poniedziałek, 25 lutego 2019

jednorożec!

Wychodziłem z lasu mając głowę po brzegi wypełnioną satysfakcją ze spotkania z łaniami. Każde bliskie spotkanie wywołuje głębokie emocje oraz coś na kształt wdzięczności wobec przyrody za łaskę odsłony tego, co najgłębiej skrywa za tarczą ostrożności i gatunkowych lęków. Po każdym takim spotkaniu czuję, że jest mnie mniej jako człowieka i jest to uczucie wysoce pożądane.

Na odchodne moją uwagę zwróciła okryta śniegiem obfita łacha porośnięta żarnowcem miotlastym.
W porze ciepłej niezbyt lubię przez nie przechodzić. Nie wiem czy słusznie ale nie opuszcza mnie wrażenie, że całe są pokryte kleszczami.
W ramach odnowienia naturalnego, zamiast gatunków pionierskich (np. brzoza), wyścig zbrojeń na porębie wygrała właśnie ta roślina.

Zdałem sobie sprawę, że to może być ostatni zimowy akcent w tym roku, stąd pomysł na zdjęcie, które raczej niczego nie wnosi do fotograficznego protfolio, natomiast bez wątpienia jest obrazem słabości w danej chwili.

Do samochodu pozostało mi kilkaset metrów, więc wchodziłem do strefy p.t. "nic się już raczej nie zdarzy".
Ale przyroda lubi przewrotność, lubi zaskakiwać, lubi np. położyć pod nogi truchło łosia w miejscu, w którym nigdy łosi nie było! Kto ogląda "Leśne Szepty" ... wie do czego piję ;)

I tak w sytuacji, w której prawie wyłączałem aparat, a w której już na pewno widziałem dachówki gospodarskiej stodoły, proszę ... sarna!
Przemiłe spotkanie.


 "Pióropusz" na zadku, zimowe szaty i wrodzona elegancja są bez wątpienia atutami uroku tego gatunku.


 Byłbym zapomniał ... gracja!


 Cokolwiek nie zrobią - gracja!


 Nie można im tego odmówić.


 Choć bywa też zabawnie :)


 Gdy zatrzymała się po chwili i wpatrywała w jeden punkt, wiedziałem, że to coś oznacza.


 Poniżej w lekko pół śpiącej postawie, delektował się odwilżą jej partner - JEDNOROŻEC!


No ten gagatek w każdym ruchu, w każdym geście zdawał się dbać głównie o wrażenie na sędziach! :) W adekwatnym konkursie WKKW ta nóżka dałby mu najwyższe noty.

sobota, 23 lutego 2019

Jelenie nie panikują!

Wróciłem na stare śmieci.
Ze względu na konieczność uzupełniania zasobów w mojej "pracowni biżuterii z dobrą energią" postanowiłem sprawdzić jak mają się kości jelenia, którego resztki znalazłem trzy lata temu.
Cały pomysł osadziłem na przekonaniu, że śniegu nie jest wcale dużo i jakoś mi się uda.
Znalezisko miało miejsce w użytku ekologicznym, do którego są dwa dojścia. Jedno przez bagna ... podziękowałem, już raz tamtędy lazłem, cieszę się, że wciąż mogę dla Was pisać. Drugie przez uprawę gęsto poprzerastaną jeżynami. Wyboru nie miałem, darłem spodnie przeciskając się przez kolczaste krzewy, które konsekwentnie podnosiły nogawki spodni tak, by śnieg miał łatwiejszy dostęp do odsłoniętej skóry. Wiadomo. Potargany jak borsuk po deszczu, dotarłem na miejsce. Tak się złożyło, że to kotlinka i nawiało tu szczególnie dużo śniegu. Do qwa pół łydki! Wcale mnie to nie zdziwiło, dlaczego cokolwiek dziś miało mi pójść lepiej?!?

Do tego miejsca zrobiłem ok. 5 kilometrów, niczego po drodze nie spotkałem, to na karcie mam jedno jedyne zdjęcie. To ze wschodu!
Pięknie!

 Dzisiejszy dzień budził się fenomenalnym zjawiskiem świetlnym. Słońce wystrzeliło w górę ogromna smugą niczym reflektor do szukania samolotów. Robiło wrażenie.
Taka obserwacja trwa kilka minut. Udało się.

Postanowiłem brnąć dalej w głąb lasu, przecież nie można "mnientkim być"!
I całe szczęście.

