poniedziałek, 29 stycznia 2018

Kruki na ścianę!

Tak jak pisałem, kruki to moi codzienni towarzysze wypraw.
Ostatnio postanowiłem zrobić z nimi nieco prac graficznych, takich na ścianę.
Nie chciałem aby to były normalne zdjęcia, których mam tu przecież na pęczki.
Chciałem oddać je tak, jak mi się kojarzą.
Nieuchwytne, szybko mknące między konarami i tak frapujące swoją dynamiczną obecnością, że nie ma czasu na kolory.
Zawsze w poszukiwaniu, zawsze w pędzie, na maksa zaangażowane w swoje czynności i rytuały.

Już parametry aparatu ustawiałem tak, by materiał wyjściowy spełniał wstępnie moje oczekiwania.
Robiłem im zdjęcia pod światło i najczęściej panoramując.
Potem już tylko podciągnąłem kontrast i ... mamy to!
Poniżej kilka pierwszych prac, a będę im te sesje powtarzał i powtarzał.

W ogóle pomyślałem, że gdybyście chcieli np. jakąkolwiek moją pracę, to podpowiadam, że drukuję je na płótnie malarskim typu canvas i oprawiam na blejtramie tak jak obraz.
Wymiar dowolny, jaki Wam pasuje.

W kwestii ewentualnego zamówienia proponuję kontakt poprzez FB.
Oczywiście wystawiam faktury!



 






A to ostatnie, to już nie na ścianę. Siedziałem w środku lasu na pniaku. Kruk wylądował wczoraj przede mną, jakieś 20 metrów. Usiadł na konarze dębu dziób mając wypchany orzechami leszczynowymi. Dłubał i dłubał przy nich. Niestety w lesie było ciemno, a plątanina gałęzi nie pozwoliła na jakiś interesujący reportaż. To jedno zdjęcie jest bardziej dowodem farta jaki miałem oczekując na jelenie. Że też usiadł akurat przede mną! :)







Las roztopowy ... ku pamięci.

Zginął polski himalaista - Tomasz Mackiewicz.
Nie pierwszy i nie ostatni raz żegnamy człowieka pasji, który w imię wyzwań i miłości poświęcił życie.
To sytuacja, przy okazji której powstaje wiele pytań, a nawet zarzutów.

- Wiedział czym ryzykuje!
- Sam chciał!
- Dlaczego jego śmierć jest czymś ważniejszym niż np. budowlańca w pracy, przecież nie robił nic ważnego, realizował wyłącznie swoje egoistyczne pasje?!?

Takie i podobne pytania znajdziecie w mediach, w komentarzach.
To oczywiste, że w takich razach zmierzamy się z systemem subiektywnych wartości, a nawet czymś w rodzaju zazdrości o TAKĄ śmierć.
Nie lubimy gdy komuś jest lepiej, nawet gdy to dotyczy rozstania z życiem.
W nieuświadomiony sposób zazdrościmy, że nie umarł tak po prostu, zwyczajnie, nudnie, w szpitalu lub domu.
Postaram się zmierzyć z próbą odpowiedzi na pytanie dlaczego śmierć himalaisty jest czymś "ważniejszym" niż śmierć powszechna, codzienna lub przynajmniej tak jest traktowana.

Byłem swojego czasu menadżerem dużego projektu sportowego, opartego o wyczyn jakim jest próba samotnego opłynięcia kuli ziemskiej.
Podczas konferencji prasowej powiedziałem, że jako ludzie, potrzebujemy takich "wariatów", bo Oni poszerzają granice definicji ukrytej pod hasłem "człowiek"!
To dzięki takim ludziom, siedząc bezpiecznie w domowych pieleszach czujemy się lepiej w swojej skórze. Wiemy, że jako "człowiek" jesteśmy w stanie robić takie rzeczy.
Chętnie wtedy zapożyczamy sobie fragment cudzych osiągnięć.
Jesteśmy dumni, że reprezentujemy ten sam gatunek.

Zatem kiedy ginie ktoś z elitarnej grupy "wariatów" od poszerzania definicji człowieczeństwa, giniemy trochę my sami. W jakiejś części ubywa nas w postaci wyobrażeń jakie mamy o sobie.
Nie jesteśmy wyłącznie racjonalni!
Jesteśmy zbudowani z emocji i marzeń.
I to ta część cierpi i po trosze umiera wraz ze śmiercią każdego TAKIEGO człowieka.
Tomek, rozumiem twoją śmierć, jest mi cholernie przykro, jako człowiek pasji, w jakiejś części odszedłem z Tobą.

Na pożegnanie Tomka proponuję to co w ramach pasji, mam najbliżej serca - las!
Tym razem korespondujący z nastrojem, piękny jak dusza anioła las roztopowy ... ku pamięci!










