Rano obudziła mnie burza. Nareszcie! Czym prędzej opuściłem domowe pielesze i bez śniadania ruszyłem w teren.
To bezśniadanie, to już taki zwyczaj, ponieważ celebruję swoją własną świecką tradycję. Polega ona na tym, że w drodze powrotnej, zajeżdżam do Nowej Wsi. Tam, w moim ulubionym sklepie ogólnospożywczym, kupuję serdelka i bułę, a to wszystko okraszam Sarepską z Octimu, która jest najlepszą musztardą świata, z tych, które można nabyć w ... Nowej Wsi. Kiedy tak zaopatrzony jadę przez pola i łąki, przegryzając serdelka bułą i rozglądam się po okolicy, wiem, że życie jest piękne i świat należy do mnie!
Ale tego dnia, gdy z samego rana, fotografowałem tę zmoczoną piękność:
ani potem, gdy już w Puszczy, towarzyszył mi równie zmoczony rudzik,
ani nawet gdy chwilę później złapałem w locie dzięcioła,
to wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, co mnie czeka i co zobaczę, gdy będę rozglądał się po polach, przegryzając bułę na zmianę z serdelkiem maczanym we wspomnianej Sarepskiej!
To moje proste życie i proste jedzenie, przerwał ... no sami zobaczcie!
Chwilę po bocianie, do lotu zerwał się on, orlik krzykliwy!
Piękny ptak, sądzę, że to samica. Towarzyszenie bocianowi, nie było przypadkowe. Ogromna część karty dań obu gatunków, jest wspólna. To czyste wyrachowanie. Bocian człapie w tą i z powrotem, prędzej czy później coś wypłoszy. Orlik cierpliwie czekał. Między bajki należy włożyć wikipedowski opis, że orlik jest wielkością podobny do myszołowa, lecz nieco większy. Jest wyraźnie więszy, nie mam pojęcia jak można byłoby np. nie zauważyć tej różnicy. Gdy siedział na słupku, z daleka wiedziałem, że to orlik. Właśnie dlatego, że był wyraźnie większy od myszołowa. Aby go podejść, musiałem przejść nad elektrycznym pastuchem. Moment, gdy stoję w rozkroku nad drutem, co do którego są podejrzenia, że jest pod napięciem, to jedyna chwila podchodu, w której nie potrafię skupić się wyłącznie na przyrodzie. To moment refleksji nad dziećmi, radość, że już są odchowane i w ogóle takie tam różne życiowe dylematy ;)
Gratuluję udanego przejścia nad pastuchem i uchwycenia takich przyrodniczych śliczności. Jednak ponownie ogarnia mnie przerażenie, że brawura Ludowa może narazić mnie na niemożność zaglądania do tego bloga. Bardzo usilnie proszę o zwiększoną ostrozność. Tu nie chodzi tylko o Ludowe zdrowie, lecz również jego czytelników.
OdpowiedzUsuńBeatko, po takim dictum na następną wyprawę, jako już uświadomiony i znacznie bardziej odpowiedzialny obserwator przyrody, zabiorę saperkę i gdy na swojej drodze napotkam pastucha elektrycznego, a moje plany marszowe będą nakazywały mi go pokonać, zrobię profesjonalny podkop, zafaszynuję, zabezpieczę wejście i wyjście, zrobię przejście testowe i dopiero wówczas przejdę na serio! Oczywiście te procedury wdrożę wyłącznie w sytuacji, gdy celem wyprawy będzie kwitnący mlecz lub zboża, w przypadku orlika ... niestety raz jeszcze wykonam ponadelektryczne hyc i jakoś to będzie ;)
UsuńMyślę, że wystarczy się trochę postarać i nawet podchodząc orlika da się opisane przez Luda procedury bezpieczeństwa wprowadzić. Coś tam można w czasie pogmerać i gotowe. Taki znawca świata kwantowego da radę!
Usuńno właśnie, gdy zawisam w rozkroku nad drutem z domniemanym prądem, czuję, że ani fizyka kwantowa, ani klasyczna newtonowska, nie jest po mojej stronie :)))
UsuńMakroświat zawsze potrafi pokazać swoją przyziemną materialną brutalną siłe:))
Usuńpięknie to ujęłaś Beatko ... pięknie, no po prostu w samo sedno! )
UsuńPięknie wyszła mokra sarna i mokry rudzik, no i ten orlik, szczególnie dwa ostatnie. Żałuję, że nie poszłam.
OdpowiedzUsuńta sarna i mnie cieszy, tym bardziej, że było ciemno i pochmurnie, a jakoś wyszła :)
UsuńFajne spotkanie,zdjęcia świetne :) Co do pastuchów chyba każdy facet tak ma gdy przechodzi nad nim ;))) Ja ostatnio pomykam pod nim,mimo że w ten sposób zostałem popieszczony to jednak wolę ten sposób, należy dbać o swoje klejnoty ;)))
OdpowiedzUsuńPawle, rozpatrywałem czołganie przez pełzanie, ale pomyślałem .. ."no risk - no fun!" i jakoś poszło :)))
UsuńCoś pięknego :))
OdpowiedzUsuńaldia arcadia, a gdzieżeś Ty się podziewała? miło Cię "widzieć" po latach. :))
UsuńChyba bym nie rozpoznała orlika w terenie i wzięłabym go za myszaka, niestety. Z drapolami taki właśnie problem, że trudne są do identyfikacji w terenie. Bo na obrazku - jako tako :-)
OdpowiedzUsuńRudzik (prawie mój imiennik Erithacus rubecula ;-) - zmoknięta bidula...
Nie, Pani Ewo, one są nie do pomylenia. Nie tylko wielkość, ale orlik jest w zasadzie miniaturą orła przedniego. Po sylwetce, szerokości i proporcjach skrzydeł widać na pierwszy rzut oka, że mamy do czynienia z orłem. Najmniejszym z naszych,ale jednak z orłem. Nawet ze sporej odległości rzuca się w oczy wiele masywniejszy dziób, niż w przypadku myszaka. No i to co jest charakterystyczne dla orłów, wyraźnie rozczapierzające się, mocne lotki I rzędu.
UsuńSuper obserwacja i świetne zdjęcia!
OdpowiedzUsuń