sobota, 28 listopada 2015

las nijaki i lisiura.

Wczorajsze Andrzejki okazały się najlepszą imprezą bez Andrzeja jaką pamiętam. Było bardzo wesoło, a zaserwowane jedzenie przeniosło mnie w kosmos. Nie sposób wymienić wszystkiego ale konsekwencje przejedzenia były takie, że dziś do lasu poszedłem bez śniadania. Jakaś kara musi być. Zimny wiatr robił swoje. Zwierzyna pochowała się w ostojach albo mimo tego, że szedłem pod wiatr, wyczuwała andrzejkowe opary. Pokonałem już sporo kilometrów i nic. Nadzieja ulatniała się ze mnie szybciej niż impreza. Sądząc, że nic się więcej nie wydarzy, postanowiłem pokazać ten dziwny las zawieszony między jesienią, a zimą.


 Momentami rude liście buczyny wydawały się być z innego świata.



Na którejś kolejnej polance obserwowałem powietrzne szaleństwa kruków. Robiąc poniższe zdjęcie, nawet się nie domyślałem, że złapię taką właśnie ewolucję!


To był bodaj najciemniejszy dzień tej pory roku. Bez większych nadziei dotarłem do kolejnej polany. Gdy zobaczyłem oddalonego ponad sto metrów lisa, musiałem przetrzeć oczy z wrażenia. Tym bardziej, że zimny wiatr notorycznie wyciskał łzy.

Kucnąłem za drzewem, skróciłem monopod, przyjąłem pozycję i zacząłem wabić jegomościa.
Lisy nie zawsze reagują na wabienie. Odgłos skacowanej myszy zrobił jednak swoje. Lis zbliżał się.
Daruję Wam storyboard z podchodzącym lisem, opublikuję jedynie ostatnie kadry.

Podchodził dość odważnie jak na otwarty teren. Całe szczęście, że był poza zwartym drzewostanem, bo tym razem nic bym w lesie nie wskórał. Panowała tam ciemność.


Całe szczęście trafił się zdrowy egzemplarz w doskonałej kondycji.

wtorek, 24 listopada 2015

byk - uroki młodości!

Nie żebym do głosu dopuścił "pana w kryzysie wieku", nieee. Od zawsze zachwycała mnie młodość, jej piękno, siła i chęć. To wszystko zmiksowane z odrobiną ufności i zaciekawienia, jest mieszanką wybuchową. W przyrodzie również. To co dziś opiszę, wydarzyło się tego samego dnia, w którym fotografowałem myszołowy (poprzedni post).
Ostatnio trochę "sójkowałem", nieco "kruczyłem", a przecież wiadomo, że jestem raczej od grubego zwierza.
W plecaku mam 4-5 kg gnatów, ale twardo postanawiam pójść dłuższa trasą. Do tego teren o znacznych wznoszeniach. Nie wiem na czym to polega, ale zarówno dziki, jak i jelenie uwielbiają morenowe lasy. Im więcej pagórków, tym lepiej. No więc idę góra-dół, co będzie widać na zdjęciach, by dojść do pewnej polany pozrębowej sąsiadującej z bagnami i trzcinowiskami. Po drugiej stronie trzcin młodniki i lasy liściaste. Jeleniom w to graj. Mają wszystko co lubią.
Jest jeszcze bardzo ciemno. Czułość matrycy ustawiam na ISO 1250, by uzyskać chociaż 1/150 sekundy na migawce. Przy fotografowaniu dużych zwierząt to konieczne minimum, a i tak trzeba panoramować. Nie mam zielonego pojęcia jak zostałem zauważony, ale pierwsze łanie opuszczały miejscówę, zanim dobrze do niej podszedłem. Szlag! Tracę pięć sztuk. Wychodzą same zamaziaje i duchy. Podchodzę na miejsce akurat w momencie, gdy z góry zbiega szpicak. Skupiam się na jak najpoprawniejszym poprowadzeniu aparatu. Uwielbiam szpicaki i zależało mi na chociaż jednym udanym zdjęciu. Powstaje seria. Jak na te warunki, jestem zadowolony.




Od strony trzcinowiska dociera do mnie rumor - trzask łamanych trzcin. Wiem co to oznacza. Zbiegam najciszej jak umiem w dół stoku i gnam w stronę bagna. Łania prowadzi podopiecznych, w tym dwa szpicaki! Niestety odległość jest zbyt duża. Robię tylko takie zdjęcie na jakie mnie z tej odległości stać. Po prostu dokument.

