poniedziałek, 4 czerwca 2018

Piegża na okrasę ...

Jest poniedziałek, szósta rano. Dziś znaczy.
Siedzę na tarasie, piję ciecz jakąś, niestety nie pamiętam jaką. Wiem, że ciecz, bo to prawdopodobnie jeden z ważniejszych fundamentów picia - pobierana substancja musi być cieczą.
Herbata może, nie wiem.
Nie pamiętam, bo mój umysł prawdopodobnie jest jakąś metaforą starej wersji czołgu "RUDY" z pierwszej edycji Czterech Pancernych ... albo jedzie albo strzela.
Dopiero gdy dostali nowy, mógł oddawać strzał w trakcie jazdy, czyli ogarniał dwie czynnności jednocześnie.
Było cicho, miasto jeszcze nie hałasowało, a ja oddałem się (nie po raz pierwszy) filozoficznej rozkminie pod roboczym tytułem "patrzeć, a widzieć, czy jest różnica?"

Aby udowodnić ile można zaobserwować nie ruszając się z miejsca, musiałem zaangażować mózg (pierwsza wersja z dawno utraconą gwarancją) w obsługę aparatu, obserwacje, picie bez się krztuszenia, bycie cicho i zachowanie pozycji siedzącej.
Przyznacie, że niewiele miejsca pozostało na zapamiętanie rodzaju pobieranej cieczy.
Woda może ... zwykła ... zimna.

 I tak najpierw na daszku karmnika usiadła samiczka kopciuszka.


 Gdzieś w oddali przechodziła sarna. Przypomnę, że mieszkam w mieście!
... może kawa to była ... nawet!

 Na mojej osobistej latarence usiadł piękny samczyk pleszki.


 Jego Pani zaszczyciła swoją "osiadłością" parapet tarasu sąsiadów.


 Ponownie samiczka kopciuszka, tym razem na murku innego sąsiada. A ja wciąż siedzę na tarasowym krześle.


Sroka zrywa się z brzozy. Jakie to szczęście, że nie zahaczyła skrzydłem o gałąź, bo musiałbym uznać, że ktoś na nią napadł.


 Sroka na tle rosnących przed tarasem "gównianych topoli", czyli śródziemnomorskich, sprowadzonych tu, bo szybko rosną. W tym kraju kiedyś wszystko przeliczało się na procentowe wyrobienie normy.
Te topole wyrabiały je w 300%!
To w komunie było bardzo pożądane tempo. Nie miało znaczenia, że alergizują, pylą, syfią, a suche badyle i konary przy byle wiaterku spadają ludziom na głowy. Szybko rosły - było GIT!



A gdy dodatkowo uruchomiłem wszystkie "przydawki okołomózgowe, w tym kończyny, dolne również i wyszedłem 3, dosłownie trzy metry przed dom, zrobiłem jeszcze tego podlotka.



Słodziak!



Piegża już tylko na okrasę.

I jeszcze przed chwilą odwiedził mnie ten samczyk z dziobem pełnym smakołyków :)


Ostatecznie nie zdążyłem oddać się wewnętrznej dyspucie, bowiem po raz kolejny czyny i fakty udowodniły, że patrzeć trzeba tak, by widzieć ;)

cnd!


19 komentarzy:

  1. Dobra, podratuję ten post, żeby pan nie pomyślał, że znowu jest w czarnej dziurze komunikacyjnej. ;)))Poniedziałek w końcu jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. to i ja się dołączę do dyskusji... kopciuszka zazdroszczę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapraszam do mnie na kawę, siądziesz na zewnątrz z filiżaną i aparatem, latają i karmią podloty, więc szansa jest spora. :)

      Usuń
  3. Piegży nie widziałam już bardzo dawno. A szkoda, zacna ptaszyna :) Patrzeć trzeba zawsze tak, by widzieć, ale ta czynność zawsze wymaga stania w miejscu i nicnierobienia. Nawet wielozadaniowe kobiety roku 2000 nie są w stanie pogodzić tych dwóch rzeczy na raz! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to powiada mój kumpel i co zrobisz jak nic nie zrobisz? :)))
      Ale tam zaraz nicnierobienia, przecież obserwacja to czynność, czyż nie? ;)

      Usuń
  4. Twoje rozważania, Krzysztofie, są mi bardzo bliskie. Zawsze też chciałam mieszkać w miejscu, gdzie mogłabym, siedząc na tarasie, obserwować naturę. Nie było mi to dane jednak. Obserwuję więc to, co jest w zasięgu mojego wzroku, mieszkając w bloku na IV piętrze. Twoje zdjęcia ptaków są zachwycające!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, ten taras ma na imię kredyt we frankach, więc ja czerpię z natury, a banki ze mnie :))) Jak zawsze wszystko ma swoją cenę.

