poniedziałek, 28 października 2019

jeleń w chaszczach!

W sobotę byłem na targach "Knife makingowych" że tak pozwolę sobie spolszczyć dumną anglosaskość nazwy. Oznacza to tylko tyle, że najpiękniejszy od dawna, mglisty wschód spędziłem w samochodzie.
To również oznacza,  że w niedzielę wbiłem do lasu na zdwojonym głodzie i ze sporą determinacją.
To co chciałem, to podejść byka po rykowisku. Rykowiskowe byki zalewają internet, bo oczywiście sprawa jest prosta. Gdy tylko przestają się głosić, efektywność podchodu radykalnie spada. Postanowiłem nie dokładać do tego ręki, ale co ja mogę?
Mogę sobie chcieć, a las i tak powie swoje.

Szczęścia miałem jednak więcej niż mogłem oczekiwać.
Łanie spotkałem już w trzecim kilometrze iścia, choć może bardziej ... szedłcia, bo w końcu jednak bardziej szedłem niż iściałem.
O tej porze łanie nie koniecznie oznaczają ujrzenie byka ale zawsze to lepszy prognostyk niż spotkanie ... borsuka.


 Pierwsza łania od razu wbiła we mnie wzrok. Przyzwyczaiłem się. W końcu mając na uwadze mój krótki obiektyw (proszę nie nadinterpretowywać tej frazy ;) ) muszę być blisko ... stosunkowo blisko.


 Po niej, kolejne łanie szły i szły. I szło ich około dwudziestu!

Nagle byk ryknął!!!
Niesamowite. Prawie listopad, a ten wydarł się regularnie jak w początkach września. Szok.


Od tego momentu czekałem aż i ON ukaże swój majestat.

 Kolejne łanie szły i mimo kolejno wbijanego we mnie wzroku, pozostawały niewzruszone moją obecnością.


 Ta niestety nie dała się oczarować mojej nieruchomości. Wydawało mi się, że migawkę zwalniam nie poprzez ruch palca, a jedynie poprzez zmianę napięcia mięśni opuszka palca ale ta cholera i tak mnie rozkminiła.

 Młodziak wytrzymał nieco dłużej ale panika już poszła po lesie.
Niestety dotarła również do Pana Byka!

 Ten nie tracąc już czasu na się rozglądanie, wydarł wprost za łaniami.

Tak zaczęła się moja męcząca wędrówka.
Odbiegł w las, w którym kiedyś obiecałem sobie, że moja noga więcej tam nie postanie.
Niezwykle gęsto poprzerastany bezkompromisową grabiną, która przy próbie przeciśnięcia się miedzy nimi, specjalnie się napręża i usztywnia! Złośliwa jak przy hamowaniu błoto ukryte pod liśćmi!

 Mimo pewnej hałaśliwości mojego się przeciskania, zastałem łani tyłek w absolutnym spokoju.
Łani tyłek, a szczególnie jego stoicyzm tak mnie zaskoczył, że wpatrzony weń, nie zauważyłem że obok stoi byk!
Jeżeli macie czujne oko, to w prawym górnym rogu, zauważycie fragment poroża.
Ja je zauważyłem dopiero w domu :))))

 Powiedzmy sobie szczerze, że takie chaszczowisko nie jest wymarzoną areną do fotografii.
Jedno jest pewne - to nie jest ten sam byk!
Mają zupełnie różne korony.
Wracałem połowicznie usatysfakcjonowany ale i w połowie rozczarowany.
Żadne ze zdjęć nie jest dość dobre, by je pokazać, natomiast każde jest wystarczająco dobre, by ilustrować nimi opowieść :)


niedziela, 20 października 2019

Lis ma barwy jesieni!

Pierwsza obserwacja od razu skończyła się refleksją.
Różnie można myśleć o umaszczeniu lisa, nawet się zdziwić, że będąc drapieżnikiem "świeci oranżami" ale jedno trzeba przyznać - jesienią ma kamuflaż doskonały!

Gdyby leżał bez ruchu, nie wiem czy bym go zauważył. Taki liso-liść z niego :)

 Las liściasty o tej porze bardziej przypomina park miejski.


 Słońce grało na opadłych liściach, a ja czułem się jakbym był awatarem w jakiejś grze 3D.


 Momentami słońce rysowało znacznie ostrzej, cienie stawały się wyrazistsze.


 To pora roku, w której na jednej gałązce można zobaczyć liście kilku gatunków drzew :)


Liście, wszędzie liście. To doskonały pomysł natury na przywrócenie glebie składników odżywczych, które roślinność wykorzystała w mijającym okresie wegetacyjnym.  Teraz, jak również pod śniegiem będą przebiegały procesy gnilne (wszelkie bakteriozo i grzyby do dzieła!) Na skutek procesów metabolicznych tkanki liści zostaną powtórnie zmineralizowane i wraz z roztopami i deszczami wprowadzone do gleby.

 Udało mi się go złapać gdy w trakcie higienizacji piór wykonał akrobację, która poderwała drobiny wody. Otrzymałem fotograficzny prezent :)

W zasadzie gotowa grafika na ścianę :)


Opieńki. W trakcie robienia zdjęcia nie miałem pojęcia, że na kapeluszu grzyba w pierwszym planie usiadł owad.


Nie wiem jak one to robiły ale poruszały się dziś bezszelestnie na tych liściach!
Moje kroki za to było słychać z kilometra ...

 Nad rzeką nieco poeksperymentowałem.


 Tak powstała ta impresja na temat jesieni i rzeki.


Oraz ta.

Usiadłem nad bagienkiem, opadające liście wystukiwały ciekawe melodie.
Raz liść uderzył o korę drzewa, raz o inny liść, to o gałązkę, to o runo. Raz uderzał blaszką raz ogonkiem. Po jakimś czasie jeden z nich wylądował na daszku mojej czapki. Poczułem się częścią tej scenerii i tego miejsca. Las zaakceptował mnie jako ewentualne lądowisko liści. Uderzenie o daszek było jednym z dźwięków niekończącej się jesiennej ballady.
W pewnym momencie. dosłownie 4-5 metrów ode mnie, przeleciał jastrząb. Piękne przeżycie. Aparat niewzruszenie stał oparty o drzewo :)


sobota, 12 października 2019

Ciąg dalszy o rykowisku.

Byk którego widzicie poniżej, kosztował mnie kilkanaście kilometrów podchodu. To była końcówka rykowiska. Po pokonaniu kilku zaledwie kilometrów usłyszałem w głębokiej oddali dwa porykiwania. Uznałem, że podążanie za nimi nie ma sensu gdy dotarł do mnie ryk osobnika, do którego miałem nie więcej niż 300 metrów! To było wprawdzie 300 metrów wiecznie mokrych o świcie chaszczy ale nie odstąpiłem.
Tak zaczęła się moja nierówna walka gołego tyłka z batem czyli kilkunastokilometrowa pogoń za stadem prowadzonym przez tęgą cwaniarę.
Kluczyła, zawijała koła, gubiła mnie jak Bridget Jones myśli.
Nie mam pojęcia skąd to moje zawzięcie ale prawdopodobnie dlatego, że od razu go zobaczyłem jednak nie całego, a ciekawość prowadziła mnie do piekła niekończącego się podchodu.



Niemal codziennie na godzinę przed świtem sprawdzałem czy ktoś się nie zasadza na tego byka.
Tym bardziej, że jest na obszarze pozostającym pod jurysdykcją myśliwego, który z etyką nie ma niczego wspólnego, a jest łowczym tego koła! Wsławił się wysypywaniem na nęciskach na granicy rezerwatu ton spleśniałego chleba ... w workach foliowych!
Idiota to komplement.

Na tym terenie miałem sposobność obserwacji zalotów młodego byczka.

 Napięcie i chuć w zmaterializowanej postaci.


Sprężystość to jego drugie imię.


Gdy radykalnie zmieniłem teren obserwacji, trafiłem w środek drągowiny zawierającej byka w całkowitych jeszcze ciemnościach.
Tak powstało moje najulubieńsze zdjęcie września. Kwintesencja nocnych obserwacji.


