czwartek, 26 lipca 2018

Ptacholki i ptaszynki.

Przestrzeń, w której można sycić swoją miłość do przyrody jest ogromna. Obudzony w środku nocy, pewnie wskazałbym w pierwszej kolejności drapieżniki i jelenie ale ptaki ... ptaki są zawsze w pierwszej trójce moich pasji.
O bezwarunkowej i bezgranicznej fascynacji krukami pewnie przekonali się Ci, którzy byli na moich prelekcjach na ich temat.
Sporym zaskoczeniem okazał się dla mnie ogrom satysfakcji jaką odczułem ostatnio fotografując motyle w locie.
Często "popadam w obłęd makrofotografii", więc możliwości jest wiele.
Moje zamiłowanie do ptaków jest często kłopotliwe, bowiem podchodząc dzika czy jelenia nie umiem odpuścić jakiemuś maleństwu siedzącemu na gałązce.
Kończy się to zwykle przedwczesnym zakończeniem sesji z planowanym większym bohaterem :)

Dziś pokażę kilkanaście takich odsłon, które powstały jako wartość dodana do podchodu za jeleniami i dzikami właśnie.


 Młodziutki rudzik. Las jest teraz pełen młodzieżówki, która zbiera swoje pierwsze doświadczenia.


 Rudzikom akurat nie można odmówić ani ciekawości ani odwagi, ponieważ dorosłe ptaki podlatują tak samo blisko.


 Tego strzyżyka (po mysikróliku i zniczku, kolejny najmniejszy ptak Europy) zauważyłem w takiej właśnie sytuacji.


 Darł się po swojemu tak donośnie, że odnalezienie go w gąszczu igliwia nie było najmniejszym problemem.


 Ta otulina zieloności fajnie się sfotografowała.


 Jak to strzyżyk - za długo miejsca nie zagrzeje. Przeskoczył swoim zwyczajem kilka "pięterek" wyżej i kontynuował foniczne znaczenie terenu.


Są arcyciekawym gatunkiem - polecam zapoznanie się z jego charakterystyką.


Gdy jesteście pewni, że powietrze stoi w miejscu, wystarczy podejść do tego fraktalowego arcydzieła i przekonać się, że jednak nie :)


 Tuż przed skokiem :)


 Bardzo mi się spodobała ta scenografia.


 Wydłubana z ciemności świerkowej drągowiny. Tam zawsze brakuje światła.


Kiedy zauważycie, że kawałek kory nagle ruszył z miejsca i wędruje z taką samą swobodą w górę jak w dół, to niechybnie oglądacie pełzacza leśnego. Pełzacz ogrodowy, kowalik i pełzacz leśny wyczerpują liczbę rodzimych gatunków potrafiących chodzić po drzewie głową do dołu.
Sztywne pióra ogona (sterówki) podobnie jak u dzięciołów stanowią silne narzędzie podporowe.
To kontroparcie do kończyn zakończonych ostrymi jak szpilka pazurkami.

Pozdrawiam Was serdecznie do następnego spotkania z małymi i większymi tajemnicami przyrody :)



wtorek, 24 lipca 2018

Lochy, jelenie, mokry lis i żuraw - czego chcieć więcej?

Czasami nie da się wszystkiego opowiedzieć za jednym podejściem, tak jak za jednym podejściem nie da się wszystkiego zobaczyć.
Wychodząc z tego amatorsko filozoficznego wniosku, dziś publikuję drugą część obserwacji z dnia, w którym podglądałem jelenie w porannych mgłach (poprzedni wpis).

Najpierw ujrzałem Warmię w mglistym przedświcie.
Widok niemal codziennie mijanego jeziora ujął mnie i sprowokował do zatrzymania samochodu.
Muszę podkreślić, że gdy jadę do lasu, w oczywisty sposób chcę jak najszybciej być w lesie i decyzja o zatrzymaniu samochodu w celu zrobienia jakiegoś pretensjonalnego zdjęcia, np. wschodu słońca nad jeziorem, nie należy ani do oczywistych, ani tym bardziej do częstych.
Zatrzymałem się i robiąc to zdjęcie jeszcze nie byłem przekonany, że to dobra decyzja.
Teraz jestem :)

To w końcu moja mała Ojczyzna i dzięki temu zdjęciu, mam okazję pokazać ją w klimatycznej odsłonie. W minionych dawno czasach, gdy jako młody chłopak łowiłem ryby, znalezienie się nad wodą w takiej okoliczności przyrody było naprawdę czymś! Dziś, jako fotograf, taką Warmię muszę wykradać spomiędzy słupów energetycznych, suburbanizacyjnych zabudowań, wyplątywać spomiędzy dróg i infrastruktur z taką samą precyzją z jaką wydłubuję śródleśne polanki spomiędzy wszechobecnych ambon.

