czwartek, 17 kwietnia 2014

szpicak o zmroku

Miałem w planie post na inny temat, ale wczoraj opuszczałem las długo po zachodzie słońca i coś mnie podkusiło, by zajrzeć na polankę, na której jeszcze nie byłem. Co widzę ... łania, cielak, pięć sarenek i szpicak! Szpicak, czyli młodociany byk, który nałożył pierwsze poroże. Są to charakterystyczne pojedyncze tyki bez odrostków. Dla porządku powiem, że odrostki kolejno od nasady (możdżeni) idąc ku górze nazywają się: oczniak, nadoczniak, opierak i wyżej u byków koronnych znajduje się korona lub u niekoronnych np. widlica.
To tylko ogólny opis, bo zdarzają się jeszcze nadprogramowe odrostki i różne ich kombinacje. Byk może być regularnie koronny lub nie. W zależności od odżywienia, kondycji i zdrowia nakłada poroże mniej lub bardziej symetrycznie lub wręcz z różnymi zmianami, np. tzw. myłkus. To większy tamat, na inny post:) Ja, jak już kiedyś pisałem, mam szczególną słabość do tych podlotków, do szpicaków. Uwielbiam się im przyglądać, bawi mnie niezmiernie ta mieszanka cielako-byka. Są po prostu jedyne w swoim rodzaju. Wczoraj było zdecydowanie zbyt ciemno na zdjęcia, ale od czego jest dzień następny. Ponieważ natychmiast w mojej głowie zrodził się plan podejścia tego młodzieńca dzień później, czyli dziś - odszedłem najostrożniej jak umiałem, by nie zrażać ich do tego miejsca. Jelenie i sarny, dopóki się nie uprzedzą do danego miejsca, mają w zwyczaju powracać i powtarzać raz obrane nawyki. Dziś po pracy wyskoczyłem natychmiast do lasu, by na polanie być 3 godziny przed zachodem. Chciałem się delikatnie zamaskować i zapachowo "zlać z polaną", by wszystko co żywe przyzwyczaiło się do mnie ... w miarę możliwości. Roztarłem w palcach igliwie sosnowe i syciłem zmysły kojącym zapachem w oczekiwaniu na zachód słońca. W ciągu tego czasu podziwiałem żurawie, kruki, po 30 minutach wyszły na polanę sarenki. Słońce niemiłosiernie grzało świecąc mi prosto w twarz. Decyzję o zasiadce podjąłem w oparciu o kierunek wiatru, bo jeleni i tak spodziewałem się po zachodzie, więc słońce w twarz w trakcie oczekiwania nie miało znaczenia, chociaż było bardzo męczące. Nie wiem czemu założyłem, że obiekt mojej wyprawy pojawi się od strony starego lasu. Fotografowałem właśnie wspomniane sarenki, które pasły się już drugą godzinę, gdy coś kazało mi spojrzeć w lewo, w stronę sosnowego młodnika. Króko mówiąc, niemalże dokładnie w stronę, z której przyszedłem. Nogi rozdygotały mi się z emocji! Jest mój ukochany szpicak. Nie mogłem uwierzyć szczęściu. Najbardziej cenię te spotkania, które są efektem jakiegoś planu, jakiegoś założenia, gdy fotografowany obiekt był założonym celem, a nie przypadkiem. Nieskromnie traktuję to jako komplement w stronę mojego rozumienia lasu. A doceniam tym bardziej, że las najczęściej udziela jednak lekcji pokory :) Podczołgałem się kilka metrów w stronę młodzieńca. Szczęśliwie dla mnie, on też zmierzał w moją stronę. Z każdą minutą byliśmy bliżej siebie. Co za szczęście z tym kierunkiem wiatru. Wszystko mi sprzyjało. Niestety, jak widać po zdjęciach, z chwili na chwilę było coraz ciemniej. Ale ostateczne 20 metrów jakie nas dzieliło na otwartej przestrzeni, było cudowną rekompensatą. Przede mną była stosunkowo gęsta krzaczasta roślinność, więc ostrożnie podniosłem się na nogi. Mogłem sobie na to pozwolić, bo twarz miałem również zamaskowaną. Zdjęcia trzaskałem bez opamiętania. "Młody" ma ich z 300! Z najwyższą radością i satysfakcją pokazuję kilka z nich. Jak widzicie jest w trakcie linienia, czyli wymiany "szatek" z zimowych na letnie. Miłego oglądania. Na koniec 2-3 kadry z okresu oczekiwania na zachód.
















4 komentarze:

  1. Mam wrażenie, Panie Krzysiu, że chodzi Pan do jakiegoś innego lasu... ;-)
    Tyle zwierząt, tyle fascynujących obserwacji... Zazdroszczę pozytywnie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Ewo, gwarantuję, że do takiego samego :) Nie żebym narzekał, czy coś, albo co znacznie gorzej, się chwalił, ale te zdjęcia są okupione sporymi wyrzeczeniami, przygotowaniami, poświęconym czasem i dłuuuugimi latami spędzonymi w lesie :)
      Przecież Pani wie najlepiej ile się trzeba namęczyć, żeby w interesujący sposób sfotografować kaczkę w stawie, ba! swojego kota w ogródku, a co dopiero dziką zwierzynę na jej terenie. jak zwykle gorąco dziękuję za arcy sympatyczny komentarz. To jest dla mnie prawdziwa motywacja, by spędzić kolejne godziny w terenie.

      Usuń
  2. Śledząc od początku Twój blog, nie sposób zgodzić się z tym co napisałeś w odpowiedzi na pierwszy komentarz. Jelenie, orliki, sarny, kruki itp., i... żadnego kota! No, ale to już zdecydowanie inna półka. Fotografowanie ufnych leśnych stworzonek to, przynajmniej w mojej opinii, wprawka dla amatora. Co innego kot! Tu już potrzeba (brakującego Ci ewidentnie) wieloletniego doświadczenia, specjalistycznego sprzętu, tygodni spędzonych w ostępach ogródków i szaleńczej wręcz odwagi (kto widział kocią szarżę i ... przeżył, wie o co mi chodzi). Nie powinieneś się jednak załamywać. Dla fotografów płowych i szponiastych przytulanek też jest miejsce na tym świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ... ten ... tego ,,, więc ,,, jakby tu... hmmmm .... oczywiście ... ale ... no cóż ... trudno się nie zgodzić, no masz rację ... muszę w takim razie przymyśleć jeszcze raz moją pasję ... łatwizna, to fakt! Ale radykalnie podnosząc poprzeczkę, mam w planie w przyszłym roku zabrać za ekstremalną fotografię i zmierzyć się z próbą sfotografowania ślimaka winniczka z podolsztyńskiej hodowli, bo o podejściu go w naturalnym środowisku nawet nie marzę - jeszcze nie teraz. :)

      Usuń