W nocy zorientowałem się, to musiało być w fazie REM, że wyraz przyRoda i przyGoda różni się tylko jedną literką! Że też wcześniej na to nie wpadłem. Człowiek jednak potrafi się zaskoczyć w każdym momencie.
Ale dość po temu, bo przecież ani to odkrywcze, ani ważne, ot taka sobie ... spostrzegajka:)
O, może nawet mój nowy termin - "spostrzegajka" jest więcej wart jako wkład w komunikację międzyludzką, niż "r" i "g" razem wzięte.
Do rzeczy Mikunda!, (że się tak zganię) - trzy sekundy największego skupienia Czytelników, już zostały zmarnowane na meandry dygresji i psudofaktów, a wciąż nie wiadomo o co chodzi!
Dzisiejszy post, to taki właśnie namacalny dowód, że w zasadzie każdy kontakt z przyrodą, staje się przygodą i do tego jest wielką niewiadomą. Nigdy nie wiem, co mnie spotka i to jest chyba najbardziej wciągający, intrygujący aspekt przyrody-przygody.
Tego dnia jechałem w okolice Dziuch. Darzę te okolice szczególnym sentymentem, często tam bywam. Przy dość ruchliwej drodze kręcił się dziczy maluch. To tegoroczniak, gnojek.
Zatrzymałem samochód, wysiadłem rozejrzeć się o co chodzi. Dlaczego jest tak blisko ruchliwego miejsca i to w jasne pogodne popołudnie.
Niestety malec był chory. Potworne zapalenie spojówek, lub inna oczna przypadłość spowodowała wyraźne nacieki ropne i silne przekrwienie oczu. Warchlak był mocno podenerwowany. Słyszałem wielokrotnie, że dzikie zwierzęta, gdy są w potrzebie, potrafią podejść do człowieka i niejako poprosić o pomoc.
Gdy tylko opuściłem samochód, młody podbiegł do mnie. Z jednej strony cierpienie kazało mu to zrobić, z drugiej zakodowany lęk wywoływał niepokój. Momentami tulił mi się do nogawki, by za chwilę szarpnąć za, w porę nadstawionego, buta. Biedny. Cierpiał.
Poszedłem najprostszą linią dedukcji - Nadleśnictwo! Pierwszy telefon wykonałem do najbliższego Nadleśnictwa - okazał się
nieskuteczny. Dowiedziałem się, że zwierzyna żyjąca w lesie, nie
należy do Lasów Państwowych, a jako element majątku Państwa podlega stosownym
Terytorialnym Jednostkom Władzy. O pokrętna logiko! Człowiek uczy się
całe życie. Ciekaw jestem ilu ludzi wpadnie na to, by wymagające pomocy
dzikie zwierzę, zgłosić do Urzędu Gminy? W naszym kraju logika chadza nieprzewidzianymi drogami.
Już wiem, że dzikie, chore lub potrzebujące pomocy zwierzęta, zgłasza się do właściwego Urzędu Gminy, do której należy ten teren. Urząd Gminy powiadamia stosowne służby, Straż Miejską lub specjalistyczne organizacje, Błękitny Patrol, Ośrodki Rehabilitacji itp.
Publikuję ten post wyłącznie dla wyjawienia kolejności czynności w takiej lub podobnej sytuacji.
Czy wiecie, że wyraz SENS różni się od wyrazu NONSENS, tylko krótkim "NON", które samo w sobie nic nie znaczy. Ale czemu ja o tym teraz pomyślałem ... ? ;)
Kurczaki, same smutki dziś od rana!
OdpowiedzUsuńI co, gmina odrobiła lekcję, czy dziczek został ofiarą teorii, że przyroda sama reguluje swoje prawa?
Gmina, co już kiedyś przećwiczyłem wzywając Straż Miejską do wałęsających się po moim osiedlu dzików. Mówią tak: nasze służby przyjadą, proszę zabezpieczyć zwierzęta, żeby nie opuściły tego terenu ... No, OK, myślę, ponegocjuję z lochą, która w tamtym przypadku ważyła jakieś 100kg! Mówię, hej, maleńka, czy nie byłabyś uprzejma ... itd.
UsuńNie chcę nikogo zrażać, ale ten system jest niewydolny, to nie funkcjonuje jak należy. Kierowca, który nadjechał, zadeklarował, że poczeka na służby. Nie było sensu byśmy czekali obydwaj. Nie wiem czy przyjechali. To była 18.00 ...