 To bardzo krótki moment, w którym można zrobić zdjęcie tarczy słonecznej nie uszkadzając matrycy.
Ogólnie i tak nie polecam.


 Mimo wszystko trudno było się oprzeć. Szczęśliwie mglista blenda spełniła dwa zadania; chroniła czułą matrycę aparatu i ozdobiła zdjęcie miękkościami.


 Chwilę później, dosłownie kilka minut, udało mi się zrobić to zdjęcie. Ciekawski młodzieniaszek pozwolił się sfotografować ze szczególnego bliska. Mokry od rosy wydał mi się wyjątkowo piękny w tym zamyśleniu nad moją obecnością w jego świecie. Zdawał się rozważać pewien dylemat  - ... przełknę to monstrum ... nie przełknę?

Wilgoć wdarła się do lasu choć jeszcze nie w jesiennych ilościach.
Pajęczyna zaświeciła za to niczym znak drogowy.


 Kto próbował podejść żurawia w lesie, ten wie - misja skazana na niepowodzenie.
Tym razem miałem sporo szczęścia. Ukształtowanie terenu spowodowało, że dostrzegł mnie w ostatniej chwili. Na tyle późno, że zdążyłem go dorwać jeszcze stojącego.

A po sekundzie ... wiadomo :)


Chwilę wcześniej niekończący się korowód jeleni idących w świerkowym tunelu.
Nie ma sensu pokazywać każdego osobnika z osobna.  Szły i szły ...
Oto wybranych kilka zdjęć :)



 Klasyczny dylemat - wchodzić - nie wchodzić?


 Łania nie miała takich wątpliwości :)


Muśnięty słońcem :)


Gdy wracałem, słońce było już wysoko.
Ujrzałem zadek lochy tak ogromnej, że przysięgam przeszło mi przez myśl czy to nie krowa!
Niestety odległość była spora.

 Bezskutecznie próbowałem ją podejść.
Stado było spore i rozproszone, starając się ich nie spłoszyć, nie mogłem wejść w ten gęsty podszyt.


 Ta niewiele mniejsza obserwowała mnie, a w zasadzie wywąchiwała już ze sporej odległości.
Co chwila z zielska dobiegały mnie oznaki ich niezadowolenia. Głośno wydychane powietrze informowało mnie gdzie są pochowane ale i tak nie mogłem z tą wiedzą nic zrobić.

 Zobaczcie jak się ustawiła! Filowała na mnie przez szczelinę między drzewami. Cwaniara!
Filowała w przypadku wzroku dzików to może nadużycie ale robiła to! :)

Minuty mijały na próbach wykonania lepszego zdjęcia.
Nie udało się, ale za to niespodziewanie przeszedł tuż obok mnie ten młodzieniec.

Poszedł na dzienną ostoję. Jak wiadomo nie wchodzę tam. Wiem, że tam są, ale poza przepłoszeniem ich, niczego bym nie osiągnął. Za gęsto na zdjęcia.

Taki to dzień się trafił, a to i tak nie wszystko.
W czwartek pokażę część trzecią. Miłośnicy ornitofauny leśnej będą zadowoleni :)



poniedziałek, 23 lipca 2018

Jelenie w porannej mgle.

Nie była to łatwa sesja. Mgła skutecznie rozciera szczegóły, kontury i barwy ale samo podglądanie jeleni w mglistej aurze jest emocjonalnie nie do przecenienia.
Wilgoć wisząca w powietrzu wydawała się być medium scalającym obserwatora i zwierzęta.
Godzina świtu. Słońce dopiero próbowało dobierać się do nieckowatej,  zatopionej w lesie polanki.
Jak dla mnie rosły tam trawy, turzyce i pokrzywy ale najwidoczniej było też coś, co smakowało jeleniom.
Zastałem całkiem spore stado. Zaskakujące - okazało się, że między łaniami z tego- i zeszłorocznym potomstwem, znalazł się, młody wprawdzie, ale jednak byczek.
To czterolatek (dwunastak nieregularny) i nie powinno go tu być.
Powinien zdecydowanie "ciągać się" ze stadem kawalerskim.
Tak czy siak, okazał się niewątpliwą okrasą obserwacji.
Jak to byk, trzymał się nieco na uboczu stada.

Wygląda na mocno zdziwionego. Kiedyś się mówiło, że "kopara mu opadła ze zdziwienia" :)
Ale prawda jest taka, że uchwyciłem tę niefortunną dla jego reputacji minę jako efekt uboczny rozcierania pobranego pokarmu. Jeleniowate jako roślinożercy rozcierają łyka traw i ziół specjalnie przystosowanymi zębami. Po tzw. rejestrach zębowych, konkretnie po głębokości ich wytarcia, można precyzyjnie określić wiek osobnika. Rozdrobniony pokarm dostaje się do przedżołądków kolejno żwacz, czepiec i księgi. Nazwa przeżuwacze nie wzięła się bez powodu ale też nie stąd, że zgryziony pokarm jest przeżuwany. Dlatego, że po fermentacji w żwaczu (pierwszy przedżołądek), jest powtórnie zwracany i wtórnie przeżuwany zanim trafi do dalszej "obróbki"  :)
Ostatecznie po pokonaniu trasy "rollercostera" trzech przedżołądków, trafia do tzw. trawieńca, czyli żołądka właściwego.  Na studiach ponad sto razy słyszeliśmy, że żwacz to jedna wielka kadź fermentacyjna :) Nie dało się nie zapamiętać, że to w żwaczu pokarm poddawany jest procesowi fermentacji przy pomocy wyspecjalizowanych kultur bakteryjnych.


 Mgła miała zmienną gęstość i akurat się nasiliła gdy do byczka podszedł tegoroczny cielaczek.
Nawiązali jakiś rodzaj rozmowy ... :) W tym przypadku wolałbym zrobić zdjęcie dokumentacyjne bardziej niż klimatyczne. Ale tu rządzi natura, nie miałem nic do powiedzenia.


 Rzut oka co dzieje się w stadzie. Widać, że to będzie byk, no nie ma co! Naskok wykonał prawidłowo tylko wzrostu brakuje :)))


 Dama tuż tuż, a tu taki afront ...
No nic, za dwa miesiące już tak spokojnie nie przejdzie ;)


 Nie wiem co on chciał tu zrobić?
Czy patrzył na insekta, który usiadł na oczniakach czy co ...  mina zabawna ;))))


 Nie ma to jak przytulić się do mamy.  Od razu bezpieczniej.




 Schowała się jak struś, no nie ma co, kompletnie jej nie widać zza tej wiechy :)))))))))



 Nie wiem na ile to widzicie, ale warstwy mgieł unoszą się bezpośrednio nad stadem.


 Spokoje żerowanie.
Były naprawdę blisko, tyle tylko, że mgła skutecznie rozcierała detale.


Chyba ostatecznie dostały mój zapach. Łania gwałtownie zmogła czujność i mimo tego, że mnie nie widziała, dała sygnał do odwrotu.


Groźnym i zdecydowanym pomrukiem dała sygnał do odejścia.
Nie biegły, nie uciekły ale zdecydowanie zostawiły mnie wśród mokrych turzyc ukrytego za świerkową gałęzią :)







sobota, 21 lipca 2018

Dostojka ... perłowiec malinowiec znaczy!

Dziś odjeżdżamy daleko od dzików i jeleni.
O tej porze roku naprawdę byłoby grzechem (taki wyraz na czasie) nie pochylić się nad urokami świata owadów.
Motyle są jednymi z najbardziej zaawansowanymi w rozwoju ewolucyjnym.
A że przy okazji są piękne, warto przyjrzeć się im nieco.

Perłowiec malinowiec - kto wymyśla te nazwy?
To prawie tak jak mnie ktoś nazwałby nooo powiedzmy ... Wędrowiec Borowiec czy Wyprawowiec Puszczowiec, no bez sensu :)

Mimo dziwnej nazwy, sam motyl jest wyjątkowo piękny. Znalazłem go w typowym dla niego siedlisku - na skraju leśnej polany. Kwiaty ostrożnia bardzo przypadły m do gustu.
Jako ciekawostkę podpowiem, że nie wszystkie barwy widoczne na motylich skrzydłach są powodowane pigmentami. Część z kolorów, a u niektórych gatunków (150 tys. gatunków, w Polsce 3000!) niemal wyłącznie, to barwy strukturalne. Powstają jako efekt rozszczepienia światła na pryzmatoidalnych łuskach pokrywających skrzydła motyli.

