poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Sezon grzybiczy!

Wstałem przed czwartą. Serio nie chciało mi się iść do lasu, ale Warmiński zaraz by napisał, że sto lat nie byłem w lesie ... musiałem ;)
Raz człowiek nie pójdzie, od razu presja środowiskowa, wbijanie człowieka w poczucie winy jak pala w dupsko Azji.
Ale tak serio, to nie wiem czy bym poszedł lecz wydarzyło się coś, co ułatwiło mi zadanie.
Pod dom przyszły moje osiedlowe "rumaki"

Było bardzo rano ale przecież, żeby do nich wyjść, musiałem się jakoś ubrać, choć blisko było.
Musiałem założyć, że jedna z sąsiadek też jest wczesnoporanna, a tu Mikunda po polu w gaciach śmiga.
Skoro byłem już obuty i odziany ... no ten wysiłek nie mógł się zmarnować. Wsiadłem w autko i do lasu.

 Wszystko wskazywało na to, że zmoczy mi grzbiet jak kurze pióra ale wyboru nie miałem. Konsekwencja ważna rzecz, najwyżej zawrócę ;)

Nie uszedłem dużo wiele, a już z pewnej odległości byłem obserwowany.
A i sam obserwowałem, bo procesy w przyrodzie są dwukierunkowe najczęściej :)


Odeszła w gęstwinę ale oczywiście podjąłem próbę ponownego spotkania.

Udało się, ale wkurzyło ją to nieco. Oczywiście była z małymi.

 Ciemnawo ale lubię takie dziwne oświetlenia.


 Ona za to najwyraźniej nie lubiła mojej obecności.


Kręciła się w kółko fukając i dając do zrozumienia swoją dezaprobatę ... delikatnie rzecz biorąc.

Rozstaliśmy się w niskotonowych dźwiękach fuknięć i nawąchiwań.

Kilkaset metrów dalej kolejna mamuśka.
Ten dzień najwyraźniej miał już być dziczy.
O jelenie trudno. Trwa "sezon grzybiczy" w lesie. Janusze i Halinki nawołują się jakby mieli tuby pierwszomajowe. Jakby na wiecu jakimś byli, a myślą przewodnią wiecu było wzajemne się odszukanie. Janusz!@! Janusz!@! ... Czego?!?!?! Gdzie jesteś?!? W lesie idiotko, powinnaś wiedzieć, jesteśmy tu razem!!!
UWAGA - podobieństwo powyższego tekstu do zasłyszanego w lesie ramuckim, jest tylko przypadkowo zbieżne, a podobieństwo to jest niezamierzone ;)

 Stała tyłem. Niestety wiatr mi nie sprzyjał, więc w sekundę wykonała obrót głośno ciągnąc powietrze.


 Najpierw spojrzała nie do końca precyzyjnie.

 Ale gdy tylko dostała wiatr ode mnie, szarpnęło nią gwałtownie i kolejne groźne fuknięcie dotarło do moich uszu.


 Teraz miała mnie jak na dłoni.


Na szczęście podjęła jedyną słuszną decyzję ... odbiegła.

Wróciłem do domu suchy i zadowolony.



9 komentarzy:

  1. Czasem to Ci zazdroszczę tej bliskości. Ja tylko raz wielkiego dzika złapałam za ryjek (ręcznie) w zagrodzie u leśniczego. Wszyscy krzyku narobili, że on groźny jest i chce mnie ugryźć. A ja myślałam, że kłapanie zębami i podrzucanie łbem, to proźba o mizianie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~~~~~PROŚBA nie "proźba" oczywiście :P

      Usuń
    2. aaa, to teraz będę wiedział, że jak locha podrzuca łeb,to mam iść jak w dym i ją miziać ;)

      Usuń
  2. Noooo ... bliskie spotkania trzeciego stopnia!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze miło jest spotkać inteligentne stworzenia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, dlatego chodzę do lasu, tam łatwiej niż w mieście ;))

      Usuń
  4. Warto więc było wstać przed czwartą...

    OdpowiedzUsuń