Dokładnie tak to wygląda z efektywnością moich wypraw. Tzn. zwykle coś się sfotografuje, ale udane "zdobycze" są wartością nieciągłą, zmienną i ich odpowiednikiem są te jasne pasy na niebie, czyli jak zwykle ciemnej materii jest więcej.
Kolejny wieczór to niestety obowiązkowa obecność na imprezie. Nie ukrywam, że gdy zobaczyłem gwieździste niebo i ochłodzenie, "alko" poszło na bok. Rano chciałem być już w Puszczy.
Wysiadam z samochodu i ... las się trzęsie! Ryki trzech byków stadnych rozrywają atomy powietrza na strzępy. Wiadomo, że rozerwany atom, to mikrowybuch atomowy, co zdaje się ostatecznie tłumaczyć siłę wydawanego przez byki głosu. Wybrzmiewa tubalna salwa za salwą. Najszybciej jak mogę, opuszczam auto i już w drodze na rykowisko montuję zestaw, sprawdzam ustawienia aparatu, pospiesznie maluję twarz w kreski, których nie widzę i wkładam maskujące rękawice. Wykonywanie tych czynności w marszu, pozwoliło mi pokonać kilkaset metrów. Od pierwszego byka jestem raptem 200 metrów, które pokonuję w wersji na Apacza skradającego się do obozu białych twarzy.
Byk niestrudzenie ogłasza swoje królewstwo. Gdy wabiąc pokonuję ostatnie metry, zauważam byka, który wyszedł przed ścianę lasu. Nie ryczał, obserwował.
Patrzył dokładnie w stronę byka, którego starałem się podejść.
Zawabiłem! A co, pomyślałem ...
Spojrzał na mnie z miną, która zdaje się mówić ... "kolego, jaja sobie robisz?!? My tu mamy gwiezdne qwa wojny, a ty śmiesz się wtrącać?!?"
Nie wiedziałem jak złapać tego poważniejszego trąbiarza?
Delikatnie się wychyliłem zza grabowego krzewu i ...
... był tam, ale nieco nieosiągalny dla mnie z tej pozycji!
W tym czasie, Pan podglądacz ruszył przed siebie.
W pierwszym momencie odszedł nieco, po czym przeszedł dość blisko mnie.
Ruszyłem do tego większego byka, niestety bezowocnie. Szedłem za nim około kilometra, nie uciekał, po prostu odchodził i już. Słońce dość szybko zaczęło operować, byki spieszyły się do swoich ostoi.
Kilka razy widziałem łanie.
Przebiegały to tu, to tam. Las ucichł, docierały do mnie już tylko pojedyncze porykiwania z większych odległości. Za godzinę wyrusze tam na sesję wieczorną.
Wczoraj i dzisiaj ja również doznałem tego dreszczyku emocji gdy byk porykuje obok, niestety ze spotkania mam tylko zdjecie jak odchodzi. Ale co widziałem i słyszałem to moje, coś niesamowitego.
OdpowiedzUsuńzgadzam się Pawle, to jest mocne przeżycie :)
UsuńNiestety miałam dziś rano inne zajecia, a tak myślałam, że sie będzie działo, bo o 1 w nocy podszedł jeden pod bramę i ryczał, aż sie brzoza trzęsła, a drugi pod lasem odpowiadał z politowaniem, każdy ryk kończąć czymś w rodzaju och, och, och. Ten spod domu zawrócił, poszedł na łąki i ucichł, a ten pod lasem ryczał do 5 rano. Myślę, że były tak samo piękne jak Twoje.
OdpowiedzUsuńten dźwięk, o którym piszesz to tzw. gon. opiszę to w następnym poscie, kiedy byki go wydają i w ogóle.
UsuńI u moich rodziców ryczą! Wspaniałe wieści! Po dwóch latach przerwy. Grunt, że są :).
OdpowiedzUsuńNiebo piękne, to i pod niebem sama uroda. Dorodne stworzenia, pełne majestatu i gracji. Niby potężny i ciężki, ale porusza się jak baletnica... Wspaniałości :).
Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna
świetne wieści :)
UsuńPrzpiękne byki. U mnie, w Warszawie ich nie ma :( Zapraszam na swój blog i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJeleni w Warszawie nie brakuje, podjedź na Wiejską:)
UsuńAleż opowieść, chyba Dziadek Sumiński.
OdpowiedzUsuńooo to dla mnie najpoważniejszy komplement! dziękuję :)
Usuń