niedziela, 28 września 2014

przełamać statystykę!

O statystyce można powiedzieć wiele. Że jest nudna, trudna, sugestywna, demotywująca itd. itd. Z pewnością jednak opisuje prawdopodobieństwo zaistnienia różnych sytuacji. Oczywiste, że robi to z tzw. błędem staystycznym i jasne, że ktoś może wygrać w totka kumulację dwa razy z rzędu, ale ... ale statystycznie prawdopodobieństwo jest niewielkie. I tak właśnie sobie roztrząsałem w dzisiejszej drodze do lasu.
No bo skoro wczoraj byłem w nowym, nieznanym sobie lesie i podszedłem jelenie, to dziś jadąc do tego samego, ale mimo wszystko, wciąż nieznanego lasu ... no właśnie, spotkam je czy wygra statystyka? W/g niej, nie powinienem, bo zakrawałoby to na tzw. szczęście, a matematyka nie zna parametru o nazwie szczęście. No i zaczęło się marnie. Miałem już za sobą 8-9 kilometrów, zaliczone ugrzęźnięcie w bagnie, totalne przemoczenie w mokrej wysokiej trawie wokół bagna i specyficzne pogubienie się w założeniach co do wybranej marszruty. Musiałem kosztem utraconych 3 kilometrów wycofać się tracąc sporo cennego wczesnoporannego czasu. Na szczęście popełniłem dzięki temu kilka "samograjków" z amboną w roli głównej. Szczerze mówiąc miałem już lekko dość. Dzień układał mi się szczególnie wysiłkowo i nieefektywnie. Zniechęcony wyjątkowymi niepowodzeniami, okupionymi ogromnym wysiłkiem, skierowałem się w stronę samochodu, czyli odwrót! Przede mną jakieś 6 kilometrów drogi. A niech to - nogawki mokre do uda, buty totalnie przemoczone. I gdy tylko miałem oddać wygraną statystyce, ujrzałem dwa, odchodzące w drągowinie, jelenie tyłki! Mogłem zrobić tylko jedno i ... zrobiłem! Wróciłem na polanę pozrębową, którą przed chwilą zostawiłem za sobą, wierząc usilnie, że spłoszone jelenie z jakiegoś powodu wybiorą ją, jako trasę ucieczki. Założenie było w zasadzie nielogiczne, bo one musiałyby zawrócić i biec niemal w moją stronę. Uznałem jednak, że to nie ja je spłoszyłem i to założenie już za chwilę okazało się ze wszech miar słuszne. Pierwsza pojawiła się łania prowadząca. Potem jej cielak. Byk, w zasadzie skurczybyk, stanął ostrożnie za pasmem krzaczorów i czekał. W międzyczasie za łanią wyskoczył szóstak - młodzieniec. A ostrożny jegomość pozwolił mi sfotografować jedynie swoje poroże - łaskawca! Ostatecznie jednak przełamałem statystykę, dzień uważam za bardzo udany. Dowiedziałem się wiele o tej części lasu. Następnym razem osiągnę cele, czyli miejscówki, znacznie mniejszym wysiłkiem. Na tym to polega, żeby poznać topografię danego lasu i poruszać się skrótami. Poznanie ich odbywa się często takim kosztem jak dziś ... kilkanaście kilometrów, z których większość to złożeczenia, przemoczenia i przemęczenia.

Widokowo zaczęło się całkiem uroczo, pomijając fakt, że za chwilę zapadłem się w grząskim torfie!


Mam nadzieję, że widać tą jejmościnę z wyrzuconym w górę tyłkiem!


Gdy się tkwi po kolana w czarnej śmierdzącej breji torfowej, rudzik może osłodzić życie :)

Nareszcie kawałek suchego lasu!

Zawsze się zastanawiam czy w takich miejscach kiedyś była aleja, czy tylko tak wyrosły ... pod linijkę.

No i w końcu są!




Chojny dawca poroża! Tyle miał mi dziś do zaoferowania :)

Mógłbym tu zamieszkać! Opuszczone gospodarstwo idzie w ruinę ... 


sobota, 27 września 2014

Sobota ... po byku!