Pogoda i pora dnia nie dodają uroku tej pamiątkowej fotce. Trudno.
Gramolę się powtórnie w stronę zrębu. Jakież jest moje zdziwienie, gdy okazuje się, że młody byk, dziesiątak, nie uległ panice i pozostał. Szok!
No niech ktoś powie, że młodość nie jest piękna, dumna i silna. Jest!
I nie chodzi mi o mnie i o to, że wlazłem po raz kolejny na ten stok. :)
Chodzi o tego byka rzecz jasna :)))


  
 
Pewny siebie zatrzymał się, rzucił na mnie wzrokiem jakby chciał powiedzieć - nie boję się ciebie!
Uśmiechnęliśmy się do siebie (my młodzi ;) ) i rozstaliśmy w pewnym porozumieniu.

Przede mną kolejne sto metrów pod górę. Do tego oczywiście wiatr w oczy! To jasne, inaczej nie chodzę.
Gdy wczłapałem się na samą górę, a w zasadzie niemal na samą, od strony lasu usłyszałem jedyne w swoim rodzaju stukanie. To dźwięk uderzających o siebie raciczek biegnącego koziołka. Gdy sarna lub kozioł przebiegnie obok Was, wsłuchajcie się w ten dźwięk. Uroczy. Cyk, cyk, cyk z każdym odbiciem, gdy rozjechane pod ciężarem odbicia raciczki, wracają na właściwe miejsce i uderzają o siebie.
Ku mojemu totalnemu zaskoczeniu, koziołek biegł prosto na mnie! Ale dosłownie!
Zgłupiałem, nie wiedziałem co robić. Wszystko potoczyło się tak nagle, że nie zdążyłem zredukować zoomu. W efekcie powstało coś takiego ...

To niekadrowane zdjęcie z odległości może 1,5 metra! Tyle pokazywałem sarenek i koziołków "normalnie" sfotografowanych, że tym razem poprzestanę na tym zdjęciu. Sądzę, że lepiej tej przygody oddać się nie da :)

niedziela, 22 listopada 2015

myszołowy dwa i ...

Po wczorajszej bliższej znajomości z maszyną tnącą, wstałem dziś niezbyt nastrojony. Od wczoraj nie podjąłem decyzji dotyczącej terenu, który odwiedzę. Nie miałem planu. Myślałem, że może zbuduję nową czatownię, może pójdę za jeleniami ... nie miałem pojęcia. Ostatecznie połączyłem kilka opcji. O świcie poszedłem za jeleniami, a o ósmej zasiadłem w czatowni. Wczorajszej, czyli "bliskoharveserowej" czatowni. A co tam, uznałem, że trzeba miejscu dać szansę. Porobiłem "świtowe" jelenie (to będzie post środowy) i hajda do szałasu. Było mokro. Gdy schodziłem z nachylenia i przeniosłem już ciężar ciała na wykroczną nogę, pięta oparła się o przykryty trawą mokry korzeń.
Nie wiem czy znacie to uczucie tąpnięcia, gdy miało być dobrze, a noga leci w niezaplanowaną dal. W plecaku 5 kg. zanęty! Poczułem jak z przestrzeni międzykręgowych wypadają mi kolejno dyski - wszystkie! Doliczyłem do 24, co mnie znacznie uspokoiło, bo uzyskałem dowód wprost o kompletności mojego kręgosłupa. Kręgów jest tyle co być powinno, ufff. W sekundę zrobiło mi się gorąco i to uczucie nie opuściło mnie jeszcze długo. Żartuję z tymi dyskami, ale taki uślizg wykrocznej przy schodzeniu nie jest fajnym uczuciem. Dotarłem na miejsce.
Miałem poważny plan, by przenieść wizjer czatowni w lewą stronę. Dzięki temu w drugim planie miałbym drzewa. Nie zdążyłem! Myszak usiadł dosłownie natychmiast. Byłem w szoku, bo draople raczej nie bywają aktywne z samego rana. Do tego mgła i przelotny opad ... wszytko na opak!

Kryjówkę mam perfekcyjną, więc mimo panujących ciemności, zaczynam od portretu, a co.
W jego oku odbijają się korony świerków. Pod tym środkowym siedzę ukryty i cieszę się chwilą.

Przyznacie, są piękne!

A te szponiska! Zwracam przy okazji uwagę, że on, ten myszak, za moment oberwie kroplą deszczu w głowę! ;)

Tu otrzepał się z deszczówki.

Po czym próbował porwać ochłap i odlecieć.

Mogłem do woli się "napatrywać" wszelkim pozom i minom. Od przodu ...

 ... od tyłu ...

 z ukosa,

 z wbitym we mnie wzrokiem,

 i z boku. Tu taki, wydaje mi się typowo drapolski profil :)

 Niezwykle dynamiczny start! Później wyjaśnię skąd ta panika!

A tu dziwnie, zwykle korpus wychodzi ostro, a skrzydła są ruszone, tym razem wyszło odwrotnie, taki już widać dzień, nic nie przebiegało normalnie.

Najlepsze w tym wszystkim okazały się moje "psióły" sójki. Nic, a nic nie robiły sobie z obecności drapieżnika.



Ale tylko do czasu! Gdy pojawił się drugi, teren należał niepodzielnie do nich.



Tak gwałtownie szarpały padlinę, że w konsekwencji co i rusz skrzydła unosiły się w górę w poszukiwaniu utraconej równowagi.

Prędzej czy później musiała mieć miejsce poniższa scena. Nie ukrywam, że mocno na to liczyłem.


Ale najtwardszym zawodnikiem uczty, okazała się kuna leśna! Pokazała się tak szybko jak zniknęła. Żałuję, ale nie zdążyłem z ostrością. Ubabrałem palucha w żywicy i nieopatrznie przeniosłem ją na spust migawki. Skleił się. Nie zadziałał jak należy. Moja wina!

To jego tak się przestraszył myszak, potem już non-stop nerwowo się rozglądał.

Odłożyłem aparat. Przez kilkanaście minut syciłem zmysły, oglądając dwa myszołowy gołym okiem. Bliższy był ode mnie 2,5 metra. On miał ucztę i ja!



sobota, 21 listopada 2015

najazd maszyn tnących!

Piękna sobota, z domu wychodzę w przekonaniu, że czeka mnie mrok i deszcz. Już w drodze widzę, że daleko nad horyzontem przejaśnia się. Czyżby? - przemknęło mi przez głowę. W wiejskim sklepie udaje mi się nabyć duże gnaty! Z takim towarem skazałem się na czatownię. Gdy zasiadam w ukryciu, dochodzi 7.30. Wszystko wydaje się takie piękne. Nagle, jakieś 120-140 metrów za plecami słyszę okropny dźwięk. To Harvester, piekielna maszyna, która powoduje, że hektary lasu padają w zastraszającym tempie. W takim samym tempie spowodowała zwolnienie tysięcy pracowników leśnych. No cóż, nieodwracalna cena nowoczesnej technologii. Ta machina budzi we mnie zarówno grozę jak i podziw. Muszę przyznać, że jest imponująco przystosowana do stawianych jej zadań.

 Na chwilę przed morderczym uściskiem, zajrzałem jej w paszczę.

Ścięte drzewa przesuwane są w głowicy Harvestera z niezwykłą lekkością i w szokującym tempie.

Sosna zostaje ścięta, pozbawiona konarów i podzielona na określone bale w ciągu kilkudziesięciu sekund, może trzydziestu.

Lekko skonfundowany wróciłem do czatowni. Uderzenia padających drzew nie przeszkadzały tylko sójkom. Niemal wchodziły mi w obiektyw.



 Wąsatka ...

i wąsatek! :)

Gdy przejaśniało, opuściłem szałas i udałem się w teren. Uznałem, że archiwum mam zapchane sójkami w każdej pozie i postaci. Gdy wyszedłem na otwartą przestrzeń, nad głową miałem bielika i dwa myszołowy! Nie przepadam za zdjęciami na tle nieba ... ale zrobiłem je, Nie pokażę :)

Pierwsze od dawna słońce uprzyjemniło mi drogę powrotną.

Dobrze, że opuściłem las, bo ominęły by mnie cudowne widoki. Niedawno prezentowałem Ziemię Lubawską, więc mam wyrzuty sumienia względem mojej Warmii! Decyzja była szybka - czas na Warmię! Nie miałem szerokiego szkiełka, więc nie wiem na ile udało mi się oddać to co obserwowałem.