      Usuń
  5. A mnie się wydaje, że te wszystkie ptaszki podpatrywały Ciebie zastanawiając się co Ty jeszcze robisz o tej porze na tarasie :)))? Ale masz rację, kiedy człowiek się zatrzyma to dojrzy mnóstwo rzeczy, które mu umykają w ruchu :D
    Pamiętam jak w Warszawie, na ruchliwej ulicy w tłumie fali gnającej do przodu po jednej stronie chodnika, bo po drugiej gnała fala przeciwna mojej, potrafiłam nagle się zatrzymać i rozejrzeć... wprowadzając chaos za sobą, zakłócając płynność ruchową mojej fali. Nierzadko słysząc zza siebie konkretne epitety pod swoim adresem. Ale stawałam i rozglądałam się. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w równoległym świecie. Ja i reszta maszerujących robotów organicznych. Dość szybko stawałam się stałym elementem chodnika, którego wszyscy płynnie wymijali.
    pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wyobraź sobie, że ja, gdy nie jestem w lesie, czuję się tak cały czas, czyli jak jeden z milionów organicznych robotów pędzącego systemu ... :)

      Usuń
    2. To nie dobrze. Rodowita Warszawianka powie Ci, że można żyć w ogromnym mieście, pracować i nie być tym organicznym robotem. :)) Patrzyłam w niebo, oglądałam gwiazdy (- W Warszawie? Wśród wieżowców? To nie możliwe. - Jak najbardziej możliwe odpowiem :D), obserwowałam ptaki, najczęściej wróble, gołębie i sroki. Na ulicy w Centrum miasta :)

      Usuń
  6. A ja bardzo lubię topole, za ich zapach, za strzelistość, za ludzioodporność, za wszechobecne "koty". Dzięki nim w minionym okresie szybko się zieleniło. A alergie? Obecnie wszyscy mamy na coś alergie, ostatnio w pracy słyszałam, jak pewna biurwa narzekała i szukała wsparcia do wycięcia cudnej urody brzozy pod oknem biura, w którym pracowała. Bo "syfi", bo liście jesienią, bo szumi... Nie potrafimy uszanować i zadbać o przetrwanie starych i młodych drzew, betonujemy na potęgę. Każda budowa zaczyna się od kompletnej dewastacji swojego placu i dużych przyległości. Mam właśnie za oknem kolejny taki plac... Znikły cudowne jabłonki, deweloper wepchał się w miejscówkę na styk. Koniec ostatniego miejsca, gdzie psiarze mogli spokojnie spacerować z pupilami, bez fochów i uwag "prawdziwych" Polaków (nawiasem mówiąc psie "prezenty" rozpuszczą się po deszczu, a śmieci wyrzucane przez ich dzieci nie rozłożą się za 500 lat). A dla wszystkich znikną fabryczki tlenu. Nie ma równowagi... My umiemy tylko przeginać... Oj, coś mi się za dużo ulało, pardon. Takie rarytasy mam tylko na urlopie lub w weekendy spędzane u rodziców. Taras lub podwórko, kawusia i obserwacje, na szczęście u nich jeszcze nie brakuje ptaków :). Ale u Ciebie to już rozpusta hi, hi, codziennie? Fajnie, ale jak to w życiu, nic za darmo... Niemniej dla takich atrakcji warto było, prawda? Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, warto - wiadomo :) Polska, rozłożysta topola to jest to. Nie chodzi mi o jakąś supernacjonalistyczną postawę, jestem daleki od tego typu ideologii! :) Co do wciskających się developerów - o tak, kiedyś obudzimy się w mieście bez przestrzeni i zieleni, podtruci spalinami i hałasem. Komuś przeszkadzał szum brzozy - no niewiarygodne! To niech postawi sobie biurko na środku ronda, będzie miała ten rodzaj szumu, który ją ukoi :)))

      Usuń
    2. U mnie w pracy jest nakaz noszenia ochronników słuchu, więc wyobraź sobie o czym ta biurwa mówiła! Szkoda gadać jak nie ma o czym mówić :-). Kasia z Olsztyna.

      Usuń
  7. Witam serdecznie W ten chłodny czerwcowy dzień tyle tutaj piękna tylko podziwiać i samemu wyjść na spacer by zobaczyć takie cuda przyznam że ostatnio Jestem bardzo leniwa i bardzo mało chodzę a by mi się przydało by spalić trochę cielska hahaha Pozdrawiam i życzę przyjemnego dnia zdjęcia są przepiękne !


    💁 odnowionaja.blogspot.com

    Zapraszam Cię serdecznie na bloga swej Przyjaciółki Agnieszki , która chwyta piękne chwile w swój obiektyw , ale również pisze życiowe przesłania z serca dla drugiego człowieka .

    Pozdrawiam serdecznie Sylwia

    OdpowiedzUsuń