Szkoda zwierzaka,dopisz Krzysiek zakończenie jak skończyła się ta historia.
OdpowiedzUsuńŻyczliwy człowiek, który był tam ze mną, zadeklarował, że poczeka na wezwane służby. Nie znam zakończenia, po załatwieniu telefonów i deklaracji tego Pana, odjechałem. Jeżdżę tamtędy codziennie, więcej go już nie widziałem.
UsuńTego wieczoru, zdjąłem jeszcze dwie druciane pętle na tzw. "przejściu". Taki sobie wieczór ...
Trudno przypuszczać, że nie dokończyłeś posta, więc zabrałeś dziczka do lecznicy, do gminy:)) Co myśleć o leśnikach, a no po twoich ostatnich postach dotyczacych polowań naczytałam sie prawa łowieckiego, nowelizacji, forów na temat i wniosek jest taki, że powszechnie panuje spychologia i(przepraszam za wyrażenie) mamtowdupizm, a myśliwi robia tylko to co jest im wygodne i włśnie przyszedł mi do głowy pomysł, że ta ich organizacja PZŁ powinna mieć obowiązek prowadzenia ośrodków rechabilitacji zwierząt dziko żyjących, ale oni znają tylko jeden sposób pomocy, ubój z konieczności. Sama siebie mam dość w tej zajadłości, ale strasznie mi dopiekli.
OdpowiedzUsuńZabranie tego dziczka nie wchodziło w grę, nie mam sprzętu, pętli na wysięgniku, niczego takiego, a podnoszenie chorego, dzikiego zwierzęcia gołymi rękoma, może skończyć się w szpitalu. Apeluję przy okazji, by tego nie robić. Nie wiadomo no co choruje takie zwierzę i co, w konsekwencji pozornie bohaterskiej akcji, nam grozi. Wiem, że byłoby to niezwykle romantyczne i pożądane dla liryki posta, ale mimo wszystko należy zachować zdrowy rozsądek.:)
UsuńUrwałeś wpis i nie wiedzieliśmy co zrobiłeś. Kiedyś znajomy wracał zimą z W-wy i w lesie, przed stacją Orlen na Warszawskiej na środku jezdni siedział łabędź. Zatrzymał się, wstrzymał ruch, zadzwonił na policyję, do straży miejskiej i do straży pożarnej i powiedział, że się stamtad nie ruszy puki ktoś nie przyjedzie i bardzo szybko przyjechała straż miejska. A co najlepsze, ludzie stali w korku i wcale nie mieli pretensji.
UsuńFakt, że na terenie miasta zdarzają się szybsze akcje. Do moich dzików przyjechali po tygodniu, a do wcześniej zgłaszanego dzika, który plądrował dzielnicę, nie przyjechali w ogóle. Różnie bywa, próbować trzeba zawsze :)
UsuńJako młody chłopak, licealista, znalazłem myszołowa ze złamaną nogą. Po prostu zabrałem go do domu i leczyłem jak umiałem. Jak są warunki, można i tak :)
Non ma znaczenie jako zaprzeczenie. I niestety w naszym użytkowaniu przyrody więcej jest non niż sensu. A podobno lesnictwa tak dbają o stan zwierząt na swoim obszarze (dokarmianie itp) ale już nie opieka medyczna. Chyba NFZ macza w tym zjawisku swe chytre paluchy
OdpowiedzUsuńdokarmianie robi więcej szkody niż pożytku ...
UsuńSzkoda malucha, ale tak to już jest w przyrodzie. W tym roku znaleźliśmy rannego samczyka cyraneczki. Zadzwoniłem do kolegi leśnika (który dodatkowo jest hodowcą kaczek i gęsi z całego świata) z pytaniem co robić. I co odpowiedział? Odpowiedział, żeby zostawić tak, jak jest, bo taka jest dzika przyroda.
OdpowiedzUsuńno to się przejął ...
UsuńOstatniej zimy miałam kilka sytuacji, gdy ratowałam sarny. Straż gminna na piątkę, ale co z tego jak mieli umowę z łowczym, który okazał się najgorszym rozwiązaniem:( Teraz już wiem, że mam super "dziką ostoję" w okolicy. Mam nadzieję, że takich miejsc będzie więcej. Bo są potrzebne.
OdpowiedzUsuńPS. A wiosną sarna urodziła się na mojej działce:-)(pokazać zdjęcie?:-)
jasne, wrzuć na messenger na FB! :)
Usuń