Temu bykowi niewiele brakowało, a stratowałby mnie. Oczywiście niechcący. Nie wiedział, że biegnie wprost na mnie.  

Gdy już zauważył mnie, wykonał nieprawdopodobny skok!


 Nie samymi jeleniami las żyje.


 Padał deszcz, a ja uszargany położyłem się (niestety na ziemi) i ukojony dźwiękami nieoczekiwanie zasnąłem. Jak się kilka dni później okazało, cena była wysoka - zapalenie pęcherza i 10 dni na antybiotykach.


Obudził mnie łagodny dźwięk tego jegomościa.


 Wieczory spędzałem w jeszcze innym miejscu.


 Tu pokazał się osobliwy jednorożec.


Było już bardzo ciemno, ciężko było zrobić coś na ostro, a ten skubaniec wyczyniał dziwne rzeczy.
Jakby szukał górnego wiatru ...

Zdjęcia tego dziczka robiłem już w prawdziwej szarówie.


 W takich miejscach to ja mogę spać :)



Jak pisałem w I części, obecność czujnych łań wielokrotnie krzyżowała mi szyki.
W tym przypadku i tak już zapadała noc.

czwartek, 10 października 2019

Rykowisko 2019 część I

O rany, przepraszam za zapadniętą ciszę, za ciszę, która nie była ani planowana ani mile widziana.
Zapadnięcie ciszy to odpowiedni termin, bowiem nawiązuje do zapaści, a mój czas we wrześniu zapadł się. Każdy dosłownie strzęp mojego wolnego czasu został wessany przez czarną dziurę zwaną życiem codziennym. Już wiem co napędza czarne dziury żywiące się naszym czasem! Napędza je nasze zaabsorbowanie, a tego mi nie brakowało. Zaabsorbowało mnie rykowisko, to jasne, ale też akcje antymyśliwskie, robienie noży, biżuterii, przy okazji bycie mężem, ojcem, dziadkiem i właścicielem prężnej agencji reklamowej, a na koniec chorobą na skutek spania na leśnej ziemi w deszczu. Kolejność prawdopodobnie skaszaniłem ale rodzina nie czyta moich wypocin ;)

Rykowisko zaczynało się magicznie. Mgłami, deszczami, limitowaną ilością światła, czyli wszystko tak jak lubię.

Polowałem na malarskie zdjęcia. Niespecjalnie szukałem portretów i okazów. Zależało mi na pokazaniu emocji, a nie faktów. Po tylu latach fotografowania trzeba szukać wyzwań, coś zmieniać.

Takie mnie kręciły fotki. Dedykacja być może silnie zawężona, (oby nie) ale taką miałem zajawę.

To w pełni nocne zdjęcie jest jednym z moich ulubionych.

Kwintesencja tego jak widzę przez pryzmat emocji.

Teatralne sceny rozgrywane w szerszych kadrach.

Sytuacje wychwytywane na chwilę przed świtem, w tajemniczych półmrokach. Spokój!


 Za tym bykiem chodziłem cztery dni pod rząd.


Raz było lepiej raz gorzej.


 Niemal zawsze towarzyszyły bykom niezwykle czujne łanie.

Pozbawiły mnie wielu okazji na podejście byka ...


 Z tego powodu często podchód kończył się takim widokiem ...


A jak już bliżej, to w gęstwinie. Mówię Wam, las to nie jest dobre miejsce dla fotografa :)

Bywało za blisko. I tak źle i tak niedobrze!

Ten byk całkiem podobny do dzika ...

Bywały (na szczęście) i wisienki na torcie.

Była okazja spojrzeć sobie w oczy.

Zdarzały się sceny rodzinne.

I niemal koleżeńskie spotkania.

... do czasu :)

Na szczęście nawet największe wpadki rekompensowało piękno lasu, który bywał naprawdę niesamowity.

Z powodu zwykłej przyzwoitości i szacunku do Waszego czasu, kolejne zdjęcia opublikuję w części II ;)