niedziela, 30 marca 2014

Król za 5 złotych i czterdzieści groszy!

Niesamowity dzień!
Odkupując wczorajsze "późnowstanie", dziś zerwałem się o 4.00. Nie ma żartów, albo rybki albo akwarystka ... czy jak to leciało. Pierwsza przygoda była zanim w ogóle dotarłem do lasu. Jadący przede mną samochód zabił dzika. Nie widziałem zdarzenia, ale dzik był ciepły, więc musiało się to wydarzyć chwilę wcześniej. Zatrzymałem się, bo leżał na środku drogi. Ściągnąłem go na pobocze przynajmniej z dwóch powodów, pierwszy żeby ktoś na niego nie wpadł, bo ważył ok. 80 kg.!
Drugi, niestety z wyrachowania, żeby kruki go zbyt szybko nie wypatrzyły, bo wtedy nici z mojej zasiadki:) Ptaki informują się na kilometry o takiej stołówce. Wyruszyłem w dalszą drogę. Nie dochodząc do lasu zauważyłem łanię i pasącego się obok niej cielaka. Zdjęcie wykonałem ze stosunkowo sporej odległości, ale coś w kolorycie tego porannego kadru spodobało mi się.
Zmrożona szronem trawa oświetlona tą ciepłą smugą. Można by rzec - impresja ... no coś na kształt, bo skromnym trzeba być;)


Wczoraj nieco się spieszyłem, więc nie poświęciłem wystarczającej uwagi cudownemu zjawisku jakie zachodzi w tym miejscu. Nie ukrywam, że sam mam po dziurki w nosie wszelkich wschodów, a szczególnie zachodów słońca nad jeziorem. To tak zajechany temat, że nie pamiętam kiedy odważyłem się zrobić takie zdjęcie po raz ostatni :) Tu jednak nie ma jeziora, a zjawisko wydało mi się niepretensjonalne.



Co ciekawe, wczoraj zająca nie było widać na zdjęciu, ale przyjrzyjcie się uważnie tej fotografii.

Ten lis próbował podejść żurawie! Twardziel :)
Po niespełna godzinie dotarłem na miejsce. Na szczęście jeszcze przed krukami, bo wczoraj mi się to nie udało. Rzecz w tym, by nie zdążyły zauważyć, że wchodzę do kryjówki. Gdyby tak się stało, to rozpaplają po całym lesie " ... kraaa, a tam siedzi Krzysiek .. kraaa, czeka na frajerów ..."  kraaa i tak godzinami. Można sobie wówczas darować siedzenie, będzie nieefektywne. Ale dziś ... proszę, jaki czarny książę zawitał.


Na szczęście nie zwracając uwagi na ich zachowanie, przyszły, dziś już mogę to powiedzieć - jak zwykle - żurawie! Urok tych ptaków sprawia, że nigdy nie przestaną mnie zachwycać.
Syciłem oczy takimi widokami przez przynajmniej kwadrans.



Pisałem już, że uwielbiam Myszołowy. Dziś odwiedził mnie jeden. Długo na niego czekałem.
Jak widać zbiera materiał na gniazdo. Odleciał tak po prostu, na 100% go nie wystraszyłem.
Dziś tak się zabunkrowałem pod świerkiem, że nie było opcji by mnie wypatrzył.
Cudo!



To ta sama polanka, do której po dwóch spotkaniach z Jego Mością Bielikiem, postanowiłem "się przytulić" na dłużej. I to była słuszna decyzja! Spójrzcie, ten posiłek, na który zaprosiłem Króla, kosztował w Tesco 5,40 zł. Warto było :)



 


Ten wspaniały okaz dorosłego osobnika, najpierw usiadł, rozejrzał się i ... odleciał nie pobierając prezentu. O matko, pomyślałem, tylko żeby nie okazało się, że jednak mnie wypatrzył. Przestraszony Bielik długo nie wraca na to samo miejsce, albo siada na drzewie i godzinami się przygląda czy wszystko jest OK. Za chwilę (na szczęście) słyszę ten niesamowity szum skrzydeł. Dźwięk, który przyprawił mnie o ciarki na plecach. Tym bardziej, że jednocześnie widziałem szybko rosnący cień zbliżającego się ptaka. Nie da się czegoś takiego zapomnieć do końca życia. Tym razem bezceremonialnie usiadł na daniu, rozejrzał się i odleciał z prezentem w szponach. Bardzo cicho i szybko zabrałem się z tego miejsca. Otrzymałem swoją satysfakcję. Moją największą dumą był fakt, że ani jeden z tych drapieżników nie zdawał sobie sprawy z mojej bliskości. Bielik był 8 metrów ode mnie! Nie będę się odkrywał i opisywał jak zareagowałem na to spotkanie, bo padnie mój wizerunek twardziela. Powiem tylko tyle, wzruszyłem się zaszczytem jaki mnie spotkał. Tym bardziej, że to nie Bielik ze stawów hodowlanych, ale dzikus z lasu!

