poniedziałek, 27 maja 2019

walczyć trzeba do końca!


Las uczy pokory, ludzkiej natury stłamsić się jednak nie da!
Nigdy nie liczę na wiele ale bez przesady, żeby tak zaraz na nic. Kilometr po kilometrze nie dzieje się nic. W tak pięknych okolicznościach przyrody pozostawałem sam, bez sarny nawet, a nawet bez wiewiórki, która jakże często okazywała się deską ratunkową rzuconą w ostatniej chwili.
Do tego robiło się gorąco, co w mało logiczny sposób wiąże się z utratą wiary w obserwację, co najmniej jakby zwierzęta wyparowywały od słońca. Gdybym poszukiwał ameby wyrzuconej na wygrzewany słońcem pień odkorowanego drzewa ... kto wie, kto wie. Ale jelenie i dziki są w lesie w takim samym stanie ilościowym w deszczu jak i słońcu więc skąd to powątpiewanie? Nie wiem.
Całe szczęście po drodze do lasu udało mi się zastać kilka fajnych scen.

 Ten "duet młodobyczy" na między wiejskim nieużytku na przykład.


 Głowa tego z lewej rzuciła cień na tego z prawej. Uwielbiam takie smaczki.

Po drugiej, całkowicie pogrążonej w mgłach części polany, cicho i nisko zarazem przemieszczał się żuraw przechwytując piórami smugi porannego słońca.

Dwoista natura poranków jest zachwycająca. Można być w dwóch światach jednocześnie i to w cenie jednego "biletu".

Na łąkach scena marzenie.
 Rowy melioracyjne wypełnione złotem!
Czułem się bogaty chwilowym bogactwem wrażeń i w zasadzie budziła się we mnie zgoda na dalsze "nicniewidzenie".
Oczywiście ta zgoda to tylko taki teatr kiepsko przeze mnie odgrywany przed widownią, na której tego dnia siedział tylko jeden widz - opatrzność!
Taka próba oszustwa z odrobiną kokieterii. W gruncie rzeczy jechałem do lasu bynajmniej nie po to by tylko połazić.


Bliżej wsi siedziały dwa "warmińskie marabuty" :)


Las wyglądał niezwykle obiecująco. Szczeliny między drzewami drugiego planu wypełniała błękitnawa wilgoć, która nie zna granic, wciska się w wszędzie i nie wiadomo kiedy znika.
Słońce wspinające się po bezchmurnym niebie zaproponowało mocne kontrasty. Niestety z powodu jego obecności magia mglistego lasu w szybkim tempie przechodziła do historii.

Od tej pory miną ponad dwie godziny nieproduktywnej łazęgi.
Nie miałem do nikogo i niczego pretensji, wiadomo ... las darzy jak totolotek - nielicznym i rzadko.
Kończyłem pętlę i brałem azymut na samochód.
Dzieliła mnie od niego ostatnia oddziałowa prosta.
Nie mam zwyczaju sikać w czasie jazdy pod siebie jak kierowcy Dakaru, więc klasycznie uznałem, że "pożegnalny sik" to najlepsze co mogę w danej sytuacji dla siebie zrobić.
Staram się być konsekwentny wobec podjętych decyzji, więc przystąpiłem do "jedynki".
Zwyczajem starego tropiciela nigdy nie skupiam się na jednej i dość powiedzieć niezbyt skomplikowanej czynności, więc jak zawsze "przy usypiających dźwiękach strumyka" (chyba mnie coś dziś pogięło, matko, o czym ja piszę! :) ) rozglądałem się czujnie.
I całe szczęście, ponieważ w ostatniej chwili zauważyłem między gałęziami drzew rudą plamę boku łani.
Po podejściu okazało się, że nie była sama. Trafiłem na stadną sjestę!


Dla efektu maskowania, nie wychylałem się spoza szpaleru świerków tak młodych, że jeszcze nie wiedziały do czego im służą szyszki. A w zasadzie do czego im posłużą w niedalekiej przyszłości.





Po tej sesji miałem prawo uznać, że otrzymałem nagrodę.
Mimo wszystko na 200 metrów przed samochodem ciekawska i wiecznie nienasycona natura skierowała mój wzrok w głęboko ukrytą i malutką polankę.
Wyczulone na ruch oczy wychwyciły majtający się ogon warchlaka. Mimo zmęczenia ... no musiałem :)
Po zejściu ze skarpy okazało się, że locha jest po mojej prawej i w dodatku całkiem słuszna!

Była w trakcie jedzenia czegoś chrupiącego, bo dokładnie takie dźwięki docierały do moich uszu.
Niechcący demonstrowała pokaźne kły.

Po mojej lewej kontrolowałem jej potomstwo. Ponieważ to dzieci dorosłej lochy, urodziły się nieco wcześniej, tym samym nie były już pasiakami.



Niestety dla mojej sielankowej obserwacji, jeden z nich kwiknął przeraźliwie.
Nie mam pojęcia z jakiego powodu ale być może z mojego.
Locha zadarła okazały łeb i dynamicznie ruszyła w moją stronę. Od dawna nie byłem tak przekonany, że dojdzie do szarzy, jak w tym momencie. Widziałem jak przeczesuje trawę w poszukiwaniu źródła strachu jej potomstwa.
Gdy była ekstremalnie blisko udało mi się przechwycić jej spojrzenie.
Nie powiem, dobrze, że byłem zajęty fotografowaniem, nie zdążyłem się przestraszyć :)))

Na szczęście dla mnie gnojki nie czekając na matkę uciekły do lasu, a ona postanowiła pójść za nimi :)

4 komentarze:

  1. Za zdjęcie spojrzenia lochy przyznaję ci fotograficznego Pulitzera ever!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, to zdjęcie daje mi satysfakcję, bo to jedno z tych których nie da się przewidzieć zaaranżować, jakkolwiek zaplanować i nawet w trakcie robienia nie można być pewnym czegokolwiek. Gdyby akurat nie spojrzała na mnie, nie byłoby to już to samo zdjęcie o okolicznościach przyrody nie wspomnę. Bez gałęzi i chaszczy też byłoby to również coś zupełnie innego.

      Usuń
  2. Że tak napiszę niezbyt subtelnie ... dobrze, że wcześniej siku zrobiłeś:-)
    Przepraszam, sam to sprowokowałeś tym opisem:-)
    Locha z młodymi ... to jednak spotkanie może różnie się zakończyć; czasami obserwuję, jak przechodzi, a właściwie przebiega dalekimi łąkami za oknem, i myślę sobie wtedy:, matko kochana, jak ona szybko goni, przecież nie uciekłabym przed nią.
    Pozdrawiam serdecznie o takim zamglonym poranku, ale niebo obiecujące słońce:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podchodząc do dzików procesy fizjologiczne dobrze mieć pozamiatane :))))

      Usuń