 Zobaczcie jak to najczęściej wygląda. Na zdjęciu powyżej łania ukryta za krzakiem, zadarła głowę i zanim wejdzie na wzniesienie, dokładnie analizuje "górny wiatr".
W prawym górnym rogu zdjęcia majaczy sylwetka jej cielaka.
Gdyby dostała mój zapach, byłaby to pierwsza i jednocześnie ostatnia scena jaką bym sfotografował.
Na szczęście tym razem stało się inaczej.

 Łania uspokojona pozytywnym wynikiem badania, postanowiła wejść wyżej. Nie miała pojęcia, że idzie prosto na mnie.

 Poranne światło, choć nie docierało bezpośrednio w to miejsce, nadało sierści mocnego kolorytu.




 W kontraście do śniegu wydawała się idąca paletą barw.


Co chwila analizowała zapachy. Tym razem zaciągnęła też atomy oderwane ode mnie.


 Piękna, mocna, w świetnej kondycji.


 Ale jelenie to nie sarny, nie panikują.
Odbiegła 30-40 metrów i postanowiła sprawdzić kto wprowadził obce zapachy do lasu.
Jednocześnie czekała na młodziaka.


 Oto i ono pospiesznie doganiające matkę.
Fajna obserwacja. Były dwie łania i dwa cielaki. Spokojnie odeszły do starego lasu.


 I przy okazji głównie wiedziony chęcią popisania się jakością optyki ZUIKO, ale i dla pokazania jak wyglądają łuski szronu.


 Nawet pospolita bogatka spotkana w środku lasu daje radość fotografowania.


 A leszczyna, która kwitnie już na początku lutego, jak widać za nic ma ujemne temperatury.

Jutro kręcimy Leśne Szepty episode 8:)

środa, 20 lutego 2019

Istności świetlne!

Wiem, wiem, wiem, łabędzie nieme to każdy może sobie w parku pooglądać.
Ale spróbuję Was przekonać, że w obserwacji zwierząt nie ma tych lepszych i gorszych, tych mniej i bardziej interesujących.
Otóż tego pięknego poranka, zakradłem się w niezwykle urocze zakamarki rozległych ostępów leśnych.
Jedną z atrakcji tego lasu jest spore jezioro skrywające wielce smakowite zatoczki.
Mieszkańcom industrialu porównam to do odnalezienia klimatycznej kawiarenki w kompleksie Galerii Handlowej. Znam taką i owszem, nawet ja, człowiek-jeleń, człowiek-las, jak niektórzy o mnie mówią, bywam w takim miejscu i to ostatnio całkiem często :)

Tego słonecznego dnia o początkowo-wiosennej aurze, po kilkunastu kilometrach łazikowania, dotarłem do jeziora. Okazało się, że jest możliwość dostania się na cypelek, na malutki półwysep wychodzący w światło omawianej "zatoki-kafejki".
Opierając się o pień czarnej olchy, zasiadłem między łabędzimi odchodami.
W tym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia, uległem urokowi chwili.
Surowa pozimowa cisza, przerywana od czasu do czasu kwileniem strzyżyków baraszkujących w nadbrzeżnych krzewinach.
Dostrzegam parę łabędzi myszkujących w meandrach lodowych zatoczek. Co i raz głowa jednego lub drugiego zanurzała się głęboko w poszukiwaniu smakołyków na zimowym, póki co, skromnym stole. Całość scenerii, lodowa pokrywa, białe łabędzie i słońce przedzierające się przez sublimacyjny opar, wydały mi się bardzo inspirujące.
W łabędziach przestałem dostrzegać ptaki jako przedstawicieli gatunku. Dostrzegłem w nich świetliste istności, które z niezwykłą pokorą ale i niemą dumą poruszały się po tafli nieprzyjaznego, zimnego jeziora.
Chyba to spostrzeżenie sprowokowało mnie do nieco innego pokazania łabędzi niemych. Zresztą jak wiecie, rzadko fotografuję w sposób poprawny, dokumentacyjny. Z natury nie dbam o poprawność wszelką, tę fotograficzną również. Stroniąc od tzw. dobrej fotografii o zbalansowanych tonach średnich, postawiłem na to co mnie ujęło - kontrasty i świetlność, która igrała i skrzyła się nieskazitelnej bieli piór tej dzielnej pary.

 Co tu można więcej napisać ... takie miejsce, taka chwila.







 Przyjrzał mi się i uznał, że nie odgrywam istotnego znaczenia w ich życiu. Całe szczęście.


 Wrócił spokojnie do swojej damy.


 Moment wejścia na lód.