p.s.
a właśnie, komentarz syna uświadomił mi, że nie dopowiedziałem jednej rzeczy. Ten Bielik ... On usiadł w ósmej godzinie zasiadki!!! Wyobrażacie sobie, co oznacza siedzenie w bezruchu 8 godzin! Naprawdę wracałem jak połamany :) Dodaję tę informację, żeby nie było, że wystarczy pójść do lasu, rzucić ochłap i przysiąść na 15 minut.

sobota, 29 marca 2014

sikorka na głowie!

Dziś znalazłem się w lesie o godzinie 6.20 czyli nieco spóźniony. Słońce już wyraźnie pracowało nad całkowitą dominacją. Szczęśliwie zdążyłem jeszcze utrwalić jedno piękne zjawisko - stawek i jego okolica w porannych oparach. Gdzieś w tej zadymce biegnie po polu zając. Nie widzicie go na zdjęciu i ja również dostrzegłem go tylko dlatego, że sadził susy, by czym prędzej opuścić coraz bardziej oświetloną arenę.




Ten widok natychmiast nastroił mnie na właściwą nutę. Jak mówi pokolenie mojego syna - wbiłem w las! Ledwo pokonałem pierwszy zagajnik - sarenki. Spokojnie przyjmowały poranny posiłek.
Postanowiłem ich nie podchodzić, widok był sielnakowy i nie chciałem tego popsuć.


Opuściłem towarzystwo, ale na nagrodę nie musiałem długo czekać. Gdy tylko pokonałem pierwszy kilometr pięknego sosnowo-świerkowego lasu, napotkałem kolejną ślicznotkę. Niczego nie podejrzewająca, była bardzo skupiona na wybieraniu co lepszych kąsków z leśnego podszytu.


Tej "panienki" nie udało mi się nie spłoszyć, ponieważ nasze drogi przecinały się, a bezszelestne przejście po suchej ściółce było niemożliwe.
Pomijając ten fakt, zaczynało mi się spieszyć na zasiadkę. Kruki już od godziny głosiły swój apetyt.

Zanim jednak dobrniemy do zasiadki, jest jeszcze jedno zdjęcie, na które zwracam szczególną uwagę.
Nie powinienem tego mówić o własnej pracy, ale ażur tych gałązek z tą perełką w środku - wybaczcie, ale bardzo mi się to zdjęcie podoba :)

Po ponad godzinie spaceru, znalazłem się na miejscu zasiadki. Jak już kiedyś wspominałem, zgodnie ze swoim zwyczajem, tym razem również chadzałem sobie po lesie z indyczyną, konkretnie z ichnimi sercami. Nie wiem jak to się stało, ale najwyraźniej z ich nadmiaru, część wypadła mi na ziemię :)
Nie podejmuję "upadłego jedzenia", więc usiadłem nieopodal i obserwowałem, komu nie będzie przeszkadzało jedzenie "z ziemi". Szanując jednak należny zwierzęciu spokój w trakcie posiłku, ukryłem się za gałęziami świerka. W końcu zwierzę też człowiek, zjeść musi w spokoju. No i przyszedł czas by wyjaśnić dziwny tytuł posta. Otóż siedzę sobie cichuteńko, w zasadzie się nie poruszam, bo nade mną krąży myszołów. Nie ukrywam, że głaskany porannym słońcem, lekko przysypiam, a tu o Święta Madonno, niemal zamachując się  na moje życie, na mojej głowie usiadła sikora. I to z niespodziewaną dynamiką! Jak ona mnie znalazła pod tym drzewem? Między mną a gałęziami nie ma zbyt wiele miejsca ... szok! Zaskoczony sytuacją, zdążyłem się tylko ucieszyć, że to nie ... czapla na przykład :) Ale wracając do tematu - kruki długo nie kazały na siebie czekać. Leśny patrol sanitarny wylądował już po godzinie.