Nie byłbym sobą, gdybym poprzestał na "normalnych zdjęciach" siedzących motyli.
Oczywiście musiałem się nakręcić, że zrobię coś innego, nietuzinkowego, dziwnego.
Wybór padł na próbę pokazania co się dzieje z motylimi skrzydłami w trakcie lotu! Chore!
Kiedyś za te ambicje zapłacę cenę. Nie wiem jaką ale zapłacę. Zdaje się, że ostatnio locha atakując mnie starała mi się to właśnie wytłumaczyć ;)
Dziś niekończące się próby uchwycenia motyla w locie okupiłem nieprzyjemnym wypacaniem się w słońcu. Jak widzicie na zdjęciach ostro żarzyło, a ja półtorej godziny pstrykałem ... głównie zapełniając kartę rozmazańcami i kadrami, na których motyla już dawno nie było :)
Nie dajmy się zwieść, napędzony motyl osiąga 55 km/h i wbrew pozorom startuje niewiele wolniej od muchy.
Po godzinie w pół zgiętej pozycji plecami do słońca, czułem jak struga (bynajmniej nie stróżka) potu rzeźbi Wielki Kanion wzdłuż kręgosłupa!
Między plecakiem, a plecami wytworzyło się coś jakby mikrosauna parowa generująca pot na potęgę.
Myślę, że hipergorące powietrze odbijające się od mojego ciała drgało i falowało tworząc szczególny rodzaj "kamuflażu termicznego". Na bank przez te rozedrgane powietrze wokół mnie nie byłem widoczny, a na pewno nie bardziej niż zebry na pustyni filmowane z dużej odległości.
Czapka, pod nią siatka snajperska (strzyżaki inaczej by mnie wchłonęły jak ukwiał krewetkę) bluza i długie spodnie wystarczyły bym po kilkudziesięciu minutach czuł się jak belgijska frytka wypiekana na głębokim tłuszczu. Szczerze miałem dość, ale postanowiłem, że nie odejdę dopóki mi się nie uda.
Niestety słyszałem to postanowienie, więc był świadek - nie miałem wyjścia :)

 No dobra, na początek start! Jak widać skrzydła mocno pracują i bynajmniej nie są proste!
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to odkrywcze.


 To samiec w pełnej okazałości. Te czarne pasy to cecha pozwalająca odróżnić go od samicy.
Na jego skrzydłach znajdują się m.in. łuski zapachowe!

 Motyle, jak opisywane wiosną przeze mnie ważki, żyją od kilku godzin do kilku miesięcy.
Zniszczenie skrzydeł uniemożliwiające lot, niestety wyznacza kres żywota.
Ten samiec być może wyrwał się ptaku jakiemuś ... ptakowi :)

 Rusałki są oczywiście wszędzie :)



 No proszę! Po ponad godzinie mam! Może nie ideał, ale widzicie to co ja?
Bez kitu po uwiecznieniu tej pracy skrzydeł byłem szczęśliwy!  Zdaje się, że ocierając pot z brwi nawet się do siebie uśmiechnąłem :)


 A tu!!! Lądowanie!!! No szok! Pomału dopinałem swego.


 Przyznacie, że przed startem te napięte struny nie zdradzają tego co się z nimi wyrabia w trakcie lotu.


 Uchwycenie go na ostro naprawdę graniczy z cudem ale zwróćcie proszę uwagę na sposób wygięcia lewego skrzydła i prawego. Co to oznacza?
To oznacza, że nie tylko ważki pracują skrzydłami niezależnie! Wygięcie lewego skrzydła oznacza, że było prowadzone podsiębiernie, a prawe w tym czasie "wiosłowało" do góry!


 Doskonale widoczny aparat ssący i jak zwykle u motyli od spodniej strony skrzydeł barwy maskujące.


 Mam go na ostro w locie! No! :)


 Tu jeszcze lepiej widoczny aparat ssący. Po posiłku jak wiecie ssawka jest zwijana.


 Takie tam ... latanie :)


 Żeby choć jeden łaskawie leciał w moją stronę. Pewnie bym się doczekał, ale nie wiem kto dostarczyłby kartę z aparatu do komputera i opublikował zdjęcia, bo ja już nie :)


 Do tego samego kwiatka przylatywały też inne owady, ale dostojkom to kompletnie nie przeszkadzało. Przy okazji to piękna samica!

Odpadłem od monopoda po dziewięćdziesięciu minutach. Po powrocie pierwszy litr wody wlałem w siebie nie angażując zbytnio mięśni okołoprzełykowych. Tak było szybciej ;)