piątek, 24 maja 2019

dzień, który zaczął się wieczorem!

Wieczorem ganiałem za burzą, jednak tak jak gwałtownie przyszła, tak odeszła, a mi udało się przed ostatecznym zmrokiem dorwać kadr, który cieszy mnie bardziej niż wszystkie kolejne razem.
Jak to mówią i pomidorowa może się przejeść, a poranek opisywanego dnia obdarzył mnie ... jeleniami!
Na szczęście wśród nich trafiły się dwa interesujące kadry, jeżeli w ogóle powinienem to sam opiniować.
Ostatecznie uznałem, że mogę, bo zdjęcia robił aparat, więc jako strona trzecia wydałem się całkiem obiektywny ;)


A teraz gdy rozliczyłem się z wieczorem, wróćmy do poranka.
Poranek to zawsze szczególne nadzieje. Być może rodzący się dzień, manifestacja progresu wszystkiego, powoduje to irracjonalne przekonanie, że musi się coś wydarzyć.
A bywa różnie.

Tym jednak razem, opowieść zaczyna się jak w fabule, której końca nie da się przewidzieć.
Przyjechałem w miejsce, w którym niedawno, lecz wieczorem, obserwowałem pięknego byka.
Minął tydzień i miałem chrapkę na powtórne z nim spotkanie.
Zamknąłem cicho drzwi samochodu i nie pokonałem więcej niż 400 metrów, a tu ...

byki pasą się na porębie jakby nigdy nic. Było jeszcze szaro i zauważyłem je z pewnym niestety opóźnieniem. Próba panoramowania prawie mi się udała ale mimo "prawie" uznałem je za "publikopozytywne".

 Mimo zdjęcia "odtylnego", pomyślałem, że warto przyjrzeć się budowanemu porożu z tej perspektywy.


Z bardzo bliska natknąłem się na łanię, niestety bliskość natknięcia nie przełożyła się na ostrość, gdyż autofocus nie rozróżnia liści od zwierzęcia, a szczególnie niski wskaźnik empatii autofocusa nie pozwala mu zrozumieć intencji fotografa. Z tego i kilku innych powodów liście mają dla niego tą samą wartość jako obiekt wyostrzenia co i obecna tu łania.

Poszedłem dwa (2) kilometry dalej i na skraju polanki w ostatniej chwili zauważyłem dwie leżące łanie.

 Ta stojąca cholera natychmiast się zorientowała, że są obserwowane.


 Jak się domyślacie nie upłynęło dużo wiele i druga też wiedziała gdzie spojrzeć.


 Klasyka jeleniowatych - natychmiast muszą się precyzyjnie rozejrzeć w każdą możliwą stronę, by oszacować czy jest jeszcze jakieś źródło lęku czy tylko Mikunda.


 Okazało się, że nie były same.


 Odeszły niespiesznie dalej i ponownie mi się przyglądały. Zwykle tak się dzieje, gdy nie są poważnie przestraszone.

Poszedłem dalej w stronę małej polanki leśnej.
Na skraju onej zalegał ten kropkowany młodzieniaszek. Nie mogłem tego przewidzieć. Żałowałem, że go spłoszyłem.




Po chwili okazało się, że nie odszedł daleko. Stał w grabowo-brzozowym cieniu i przyglądał mi się z bezpiecznej odległości.


Jakież było moje zdziwienie, gdy wrócił w to samo miejsce, czyli w zasadzie pod moje nogi.
 Gdy zorientowałem się, że chce być tu, gdzie zostawiła go matka, cicho lecz pospiesznie odszedłem.

Wróciłem do domu, pracę rozpocząłem o ósmej, a potem nastąpił wieczór od którego zaczęła się ta historia :)


4 komentarze:

  1. publikopozytywne ... kocham cię za to!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś pięknego! Takie sielskie życzie dzikich zwierząt, cudne. Mnie tym razem ogromnie spodobało się twoje czułe pisanie o aparacie, o którym mogłam się też wiele dowiedzieć :D

    OdpowiedzUsuń