Niech ta ułamana gałąź pozostanie pewnym symbolem.


sobota, 27 stycznia 2018

Warto było się ubabrać!

Przede wszystkim rano było tak ciemno od mgły i chmur, że las nie wchodził w grę. Postanowiłem pokręcić się po tzw. okolicy. Otwarta przestrzeń wydała mi się jedyną szansą na wykorzystanie skromnej ilości światła.
Decyzja spodobała mi się, tym bardziej, że dawno nie wyglądałem poza las.

Zaczęło się nie powiem, nie powiem ... że tak powiem.
Udało mi się jakoś oswoić z lisem. Pozwolił mi na niesamowicie bliską sesję.
Niestety było bardzo wcześnie, a mgła osiągała w tym miejscu gęstość bitej śmietany.

Oczywiście zrobiłem mu wiele zdjęć, w tym wiele nieostrych, ale to z języczkiem musiało wyjść :)
Spojrzał na mnie i się oblizał ... ciekawe. Myślę, że nieco przecenił swoje możliwości :)

Ciężko było w tej szarudze zrobić jakieś imponujące zdjęcie ale lisa na lodzie musiałem pokazać.

Gdy go zauważyłem, było całkowicie ciemno. Przynajmniej tam gdzie stał. Potem na szczęście przemieścił się w jaśniejsze miejsca.



Spotkałem myszołowa, który również pozwolił mi blisko podejść, nawet bardzo blisko ale w momencie robienia zdjęcia zerwał się i ... wyszło jak widać.
Miało być pięknie, wyszło jak zawsze ;)

Fakt, faktem, mimo braku światła można było cieszyć oko krótką perspektywą.



Po raz kolejny tej zimy spotykam żurawia.
Mocno ascetyczna sceneria i przenikliwa wszechszarość stworzyły kadr trochę jak z niemego kina.

 Uwielbiam warmińskie rozlewiska. Bez nich polski krajobraz wiele by stracił. O ich znaczeniu przyrodniczym nawet nie wspomnę ale oczywistym jest, że tej wartości przecenić się nie da.
Na tym akwenie gniazdują m.in. bąki i wiele gatunków kaczek.

Trzeba przyznać, że Pan Bielik zbudowany jest głównie ze skrzydeł.


 Zawsze chciałem tu być z szerokim szkiełkiem. W końcu się udało.


 Biała kreska ...  no co? ;)


Brzozowy ażur.


Nad zbiornikiem wodnym w Patrykach wydarzyło się przełamanie frontu. Chwilowe, bo chwilowe, ale konsekwencje mnie uradowały.

Następowały po sobie interesujące zjawiska.

W pewnym momencie świat, przynajmniej ta jego część, którą widziałem, wyzłocił się jak ruski uśmiech w latach osiemdziesiątych.

Przyroda chyba postanowiła zrekompensować poranne niepowodzenia z myszołowem i udało mi się
w tej magicznej chwili wykonać kilka kadrów z nim właśnie w roli głównej.






Złota kraina!


Na sam i do tego zupełny koniec, udało mi się jeszcze podejść sarny polne. Niestety wdrapując się pod stromą skarpę, straciłem kontakt z ziemią. Wykroczny but postanowił chyba zjechać na sam dół skarpy. Na szczęście by na mojej nodze połączonej jakimiś nerwami z moją głową, czyli jakby najbardziej ze mną. A ja, przyzwyczajony do tej nogi niezbyt godziłem się na to nagłe z nią rozstanie. Próba pozostania za wszelką cenę z nogą stawiała mnie przed dość skromnym wyborem - albo polecieć za nią na dół skarpy, albo ją powstrzymać, czyli wywrócić się w grząskie błoto. Wybrałem to drugie.
Ręka na której postanowiłem się podeprzeć wjechała w błocko do nadgarstka ... świetnie! Za chwilę miała trzymać aparat! No nic, szybkie wytarcie w spodnie i dalej pod górkę :) Sarny chyba usłyszały rumor wywrotki i nieco odeszły.

Mimo wszystko uznałem, że dla tej fotki warto było się ubabrać :)))

piątek, 26 stycznia 2018

Kruki - z cyklu ...

