, ile wytrzymałem?
Po kilku minutach urodziła się fundamentalna wątpliwość - ja tu siedzę jak drzazga w dupie, a 200-300 metrów dalej pewnie spotkałbym coś fajnego.
Czternaście (14) sekund później oddalałem się od wygodnej lokalizacji.
To niepojęte ale cały zakwaszony i obolały popełniłem dziś kilkanaście kilometrów!
Ale warto było.

Nie można nie iść, gdy światło w tunelu wciąga cię jak dzik żołędzie.

Piąta z minutami uraczyła mnie takim widokiem.
Już pobudzony, szuka swojego szczęścia, a szczęście zwie się miłością.

To co za chwilę zobaczę zawdzięczam upierdliwie pokonanym kilometrom i temu, że po pokonaniu wielu, wciąż udało mi się zachować czujność harcerza na pierwszej nocnej warcie.

 Z daleka zamajaczyły mi sylwetki łań.
Kucnąłem.

 Z tej perspektywy zdjęcia są znacznie ciekawsze. Tak widziałby je wilk.
Na szczęście to nie były same łanie.


 Na końcu szedł ten oto młodzieniaszek, któremu tegoroczne rykowisko jeszcze nie w głowie.
Zresztą trzy kolejne również niczego nie wniosą w jego bycze życie.

 Dał mi wiele satysfakcji. Byłem kilkanaście metrów od nich ale skupiłem się wyłącznie na nim.
Taki pomysł ...


 Stroił rozmaite, najczęściej zabawne minki, ale też miałem wrażenie, że ciągle zerkał na mnie.


 Cudak.


 Prawie mogłem mu zajrzeć w migdałki :)


 Komplementem dla mnie był spokój z jakim mi się przyglądał nie przerywając posiłku.


Piękny jest.

Jeżeli chcecie obejrzeć film zrobiony w trakcie jego śniadania, zapraszam:
https://youtu.be/MCVoCcejGZA

A tu prezent - piękne sceny z jego odejścia, ciekawe pozy:
https://youtu.be/VBeOjyzKB1k

Jak widać, bynajmniej to nie ja byłem przyczyną jego odejścia.
Chwilę później okazało się, że podeszły dziki.

sobota, 10 sierpnia 2019

Czapel oderwał się od Warmii i odleciał.


Zbliża się ta pora roku, w której ranek do ranka jest niepodobny. 
Zawsze fascynowało mnie to, że Ziemia jako planeta zapinkala przez przestworza kosmosu z niewyobrażalną prędkością, a rok po roku od tysięcy lat powtarzają się podobne konstelacje pogodowe.
Ta naprawdę nikczemna powłoka atmosferyczna ma nieprawdopodobną moc. Oczywiście czynnikiem podstawowym pór roku jest relacja Ziemia-Słońce, ale przez przestrzeń przebijamy się z wydawałoby się czymś najmniej odpornym - z cieniutką powłoką gazową. 
A jednak radzi!
Warstwa otaczającego nas powietrza jest jednocześnie sferą największych zmienności. To tu dzieją się fascynujące zjawiska świetlne, wyładowania, chmury i miliony różnych barw powodowanych wilgocią i światłem.
Taki mi się właśnie trafił poranek.


Gdy wpatrzyłem się przestrzeń między drzewami, zdawało mi się, że zajrzałem do wnętrza Ziemi.
Kolory lawy, jakieś refleksy, skomplikowana materia. A to tylko mgła i światło. Tyle doznań.

Mogłem bawić się zmieniając kąty i miejsca obserwacji. Tyle światów, tyle światów!

Moją Warmię oblało złotem. Może nie najtrwalszym ale najpiękniejszym. Być może właśnie z powodu jego nietrwałości, ulotności i drobnego ale jednak wysiłku wczesnego wstania jaki trzeba wykonać, by cieszyć się taką chwilą.
Złoty kwadrans ... dosłownie!

Remizy zieleni zawieszone między ziemią, a niebem.

Lewitujące kopuły koron.
Wszystko takie iluzoryczne, nieprawdziwe, a już na pewno inne.

Pejzaż z czapla białą :)

To tu, na tym bagnie kilka lat temu, zrobiłem jedno z ciekawszych zdjęć byków.

Poniżej jedno z serii tych zdjęć.


A w lesie zastałem stojącą, niczego nie spodziewająca się łanię wpatrzoną gdzieś przed siebie.


Moja radość nie trwała zbyt długo. Ale dzięki temu udało mi się ją uchwycić w miarę w fajnym momencie.


Nie była sama ale fotografowanie we mgle zwierząt w odległości przekraczającej 30-40 metrów kończy się jak widać.

Całe szczęście czapel był bliżej :)


Czapel jak to czapel, ptak wysycony ostrożnością, oderwał się od Warmii i odleciał.
Lubię te krople odrywające się od ptacholi i wracające do macierzy.