 Taki wielki, a ciężar rozłożony na wielkiej łapie powoduje, że lód nawet nie drgnął pod jego ciężarem. Zresztą odcisk łapy łabędzicy był inspiracją Wikingów przy tworzeniu jednej z najpiękniejszych run - ALGIZ, która wg. przekazu ma tak silne cechy opiekuńcze, jak właśnie łabędzica wobec swoich pociech.

 W synchronicznym duecie.


Samica czujnie obniża głowę, bo już wie co nastąpi po wydaniu charakterystycznego odgłosu. One wcale nie są takie nieme! Rozpoczyna się przepiękny spektakl.





 Ileż w tym dumy!!!

 Teraz samiec opuszcza głowę zostawiając przestrzeń swojej wybrance.


 Musiały być bardzo z siebie zadowolone, bo "zbiły klasyczną piątkę" :)


 Samiec bez słowa wrócił do wody.


 Samica najwyraźniej poirytowana bezceromonialnym porzuceniem, dała temu wyraz.

 To musiała być emocja! Krzyk wkurzenia poszedł w przestrzeń wszechświata.

Na koniec Yoga, ćwiczenie równowagi i spektakl dobiegł końca.

Do młodych fotografów:
Kochani, czasami nie warto "szukać mrówkojada w naszych lasach". Szczęście obserwacyjne nie polega na znalezieniu unikatowego gatunku, a na dostrzeżeniu procesu, relacji, chwili, która czegoś nas uczy o gatunku. Wtedy taka obserwacja żyje własną wartością nawet, gdy bohater należy do tak powszechnego gatunku jak łabędź niemy. Inna sprawa jak to pokażecie na zdjęciach, na jaki wariant się odważycie. Osobiście zawsze polecam opuszczanie stereotypu poprawności. Tylko tak stworzycie własna markę, tylko tak Wasze zdjęcia zaczną być rozpoznawalne.


wtorek, 19 lutego 2019

Zabawa ze Słońcem.

Trzeba sobie robić małe wagary. Termin przypisany do okresu szkolnego ale lubię pielęgnować chlubną tradycję zwiewania od nie zawsze chcianej rzeczywistości. W najmniejszym stopniu nie mam na myśli ucieczki odwołującej się do jakiejś formy tchórzostwa.
Myślę raczej o małych wakacjach od codzienności. O "brejku" mającym istotne znaczenie dla naszej kondycji psycho-fizycznej. O krótkich strzałach endorfin, o radości chwili, o kontemplacji małych rzeczy. Zafundowanie sobie doskonałego nastroju rano, ma niewiarygodny wpływ na to co wydarzy się w ciągu dnia.
Zaczyna się pora, w której można już wyrywać się w teren przed pracą. Jednocześnie pierwsze symptomy przedwiośnia dodają niezwykłej aury takim wypadom. Czy można lepiej zacząć dzień?

Dziś tak właśnie spędziłem godzinę przed pracą. Czy było warto?
Uważam, że tak, a czy Wam się spodoba, nie wiem, ale chciałbym aby tak było.

 Gdy byłem jeszcze na przedmieściach, słońce wydawało się gigantyczne. Mimo to, nie chciałem robić "zdjęcia z industrialem", pomijając fakt, że najbardziej chciałem już być na półdzikiej Warmii.


 Pierwsze promienie lizały wystające ponad trawy elewacje wsi.
Nie wiem dlaczego ale zabudowa wiejska nie przeszkadza mi w pejzażu tak jak miejska.


 Żurawie. To moje ulubione zdjęcie dnia.


 Gęsi jak co roku nie zawiodły moich planów, ale nie chciałem ich płoszyć. Ledwo co doleciały do kraju. Są wymęczone, więc zdjęcie zrobiłem nie wysiadając z samochodu, by nie niepokoić ich niepotrzebnie. Bardziej taka dokumentacja ich obecności :)


 Myszołów bezszelestnie szybujący w stronę swojej czatowni. Grupka drzew pośród traw pogrążona w mglistym świcie i odległa sylwetka drapieżnika. Jak ja to lubię.


 Tak budzi się pogodny dzień nad polami uprawnymi, które kiedyś były porośnięte prastarą Puszczą Galindzką.

 Klucz ... złoty klucz!


 Można tak było bez końca. Okoliczności przyrody były wyborne!


 Po takim poranku to ja mogę pracować :)


 W drodze powrotnej ponownie ta sama para żurawi lecz już w poświatach coraz wyżej operującej Gwiazdy.


Sarna. Z tej odległości nie bardzo widziała kto zacz, co nie przeszkadzało jej udawać, że mnie obserwuje. Tak naprawdę nasłuchiwała mnie i zwąchiwała.