Niezwykłą słabość mam do kruków. W oczywisty sposób podziwiam je za inteligencję zarówno osobniczą jak i stadną. Za wierność, opiekuńczość i nadzwyczajnie rozwiniętą zdolność komunikowania się.
Ale też, za nie dającą się przecenić wartość, jaką wnoszą w równowagę środowiskową.
Bez kruków wielu gatunkom działoby się znacznie gorzej.
Wymyśliłem dla nich określenie, że są gatunkiem wiążącym!
Życie wielu istnień jest związane z ich obecnością.
Ale dziś nie o tym chcę pisać. Pisałem o tym wiele razy i jeszcze wiele razy napiszę.
Dziś chciałbym im podziękować za to, że zawsze są ze mną. Zima czy lato .. są.
Zawsze, nawet w najbardziej beznadziejną pogodę, mogę podnieść obiektyw nad głowę i coś z nimi kombinować.
Opublikowałem już dziesiątki ich portretów, zdjęć z bliska i z daleka.
W niedzielę, poza tym co już pokazałem, zrobiłem kilka dodatkowych fotek, które bez względu na wszystko, chciałbym pokazać.
W tym samym stopniu pokazuję je mimo to, co właśnie dlatego ... "if you know what I mean" ;)

 z cyklu - podziały.



z cyklu - kontrasty




z cyklu - uwikłany



z cyklu - przestrzeń woła




z cyklu - relacje


z cyklu - szaro, buro, ale one są ze mną! ;)

czwartek, 25 stycznia 2018

Łania-wariatka :)

Dziś, gdy piszę tę opowieść, termometr wskazuje trzy na plusie.
Zima się skończyła. Oczywiście nie ta astronomiczna, (na szczęście jest chociaż ta, nomenklaturowa) a ta do której, przynajmniej w teorii, przypisana jest śnieżna biel.
Gdy miną kolejne dekady, dzieci będą pytać rodziców, skąd wzięła się nazwa śnieżna biel :)
Te, które będą chciały, że tak powiem, organoleptycznie sprawdzić czym jest śnieg, będą musiały polecieć do np. Hiszpanii.
Takie czasy.
Niezmiernie żałuję tego, że ostatnie trzy zimy były w najlepszym wypadku tygodniówkami.
No cóż, jak to mówili moi rodzicie, "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma!"
Tym samym publikuję dziś bardziej wspomnienie, choć dotyczy zaledwie sprzed trzydniowej sytuacji.

To był dzień, w którym podążałem wilczym szlakiem, więc stosunkowo rzadko szedłem leśną drogą, choć to się również zdarzało, ponieważ wilki chętnie korzystają z tego typu ułatwienia.
Wilcza ścieżka zawiodła mnie w dość specyficzne miejsce. Konfiguracja drzew utworzyła coś niczym tunel, korytarz, w sumie jakby schowek. Miejsce o tyle ciekawe, że niespodziewane w tym miejscu.
Trzeba na nie dosłownie wleźć gdyż jeszcze 20 metrów wcześniej nic nie zapowiadało takiej enklawy.
Jak widać wilki wiedzą co dobre dla jeleniowatych i gdzie ich szukać.
Tym samym ja również je tu znalazłem.

 Stały w tym specyficznym "leśnym uchu" czujnie się rozglądając. Głupie nie są, czują obecność drapieżników, więc jak widać każdy osobnik obserwuje inny fragment okolicy.
Przy takiej czujności o bliższym podejściu nie ma mowy. Moje 420 mm w takich razach to znacznie za mało. Ale nie narzekam, przynajmniej mogę pokazać nieco więcej ich środowiska, pięknego było nie było fragmentu lasu.

Nagle wszystkie głowy zwróciły się w jedną stronę! Początkowo nie wiedziałem co je zaniepokoiło.
 Dopiero po chwili moim, a wcześniej ich oczom, ukazała się łania z innego stada.
Konsternacja trwała dłuższą chwilę.

Spokój jednak nie nadszedł, ponieważ po chwili pojawiły się też byczki.
Nie dane było mi je zobaczyć w całości. Zabrakło mi motywacji do podjęcia próby podchodu. Uznałem, że spłoszenie ich z tego akurat miejsca byłoby mocno nie fair.
Wiem przynajmniej, że jakby co, zastanę je tu jeszcze nie raz.


 Stado spokojnie poszło w prawą stronę, a ta jedna "czujka" bacznie przyglądała się kawalerowi, który najspokojniej w świecie przegrzebywał wszędobylskie jagodziny.

Gdy kawaler odszedł, nagle cała uwaga "czujki" została skierowana na moją skromną osóbkę! ;)

Na szczęście pozostałem do końca niezidentyfikowany jako źródło lęku, a co najwyżej niepokoju.
 Stadko odchodziło niespiesznie, a to co prezentuje łania z lewej strony to nie atak paniki, a zimowego szaleństwa. Rozbrykała się jak niesforny dzieciak w akcie nagłej zabawy.
Scena dzięki temu również była zabawna, a obserwacja interesująca.

 Jej podskoki zostały najwyraźniej zinterpretowane jako zaproszenie do "podbieżki", bowiem stadko poderwało się instynktownie, by po chwili uspokoić się i jednak przejść do formy spacerowej.


A las był ... zimowy tego dnia, czego o dzisiejszym powiedzieć się już nie da.