Bardzo się zdziwiłem, ale te czarne żarłoki nie podjęły wszystkiego. Rozumiem, że następnym razem, mam przygotować obrusik i zastawę, Jaśnie Państwo jak widać, z ziemi nie jada!
Mimo, że czułem już wszystkie kości, postanowiłem pozostać w kryjówce. Ciekawiło mnie, co jeszcze się wydarzy. I jakież było moje zdumienie, gdy zza ściany lasu, cichuteńko wyszły dwa żurawie. Konkretyzując, żeby nie było, Pani i Pan Żurawiowie, bo najwyraźniej byli już parą.
To zawsze uczta dla oka. Piękne, dostojne, dumne.




Mimo wszystko umęczyłem się tym "forśniadarstwem", tym bardziej, że np. fordancerom się płaci, a tu, ja jeszcze stawiam - zgroza! Ruszyłem w powolny powrót. Ponieważ dzięcioł pracował wprawdzie po zacienionej stronie brzozy, ale stosunkowo nisko, "cyknąłem" jeszcze ok. 50 - ciu fotek. Dwie z nich pokazuję na odchodne:) Zobaczymy co wydarzy się jutro.




piątek, 28 marca 2014

Poprawka z bagna!

Jak powiedział, tak zrobił, czyli poszedł jeszcze raz po siedmiu latach w to samo miejsce.
Poszedł i zrobił to, tym razem jednak lustrzanką - on - Krzysiek, czyli ja.
Nie mogłem przeoczyć takiego poranka jak dzisiejszy. Mglisty, "misty", delikatny, bezwietrzny.
Dzięki temu, że wczoraj opublikowałem słabej jakości zdjęcia, dziś obudziło mnie coś pomiędzy niedosytem, a wyrzutem sumienia. To się chyba w potocznym języku nazywa kac.
Na kaca najlepsza jest praca, jak powiadają znawcy tematu, więc o 5.30 już mnie nie było w domu.
Na miejscu zastałem wiele zmian w tzw. architekturze krajobrazu, tym samym wczorajszy post zyskał jedną zaletę - jest archiwalny! Najdziwniejsze jest to, że tym razem to nie człowiek się przyczynił do zmian, a liczne w tym miejscu bobry. Położyły naprawdę wiele drzew, w tym również dużych. Z tamtych kikutów brzóz widocznych w poprzednim wpisie ... nie zostało nic. Dziwnie ale  bosko było dziś tam być, było tajemniczo, odnalazłem tamto wspomnienie i towarzyszące mi wówczas emocje. Psa i do tego Baskervillów nie było ;)




















czwartek, 27 marca 2014

podolsztyńskie leśne bagna

18.11.2007 - ten dzień ... drugą połowę tego dnia, a konkretnie wieczór tego dnia, spędziłem na podmokłych terenach leśnego bagna. Wyruszyłem z marnej jakości aparatem i stosunkowo marne były moje fotograficzne zamiary. Z fotograficznego punktu widzenia, pora roku była równie marna. Na miejscu jednak pożałowałem, że lustrzanka została w domu. Bardzo pożałowałem.
Mało tego, dziś, kiedy niecierpliwie oczekując weekendu, odgrzebałem te zdjęcia, podjąłem postanowienie rychłego powrotu w to miejsce. Jest tam jakiś taki klimat, który lubię. Idąc o zmierzchu po terenie takim jak ten, oczekuję, że za moment wyszczerzy na mnie zęby pies i że będzie to przynajmniej pies Baskervillów, bo jamnik myśliwego, nie wystarczy mi do zbudowania wystarczającego napięcia.
Mimo wątpliwej jakości zdjęć, po wczorajszej rozmowie z Wojtkiem G., w której doszliśmy do wniosku (czyli zgodziłem się z sugestią Wojtka) że czasami ważniejsze jest co zdjęcie "niesie" niż to jak bardzo jest poprawne, zdecydowałem się je pokazać. Uznałem, że jest coś w tych kadrach. Może prosta refleksja, że drzewa, tak jak ludzie, robią największe wrażenie ... po śmierci.