Rykowisko niby za nami, ale ciągle można spotkać zakochane byki. Muszą mieć wielkie serca, bo te silniejsze samce, tzw. byki stadne, potrafią rozkochać w sobie nawet do kilkunastu dam. Łań znaczy.
Sobotni świt spędziłem w lesie, w którym byłem pierwszy raz w życiu. Pojechałem na tzw. czuja. W lesie byłem klasycznie, przed świtem. Uwielbiam ten moment, ale zaczynam się zastanawiać nad faktem, że ceną za te wczesno-ciemne obserwacje są często słabe technicznie zdjęcia. Nie zmienia to, mam nadzieję faktu, że niosą w sobie pierwiastek nastroju, wyobrażenia chwili, którą przeżyłem. Na pierwszym zdjęciu widzicie łanię, tzw. licówkę, czyli łanię prowadzącą. Zawsze idzie jako pierwsza, za nią jej cielak, potem inne łanie, potem dopiero ... Pan i władca - byk! Ponieważ nie jest to jeszcze byk stadny, a klasyczny ósmak, który ma najpewniej 5 lat, prowadzi jedną łanię, Tyle udało mu się w tegorocznym rykowisku zdobyć. Bykiem stadnym, jak przeżyje polowania, będzie za 3-4 lata.
W przypadku fotografowanej dziś chmary za bykiem podążała bycza młodzież. Dwa szpicaki i szóstak. Cielak przebiegł tak szybko, że w tym świetle zarejestrowałem jedynie smugę. Długo się też zastanawiałem czy pokazywać niezbyt udane zdjęcia byka-władcy ale uznałem, że udokumentowanie tej hierarchii, swoistej kolejności przejścia jest ważniejsze. Zapraszam do zdjęć z zachowaniem właściwej precedencji.











piątek, 26 września 2014

O sarnio moja miła la la lala la laaa

Warmio-Sarnio, tak mógłbym nazwać moją ukochaną krainę po ostatnich trzech wyjściach. Nie żebym nie spotkał i nie widział niczego więcej, nie. Ale sarny były w dominacji i ten post też będzie w dominacji. Jelenie jakby ucichły, rykowisko raczej za nami, a sarny szaleją, szaleją, a kozły się śmieją, się śmieją, ech! Tak zapewne zinterpretowałaby to Kora, wokalistka niezapomnianego Maanamu, którego walory doceniłem po latach. Zwiedziłem sporo nowych miejsc i wytypowałem kilka miejscówek z naprawdę ogromnym potencjałem. Odwiedziłem po drodze łąki Maruńskie - Grażynko, to cudowne miejsce!
Trzeba przyznać, że rzut pendrivem od Olsztyna są wsie jak malowane i poukrywane w takich kadrach krajobrazu, że dech zapiera. Cudo!
W najbliższych tygodniach posprawdzam co w trawie piszczy, ale już namierzyłem myszołowy, znalazłem świeże tropy łosia, superjelenia łączkę, podmokłe trzcinowiska, torfowiska otulone brzeziną, no po prostu super. Oby był czas to wszystko zwiedzać. Ale wracając do rzeczy, przedstawiam kilka sarnich kadrów i nie tylko. I nie tylko sarnich ma się rozumieć :)














czwartek, 25 września 2014

post "słodkopierdzący"

