poniedziałek, 10 listopada 2014

nieprzejrzyście mgliście.

Sobota była niesamowita. Po ciężkim tygodniu wyrwałem do lasu o 5.30 ... rano oczywiście! Powiedzieć o tym porannym zrywie, że był bez sensu, jest komplementem dla całkowicie upadłej strategii, którą na ten dzień przyjąłem. Piszę o tym, ponieważ biorąc pod uwagę warunki świetlne tego dnia, mogłem równie dobrze wyjść z domu o dziesiątej. Nie pamiętam takiej mgły. Coś niesamowitego. Bywały momenty, że o dziewiątej widoczność nie przekraczała 10-u metrów. Nie mam skłonności do opuszczania lasu z byle powodu i marne warunki fotograficzne też takim powodem nie są.
Jak widzicie fotografowanie jeleni o poranku wychodziło jak wychodziło mimo niewielkiej odległości :)



Przed świtem wszystko utrwalało się na niebiesko. Można też było do woli bawić się krótką perspektywą.


Dopiero po świcie kolorystyka "doszła" do normy. Kolorystyka mgieł oczywiście, ponieważ o szczegółach i kolorach lasu czy otoczenia trudno było coś powiedzieć.

Wilgoć była w tak oczywistym nadmiarze, że wszystko kapało i ociekało. Udało się nawet uwiecznić spadającą kroplę. Tego dnia nie wymagało to żadnych umiejętności, po prostu wystarczyło fotografować gałąź.

Las widziany od środka jeszcze jako tako wyglądał ...

... ale już oglądany z zewnątrz, z leśnej polany, był raczej iluzoryczny. Fizycy kwantowi twierdzą, że Wszechświat istnieje dzięki naszej obserwacji. Nie wgłębiając się w meandry tej filozofii muszę przyznać, że tego dnia nie mogłem stworzyć swojego Wszechświata w formie kompletnej. Brakowało mi kwantów i wszystkiego do wypełnienia kształtów i perspektyw, drugich planów i szczegółów. Moja obserwacja była niepełna i mój Wszechświat był tym samym niekompletny.

Kruk również wydał się jakby częściowo ... zdematerializowany.

Z najwyższym trudem udało mi się sfotografować młodą łanię, która stała przytulona pyskiem do drzewa. Szczęśliwie w tej części lasu mgła była jakby mniej gęsta.

O godzinie 10.30 zupełnie swobodnie można było skierować obiektyw w stronę Słońca i bez ryzyka wypalenia matrycy, wykonać zdjęcie.
Dopiero po jedenstej, wychodząc z lasu wykonałem zdjęcie, na którym przynajmniej w pierwszych planach widać kolor. Drugiego planu wciąż nie ma.

Wyszedłem z lasu nasycony kolejnymi doświadczeniami i ... wodą! Wzbogaciłem się o inne obserwacje, moc tajemniczości, jakiej z pewnością nie daje las rozświetlony słońcem.
Niedziela natomiast przyniosła mi cudowne bliskie spotkanie i wielką utraconą szansę jednocześnie! Opiszę to w następnym poscie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz