niedziela, 18 maja 2014

Cząstki splątane i siły upiorne!


Einstein nazwał siły działające między cząstkami splątanymi, upiornymi siłami, czy też upiornym oddziaływaniem sił, więc ja w sobotę byłem pod ich wpływem cały dzień, tych sił właśnie!. Jak rozumiem Wszechświat postanowił pokazać mi tylko tą gorszą rzeczywistość, tą zbudowaną w oparciu o "ujemne cząstki". Ciekawe kto fotografował rzeczywistość z tych lepszych cząstek ... ciekawe?!? Przyjąłem to z pokorą. W przeddzień, czyli w piątek wieczorem wyskoczyłem na krótki plener. Coś już wisiało w powietrzu, bowiem wszystko czym mogę się pochwalić wyraża się w tych dwóch poniższych zdjęciach:



No niby wszystko fajnie, ładne rzepaki, ale znajdźcie mi jednego właściciela komórki, który nie ma przynajmniej kilku rzepaków na rolce ... fotoamatorzy, żeby było jasne - wszyscy! Każdy ma rzepak, ja też. Wróciłem lekko skonsternowany, ale pewny, że w sobotę się odkuję. Pierwsze wyjście, jest 5.30 rano, loguję się w lesie, w okolicach Nowej Wsi. Przed wsią, po prawej stronie rozciąga się coś na kształt terenu podmokłego, może starego wyschniętego jeziorka, może stawu albo czegoś "w podobie".
Byłem pewny, że to miejsce może okazać się atrakcją ornitologiczną. Nie okazało się! Niezłomnie ruszyłem w głąb lasu - również nic! Docieram do jakiegoś gospodarstwa i postanawiam pójść wzdłuż ciągnącego się lasem ogrodzenia, wierząc, że na końcu teren otworzy się i coś zobaczę. Gorszej decyzji nie podjąłem jak żyję! Nigdy, ale to przenigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek tak pomyślę o lesie, ale pomyślałem ... OKROPNY LAS!!!
Było mi głupio, ponieważ do tego momentu byłem pewny, że kocham każdy las i o każdej porze. Tak jest w gruncie rzeczy, ale jest też wyjątek - ten właśnie las. Jak już przelazłem z tym moim pooperacyjnym achillesem przez zwalone drzewo nad bagienkiem, odwrotu nie było. Utknąłem na dłużej w jakimś podmokłym, niekończącym się lesie. Wkurzałem się, bo spruchniałe, zwalone od nadmiaru wilgoci brzozy trzaskały pode mną, a ja brnąc zapadającymi się w podmokłym gruncie nogami, czułem się jak słoń w sklepie z porcelaną. Było jasne, że niczego nie uda mi się podejść, było też jasne, że nie mam pojęcia kiedy to się skończy. Coraz bardziej jasne też okazywało się to, że mam mokre buty! No i skończyło się ... po godzinie! Spocony jak szczur wyścigowy i sfrustrowany jak motyl, który usiadł na sztucznym kwiatku, udałem się w dłuższą drogę powrotną.
Zrezygnowany, cieszyłem oko czym się dało. Popatrzcie sami. Wiewiórka po trzech bezowocnych godzinach podmokłej mordęgi była jak woda na pustyni, jak wygrana w totka kupionego za ostatniego zeta. Nigdy nie sądziłem, że wiewiórka przyniesie mi tyle radości.



Zrozpaczony i zdeterminowany rzuciłem się na ostatnią deskę ratunku - kwiatki! One nie uciekają, nie kryją się, nie mają węchu ani słuchu. Największym wysiłkiem by je sfotografować jest kucnięcie. Pomyślałem, że może chociaż to mi się dzisiaj uda. Odniosłem spory jak na ten dzień sukces, bo uwieczniłem też ... owady! Czułem, że mogę wszystko - podszedłem owady! ;)





Impresja młodych liści dębu wydała mi się atrakcyjna.

Ta sójka miała jednoznacznie gorszy dzień od mojego.


Wróciłem do domu, zjadłem owoce i wyruszyłem, tym razem ze znajomymi w kolejny plener. Na cel i obiekt naszej penetracji, wybraliśmy kompleks stawków w okolicach wsi Przykop. Czuję jakiś sentyment do tej wsi. Prosta, biedna i prawdziwa. Tu poszło nieco lepiej, ale też bez przesady. Wyszło nieoczekiwane słońce i zdjęcia są jak rodzinnego albumiku pamiątkowego. Może chociaż to szczęście, że "złapałem" migawką Płaskonosa, Łabędzia Krzykliwego i Czajkę. Czajka ... o matko, jak ona szybko lata! Nie na mój sprzęt taka dynamika. Za ciemny obiektyw, a ja tego dnia, już bez entuzjazmu. 






Pomyślałem, że jak upaść to nisko i zasiadłem nad brzegiem stawku - zapolowałem na ... żaby!
To co sfotografowałem, to prawdopodobnie żaba wodna, czyli jak doczytałem, płodna krzyżówka żaby jeziorkowej i śmieszki. W zasadzie ciekawostka. Dobre i to. 


Poniżej, jak sądzę, to nie jest próba posiąścia samicy " z zaskoczenia", a raczej próba przepędzenia konkurenta. Niechaj jakiś "herpe-znawca" się odezwie proszę.


Na zakończenie dnia przerzuciłem się w okolice Kaborna. Urocze sarenki w synchronicznym skoku nieco poprawiły mi humor. Na całe szczęście, dzisiejszy dzień, czyli niedziela, okazał się zaskakująco udany, ale "otempotem", czyli we wtorek - życząc miłego oglądania, serdecznie zapraszam.


9 komentarzy:

  1. Uśmiałam się :-))) Chociaż z podchodzenia owadów to bym się tak nie śmiała, bo kiedyś próbowałam podejść pazia żeglarza...

    Też mam rzepaki... i sarenki, i czajkę, ale jej nie pokażę, bo nic nie widać ;-)

    Kręcimy się po tych samych terenach...
    Liczę na spotkanie na Dniach Dziedzictwa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Ewo, napisze Pani coś więcej o Dniach Dziedzictwa, proszę :)

      Usuń
    2. Ech, wiem niewiele... Ale skoro zaprasza profesor Czachorowski, to na pewno wpadnę, a może uda się razem pomalować butelki :-)

      Więcej informacji tutaj:
      http://www.uwm.edu.pl/egazeta/piknik-nauki-sztuki
      http://biologiaolsztyn.blogspot.com/2014/05/piknikowo-i-pokrzywowo-czyli-inne.html
      http://czachorowski.blox.pl/html

      Usuń
    3. zrobię wszystko, żeby być :)

      Usuń
  2. A ja tam bagna lubię, choć zdecydowanie preferuję te bezdrzewne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super zdjęcia, bardzo mi się podobają :)

    OdpowiedzUsuń