Robienie wszelkiego rodzaju pejzarzydeł, tzw. landszaftów itp. nie jest mainstreamem mojej fotografii, tzn, stosunkowo rzadko podnoszę obiektyw celem utrwalenia widoczków "słodkopierdzących". Do takich ze szczególną starannością zaliczam wschody i zachody nad wodą, których alergicznie unikam, zroszone pajęczyny, grzyby, prześwietlone listki pod słońce itd, itd. Oczywiście popełniam takie foty, szczególnie gdy w kadrze może znależć się jakaś wartość dodana, inna niż tylko (przepraszam, że przy jedzeniu) ... odbicie. Żeby było jasne, robię takie zdjęcia i bez wartości dodanej, więc ze skrupulatnością kadrowej WSS Społem "jadę" tym tekstem również po sobie. Ciężko znaleźć w sobie takie pokłady asertywności, by nie "strzelić" migawką w wodno-wieczorny "pejzarz budyniowy". Dominację stanowią zachody, ponieważ wówczas ludzkość w swojej masie jeszcze nie śpi. Albumy rodzinne cierpią natomiast na proporcjonalny niedobór wschodów, bowiem statystyczny posiadacz urządzenia fotografującego, w tym aparatu fotograficznego, wówczas statystycznie ... jeszcze śpi. Zachód ma w sobie jakiś aspekt ... czegoś, co samo przyszło, wschód niestety wymaga zaangażowania, wysiłku i tymi cechami się te zjawiska głównie różnią. Nawet sam ruch tarczy słonecznej jest egzemplifikacją tej tezy. Słońce rano wznosi się, więc wykonuje pracę, a wieczorem po prostu opada :) Dlatego oglądając z teatralnym zachwytem takie dzieła walę w ciemno - piękny zachód!. Nigdy się jeszcze nie pomyliłem.
Są jednak chwile, gdy nisko nad horyzontem położona nasza gwiazda kochana, czyni z moim umysłem coś takiego, że muszę ten aparat podnieść i cyknąć fotę. Ten post jest tego przykładem. Wyżyłem się sowicie, nasyciłem, długo nie będę musiał czynić czegoś podobnego. Będzie wschód, będzie grzyb i pajęczyna, a niech tam, na pohybel tego bloga, widocznie tak musiało być :)
















wtorek, 23 września 2014

na bezbyczu i sarna ... byk!

Dzień, a w zasadzie świt, przywitał mnie deszczem. Lało niemiłosiernie. Nie zmieniło to jednak mojej decyzji ani o trochę. Wyparowałem do lasu, czy też jak mówi pokolenie mojego syna, wbiłem w las! Ze względu na gęste, deszczowe chmurzyska, ciężkie od wody i nisko wiszące nad koronami drzew, świt w lesie nie nastał. Tkwię w przekonaniu, że świt w lesie nie nastał dziś przynajmniej do 11.00. Było ciemno i mokro ... bardzo mokro, bo deszcz w lesie ma oczywistą, choć dziwną właściwość. Gdy leje już wokół jak z cebra, w lesie jeszcze przez jakiś czas nie pada - wszystko przechwytują liście i korony drzew. Niestety każdy system kiedyś, prędzej czy później, się nasyca, korony drzew też. Od tego momentu w lesie pada dwa razy bardziej niż gdziekolwiek, bo pada regularny deszcz plus dodatkowo to co wiatr strząsa z liści i igieł. Ostatecznie dochodzi do kolejnego dziwnego aktu, deszcz już nigdzie nie pada, a w lesie ciągle jeszcze pada, ponieważ w dalszym ciągu korony drzew pozbywają się nagromadzonej wody. Każdy podmuch wiatru to mikrolokalna ulewa. Uznałem, że obcowanie w tym podwójnie przechlapanym środowisku nie ma sensu i "wybiłem z lasu" pod normalny, niezdublowany deszcz, czyli na teren przyleśny. Korzyść z tego też taka, że odzyskałem słuch, bowiem w lesie w czasie deszczu nic nie słychać ... tylko deszcz! W taką pogodę trudno o komfort podchodu czy w ogóle obserwacji, ale mój upór w tej kwestii, nie maleje w żadnej sytuacji. Po jakimś czasie ujrzałem sarnę. Była stosunkowo blisko, choć niska przejrzystość powietrza i mała ilość światła zrobiły swoje. Z drugiej strony muszę przyznać, że uwielbiam zdjęcia wykonane bez kontrastowej obecności słońca. Miłą niespodzianką okazała się obecność potomka. Nie wiem niestety czy to młoda sarenka czy koziołek, ale wyszło uroczo:)